09.04.2024, 00:42 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.06.2024, 14:54 przez Mirabella Plunkett.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
—29/07/1972—
Dworzec King's Cross, Niemagiczny Londyn
Erik Longbottom
— Jeden... Jeden bilet — wymamrotał Erik, chowając za plecami puszkę z piwem. Posłał uprzejmy, acz nieobecny uśmiech kobiecie pracującej na kasie na peronie czarodziejów. — Gdziekolwiek! — Uśmiechnął się jeszcze szerzej, uprzedzając następne pytania. — Proszę mnie zaskoczyć. Nie mam... Nie mam zbytnio planu.
Byle tylko znaleźć się jak najdalej stąd, pomyślał z przekąsem, zerkając w stronę przejścia na peron. Praktycznie całe popołudnie spędził, włócząc się po magicznej dzielnicy i snując się od baru do baru, obawiając się, że natknie się na kogoś znajomego. Naprawdę nie chciał się z nikim widzieć. Nie po tym spotkaniu. Nie spieszyło mu się jednak też zbytnio do tego, aby wrócić do Doliny Godryka. Potrzebował odskoczni, potrzebował ucieczki, potrzebował... Biletu w jedną stronę.
I taki też dostał, po czym przemknął w kierunku pociągu, próbując zlokalizować swój przedział. Kręciło mu się w głowie, a jego ruchy były mocno opóźnione, jakby musiał dwa razy bardziej skupiać się na tym, jak stawiać nogi. Operowanie takim wielkim ciałem na było proste... Miał prawie dwa metry. Barmanowi w jednym z pubów nawet skłamał, że miał sto dziewięćdziesiąt osiem centymetrów wzrostów. Pewnie nie uwierzył, ale wtedy wydawało się to całkiem zabawne, nawet jeśli kłamstwo dodawało mu tylko niecałe sześć centymetrów.
Po paru minutach kręcenia się po pociągu Erik zaległ w końcu w pustym przedziale. Był już późny wieczór, jednak w środku nie było tłumów. Do Lammas zostało jeszcze parę dni, więc większość podróżników pewnie czekała na ostatni moment, aby znaleźć się na miejscu obchodów. Tym lepiej dla niego, bo z zadowoleniem zanotował fakt, że będzie podróżował samotnie. Tylko on, piwo i widoki za oknem.
Ten tydzień upływał jak dotąd Longbottomowi pod znakiem tragicznych wręcz zdarzeń. Wszystko zaczęło się od tej cholernej pełni, kiedy to prawie spóźnił się na własną przemianę i musiał ścigać się z samym księżycem, aby zdążyć do Warowni, a potem i do swojej osobistej kryjówki. Już wtedy powinien był domyślić się, że nadchodzące dni będą niewiele lepsze. I w gruncie rzeczy wcale się tak bardzo nie pomylił. Przeleżał w łóżku praktycznie dwa dni, a kiedy już łaskawie opuścił swoją pieczarę, zgodził się na udział w kameralnej popijawie z towarzystwie Morfeusza i Nory.
Mogłoby się wydawać, że była to dosyć spokojne i odpowiedzialne towarzystwo. Nic bardziej mylnego, bo bimber Malwy zdecydowanie za mocno ich rozjuszył i z całej trójki, jedynie wuj-jasnowidz zachował na tyle jasny umysł, aby zawczasu wycofać się z zabawy i zaszyć w swoim pokoju na resztę nocy. A to sprawiło, że Erik i Nora postanowili znaleźć sobie zajęcia... I urządzić sobie dziką przejażdżkę taczką po Dolinie Godryka, aby odwieźć pannę Figg do babci. Może trzeba było z nią wówczas zostać? Zaszyć się gdzieś na zapleczu w knajpie babci Lizzy i tam doczekać świtu? Może wówczas wszystko potoczyłoby się inaczej.
Nie. Nie było sensu tego rozpamiętywać. Przeszłości już nie zmieni, a w gruncie rzeczy sam był sobie winny. Rozdrapał stare rany, wyciągnął na wierzch dawne wspomnienia - zarówno te piękne, jak i przesycone żalem i bólem - dotyczące Lauriego Selwyna. I to był błąd. Jeden z najgorszych, jakie popełnił w ostatnim czasie, bo dotknęły jego konkretnie. A przecież doskonale wiedział, że jakakolwiek próba rozgrzebania tematu dawnej miłości może przynieść tylko i wyłącznie negatywne konsekwencje. A i tak to zrobił; wysłał list przepełniony złością i wyrzutami, kryjąc w nich ostatnie strzępki własnych nadziei. I dostał odpowiedź. Spotkanie.
Spotkanie, powtórzył prześmiewczo w myślach. Zignorowanie zaproszenia byłoby łatwe, ale sprawiłoby, że zawsze myślałby o tym, co by było, gdyby jednak się zgodził. Co by było, gdyby wrócił do mieszkania, w którym potrafił przesiadywać całe rodziny, czekając na powrót swego partnera, kochanka, poniekąd nawet mentora. Poszedł przygotowany, ale czy na coś takiego faktycznie można było się przygotować? Długa kąpiel, sięgnięcia po najlepsze kosmetyki, włożenie najlepszych ciuchów, aby dodać sobie chociaż trochę pewności siebie... A koniec końców i tak się to nie liczyło.
Erik oparł głowę o szybę, przymykając na moment oczy, wsłuchując się w równomierny turkot kół jadącego poziomu. Marzył o tym, aby ukołysał go do snu, tak jak robił to z wieloma innymi podróżnikami jadących tą samą trasą co on. Z sąsiednich przedziałów dobiegały go pochrapywania pasażerów. Czemu na niego to nie działało? Czemu sama podróż go nie zmęczyła i nie popchnęła za tę magiczną granicę, gdzie odda się nicości i przebudzi wraz z pierwszymi promieniami słońca uderzającymi w szybę? Nie potrafił powstrzymać natłoku myśli, szarpiących jego podświadomość, ale nadal miał wystarczająco dużo sił, aby je odpychać. A te wracały raz za razem, jak zgłodniałe sępy sprawdzające, czy ofiara w końcu opadła z sił.
Miał dosyć: chciał łkać, chciał przeklinać, chciał wrócić do domu, ale jednocześnie trzymać się od niego z daleka, obawiając się tego, co może go spotkać na miejscu. Chociaż tyle, że trzymałem mordę na kłódkę, pomyślał z niesmakiem, sięgając leniwym ruchem po puszkę z piwem, jaką udało mu się ''przemycić'' do pociągu. Popijał powoli napój bogów, krzywiąc się jednak co parę łyków; już chyba nawet ''Pod świńskim łbem'' w Hogsmeade podawano lepsze trunki. Z drugiej strony, może alkohol niskiej jakości sprowadzi na niego błogą pustkę? Wlepił wzrok w szybę pociągu, obserwując migające mu za oknem widoki. Już jakiś czas temu zostawił za sobą Londyn.
Gdyby nie ogłoszenia płynące co jakiś czas z zaklętych głośników, nawet nie wiedziałby, że zmierza do Little Hangleton. W tej chwili i tak niezbyt to się dla niego nie liczyło. Mógł równie dobrze trafić na koniec dnia do Hogsmeade czy nawet Glasgow. Nie miałby z tym najmniejszego problemu. Wszędzie znajdzie się hotel czy bar otwarty całą dobę, gdzie mógł przesiedzieć lub przeleżeć te kilka godzin. Pociągnął duży haust z puszki, czując, jak piwo rozlewa się po jego żołądku. Ugh, zdecydowanie wolał wino. Już chyba nawet bimber Malwy byłby lepszy, pomimo problemów, jakich mu narobił.
Pomimo spotkania z Selwynem, dalej nie wiedział, jak ta sprawa potoczy się dalej. Czy ich ścieżki jeszcze kiedyś się przetną, a może uznają, że... Erik przełknął głośno ślinę, świadom tego, że pojedyncze łzy napływają mu do oczu. Nie powinien z tego powodu płakać, jednak przeszłość dalej mu ciążyła. Tak jak ciążyło mu to jak się poczuł, gdy mężczyzna uchylił mu drzwi i zaprosił do środka. Otworzył przed nim wejście do krainy przeszłości i przez jedną cudowną chwilę myślał, że faktycznie coś z tego może być. Nienawidził się za to. Tyle zmartwień, tyle wyrzutów sumienia, a wystarczyła jedna chwila, aby zrobił sobie nadzieję. Chociaż zgasła równie szybko, jak się pojawiła, tak sam fakt, że tak łatwo było ją rozpalić, była nieco przerażająca.
Skonfrontował się z przeszłością, jednak czy się z nią rozliczył? To się dopiero okaże. Z jednej strony był dumny z siebie, ale z drugiej nie potrafił zrozumieć tej... słabości... jaką mimo wszystko darzył Laurence'a. Po tylu latach powinno być łatwiej, po tym, jak musiał samodzielnie doprowadzić się do porządku i zrozumieć, że zerwanie znajomości nie było jego winą. Był w tym wszystkim ofiarą, nawet jeśli kiedyś wyrzucał sobie, że mógł zrobić więcej, powiedzieć więcej, żądać więcej, aby postawić na swoim. Nie wiedział, co będzie dalej, ale miał też świadomość tego, że drugi raz nie będzie w stanie tego pogrzebać.
Może dlatego koniec końców zawędrował na dworzec King's Cross i wsiadł w losowy pociąg? Może mimowolnie przestraszył się tego, gdzie zaprowadziły go jego własne decyzje i teraz szukał ucieczki, nawet jeśli tylko tymczasowej? Jutro też jest dzień, pomyślał tępo. Co by miało się nie wydarzyć tej nocy i nadchodzącego poranka, po południu wszystko będzie musiało wrócić do normy. Bo taki był porządek rzeczy. Miał pracę, w której musiał się zjawić i która na swój specyficzny sposób wyznaczała tempo jego życia.
Podczas pełni zanurzenie się w obowiązkach funkcjonariusza Brygady Uderzeniowej w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów naprawdę pomagała. Przynajmniej tuż po pełni. Spychał na bok własne troski, wymawiając się obowiązkowością i odpowiedzialność za bezpieczeństwo obywateli. Miał mnóstwo raportów do sporządzenia, patroli do odbycia, zeznań do spisania... Angażował się w dramaty innych, po to, żeby nie musieć myśleć o innych. To pomagało zapomnieć o przemianach w wilkołaka w każdą pełnię, jednak teraz było inaczej. Następnego dnia Erik ucieknie w pracę z innego powodu. Czy będzie w stanie to ukryć przed współpracownikami?
Jaka wymówka sprawi, że uwierzą mu, że to wszystko wina pełni? Czy w ogóle zwrócą na niego uwagę? Brenna na pewno by zauważyła, bo zapewne jego nieobecność w Warowni nie przeszła bez echa. Przed wyjazdem z Londynu nie miał jednak siły, aby wysłać jej, chociażby krótką notkę przez sowią pocztę. Oby nie zadawała wielu pytań, bo nie wiedział, czy będzie w stanie udzielić jej jakichkolwiek odpowiedzi, nie odkrywając przed nią kart, które wolał pozostawić w cieniu. Longbottom westchnął ciężko, zaciągając zasłonki w oknach.
Trzy godziny. Tyle mniej więcej trwała droga z Londynu do Little Hangleton. Biorąc pod uwagę, że miasto już kompletnie zniknęło mu z pola widzenia, zapewne zostało mu jakieś... Dwie i pół godziny? Jeśli po dotarciu na stacje nie obudzi go obsługa pociągu, to na pewno zrobią to komunikaty z dworca. Nie wiedział, co właściwie zrobi, kiedy już zjawi się na miejscu. Spędzi noc w budynku dworca? Zaszyje się w jakimś pubie? Sarknął cicho pod nosem. Tyle niewiadomych, a chyba po raz pierwszy w życiu był szczerze zadowolony z tego, że nie znał odpowiedzi na te pytania. Nie miał żadnych oczekiwań. Może się bardzo miło zaskoczyć albo skończyć w jeszcze gorszym stanie. Może powinien rzucić monetą? Tak, to spodobałoby się bogom. Uśmiechnął się leniwie, rozkładając się na wszystkich trzech siedzeniach i przymykając oczy. Niech się dzieje wola nieba.
Byle tylko znaleźć się jak najdalej stąd, pomyślał z przekąsem, zerkając w stronę przejścia na peron. Praktycznie całe popołudnie spędził, włócząc się po magicznej dzielnicy i snując się od baru do baru, obawiając się, że natknie się na kogoś znajomego. Naprawdę nie chciał się z nikim widzieć. Nie po tym spotkaniu. Nie spieszyło mu się jednak też zbytnio do tego, aby wrócić do Doliny Godryka. Potrzebował odskoczni, potrzebował ucieczki, potrzebował... Biletu w jedną stronę.
I taki też dostał, po czym przemknął w kierunku pociągu, próbując zlokalizować swój przedział. Kręciło mu się w głowie, a jego ruchy były mocno opóźnione, jakby musiał dwa razy bardziej skupiać się na tym, jak stawiać nogi. Operowanie takim wielkim ciałem na było proste... Miał prawie dwa metry. Barmanowi w jednym z pubów nawet skłamał, że miał sto dziewięćdziesiąt osiem centymetrów wzrostów. Pewnie nie uwierzył, ale wtedy wydawało się to całkiem zabawne, nawet jeśli kłamstwo dodawało mu tylko niecałe sześć centymetrów.
Po paru minutach kręcenia się po pociągu Erik zaległ w końcu w pustym przedziale. Był już późny wieczór, jednak w środku nie było tłumów. Do Lammas zostało jeszcze parę dni, więc większość podróżników pewnie czekała na ostatni moment, aby znaleźć się na miejscu obchodów. Tym lepiej dla niego, bo z zadowoleniem zanotował fakt, że będzie podróżował samotnie. Tylko on, piwo i widoki za oknem.
Ten tydzień upływał jak dotąd Longbottomowi pod znakiem tragicznych wręcz zdarzeń. Wszystko zaczęło się od tej cholernej pełni, kiedy to prawie spóźnił się na własną przemianę i musiał ścigać się z samym księżycem, aby zdążyć do Warowni, a potem i do swojej osobistej kryjówki. Już wtedy powinien był domyślić się, że nadchodzące dni będą niewiele lepsze. I w gruncie rzeczy wcale się tak bardzo nie pomylił. Przeleżał w łóżku praktycznie dwa dni, a kiedy już łaskawie opuścił swoją pieczarę, zgodził się na udział w kameralnej popijawie z towarzystwie Morfeusza i Nory.
Mogłoby się wydawać, że była to dosyć spokojne i odpowiedzialne towarzystwo. Nic bardziej mylnego, bo bimber Malwy zdecydowanie za mocno ich rozjuszył i z całej trójki, jedynie wuj-jasnowidz zachował na tyle jasny umysł, aby zawczasu wycofać się z zabawy i zaszyć w swoim pokoju na resztę nocy. A to sprawiło, że Erik i Nora postanowili znaleźć sobie zajęcia... I urządzić sobie dziką przejażdżkę taczką po Dolinie Godryka, aby odwieźć pannę Figg do babci. Może trzeba było z nią wówczas zostać? Zaszyć się gdzieś na zapleczu w knajpie babci Lizzy i tam doczekać świtu? Może wówczas wszystko potoczyłoby się inaczej.
Nie. Nie było sensu tego rozpamiętywać. Przeszłości już nie zmieni, a w gruncie rzeczy sam był sobie winny. Rozdrapał stare rany, wyciągnął na wierzch dawne wspomnienia - zarówno te piękne, jak i przesycone żalem i bólem - dotyczące Lauriego Selwyna. I to był błąd. Jeden z najgorszych, jakie popełnił w ostatnim czasie, bo dotknęły jego konkretnie. A przecież doskonale wiedział, że jakakolwiek próba rozgrzebania tematu dawnej miłości może przynieść tylko i wyłącznie negatywne konsekwencje. A i tak to zrobił; wysłał list przepełniony złością i wyrzutami, kryjąc w nich ostatnie strzępki własnych nadziei. I dostał odpowiedź. Spotkanie.
Spotkanie, powtórzył prześmiewczo w myślach. Zignorowanie zaproszenia byłoby łatwe, ale sprawiłoby, że zawsze myślałby o tym, co by było, gdyby jednak się zgodził. Co by było, gdyby wrócił do mieszkania, w którym potrafił przesiadywać całe rodziny, czekając na powrót swego partnera, kochanka, poniekąd nawet mentora. Poszedł przygotowany, ale czy na coś takiego faktycznie można było się przygotować? Długa kąpiel, sięgnięcia po najlepsze kosmetyki, włożenie najlepszych ciuchów, aby dodać sobie chociaż trochę pewności siebie... A koniec końców i tak się to nie liczyło.
Erik oparł głowę o szybę, przymykając na moment oczy, wsłuchując się w równomierny turkot kół jadącego poziomu. Marzył o tym, aby ukołysał go do snu, tak jak robił to z wieloma innymi podróżnikami jadących tą samą trasą co on. Z sąsiednich przedziałów dobiegały go pochrapywania pasażerów. Czemu na niego to nie działało? Czemu sama podróż go nie zmęczyła i nie popchnęła za tę magiczną granicę, gdzie odda się nicości i przebudzi wraz z pierwszymi promieniami słońca uderzającymi w szybę? Nie potrafił powstrzymać natłoku myśli, szarpiących jego podświadomość, ale nadal miał wystarczająco dużo sił, aby je odpychać. A te wracały raz za razem, jak zgłodniałe sępy sprawdzające, czy ofiara w końcu opadła z sił.
Miał dosyć: chciał łkać, chciał przeklinać, chciał wrócić do domu, ale jednocześnie trzymać się od niego z daleka, obawiając się tego, co może go spotkać na miejscu. Chociaż tyle, że trzymałem mordę na kłódkę, pomyślał z niesmakiem, sięgając leniwym ruchem po puszkę z piwem, jaką udało mu się ''przemycić'' do pociągu. Popijał powoli napój bogów, krzywiąc się jednak co parę łyków; już chyba nawet ''Pod świńskim łbem'' w Hogsmeade podawano lepsze trunki. Z drugiej strony, może alkohol niskiej jakości sprowadzi na niego błogą pustkę? Wlepił wzrok w szybę pociągu, obserwując migające mu za oknem widoki. Już jakiś czas temu zostawił za sobą Londyn.
Gdyby nie ogłoszenia płynące co jakiś czas z zaklętych głośników, nawet nie wiedziałby, że zmierza do Little Hangleton. W tej chwili i tak niezbyt to się dla niego nie liczyło. Mógł równie dobrze trafić na koniec dnia do Hogsmeade czy nawet Glasgow. Nie miałby z tym najmniejszego problemu. Wszędzie znajdzie się hotel czy bar otwarty całą dobę, gdzie mógł przesiedzieć lub przeleżeć te kilka godzin. Pociągnął duży haust z puszki, czując, jak piwo rozlewa się po jego żołądku. Ugh, zdecydowanie wolał wino. Już chyba nawet bimber Malwy byłby lepszy, pomimo problemów, jakich mu narobił.
Pomimo spotkania z Selwynem, dalej nie wiedział, jak ta sprawa potoczy się dalej. Czy ich ścieżki jeszcze kiedyś się przetną, a może uznają, że... Erik przełknął głośno ślinę, świadom tego, że pojedyncze łzy napływają mu do oczu. Nie powinien z tego powodu płakać, jednak przeszłość dalej mu ciążyła. Tak jak ciążyło mu to jak się poczuł, gdy mężczyzna uchylił mu drzwi i zaprosił do środka. Otworzył przed nim wejście do krainy przeszłości i przez jedną cudowną chwilę myślał, że faktycznie coś z tego może być. Nienawidził się za to. Tyle zmartwień, tyle wyrzutów sumienia, a wystarczyła jedna chwila, aby zrobił sobie nadzieję. Chociaż zgasła równie szybko, jak się pojawiła, tak sam fakt, że tak łatwo było ją rozpalić, była nieco przerażająca.
Skonfrontował się z przeszłością, jednak czy się z nią rozliczył? To się dopiero okaże. Z jednej strony był dumny z siebie, ale z drugiej nie potrafił zrozumieć tej... słabości... jaką mimo wszystko darzył Laurence'a. Po tylu latach powinno być łatwiej, po tym, jak musiał samodzielnie doprowadzić się do porządku i zrozumieć, że zerwanie znajomości nie było jego winą. Był w tym wszystkim ofiarą, nawet jeśli kiedyś wyrzucał sobie, że mógł zrobić więcej, powiedzieć więcej, żądać więcej, aby postawić na swoim. Nie wiedział, co będzie dalej, ale miał też świadomość tego, że drugi raz nie będzie w stanie tego pogrzebać.
Może dlatego koniec końców zawędrował na dworzec King's Cross i wsiadł w losowy pociąg? Może mimowolnie przestraszył się tego, gdzie zaprowadziły go jego własne decyzje i teraz szukał ucieczki, nawet jeśli tylko tymczasowej? Jutro też jest dzień, pomyślał tępo. Co by miało się nie wydarzyć tej nocy i nadchodzącego poranka, po południu wszystko będzie musiało wrócić do normy. Bo taki był porządek rzeczy. Miał pracę, w której musiał się zjawić i która na swój specyficzny sposób wyznaczała tempo jego życia.
Podczas pełni zanurzenie się w obowiązkach funkcjonariusza Brygady Uderzeniowej w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów naprawdę pomagała. Przynajmniej tuż po pełni. Spychał na bok własne troski, wymawiając się obowiązkowością i odpowiedzialność za bezpieczeństwo obywateli. Miał mnóstwo raportów do sporządzenia, patroli do odbycia, zeznań do spisania... Angażował się w dramaty innych, po to, żeby nie musieć myśleć o innych. To pomagało zapomnieć o przemianach w wilkołaka w każdą pełnię, jednak teraz było inaczej. Następnego dnia Erik ucieknie w pracę z innego powodu. Czy będzie w stanie to ukryć przed współpracownikami?
Jaka wymówka sprawi, że uwierzą mu, że to wszystko wina pełni? Czy w ogóle zwrócą na niego uwagę? Brenna na pewno by zauważyła, bo zapewne jego nieobecność w Warowni nie przeszła bez echa. Przed wyjazdem z Londynu nie miał jednak siły, aby wysłać jej, chociażby krótką notkę przez sowią pocztę. Oby nie zadawała wielu pytań, bo nie wiedział, czy będzie w stanie udzielić jej jakichkolwiek odpowiedzi, nie odkrywając przed nią kart, które wolał pozostawić w cieniu. Longbottom westchnął ciężko, zaciągając zasłonki w oknach.
Trzy godziny. Tyle mniej więcej trwała droga z Londynu do Little Hangleton. Biorąc pod uwagę, że miasto już kompletnie zniknęło mu z pola widzenia, zapewne zostało mu jakieś... Dwie i pół godziny? Jeśli po dotarciu na stacje nie obudzi go obsługa pociągu, to na pewno zrobią to komunikaty z dworca. Nie wiedział, co właściwie zrobi, kiedy już zjawi się na miejscu. Spędzi noc w budynku dworca? Zaszyje się w jakimś pubie? Sarknął cicho pod nosem. Tyle niewiadomych, a chyba po raz pierwszy w życiu był szczerze zadowolony z tego, że nie znał odpowiedzi na te pytania. Nie miał żadnych oczekiwań. Może się bardzo miło zaskoczyć albo skończyć w jeszcze gorszym stanie. Może powinien rzucić monetą? Tak, to spodobałoby się bogom. Uśmiechnął się leniwie, rozkładając się na wszystkich trzech siedzeniach i przymykając oczy. Niech się dzieje wola nieba.
Koniec sesji
the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞