Plan był prosty - weźmie listę zakupów, żeby niczego nie zapomnieć, wejdzie do kominka, rzuci proszkiem, mówiąc nazwę ulicy, zrobi zakupy i wróci, jeszcze zanim zacznie zmierzchać.
Musiał kupić nowe zabawki i szczotki dla hipogryfów, uzupełnić zapasy Eliksiru Słodkiego Snu i miał się rozejrzeć jeszcze za jakimś sklepem, w którym mógłby kupić struny do skrzypiec - dwie pękły, kiedy ostatnio grał. Czy na Pokątnej był jakikolwiek sklep muzyczny? Na to pytanie Vladimir jedynie wzruszył ramionami.
Wszedł więc do tego kominka, z pełną garścią proszku. Rzucił proszkiem, powiedział nazwę ulicy, zielone płomienie buchnęły...
Coś poszło nie tak. Coś bardzo poszło nie tak. Zamiast wyjść z kominka na Ulicy Pokątnej, Kola wyrzuciło z jakiegoś starego, brudnego od sadzy kominka w równie brudnym, pełnym gratów pomieszczeniu. Kol uderzył o ścianę, jęknął i zdążył jeszcze złapać spadającą wazę, zanim ta padła na ziemię i roztrzaskała się, zwracając na chłopaka niepotrzebną uwagę. Kol odetchnął i podniósł się powoli, odstawiając wazę na bok. Zaczął kaszleć i skrzywił się, widząc w lustrze swoją brudną od sadzy twarz. Jego ręce i ubrania nie były w lepszym stanie. Rozejrzał się.
Kurz. Tu też kurz. Jeszcze więcej kurzu, a pomiędzy i pod grubymi warstwami kurzu - jakieś dziwne rzeczy, których Kol wołał nie dotykać. Ususzone główki, słoiki pełne gałek ocznych, rozczapierzona dłoń na drewnianej podstawce... To nie wyglądało na Ulicę Pokątną.
Zza regałów usłyszał czyjeś głosy i ciche "dzyń". Dzwoneczek. A skoro był dzwoneczek, to najpewniej tam było wyjście z tego dziwnego miejsca. Pospiesznie przeszedł między regałami, lewą dłonią sięgając do kieszeni spodni, w którą wsunięta była jego różdżka. Wyszedł ze sklepu, ignorując donośne Hej!, gdy właściciel sklepiku go zauważył.
Uliczka nie wyglądała przyjaźnie i kilka osób spojrzało na niego, mierząc go chłodnym, zdegustowanym spojrzeniem.
-Hej, dzieciaku - zawołał do niego mężczyzna po trzydziestce, z zaniedbanym zarostem, w starej skórzanej kurtce, z wykałaczką w ustach. -Zgubiłeś się?
-Nie - odpowiedział Nikolai.-Właśnie wychodziłem.
Ktoś z tyłu prychnał, krzywiąc się na usłyszany akcent.
-Kolejny przybłęda. W Anglii już nie ma prawdziwych anglików?
-Nie chcemy tu takich, jak ty!
-Zamorskie kundle. Tfu!
Nikolai zacisnął zęby, oplatając palcami rączkę różdżki tym mocniej, im więcej obraźliwych określeń padało w jego kierunku, a było ich coraz więcej.
Mógł walczyć i będzie walczył, jeżeli ktoś z nich wyciągnie różdżkę. Nieważne, że było ich więcej. Zawsze mógł się jeszcze zmienić w niedźwiedzia. Niech tylko spróbują...