• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 5 6 7 8 9 10 Dalej »
[04/06/1972] Moja dziecięca beztroska || Erik

[04/06/1972] Moja dziecięca beztroska || Erik
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#1
14.05.2024, 02:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.06.2024, 15:02 przez Mirabella Plunkett.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II

—04/06/1972—
Plac zabaw, Aleja Horyzontalna
Erik Longbottom



Każdy normalny człowiek na miejscu Erika wziąłby wolne w pracy i spędziłby następne kilka w pieleszach, aby pozwolić swojemu ciału i umysłowi na chwilę wytchnienia. Minęły ledwie dwa dni, odkąd Longbottom wybrał się na małe spotkanie z Perseuszem. Niezobowiązujące spotkanie, które miało pozwolić im się lepiej poznać i zobaczyć, jak się dogadują, gdy nie są otoczeni przez dziennikarzy czy ludzi z socjety. Chyba nikt by nie przewidział, że niewinna gra terenowa dla par przerodzi się walkę o życie (i wygraną w konkursie) po ataku stwora. Noc spędzona w lesie... Nie należała do najlepszych, chociaż Longbottom nie mógł narzekać na towarzystwo.

Nie oznaczało to jednak, że nie okupili swojego zwycięstwa w konkursie żadnymi stratami. W przypadku Erika było to zdrowie, na którym nieco podupadł, jednak na szczęście nie było to nic poważnego. Po prostu przemarzł po nocy spędzonej w wychłodzonej jaskini i nawet zupa Malwy z początku nie zdziałała cudów. Za to trzecia dawka już wywołała odpowiednie efekty. Te utrzymały się z kolei na tyle długo, że Erik postanowił nie marnować czasu i wybrał się na mały jogging przed pracą. Po ostatnich wydarzeniach miał jednak nieco dosyć terenów wiejskich i wszelkich parków, toteż postanowił na Londyn. Czy to był dobry wybór?

Cóż... Jogging po Alei Horyzontalnej nie należał do form aktywności fizycznej, jakie Longbottom uznawał za standardowe. Owszem, biegał dosyć często, z uwagi na to, że w Warowni czekało kilka spragnionych wysiłku psów, jednak zdecydowanie odzwyczaił się od ćwiczeń w sercu miasta. Zapomniał, że ludzie wychodzili do pracy, opuszczali lokale, odprowadzali dzieci do przedszkola rodziny Pettigrew i przede wszystkim wchodzili sobie nawzajem pod nogi. Na wsi nie było to tak dużym problemem. Wystarczyło po prostu ruszyć głębiej w las. Tak przynajmniej było, dopóki po okolicy nie zaczęły kręcić się te przeklęte Widma. Takie moje szczęście, pomyślał przelotnie Longbottom, po czym zmełł w ustach litanię przekleństw, gdy jakaś czarownica aportowała się tuż obok niego.

Koniec końców zrozumiał, że musiał zmienić nieco swoje plany, jeśli miał zamiar faktycznie odbyć efektywny trening. Bezsensowne latanie po dzielnicy wte i we wte mieszało się z celem. Musiał sobie znaleźć jakieś ustronne miejsce. Jakiś kawałek ziemi, gdzie bruk ustępował miejsca przystrzyżonemu trawnikowi. Trzeba było lecieć do mugolskiej dzielnicy, skomentował bezgłośnie. Zwolnił nieco kroku, a bieg z truchtu zmienił się w marsz. Jeśli dobrze kojarzył, w tych okolicach znajdował się mały plac zabaw. Czasem wykorzystywały go opiekunki z pobliskiego przedszkola, aby zabrać tam pociechy, jednak teraz pewnie te wszystkie szkraby siedziały na zajęciach w głównym budynku. Powinno być tam pusto. Bądź co bądź, rok szkolny trwał, więc dzieciaki w wieku nastoletnim dalej siedziały w Szkocji.

Gdy w końcu znalazł się przy placu zabaw... Uderzył w niego podmuch ciepłego powietrza. Ach ten letni wiatr. Widok pustych huśtawek nagle wydał mu się strasznie smutny. Żadnych dzieci. Żadnych rodziców czy dziadków opiekujących się swoimi pociechami. Pustka. Taka pora? A może jedna z wielu oznak tego, że kraj zmieniał się pod wpływem zagrożenia ze strony Śmierciożerców? Erik westchnął przeciągle, opierając się ramieniem o zjeżdżalnię i przyglądając się powoli poszczególnym konstrukcjom. Miał nadzieję, że tylko mu się wydawało i nie był to symptom choroby trawiącej obecnie Wielką Brytanię. Sam miał dobre dzieciństwo, podobnie jak jego kuzynki i...

Przyłożył rękę do czoła i zasłaniając nią oczy od ostrych promieni słońca, wytężył wzrok, próbując zlokalizować źródło dziecięcych utyskiwań, które chwilę wcześniej ukłuły jego uszy. Znajdował się na placu zabaw, który właśnie przeżywał istne oblężenie pod dowództwem całej armii rodziców i ich pociech. Chociaż było dosyć wietrznie, było to przyjemne, słoneczne popołudnie. Na horyzoncie dominowały zabudowania największych budynków w Dolinie Godryka i odległych posiadłości położonych na obrzeżach wioski. Erik zaś siedział na murku odgradzającym piaskownicę od reszty placu, starając się zlokalizować swoje kuzynki.

Lucy wcześniej zniknęła gdzieś z ciotkami, aby przynieść im wszystkim lodu, ale Danielle i Brenna dalej gdzieś się tutaj kręciły. Lepiej, żeby dalej tu były, pomyślał trzeźwo, podnosząc się nagle z miejsce, coraz bardziej rozglądając się dookoła. Jego wzrok przeskakiwał od jednego dziecka do drugiego, wybiegając nawet poza granice placu zabaw, sądząc, że dziewczyny mogły przenieść zabawę gdzieś między pobliskie krzewy, bawiąc się w małe alchemiczki. Już miał ruszyć między dzieci, aby szukać Brenny, gdy nagle poczuł, że coś szarpie go za rękaw bluzy. Nie. Nie coś.Ktoś.

— Coś się dzieje, Dani? — spytał, uśmiechając się od ucha do ucha. Cóż zguba znalazła się sama.

Kuzynka przez chwilę mamrotała coś pod nosem, aż w końcu wskazała palcem na rząd huśtawek. Z początku myślał, że też chce się pobawić. Niestety, wszystkie co do jednej były zajęte przez inne dzieci. Niektóre z nich faktycznie się huśtały, podczas gdy inne po prostu siedziały, rozmawiając przy okazji ze swoimi znajomymi. Jedno dziecko wybijało się jednak ponad inne: Brenna. Wymachiwała nogami i cofała je w odpowiednim momencie, przez co huśtała się coraz szybciej i wyżej. W pewnym momencie osiągnęła taki wysoki pułap, że Erik aż przyłożył pięść do ust, obawiając się, że siostra spadnie.

Dziewczyna jednak zatrzymała huśtawkę, szorując sandałami po piasku. Zeskoczyła z niej i stanęła wyprostowana, trzymając się pod boki, najpewniej dumna z tego, jak wysoko się rozhuśtała. Dobrze, że nie wyleciała, pomyślał Longbottom, chwytając przepoconą i brudną rękę młodszej kuzynki i ciągnąć ją w stronę Brenny. Momentalnie przypomniał sobie wszystkie incydenty magiczne, jakie miały miejsce podczas zabaw dzieci, które przewijały się przez Warownię podczas rodzinnych spotkań.

Rodzice mówili, że Dolina była dużo bardziej tolerancyjna, ale magia wśród mugoli... I to tak wielu mugoli! To były problemy. I szlabany. Bardzo dotkliwe. Takie, przez które musieliby siedzieć w pokojach i odbyć pogadankę z Godrykiem o tym, jak powinni się zachowywać w miejscu publicznym. Skrzywił się na tę myśl. Dziadek potrafił być czasem straszny. To przez tą gęstą brodę i ton głosu, jakby nie byli jego wnuczętami, a bardziej... pracownikami? Nie chciał kusić losu. Oj nie.


Prawie potknął się o własne nogi, gdy uderzył go natłok wspomnień z przeszłości. Dobry Merlinie, jakie oni mieli wówczas spokojne życie. Wprawdzie większość ludzi wspominała swoje dzieciństwo ze sporą nostalgią, jednak... To i tak zrobiło na Eriku wrażenie, gdy zestawił ze sobą siebie z wczesnych lat pięćdziesiątych, a tym, jak sytuacja przedstawiała się obecnie. Te niecałe dwadzieścia lat temu mało kto pewnie by przewidział, że wylądują w takim położeniu.

Że dzieci bawiące się na placu oprócz rozterek życia prywatnego i narzekania na pracę będą jeszcze angażować się w konflikt, od którego zależały losy kraju. Longbottom oparł się o latarnię, wbijając wzrok w jedną z pustych ławek. Czuł, że to nie było całe wspomnienie. Że czegoś w nim jeszcze brakowało. Przymknął na moment oczy, wypuszczając powoli powietrze przez usta. Mógł zajrzeć głębiej. Zobaczyć więcej. Był tego pewien. Wystarczyło tylko się skupić i...

— Ani słowa o huśtawce — szepnął ostrzegawczo Erik, nachylając się do Danielle i Brenny. — Nic się nie stało, ale dorośli nie muszą wiedzieć.

Zabezpieczenie. Mała przysługa. Tajemnica, przez którą kuzynostwo stawało się sobie bliższe, a Erik i Brenna udowadniali sobie nawzajem, że druga strona może na nich polegać. Młody Longbottom odebrał z uśmiechem lody i rozdał je swoim towarzyszkom, po czym usiadł na piasku ze skrzyżowanymi nogami, wodząc wzrokiem po wszystkich członkach rodziny, którzy wybrali się z nimi na ten spacer.

Nie był to widok niecodzienny, ale bardzo... miły. Podczas mniejszych zjazdów rodzina zazwyczaj spędzała czas w Warowni lub w sadach przy posiadłości, bo tak było po prostu łatwiej. Nie trzeba było się kryć z magią, czy z tym, co się mówiło na temat świata czarodziejów. Ale teraz, w trakcie tego małego wyjścia, byli po prostu zwykłą rodziną, która wyszła razem na plac zabaw. I to było dobre. Na pewno przez długi czas tego nie zapomni. Jak mógłby? W końcu kochał wszystkich członków swojej rodziny i...


Rozchylił powieki. To było głupie; tęsknić za tak prostymi chwilami i to w tak przypadkowym momencie. A jednak teraz, gdy byli w trakcie żałoby po Derwinie, te wspomnienia, gdy byli wszyscy razem, stały się tym bardziej drogocenne. Warte zapamiętania i przypominania. Westchnął cicho, rozglądając się na prawo i lewo. Chociaż wspomnienie zdążyło na powrót wyblaknąć i wtopić się w arras zapisów jego przeszłości, tak dalej czuł poczucie nostalgii towarzyszące mu podczas tej krótkiej wizyty na placu zabaw.

Miał nadzieję, że innym dzieciakom z rodziny też będzie dane tego zaznać. Że Frank i Alice, chociaż niedługo mieli skończyć szkołę, będą mieli łatwy start w życiu i poradzą sobie z zobowiązaniami dorosłego życia. Że Mabel nie będzie skazana na naukę w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie każdego dnia zastanawiając się, czy jej matka i rodzice chrzestni dożyją jej powrotu do domu na przerwę świąteczną, czy wakacyjną. To musiało się kiedyś skończyć. Kraj nie mógł nieskończenie tkwić w impasie, ale nie powinien też się poddać i pozwolić, aby Voldemort robił, co mu się żywnie podobało.

Kolejne głębokie westchnienie. Nie powinien teraz myśleć o Śmierciożercach. Nie powinien teraz myśleć o Voldemorcie i chaosie, jaki panował w Wielkiej Brytanii w ostatnich miesiącach czy latach. Ponownie zamknął oczy, pozwalając myślom błądzić. Cofał się coraz dalej i dalej, wysuwając szufladki opatrzone coraz to bardziej odległymi datami. Przyjęcia i imprezy, o których praktycznie zapomniał, nazwiska starych znajomych, z którymi kontakt urwał się tuż po ukończeniu szkoły, banda dzieciaków z Doliny Godryka, z jakimi zwykł bawić się na co dzień, zanim dostał list z Hogwartu. Cała masa wspomnień wartych tego, aby się w nich zatopić. Chociaż na moment.

Koniec sesji


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Erik Longbottom (1545)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa