14.05.2024, 02:04 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.10.2024, 21:57 przez Król Likaon.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Bajarz II
—26/06/1972—
Wilcza kryjówka Erika, Wielka Brytania
Erik Longbottom
Opuszczając po godzinie osiemnastej rodzinną posiadłość w Dolinie Godryka, młody Longbottom czuł przede wszystkim rosnący w nim niepokoju. W ciągu minionych lat zdążył przyzwyczaić się do tego, że robił się nieco nerwowy, gdy zbliżała się pełnia księżyca. Trudno było to przeskoczyć, nawet jeśli nie obnosił się z tym publicznie. Nawet teraz, chociaż był już całkiem obeznany z tym, jak wyglądały w jego przypadku poszczególne etapy transformacji i regularnie zażywał Eliksir Tojadowy, nie potrafił wyzbyć się wszystkich wątpliwości. Co miesiąc jego umysł atakowały kolejne pytania: Co jeśli ta noc będzie inna?, Co jeśli wilk zostanie rozjuszony?, Co jeśli eliksir był przterminowany?.
Chociaż nie utrzymywał regularnego kontaktu z innymi wilkołakami na tyle, aby dzielił się z nimi szczegółami co do własnych nocnych przeżyć, tak podejrzewał, że były to kwestie, jakie nawiedzały także i inne osoby cierpiące na klątwę likantropii. W przeciwieństwie do zwykłych wilkołaków niezaangażowanych w toczący się w Wielkiej Brytanii konflikt miał jednak dodatkowe problemy na głowie. Zakon Feniksa. Śmierciożercy. Ministerstwo Magii. Zobowiązania wobec rodziny i przyjaciół. Czasem miał wrażenie, że nie będzie w stanie tego wszystkiego ze sobą pogodzić. Konflikt interesów w tym zestawieniu wydawał się czymś oczywistym, jednak trudno było przewidzieć, kiedy Erik faktycznie stanie przed wyborem, którego nie będzie w stanie podjąć.
Jeszcze do niedawna wydawało mu się, że moment ten nadejdzie wyjątkowo szybko. Wydarzenia na Beltane powinny wprawić w ruch całą machinę wojenną, która doprowadzi do bezpośredniego starcia między siłami Śmierciożercami a Ministerstwem Magii. Tak się jednak nie stało. Zapewne ku zdziwieniu znacznej większości społeczności czarodziejów i czarownic. W gruncie rzeczy nie licząc wydarzeń na pokładzie nawiedzonego statku, czerwiec okazał się całkiem spokojnym miesiącem. Swoiste szczęście w nieszczęściu, skomentował bezgłośnie Longbottom, teleportując się na miejsce. Na moment zakręciło mu się w głowie i poczuł ścisk w żołądku, jednak na tym się skończyło. Dzięki Merlinowi. Pierwszym, co przykuło jego uwagę, były szumy dochodzące z rzeki, która znajdowała się rzut kamieniem stąd. Teraz, gdy był pod wpływem emocji, odgłosy te przypominały mu huki towarzyszące silnym zaklęciom.
Maj był miesiącem tragicznym dla wielu osób z jego otoczenia. Krewni, przyjaciele, a nawet sprzymierzeńcy nosili żałobę po Derwinie czy innych zmarłych z Polany Ognisk. Czasem Erik miał wrażenie, że wszyscy wręcz czekając, aż coś się stanie. Aż Śmierciożercy wykonają pierwszy ruch i sprowokują ich do działania. Zamiast tego minione tygodnie upłynęły im na lizaniu własnych ran i dochodzenie do siebie po Beltane. Mieli czas na to, aby wrócić do znanej sobie codziennej rutyny. I tak też w dużej mierze zrobili, szukając ukojenia w codziennych obowiązkach, jak i rozrywkach. Czy jednak było to mądre? Kto wie, kiedy nastąpi następny atak?
Pchnął drzwi prowadzące do szopy. Chociaż z zewnątrz nie wyglądała, jakby wpakowano w nią całą górę galeonów, tak diabeł tkwił w szczegółach. Kryjówka mieściła się w rozsądnej odległości od ludzkich siedzib, co samo w sobie było dosyć oczywistym zabezpieczeniem, jednak w deski małego budynku oraz fundamenty i piwnice wpleciono zaklęcia obronne, mające na celu utrzymanie Erika w środku. Jak i bronić Brennę, która zwykłą stróżować przed wejściem, na wypadek, gdyby w te okolice zapuścili się jacyś nieproszeni goście. Erik zszedł po kamiennych schodach do piwniczki. Małe pomieszczenie pozbawione drzwi. Usunięto je po tym, jak zażył przed jedną z pełni za małą dawkę eliksiru tojadowego i zaczął orać wejście paznokciami. Skrzywił się na to wspomnienie. Te pierwsze noce był straszne. Determinacja człowieka o zachowanie własnych zmysłów mieszała się z determinacją uśpionego przez większość miesiąca wilczego ducha.
— Nie chcę się zmieniać w to... W to coś! — żachnął się Erik, pociągając nosem. Zatrzymał się na progu wilczej kryjówki przygotowanej przez rodziców. Jeden z wielu dowodów na to, jak rozległe były znajomości jego rodziców i dziadka. — To niesprawiedliwe, jak ja mam niby...
Jego oczy rozszerzyły się ze strachu, gdy zdał sobie sprawę, co go czeka za niecałą godzinę. Do kryjówki przybyli wcześniej, aby go przygotować. Żeby mógł oswoić się z nową przestrzenią, jednak teraz, gdy stał na progu tej ruiny, nie był pewny, czy to cokolwiek da. Zalały go wspomnienia z bankietu. Z niewinnego spaceru po ogrodzie, który przerodził się w brutalny atak dzikiego wilkołaka na jego życie. Długie dni spędzonego w Szpitalu św. Munga, gdzie najpierw go odratowywali, a potem powoli oswajali go z kolejnymi rewelacjami.
Małym cudem okazało się to, że rodzicom udało się uzyskać dostęp do kilku próbek Eliksiru Tojadowego z Apteki Lupinów. Jedne z pierwszych próbek, które za parę miesięcy miały znaleźć się w oficjalnej sprzedaży dla wszystkich potrzebujących likantropów. Chociaż powinno to cieszyć nastoletniego Longbottoma, tak zachowanie świadomości tej nocy wydawało mu się równie dużym przekleństwem, co pozbawienie wszelkich ludzkich odruchów. Miałby tam zejść i poczekać do wschodu księżyca i po prostu... Pozwolić, aby jego ciało uległo aż tak drastycznej zmianie?
— Ja... — Zamknął usta, ściskając mocniej w dłoniach swoją torbę. Strzelił oczami na boki, zerkając na Elise i Jeremiego.
Potrzebował jakiegoś zapewnienia. Obietnicy. Czegokolwiek co pozwoli mu przetrwać tę noc. Gdyby był tu Godryk, na pewno by mu coś powiedział, ale czy faktycznie byłoby to coś, co faktycznie chciał teraz usłyszeć? Longbottom nasiąkł tradycjami swoich krewnych, jednak niekoniecznie chciał teraz słyszeć o tym, że powinien zmężnieć. Przełknął głośno ślinę.
Chociaż nie utrzymywał regularnego kontaktu z innymi wilkołakami na tyle, aby dzielił się z nimi szczegółami co do własnych nocnych przeżyć, tak podejrzewał, że były to kwestie, jakie nawiedzały także i inne osoby cierpiące na klątwę likantropii. W przeciwieństwie do zwykłych wilkołaków niezaangażowanych w toczący się w Wielkiej Brytanii konflikt miał jednak dodatkowe problemy na głowie. Zakon Feniksa. Śmierciożercy. Ministerstwo Magii. Zobowiązania wobec rodziny i przyjaciół. Czasem miał wrażenie, że nie będzie w stanie tego wszystkiego ze sobą pogodzić. Konflikt interesów w tym zestawieniu wydawał się czymś oczywistym, jednak trudno było przewidzieć, kiedy Erik faktycznie stanie przed wyborem, którego nie będzie w stanie podjąć.
Jeszcze do niedawna wydawało mu się, że moment ten nadejdzie wyjątkowo szybko. Wydarzenia na Beltane powinny wprawić w ruch całą machinę wojenną, która doprowadzi do bezpośredniego starcia między siłami Śmierciożercami a Ministerstwem Magii. Tak się jednak nie stało. Zapewne ku zdziwieniu znacznej większości społeczności czarodziejów i czarownic. W gruncie rzeczy nie licząc wydarzeń na pokładzie nawiedzonego statku, czerwiec okazał się całkiem spokojnym miesiącem. Swoiste szczęście w nieszczęściu, skomentował bezgłośnie Longbottom, teleportując się na miejsce. Na moment zakręciło mu się w głowie i poczuł ścisk w żołądku, jednak na tym się skończyło. Dzięki Merlinowi. Pierwszym, co przykuło jego uwagę, były szumy dochodzące z rzeki, która znajdowała się rzut kamieniem stąd. Teraz, gdy był pod wpływem emocji, odgłosy te przypominały mu huki towarzyszące silnym zaklęciom.
Maj był miesiącem tragicznym dla wielu osób z jego otoczenia. Krewni, przyjaciele, a nawet sprzymierzeńcy nosili żałobę po Derwinie czy innych zmarłych z Polany Ognisk. Czasem Erik miał wrażenie, że wszyscy wręcz czekając, aż coś się stanie. Aż Śmierciożercy wykonają pierwszy ruch i sprowokują ich do działania. Zamiast tego minione tygodnie upłynęły im na lizaniu własnych ran i dochodzenie do siebie po Beltane. Mieli czas na to, aby wrócić do znanej sobie codziennej rutyny. I tak też w dużej mierze zrobili, szukając ukojenia w codziennych obowiązkach, jak i rozrywkach. Czy jednak było to mądre? Kto wie, kiedy nastąpi następny atak?
Pchnął drzwi prowadzące do szopy. Chociaż z zewnątrz nie wyglądała, jakby wpakowano w nią całą górę galeonów, tak diabeł tkwił w szczegółach. Kryjówka mieściła się w rozsądnej odległości od ludzkich siedzib, co samo w sobie było dosyć oczywistym zabezpieczeniem, jednak w deski małego budynku oraz fundamenty i piwnice wpleciono zaklęcia obronne, mające na celu utrzymanie Erika w środku. Jak i bronić Brennę, która zwykłą stróżować przed wejściem, na wypadek, gdyby w te okolice zapuścili się jacyś nieproszeni goście. Erik zszedł po kamiennych schodach do piwniczki. Małe pomieszczenie pozbawione drzwi. Usunięto je po tym, jak zażył przed jedną z pełni za małą dawkę eliksiru tojadowego i zaczął orać wejście paznokciami. Skrzywił się na to wspomnienie. Te pierwsze noce był straszne. Determinacja człowieka o zachowanie własnych zmysłów mieszała się z determinacją uśpionego przez większość miesiąca wilczego ducha.
— Nie chcę się zmieniać w to... W to coś! — żachnął się Erik, pociągając nosem. Zatrzymał się na progu wilczej kryjówki przygotowanej przez rodziców. Jeden z wielu dowodów na to, jak rozległe były znajomości jego rodziców i dziadka. — To niesprawiedliwe, jak ja mam niby...
Jego oczy rozszerzyły się ze strachu, gdy zdał sobie sprawę, co go czeka za niecałą godzinę. Do kryjówki przybyli wcześniej, aby go przygotować. Żeby mógł oswoić się z nową przestrzenią, jednak teraz, gdy stał na progu tej ruiny, nie był pewny, czy to cokolwiek da. Zalały go wspomnienia z bankietu. Z niewinnego spaceru po ogrodzie, który przerodził się w brutalny atak dzikiego wilkołaka na jego życie. Długie dni spędzonego w Szpitalu św. Munga, gdzie najpierw go odratowywali, a potem powoli oswajali go z kolejnymi rewelacjami.
Małym cudem okazało się to, że rodzicom udało się uzyskać dostęp do kilku próbek Eliksiru Tojadowego z Apteki Lupinów. Jedne z pierwszych próbek, które za parę miesięcy miały znaleźć się w oficjalnej sprzedaży dla wszystkich potrzebujących likantropów. Chociaż powinno to cieszyć nastoletniego Longbottoma, tak zachowanie świadomości tej nocy wydawało mu się równie dużym przekleństwem, co pozbawienie wszelkich ludzkich odruchów. Miałby tam zejść i poczekać do wschodu księżyca i po prostu... Pozwolić, aby jego ciało uległo aż tak drastycznej zmianie?
— Ja... — Zamknął usta, ściskając mocniej w dłoniach swoją torbę. Strzelił oczami na boki, zerkając na Elise i Jeremiego.
Potrzebował jakiegoś zapewnienia. Obietnicy. Czegokolwiek co pozwoli mu przetrwać tę noc. Gdyby był tu Godryk, na pewno by mu coś powiedział, ale czy faktycznie byłoby to coś, co faktycznie chciał teraz usłyszeć? Longbottom nasiąkł tradycjami swoich krewnych, jednak niekoniecznie chciał teraz słyszeć o tym, że powinien zmężnieć. Przełknął głośno ślinę.
the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞