• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 10 Dalej »
[26/06/1972] Zew pierwszej przemiany || Erik & Bard Beedle

[26/06/1972] Zew pierwszej przemiany || Erik & Bard Beedle
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#1
14.05.2024, 02:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.10.2024, 21:57 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Bajarz II

—26/06/1972—
Wilcza kryjówka Erika, Wielka Brytania
Erik Longbottom



Opuszczając po godzinie osiemnastej rodzinną posiadłość w Dolinie Godryka, młody Longbottom czuł przede wszystkim rosnący w nim niepokoju. W ciągu minionych lat zdążył przyzwyczaić się do tego, że robił się nieco nerwowy, gdy zbliżała się pełnia księżyca. Trudno było to przeskoczyć, nawet jeśli nie obnosił się z tym publicznie. Nawet teraz, chociaż był już całkiem obeznany z tym, jak wyglądały w jego przypadku poszczególne etapy transformacji i regularnie zażywał Eliksir Tojadowy, nie potrafił wyzbyć się wszystkich wątpliwości. Co miesiąc jego umysł atakowały kolejne pytania: Co jeśli ta noc będzie inna?, Co jeśli wilk zostanie rozjuszony?, Co jeśli eliksir był przterminowany?.

Chociaż nie utrzymywał regularnego kontaktu z innymi wilkołakami na tyle, aby dzielił się z nimi szczegółami co do własnych nocnych przeżyć, tak podejrzewał, że były to kwestie, jakie nawiedzały także i inne osoby cierpiące na klątwę likantropii. W przeciwieństwie do zwykłych wilkołaków niezaangażowanych w toczący się w Wielkiej Brytanii konflikt miał jednak dodatkowe problemy na głowie. Zakon Feniksa. Śmierciożercy. Ministerstwo Magii. Zobowiązania wobec rodziny i przyjaciół. Czasem miał wrażenie, że nie będzie w stanie tego wszystkiego ze sobą pogodzić. Konflikt interesów w tym zestawieniu wydawał się czymś oczywistym, jednak trudno było przewidzieć, kiedy Erik faktycznie stanie przed wyborem, którego nie będzie w stanie podjąć.

Jeszcze do niedawna wydawało mu się, że moment ten nadejdzie wyjątkowo szybko. Wydarzenia na Beltane powinny wprawić w ruch całą machinę wojenną, która doprowadzi do bezpośredniego starcia między siłami Śmierciożercami a Ministerstwem Magii. Tak się jednak nie stało. Zapewne ku zdziwieniu znacznej większości społeczności czarodziejów i czarownic. W gruncie rzeczy nie licząc wydarzeń na pokładzie nawiedzonego statku, czerwiec okazał się całkiem spokojnym miesiącem. Swoiste szczęście w nieszczęściu, skomentował bezgłośnie Longbottom, teleportując się na miejsce. Na moment zakręciło mu się w głowie i poczuł ścisk w żołądku, jednak na tym się skończyło. Dzięki Merlinowi. Pierwszym, co przykuło jego uwagę, były szumy dochodzące z rzeki, która znajdowała się rzut kamieniem stąd. Teraz, gdy był pod wpływem emocji, odgłosy te przypominały mu huki towarzyszące silnym zaklęciom.

Maj był miesiącem tragicznym dla wielu osób z jego otoczenia. Krewni, przyjaciele, a nawet sprzymierzeńcy nosili żałobę po Derwinie czy innych zmarłych z Polany Ognisk. Czasem Erik miał wrażenie, że wszyscy wręcz czekając, aż coś się stanie. Aż Śmierciożercy wykonają pierwszy ruch i sprowokują ich do działania. Zamiast tego minione tygodnie upłynęły im na lizaniu własnych ran i dochodzenie do siebie po Beltane. Mieli czas na to, aby wrócić do znanej sobie codziennej rutyny. I tak też w dużej mierze zrobili, szukając ukojenia w codziennych obowiązkach, jak i rozrywkach. Czy jednak było to mądre? Kto wie, kiedy nastąpi następny atak?

Pchnął drzwi prowadzące do szopy. Chociaż z zewnątrz nie wyglądała, jakby wpakowano w nią całą górę galeonów, tak diabeł tkwił w szczegółach. Kryjówka mieściła się w rozsądnej odległości od ludzkich siedzib, co samo w sobie było dosyć oczywistym zabezpieczeniem, jednak w deski małego budynku oraz fundamenty i piwnice wpleciono zaklęcia obronne, mające na celu utrzymanie Erika w środku. Jak i bronić Brennę, która zwykłą stróżować przed wejściem, na wypadek, gdyby w te okolice zapuścili się jacyś nieproszeni goście. Erik zszedł po kamiennych schodach do piwniczki. Małe pomieszczenie pozbawione drzwi. Usunięto je po tym, jak zażył przed jedną z pełni za małą dawkę eliksiru tojadowego i zaczął orać wejście paznokciami. Skrzywił się na to wspomnienie. Te pierwsze noce był straszne. Determinacja człowieka o zachowanie własnych zmysłów mieszała się z determinacją uśpionego przez większość miesiąca wilczego ducha.

— Nie chcę się zmieniać w to... W to coś! — żachnął się Erik, pociągając nosem. Zatrzymał się na progu wilczej kryjówki przygotowanej przez rodziców. Jeden z wielu dowodów na to, jak rozległe były znajomości jego rodziców i dziadka. — To niesprawiedliwe, jak ja mam niby...

Jego oczy rozszerzyły się ze strachu, gdy zdał sobie sprawę, co go czeka za niecałą godzinę. Do kryjówki przybyli wcześniej, aby go przygotować. Żeby mógł oswoić się z nową przestrzenią, jednak teraz, gdy stał na progu tej ruiny, nie był pewny, czy to cokolwiek da. Zalały go wspomnienia z bankietu. Z niewinnego spaceru po ogrodzie, który przerodził się w brutalny atak dzikiego wilkołaka na jego życie. Długie dni spędzonego w Szpitalu św. Munga, gdzie najpierw go odratowywali, a potem powoli oswajali go z kolejnymi rewelacjami.

Małym cudem okazało się to, że rodzicom udało się uzyskać dostęp do kilku próbek Eliksiru Tojadowego z Apteki Lupinów. Jedne z pierwszych próbek, które za parę miesięcy miały znaleźć się w oficjalnej sprzedaży dla wszystkich potrzebujących likantropów. Chociaż powinno to cieszyć nastoletniego Longbottoma, tak zachowanie świadomości tej nocy wydawało mu się równie dużym przekleństwem, co pozbawienie wszelkich ludzkich odruchów. Miałby tam zejść i poczekać do wschodu księżyca i po prostu... Pozwolić, aby jego ciało uległo aż tak drastycznej zmianie?

— Ja... — Zamknął usta, ściskając mocniej w dłoniach swoją torbę. Strzelił oczami na boki, zerkając na Elise i Jeremiego.

Potrzebował jakiegoś zapewnienia. Obietnicy. Czegokolwiek co pozwoli mu przetrwać tę noc. Gdyby był tu Godryk, na pewno by mu coś powiedział, ale czy faktycznie byłoby to coś, co faktycznie chciał teraz usłyszeć? Longbottom nasiąkł tradycjami swoich krewnych, jednak niekoniecznie chciał teraz słyszeć o tym, że powinien zmężnieć. Przełknął głośno ślinę.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#2
15.05.2024, 13:42  ✶  
– Och skarbie... – stoicka i opanowana Elise przypadła do niego, nie dbając na wilgoć i bród, lochu do którego nigdy nie zamierzała wchodzić. Lochu, do którego zabrali swoje dziecko. Otoczył go zapach różanych perfum matki, która od lat dokładała wszelkich starań, by dzieci Longbottomów były cywilizowane, by kojarzono je z dumą i honorem, a nie nieokrzesaniem i brawurą. A teraz jej ukochany syn, pierwszy, któremu dała życie, teraz on miał zmuszony przez los zrzucić to wszystko i stać się potworem. Trzymała się dobrze przez cały tydzień, ale w obliczu słabości tego, który w jej oczach wciąż miał pięć, sześć lat i teraz bał się nadchodzącej katorgi, nie dała rady, a łzy strugą obmyły ramię chłopca.

To był prawdziwy cud, mówili lekarze, którzy pozszywali go po tym brutalnym ataku. Klątwa likantropii zdawała się być małą ceną za życie dziecka. To tylko jedna noc w miesiącu, wobec lat spędzonych na opłakiwaniu nagrobka chłopca, który miałby przed sobą całe życie. To mała cena, tak sobie powtarzali drżący, wtuleni w siebie stojąc nad łóżkiem nieprzytomnego syna, którego płytki oddech rwał się czasami, ale wciąż był, wciąż istniał, wciąż dawał nadzieję...

Poruszyli niebo i ziemię, aby nie zmuszać go do przechodzenia pełni w ministerialnym więzieniu, w anonimowości, z dala od bliskich. Przystosować jedną z cel na tę okoliczność. Odliczanie do pierwszej przemiany zostało rozpoczęte i dany im czas na przygotowanie przesypywał się przez palce z zastraszającą prędkością, ale Warownia Longbottomów miała swoją tradycję i miała również swoje lochy, a w nich rzędy cel dawno oczyszczone z więźniów. Czasy się zmieniały i nikt nie miał lepszego pomysłu na zagospodarowanie piwnicy, aż do teraz. Korytarz odczyszczono, podobnie jak najlepszą, najtrwalszą z kwater. Tym razem ktoś miał w niej przebywać dobrowolnie.

Elise łkała tuląc do siebie chłopca i głaszcząc go po głowie i plecach, okazując więcej czułości niż przez całe jego życie poprzedzające ten moment. Klątwa nie dotknęła tylko jego. Klątwa dotknęła całą rodzinę. Przygotowywali się, mówili, tłumaczyli sobie wszyscy wzajem, mieli plan, musztrą brygadzistów opracowywali procedury. Nie widomym było, jaka będzie siła przebudzonego wilkołaka. Erik był chłopcem rosłym i dobrze zbudowanym, niektórzy specjaliści poddawali w wątpliwość okratowanie wpuszczone wewnątrz celi, dzielące ją na pół, czy nie byłoby zbyt łatwe do wyrwania, jeśli po przemianie Longbottom okazałby się zbyt silny. Dlatego też pomyślano o użyciu łańcucha, nadgarstki i kostki nie powinny rozrosnąć się na tyle, by rozsadzić obręcze. Matka upierała się, by zamiast starych żeliwnych drzwi z niewielką kratką na wysokości twarzy wstawić pancerną szybę, choćby po to właśnie, by w te przeklęte noce, Erik nie czuł się porzucony. Nie było jednak pewności co do tych nowomodnych mugolskich rozwiązań, raz że ministerstwo się nie zgodziło, dwa, że rodzina wspólnie uznała, że za te umagicznione wrota ręczą pokolenia przetrzymywanych potworów i bestii wyłapanych jedna po drugiej przez poprzednich przedstawicieli rodu, nie było sensu więc tego zmieniać.

Jeremiasz dał im moment, ale czas nie był ich sprzymierzeńcem. Ciężka dłoń opadła na ramię żony, a miękki, poważny głos podjął:
– Synu... – Stanowczym ruchem odsunął kobietę od pierworodnego, bo wobec wyzwania, jakie stanęło przed nimi nie uważał, aby jej miękkie dłonie i łzy na cokolwiek się zdały. Brązowe, zmęczone choć i pełne determinacji oczy spoglądały na twarz Erika, już nie chłopca, jeszcze nie mężczyzny, któremu przyjdzie wejść w dorosłość w najbardziej bolesny z możliwych sposobów.

– Wobec tego co nieuniknione znajduj wybór i pielęgnuj swoje decyzje. Wszędzie. Przemiana przyjdzie, czy tego chcesz, czy nie. Ale masz wybór. Możesz wejść tam, a kamień i metal ochroni Twoją godność i tych których kochasz. Będziesz tutaj przez osiem i pół godziny, od zachodu do wschodu słońca, a gdy będzie bezpiecznie od razu Cię stąd wypuścimy – nie mówił nic nowego, taki był plan, taka była procedura, w której spisywaniu Erik brał udział. – Możesz, ale nie musisz pić tego eliksiru. Nie mamy pewności jak zadziała, ale powinien pozwolić zachować Ci świadomość i ograniczyć wściekłość oraz pragnienie ucieczki. Wtedy te osiem godzin może będzie dla Ciebie prostsze Eriku, ponieważ ja będę tu przy Tobie i będę próbował z Toba rozmawiać. Twoje ciało Cię zdradzi i podda klątwie, z tym nic... – urwał na moment wściekły w ojcowskiej bezsilności, ale szybko zmiarkował się, stłumił to i wrócił do stabilności tonu sprzed chwili, nawet jeśli za jego plecami żona przestała nie tylko płakać, ale i oddychać. Ostatnim zabezpieczeniem miały być drzwi do lochu, zapieczętowane na całą noc, gdyby okazało się, że Erik będzie silniejszy i wytrwalszy w zdziczeniu, w zewie ku wolności. Jeśli eliksir zawiedzie... Nie wiedzieli, nikt nie wiedział jak będzie.

– Możesz go nie pić. Wtedy rano nie będziesz pamiętał co robiłeś. Nie będziesz pamiętał jak cierpiałeś. Wtedy stracisz kontrolę, ale stracisz ją bo tak zdecydowałeś. Nikt nie będzie miał do Ciebie pretensji. Ale ja będę przy Tobie i tak, będę czuwał i czekał aż wrócisz, będę pierwszym którego zobaczysz po przebudzeniu. Nie zostawię Cię – oznajmił.

– Jeremiah nie możesz! Przecież nie wiemy czy to zadziała, nie wiemy, nie próbowaliśmy... – jęknęła zza pleców Elise, łapiąc męża za barki, jakby próbując odciągnąć go od syna, choć tak na prawdę rozpaczliwie próbowała odciągnąć go od tego pomysłu. Pomysłu, którego nie było w agendzie.

– Postanowiłem – uciszył ją, mocniej zaciskając swoje dłonie na barkach Erika. – Nie zostawię tu swojego syna. Jeśli bogowie zdecydują że dołączę do niego w klątwie, tak się stanie, ale Longbottom nie pozostawia Longbottoma, nie w takiej nierównej walce, nie w cierpieniu, które będzie tym większe jeśli zostałby tu, jakbyśmy się go wyrzekli na te osiem przeklętych godzin!
– grzmiał nie kryjąc już zdenerwowania, a czas uciekał.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#3
16.05.2024, 00:40  ✶  
Kiedy pamięć o wydarzeniach sprzed lat w pełni dotarła do jego świadomości, poczuł jakby silne uderzenie obuchem w głowę. Kompletnie go zamroczyło, a umysł zalała panika, jakby na moment cofnął się w czasie, a w wilczej kryjówce wcale nie znajdował się prawie trzydziestoletni detektyw Brygady Uderzeniowej, a piętnastoletni chłopak, którego życie za sprawą jednego incydentu wywróciło się do góry nogami. W głowie kołatała mu jedna myśl. Jak? Jak mógł zapomnieć? Czy na tyle odciął się od tych pierwszych dzikich pełni, że całkowicie wyparł je z głowy? A może te wspomnienia zawsze tam były?

Mogły czyhać na niego na krawędzi podświadomości, zaglądając co rusz do jego umysłu, zastanawiając, kiedy ponownie go nawiedzić. Erik zaparł się o kraty, wbijając mętny wzrok w jeden z kątów klatki. Celi. To nie było normalne. Nie powinien zapomnieć czegoś tak formatywnego dla tego, kim teraz był. A jednak wspomnienia z nocy pierwszej przemiany były jak piasek przesypujący się między jego palcami, gdy rozpaczliwie próbował łapać pojedyncze ziarenka i poskładać kawałki układanki w całość. Uporządkować swój własny umysł. Musiał sięgnąć głębiej. Nie mógł odpuścić. Nie mógł zapomnieć.

Objął sztywno matkę. Okazywanie sobie bliskości w tej rodzinie nie było niczym dziwnym. Chociaż w niektórych rodzinach czystej krwi nadmierna bliskość była traktowana jako wada, tak u Longbottomów postrzegano to jako coś naturalnego. Przewagę. Dyscyplina i poświęcenie mogły wznieść mocne fundamenty, jednak to wzajemne wsparcie sprawiało, że ród po dziś dzień pozostawał mocny i związany ze sobą. Warownia nie byłaby tą samą twierdzą, gdyby nie rządziły nią ludzkie wartości. Gdyby rodzina nie była na pierwszym miejscu. Nawet jeśli Godryk Longbottom lubił wierzyć, że parę wartości i tak wybijało się przed szereg.

Longbottom przespał sporą część swojej rekonwalescencji. Jak przez mgłę pamiętał pojedyncze chwile, gdy budził się ze snu na parę minut, tylko po to, aby dojrzeć śpiącą sylwetkę ojca, matki, wuja czy nawet siostry drzemiącej przy jego szpitalnym łóżku. Jak okropnie to nie brzmiało, był to raczej jeden z milszych okresów jaki go spotkał od czasów ugryzienia. Ten krótki czas, kiedy tkwił w nieświadomości co do tego, co właściwie się wydarzyło. Dopiero później wzięto go w obroty: diagnoza, leczenie, łagodzenie objawów, tajemniczy specyfik warzony na zapleczu Apteki Lupinów. Śledztwo w sprawie ugryzienia. Skrzywił się na samą myśl, szarpiąc palcami cienką szatę matki.

Twoje ciało cię zdradzi. Słowa ojca odbijały się echem w jego głowie. Kolejna udręka dla kogoś z rodu Longbottomów, który słynął z pracy nad własnym ciałem. Z szermierki, która sprawiała, że szybciej reagowali na zagrożenie, łatwiej unikali ciosów. Na moment porównał w myślach wilkołactwo do kalectwa i momentalnie wzdrygnął się na to porównanie. Kolejne słowa ojca, chociaż być może miały na celu go wzmocnić, tylko nim wstrząsnęły.

— Nie możesz tego wiedzieć! — Pokręcił gwałtownie głową.

Lekarze sami nie wiedzieli, co wpływa na pamięć wilkołaków. Twierdzili, że Eliksir Tojadowy mógł pozwolić na kontrolę nad odruchami podczas pełni, ale nic nie mówili o wspomnieniach. Różne przypadki? Za mało punktów wspólnych? Niektórzy badani zachowywali wspomnienia, inni nie. Cholerna loteria, w której zawsze lądowało się na przegranej pozycji. Erik westchnął ciężko, gwałtownie łapiąc powietrze. Ulga nieświadomości czy mądrość wiedzy? Co miałby wybrać? Czy wybór w ogóle istniał?

Już i tak przyjął w ostatnich dniach kilka dawek eliksiru. Zapewne i tak stłumiłby dzikie żądze wilczego ducha. Ale czy to wystarczy na wytrwanie do brzasku? Gdy usłyszał o pomyśle ojca, jeszcze mocniej pokręcił głową, próbując się cofnąć. To nie był wybór. Może miał piętnaście lat, ale nie był głupi. Za nic w świecie nie postawiłby ojca czy matki w niebezpieczeństwie. Już i tak ściągnął na rodzinę tragedię. Samo oswojenie się z tym, że będą mieli w rodzinie cholernego zmiennokształtnego, będzie sporym wyzwaniem. A teraz jeszcze jego własny ojciec chciał pakować się z nim do tej... Do tej klatki?!

— Wezmę... Wezmę eliksir — zdecydował, wbijając wzrok w czubek swoich starych znoszonych butów. Na tę noc nie było sensu zakładać ciuchów, których będzie żałował. — Jeśli... Jeśli teraz tego nie zrobię, to możliwe, że nigdy się na to nie zbiorę.

Eliksir Tojadowy był eksperymentem. Ryzykiem. Kto wie, jak zareaguje? Mikstura była teraz dla Erika wieloma rzeczami, ale jedna z nich wybijała się ponad inne. Była zabezpieczeniem. Jeśli nie zmniejszy bólu, jakiego doświadczy jego ciało i umysł, to może przynajmniej nie dopuści do tego, aby zagroził innym. Choćby miał łykać truciznę, tak postawiony przed tym wyborem, tak naprawdę nie miał innego wyboru. Dyscyplina. Rodzina zawsze trzymała się razem. Ojciec był gotów zaryzykować dla dobra syna. Syn musiał być gotów odwdzięczyć się tym samym. Młody wilkołak sięgnął do kieszeni po małą buteleczkę z ręcznie wypisaną nazwą specyfiki i podniósł wzrok na ojca.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#4
19.05.2024, 21:46  ✶  
Ojciec nie mógł wiedzieć, żadne z nich nie mogło, z resztą sam przyznał to na początku. Ale mówił o tym tak, jak w to wierzył, jak widział, jak oceniał prawdopodobieństwo zaistniałych sytuacji. W jego oczach też to był wybór, jeden z nielicznych, które pozostały jego pierworodnemu. Wybór, który był ważny, żeby się go chwycić, żeby pamiętać o człowieczeństwie o wolności, która była niemożliwa do odebrania. Wolności w umyśle i sercu.

Gdy syn wziął eliksir tojadowy, rozmowy między rodzicami ucichły, a Jeremiah skinął głową, na znak, że przyjmuje jego decyzję. Elise wykorzystała sytuację, by jeszcze raz uściskać Erika, choć przecież wiedziała, że się z nim nie żegna, że o świcie jej syn powróci. Jak jednak to doświadczenie go zmieni? Jak będzie wyglądał świat po tym pierwszym, przerażającym razie? Pozostawało się modlić i czekać, tej nocy raczej nikt nie zamierzał spać. Uścisk nie trwał tak długo, jakby sobie tego życzyła. Piasek przesypywał się bezlitośnie... Ucałowała syna w czoło, na moment też uściskała męża nie zamierzając spierać się z nim więcej. Nikt bardziej niż ona nie wiedział, jak upartym człowiekiem był, a gdy sprawa dotyczyła jego rodziny, jego nieustępliwość można było porównać do niszczącej lawy wypływającej obficie z wulkanu.

– Chodźmy. – powiedział ciepło do Erika wprowadzając go do celi. Na stoliczku po prawej stronie od wejścia stała lampa i pojedyncze krzesło, przed nimi zaś rozciągało się dodatkowe okratowanie oddzielające część więzienną od tej przeznaczonej dla ewentualnych gości przetrzymywanego, lub też zwyczajnie dla przesłuchującego. Kajdany zostały odrestaurowane i choć przez wzgląd na magiczne wzmocnienia zdecydowano ich nie wymieniać, bransolety zostały jednak pokryte pluszem i czerwonym aksamitem, by zapewnić chłopcu jak największy komfort w tym trudnym czasie. Cela była odczyszczona z przedmiotów które mógłby zniszczyć, na kamiennej ziemi pozostała pojedyncza poducha do siedzenia, choć nikt nie zakładał, że po przemianie jakkolwiek będzie mu służył bardziej niż przedmiot do destrukcji.

Jeremiah otworzył kratę i wszedł do środka jako pierwszy, przesuwając się tak, by Erik mógł wejść za nim i zająć miejsce przy łańcuchach. Pomimo wielkich spracowanych dłoni stróża prawa, odznaczał się wielką delikatnością, gdy zakuł syna na nadgarstkach i kostkach. Długość łańcucha nie powinna pozwolić wilkołakowi dotrzeć do krat, w głowie Jeremiah jeszcze nie kalkulował ile czasu będzie potrzebował, jeśli pierwsza fala obronna nie wystarczy, a kraty zaczną uginać się w wielkich ofutrzonych łapskach. Nie myślał o tym poświęcając maksimum swojej uwagi na słowa, być może ostatnie słowa, jakie wypowie do swojego dziecka.

– Erik, proszę spójrz na mnie – poprosił, gdy wszystko było gotowe, a eliksir był wypity. – Chcę żebyś wiedział, że jesteś bardzo silny. Przetrwałeś atak wilkołaka, który wielu dorosłych położyłby prosto do grobu. Jesteś odważny, bo w odwadze nie chodzi o to, by nie czuć strachu, ale by stawiać czoła zagrożeniu – umilkł na moment, orzechowe oczy lśniły, gdy ciężka ręka złożona została na walącym sercu chłopca, który za moment przymusem miał stać się mężczyzną w bardzo, bardzo bolesny sposób. – Cokolwiek się stanie Erik, jesteś Longbottomem, jesteś jednym z nas i nikt, i nic, żadna klątwa, żadne przeciwności losu tego nie zmienią. Jestem z ciebie bardzo dumny. – Ostatni uścisk, jak pieczęć tej deklaracji. Ostatnie zmierzwienie fryzury ojcowskim gestem. Zabrał pustą butelkę i wyszedł z celi, zamykając za sobą drzwi, składając na nich dodatkowe wzmocnienia.

Zaraz potem odszedł na krzesło i opadł na nie w oczekiwaniu zachodu. Nie musieli mieć zegara, ani żadnej klepsydry. Wiedział, że mimo warstwy ziemi i kamienia to zacznie się wtedy. Że będzie musiał patrzeć na to, jak łamią się kości jego ukochanego dziecka, jak będzie się zwijać w bólu. Będzie musiał na to patrzeć pragnąc po tysiąckroć zająć jego miejsce, aby tylko móc oszczędzić tych katusz. Ale wiedział, że to jest jego wybór i jego odwaga stanąć w obliczu bezsilności rodzica, której nie życzył najgorszemu wrogowi. Różdżkę położył na blacie stołu, miał ją w pogotowiu, gotów zareagować wyuczonym latami pracy w brygadzie uderzeniowej refleksem w razie najgorszego.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#5
19.05.2024, 22:45  ✶  
To było czyste szaleństwo. Im więcej szczegółów na temat swojej pierwszej przemiany sobie teraz przypominał, tym bardziej kręciło mu się w głowie. Zupełnie, jakby umysł nie radził sobie z natłokiem nowych świeżo-starych informacji, które zostały nagle wyciągnięte na światło dzienne. Czasem czuł się podobnie, gdy niespodziewanie urywało się wspomnienie, które przeglądał w ministerialnych myślodsiewniach podczas śledztw prowadzonych w imieniu Brygady Uderzeniowej. Różnicę stanowiło to, że teraz było o wiele gorzej.

Zapewne dlatego, że dosłownie odkrył na nowo własne wspomnienie. Jakby martwy nerw w jego ciele nagle został pobudzony do życia lub ucięta kończyna niespodziewanie zaczęła mu odrastać. Szok. Niedowierzanie. Ból. Wywołany przede wszystkim tym, że zarówno ciało, jak i umysł musiały radzić sobie z kolekcją zupełnie nowych bodźców. Longbottom wziął kilka głębokich wdechów i zaczął powoli odliczać do dziesięciu w dół, smakując każdą cyfrę tańczącą na jego języku. Musiał doprowadzić się do porządku. To nie było normalne, żeby jedno wspomnienie tak na niego działało. Gdzie opanowanie? Gdzie dyscyplina...

(...) którą wpajała mu znaczna część rodziny? Oddech Erika przyspieszył nagle, gdy za ojcem zamknęły się drzwi jego celi. Starał się znaleźć pocieszenie w pokładanym w nim wierze. Chociaż Eliksir Tojadowy był jedną wielką niewiadomą, tak ojciec był przekonany, że jest w stanie to zrobić. Że pokona tę pełnię, a kiedy już to mu się uda, każda kolejna będzie coraz łatwiejsza.

Potrząsnął nieufnie kajdanami. Coraz bardziej czuł się jak zwierzę w klatce. Zamknięte nie tyle dla własnego dobra, ale z uwagi na bezpieczeństwo innych. Zamknął oczy, nie potrafiąc powstrzymać łez, które zaczęły spływać mu po twarzy. W najgorszych koszmarach nie zgadłby, że spotka go coś takiego. To było jak... zderzenie z rzeczywistością. Okrutne, nagłe i takie, którego mógłby uniknąć. Mógł być bardziej uważny. Mógł nie iść do tego cholernego ogrodu i siedzieć na tyłku na tarasie. Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej.

Co się stało, to się nie odstanie, pomyślał bezwiednie, przyciskając plecy do chłodnej ściany. Nie wiedział, ile czasu minęło, ale kiedy to się zaczęło, momentalnie to poczuł. Jakby jego własne serce chciało wyrwać mu się z piersi. Ciało zaczęło trząść się w konwulsjach, a z gardła Erika mimowolnie zaczęły wydostawać się kolejny krzyki, jęki zastraszonego zwierzęcia. Czy to ból wywołany transformacją? Wściekłość ujarzmionego miksturą Lupinów dzikiego wilka? A może przerażająca mieszanka obu, sprawiająca, że symfonia człowieka i wilka mieszały się ze sobą, szukając nowego kształtu, aby koniec końców skazać go na kolejne godziny spędzone w formie wielkiego zmiennokształtnego?

Wygiął się w łuk, wydając z siebie donośny jęk, kiedy jego szczęka zaczęła pękać, zmieniając położenie poszczególnych kości jego twarzy. Jesteś silny. Jesteś odważny. Jesteś Longbottomem. Jesteś jednym z nas. Dyscyplina. Tylko ścieżki jego krewnych mogły go teraz uratować.


Zamrugał raz. Potem drugi. A na koniec trzeci, kiedy zdał sobie sprawę, że udało mu się wyrwać z okowów przeszłości. Serce biło mu jak szalone, chociaż do jego aktualnej przemiany było jeszcze trochę czasu. Odkrył też, że mimowolnie drapał się przez koszulę po klatce piersiowej, jakby sam próbował dorwać się do własnego serca. Wzdrygnął się na samą myśl, wypuszczając głośno powietrze z ust. Nie był pewny, czy było to wspomnienie warte zapamiętania. Może z perspektywy czasu kiedyś pożałuje, jak dobrze kojarzył preludium do swej pierwszej przemiany. Płynęła z tego jednak jedna lekcja: dyscyplina była wszystkim.

Koniec sesji


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Erik Longbottom (2157), Bard Beedle (1562)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa