Małżonka denata wciąż siedziała w tym samym miejscu, w którym ją zostawiły. Była podobna wręcz do woskowej figury, nieruchoma - mogłoby się zdawać, że nie ruszyła się, odkąd wyszły z pomieszczenia - o twarzy, z której znikły wszelkie emocje. Tylko dłonie, mocno zacisnięte na kolanach, wskazywały na to, że może nie jest całkowicie spokojna.
- Pani Beauharnais - zaczęła Brenna, zamykając za nimi drzwi. - Obawiam się, że nie była pani z nami do końca szczera.
Ani jeden mięsień nie drgnął na twarzy kobiety.
- Powiedziałam wszystko, co mogłam.
- Do morderstwa właśnie przyznały się po kolei pani służąca, córka oraz siostra - wypaliła Brenna. Tylko trochę naginając prawdę, ponieważ ciotka wprawdzie się nie przyznała, ale Brenna miała wrażenie, że głównie dlatego, że skupiła się na udowadnianiu, że to na pewno nie córka. A może zresztą nawet próbowała się przyznać, tyle że Brenna w tym łamanym angielskim naprawdę rozumiała piąte przez dziesiąte... - Nie uważamy, że zrobiła to którąkolwiek z pań, a na pewno nie pani. Na razie to nie są oficjalne przesłuchania, ale kiedy trafimy na ląd, cała pań czwórka może zostać aresztowana.
Fleur tylko nieco mocniej zacisnęła palce. Panowała nad emocjami doskonale i na pewno była dużo lepszą aktorką niż swoją córka. Milczała długo, kalkulując prawdopodobnie, co powinna odpowiedzieć i ile zdradzić: czy przyznać się do kłamstwa, czy iść w zaparte.
- Nie zamierzacie oskarżać jego siostry?
- Rozumiem, że to ją próbowała pani chronić - stwierdziła Brenna w zamyśleniu. A więc siostra chciała chronić bratanicę, bratanica służąca, służąca panią, a pani siostrę.
Beauharnais musiał być bardzo paskudnym człowiekiem.
- Zaprzeczam, jakobym chroniła kogokolwiek - odparła, ale wyglądało na to, że niekoniecznie zamierzała iść w zaparte, skoro śledztwo nie szło w stronę siostry jej męża i córki...