Pomimo tego, że nie istniała sprawdzona instrukcja obsługi Fleamonta Bella, to w podręczniku Caina istniał jeden istotny wpis: chcesz uspokoić Flynna? Dotykaj go. I pod żadnym, ale to ŻADNYM pozorem nie mów, żeby był "spokojny". Wtedy będzie wszystko tylko nie spokojny. Trzymał dłoń na jego ramieniu, a drugą uspakajająco go głaskał. Nawet pomimo tego, że sam się elektryzował i jeśli teraz przyszłoby mu dotknąć kogoś innego to kopnięcie prądem pewnie odrzuciłoby ich od siebie. Na szczęście dotykał tylko Flynna i jakoś tak to działało, że nie czuł strzelającego między nimi prądu. Uczucie wcale nie było przyjemne, ale w tym wypadku - cóż poradzisz? Mógł poradzić sobie samemu, żeby go przestać dotykać i zabrać swoje zabawki z tej piaskownicy, ale serce go zdradzało. Uzależnienie go zdradzało. W tej bajce mógł wyjść wszystkiemu i wszystkim naprzeciw i na przekór, nawet jeśli mieliby wytknąć go palcami.
- Kurwa. - Wymemłał kurtuazyjnie, kiedy łączenie wątków nie musiało być już poszukiwaniem odpowiedzi. Flynn zrobił to dla niego i podarował mu gotową odpowiedź. Wina? Ha... słyszał w tonie głosu Edga, że to było przynajmniej rozczarowanie samym sobą, albo chociaż niedowierzanie. Zawód, że znów pod wpływem emocji rzeczy nie zostały dopatrzone, że pobiegł do Niej wierząc, że w sprawie dobrej i słusznej. I jego słowna reakcja nie odnosiła się do tego, że ta pieczęć, która teraz zostanie w myślach Flynna była słuszna, że sam go piętnował. Odnosiła się do tego, że mieli kłopot teraz bardzo jasno zarysowany - musiał zadbać o to, żeby ta brzydka plamka czasem nie próbowała się powiększyć, nawet gdy pojawi się ta wiedźma i zacznie w nim drążyć dziury rozgrzanym prętem. Czasem miał wrażenie, że Czarnej Czarownicy wystarczyło tylko jedno spojrzenie na Crowa, żeby zniżać go do poziomu psa na podłodze. Tego żałosnego kundla skomlącego o uwagę. Do roli szczura, który chociaż miał podziwianą przez człowieka inteligencję to nadawał się tylko do tego, żeby być uważanym za szkodnika zwierzęciem, na którego nasyłasz psy gończe. - Zrobiłeś to, co było słuszne w tamtej chwili. - Czy tak uważał naprawdę? Cóóż... to były słowa, które chciał, żeby Crow usłyszał, a niekoniecznie takie, o których sam myślał w swojej głowie. Bo tak, to było słuszne z perspektywy człowieka troszczącego się o dzieci. Człowieka, który powinien jednak najpierw do niego przyjść, skoro zamieszane były w to bestie, a nie do Fontaine... ale teraz nie bardzo widział tu czas na słowa i dywagacje. Karcenie Crowa za jego zachowanie, zresztą czy w ogóle znajdzie na to miejsce?
Dwóch chłopców przed nimi obejrzało się w góry, unosząc swoje głowy, przez chwilę nasłuchiwali. Cain ściskał dłoń Edga i myśli powiodły go w dokładnym kierunku zamierzeń - tam, gdzie chciał już prosić te smoczątka, żeby ich zabrały. Były w stanie? Tego nie wiedział. Może to nawet było niebezpieczne, ale chyba mniej niebezpieczne niż przenoszenie się, o którym pomyślał teraz Flynn? Chciał więc się odezwać - nawet nie zdążył.
- Pomogą? - Z początku Bletchley sądził, że to pytanie było skierowane od brata do brata, ale nie - oba gady teraz patrzyły na nich, ewidentnie spodziewając się odpowiedzi.
- Pomożemy. - Powtórzył kolejny raz, spoglądając w te nagle skupione oczy. Zaraz skupione ślepia, kiedy gady się przemieniły i uderzyły w powietrze skrzydłami. Puścił rękę kochanka i odsunął się od niego widząc już, jak smoki lecą w ich kierunku. Złapały ich za ramiona i uniosły w powietrze. Ten większy, który trzymał Caina, stęknął.
- Ale ty gruby..! - Przez chwilę Cain nie mówił nic, bo gula mu stanęła w gardle od nagłego nabrania wysokości. Kolejny ryk, tym razem o wiele krótszy, rozbrzmiał w górach.