31/10/1965
Ministerstwo Magii, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów
Archiwum
~*~
Eden Malfoy & Erik A. Longbottom
Eden była bardzo niezadowolona z faktu, że nie dostała dnia wolnego w Samhain.
Oczywiście nie była jakoś wybitnie wierząca, o ile w ogóle. Nawet gdyby siedziała teraz w domu, nie oddawałaby czci zmarłym, nie wzywałaby duchów. Miała przyjaciółkę, która próbowała ją przekonać ją co roku do seansu z tej okazji, ale Malfoy stąpała zbyt twardo po ziemi, by interesować się tymi, którzy wylądowali dwa metry pod nią. Niemniej z chęcią wpadłaby do niej, napiła się czegoś, ponarzekała na różne rzeczy. A jednak musiała siedzieć w robocie.
Szef argumentował swoją decyzję tym, że licho nie śpi i nie patrzy na to, że jest święto. Oczywiście miał rację, ale Eden ów licho miała głęboko w poważaniu. Tak samo jak nie obchodziło ją, że inni wyprzedzili ją z prośbami o wolne, stąd też siłą rzeczy musiała być na straży, bo Biuro Aurorów świeciłoby pustkami. Mogłoby świecić nawet barwami całej tęczy; Eden marzyła o leżeniu w grobowych ciemnościach i grobowej ciszy na swojej kanapie.
Dlatego w ramach buntu zdecydowała się udawać, że pracuje. Oczywiście poza byciem niebywale zgryźliwą, bo musiała dać znać wszystkim, że nie chce tu być i sprawić, że pożałują decyzji o trzymaniu jej tutaj. Po pewnym czasie chyba zauważyli, że robi to umyślnie (a nie odruchowo, jak zazwyczaj), więc wysłali ją gdzieś, gdzie nie będą musieli się z nią użerać. Mianowicie kazali jej sprawdzić, czy jej nie ma w archiwum.
Miała odnieść kilka teczek, a potem znaleźć coś jeszcze. Pierwszą rzecz zrobiła od ręki, nie chcąc użerać się z ciężarem. Szukaniem zaś nie zajęła się tak szybko, bo odkładając akta na miejsce zrozumiała, że jest tutaj sama, a ponadto jest tu dość ciemno i cicho. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma.
Jakimś cudem wspięła się na jedną z drewnianych, długich szafek. Strzepała większość kurzu, wzięła losowe akta, które były na najwyższej półce tuż pod nią. A potem położyła się ze zgiętymi kolanami i zaczęła przeglądać teczkę, jakby to był magazyn Czarownica.
I przez dłuższą chwilę świetnie się bawiła, przynajmniej do momentu, gdy nie usłyszała, że ktoś wchodzi do środka.
Wsunęła się głębiej pod ścianę, jakby liczyła, że jej jasnowłosa czupryna zleje się z ciemnością, przytuliła do swojej piersi akta i miała nadzieję, że ktokolwiek wszedł do archiwum, to na tej szafie jej nie zauważy. W końcu kto patrzyłby tak wysoko w górę? Eden była skitrana tak na oko na wysokości dwóch metrów. Większość osób musiałoby zadrzeć głowę, by taki wagarowicz rzucił się im w oczy. Zwłaszcza że robiła wszystko, by nie zostać spostrzeżoną. Nawet na chwilę przestała oddychać, byle tylko mogła zostać tu sama.
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show
~♦~