– Wiesz, chyba jestem trochę zawiedziony, że nie mieli pistacjowych – powiedział Jonathan, idąc powolnym krokiem ze swoim chrześniakiem wzdłuż pasma drzew. To był jego pomysł. Usłyszał, że jedna magiczna kawiarnia w Szkocji, oferuje najlepsze croissanty w całej Wielkiej Brytani, a croissanty były jedną z niewielu francuskich rzeczy, które wciąż tolerował, więc nie mógł się nie oprzeć, aby nie zaproponować Jessiemu wspólnego wypadku w pewien czerwcowy dzień. Oczywiście nie był okrutnym wujkiem, by pozbawić resztę dzieci Charlotte, jak i samą Charlotte, croissantów, tylko dlatego, że nie byli jego chrześniakami, lub byli samą Charlotte, więc zaopatrzył młodego Kelly w wypieki również dla reszty rodziny. Niestety najwyraźniej te pistacjowe croissanty były na tyle popularne, że zanim tutaj przyszli, całe zostały wyprzedane. Biednemu zawsze piach w oczy, czy coś takiego. No, ale przecież nie będzie narzekał.
– A jak w pracy? Mam nadzieję, że te klątwy nie są za bardzo uciażliwe. – zagadał, bo w przeciwieństwie do swojej bliźniaczki i matki, Jessie po ukończeniu szkoły nie skierował swoich kroków do Ministerstwa Magii, wiięc o ile wiedział zawsze co pracowego działo się u Rity, w końcu pracowali w jednym biurze, to przy chrześniaku takiej przewagi już nie miał. Prawda była jednak taka, że Jessie mógłby równie dobrze pracować jako sprzedawca kolorowych szczotek do włosów, a Jonathan i tak chętnie by o tym słuchał. Co nie zmieniało faktu, że dalej było mu dziwnie z myślą, że dzieci Lottie są tak jakby dorosłe, mają pracę i co gorsza zamierzały uparcie dorastać dalej. Straszne. Naprawdę straszne. Charlotte pewnie powiedziałaby mu, że histeryzuje, bo przecież bliźniaki były w wieku, kiedy ona sama je urodziła, ale Jonathan uważał, że to jedynie jeszcze bardziej potwierdzałoby jego słowa, bo przecież oni sami dopiero co mieli dwadzieścia lat. – Twoja kochana matka już pogodziła się z faktem, że ma dorosłe dzieci, czy dalej to przeżywa?