• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 9 Dalej »
[20.08.1972r.] Zima kiedyś się skończy

[20.08.1972r.] Zima kiedyś się skończy
Kolorowy ptak

Neil Enfer
#1
20.06.2024, 20:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.06.2024, 02:53 przez Neil Enfer.)  
Prompt równości 11
Sierpniowa sesja związana z wykonywaniem zawodu

Nie spodziewał się, że zegarek mu nie zadziała i go nie obudzi. Czy ten dzień mógł się zacząć jeszcze gorzej? Mógł i gdyby wiedział, że może, to by nie zapeszał. Zerwał się jak dzikus z łóżka, wskoczył w ubrania jakie dzięki bogom przygotował sobie poprzedniego dnia i wypadł z kamienicy biegiem, prosto do pracy. Ledwo odbiegł od klatki i zaczął padać deszcz, do tego w połowie drogi potknął się o psa, co na smyczy razem ze swoją panią uciekał przed wodą. Tak mu żal było tego zwierzaka, że nawet pomimo przeprosin, kiedy dobiegł do klubokawiarni Nory, nadal miał wyrzuty sumienia i te pewnie zostaną z nim jeszcze na długo.
Wpadł do środka od zaplecza, z włosem zjeżonym na karku widząc przez szyby, jak w środku już siedzą klienci przy stolikach. Ojjj, jest źle. Wiedział, że Nora nic mu nie zrobi, ot stało się, no i nie spóźnia się codziennie, ale i tak drobne wpadki najbardziej go irytowały, pokazywały brak szacunku, zapominalstwo i niedbałość. Będzie go to gryzło jeszcze kilka dni co najmniej, a tego też nie lubił. Wiedział, że nie warto trzymać się takich rzeczy, jednak w obliczu tego jak się czuł nie umiał odpuścić. Musi się tego nauczyć, odpuszczania tak ogólnie.
Rzucił swoje rzeczy w miejsce gdzie pracownicy mogli je zostawiać, szybko przemył ręce, poprawił włosy upinając je w kucyk. Westchnął jeszcze ciężko i zabrał się do roboty. Czuł, że wszystko jest takie nieogarnięte. Za co powinien się zabrać najpierw? Za co później? Czy te szklanki są umyte czy nie? Czemu stoją w takim dziwnym miejscu?
- Wendy! - zawołał, jak kompletny głupek dziewczynę z jaką pracował. Oczywiście, że mu nie odpowiedziała, skoro była na sali. Sama, pozostawiona przez innych pracowników. Życie było ciężkie kiedy miało się za towarzysza kogoś pokroju Neila. Na spokojnie, to tylko jednorazowa wpadka. Otrząsnął dłonie i ruszył na salę. Wyjrzał na nią i z nerwowym uśmiechem spojrzał na dziewczynę, która właśnie wracała od jednego ze stolików. - Hej, przepraszam za spóźnienie. Budzik mi nie zadziałał, nie wiem czemu. - może po prostu zapomniał go ustawić? Nie był pewien, teraz im dłużej o tym myślał, tym bardziej wydawało się to być prawdopodobne.
- Nie ma tragedii, klienci dopiero zaczną się schodzić. Niedziela w końcu dzisiaj. - rozjaśniła widząc jego zmieszaną minę. Niedziela? Była niedziela? Bardzo możliwe, odkąd nie chodził do szkoły to wszystko się mieszało, bo przecież w pracy łikend nie obowiązywał. Czy w ogóle był poranek? Może był wieczór?
-Zajmę się naczyniami.-pokiwał głową do siebie, do niej, do wszystkich dookoła i znów zniknął na zapleczu. Wolał odciążyć dziewczynę w rzeczach bardziej fizycznych. Dzisiaj coś ponosi, pozmywa... Naprawdę czuł ws obie straszny chaos, dlatego gdy dorwał się do zlewu pomyślał sobie, jak dobrze byłoby mieć różdżkę. Nie miał jej niestety, więc chwycił za gąbkę, za płyn do mycia i zaczął szorować co było do wyszorowania. Na wieczór wszystko musiało być gotowe. Kubki, kieliszki, właśnie, kieliszki, wino przecież tak łatwo nie schodzi jeśli jest zostawione. Liczył tylko, że poprzednicy jego, co mieli wczorajszą zmianę przyłożyli się do roboty.
Talerze po kolei były przemywane i odstawiane na suszarkę, jak normalny człowiek, nie jak jakiś czarodziej. Z drugiej strony czyszcząc kieliszki z zaschniętego wina myślał sobie, że dobrze się stało, a może i źle? Testowanie własnych niemagicznych umiejętności raz na jakiś czas, brzmiało sensownie. Gdyby tylko nie korzystał z nich na co dzień. Szkło brzdęknęło po raz ostatni.
Wytarł dłonie w ścierkę tylko po to by zaraz ponownie je zmoczyć przy nalewaniu świeżej wody do wiadra. Widział na podłodze kilka smug, więc przemyje je teraz póki jeszcze wszędzie panuje spokój. Mokrość zapanowała tu, wilgoć tam, ślad po bucie zniknął, tak samo jak ślad po rozlanej na ziemi herbacie gdy szklanka zsunęła się z tacy i roztrzaskała się na ziemi. Cholera tyle syfu! A może tylko on go widział, bo dzisiaj był ewidentnie nie jego dzień? Odstawił mopa na miejsce i przemył dłonie jeszcze raz. Jak nic będzie je musiał zaraz wysmarować kremem. Wosk pszczeli zawsze ukoi największe rany.
Sapnął ciężko, wylewając wodę, zmienił fartuch, poprawił włosy i... No i co dalej? Ruszył w stronę sali, aby dorwać Wendy i przy okazji zerknąć która godzina jest, bo się pogubił. Wychylił się zza drzwi i odnalazł dziewczynę wzrokiem.
- Jak coś, to w kuchni ogarnąłem, mogę stanąć tu na chwilę, bo widzę, że chyba zaczyna się robić tłoczno. - zaproponował, unosząc wzrok na przeszkloną ścianę. Praca byłą cudowna, mimo tego co się działo czuł się tu oderwany od reszty swojego życia. Miło było wsadzić łapy po łokcie w gnój. Swoją drogą, to jego ostatnie dni tutaj, powinien może trochę bardziej je cenić.
Nieeee, nie ma co, to tylko praca, ta czy inna. Za poprzednimi nie płakał, a tez ludzie byli przyjemni, nawet nawiązał kilka mniej i bardziej sensownych znajomości. Widział też w swojej pracy śmierć i niemalże narodziny. Widział wszystko, dlatego teraz, tłum ludzi chętnych do kupienia bułeczek nie był mu straszny. Zakasał więc rękawy i z uśmiechem przywitał klientów, zaraz pakując ich zamówienia, odbierając zapłaty, wydając reszty i co jakiś czas zaglądając na zaplecze by poprosić o dostawę świeżych słodkości. Wtedy zawsze była chwilka luzu w pracy. Głodni ludzie stali posłusznie i czekali przebierając nogami. Ciepłe, prosto z pieca pieczywo kusiło dużo bardziej niż takie co już poleżało pięć minut. No i dobrze, jak wieczorem jakie resztki zostaną, to podkradnie jedną czy dwie bułki, żeby mieć na kolację i na śniadanie. Pokarmi też tym gołębie w drodze do domu.
Papier zaszeleścił, kiedy zawijał jego rogi. Odstawił torebkę na blat.
- Proszę bardzo, droga Pani. - rzucił z uśmiechem do kobiety, nieco teatralnie, ale taki typ rozmowy im dzisiaj wyszedł. Suknia za nią zafalowała, a jego wzrok przeniósł się na kolejną osobę. Mężczyzna, chaotycznie ubrany, z koszykiem w ręce i piórami wplecionymi we włosy, starszy, ale w elegancki sposób. - Co dla Pana? - zapytał, jego również obdarzając uśmiechem. Zamówienie zostało złożone i kolejna porcja słodyczy zniknęła z gablotki. Pobrana została opłata i... - Miłego dnia Panu życzę. - kolejna słodka odpowiedź, mająca zadziałać pozytywnie nie tylko na klientów, ale i na samego wilkołaka. Jasne oczy spoczęły na następnej osobie. Kolejny mężczyzna, tym razem dużo lepiej ubrany, garnitur, kamizelka, czarny, skórzany neseser ze srebrnymi elementami, które kto wie, może i faktycznie miały w sobie srebro, a nie że sam metal tam tkwił. - Czego sobie Pan życzy? - zapytał, z takim samym uśmiechem. Tutaj, w piekarni klient to klient, składa zamówienie, płaci i wychodzi. Inaczej sprawa by się miała w barze, tam dochodzi aspekt napiwków. Tam na pewno ubranego w garniak jegomościa potraktowałby dużo lepiej niż tego poprzedniego staruszka z piórami. Nie lubił nowoczesnych teorii mówiących o tym, że nie wolno dyskryminować, że wszyscy są równi. Wszyscy są równi? Wystarczy spojrzeć na ulice, by zobaczyć, że to kłamstwo. Tylko ślepy tego nie widzi. Nawet teraz w pracy to widać. Jedna osoba, najważniejsza jest.... No właśnie gdzie? Nie ma jej! Nie pracuje, a zarabia i to jak dużo! Zarabia tyle, żeby nie pracować, opłacić ludzi, opłacić produkty i jeszcze z tego wygodnie żyć. Nie to, że jej zazdrościł, czy miał jej za złe, o on w przeciwieństwie do wielu ludzi rozumiał, że niesprawiedliwość to część życia i można krzyczeć, płakać i błagać, ale ona nie zniknie.
Grzecznie więc spakował zamówienie faceta w garniturze i podał mu papierową torebkę z pięknym uśmiechem, licząc na to, że jeszcze kiedyś tu wróci i zostawi trochę pieniędzy. Na pewno wróci, w jego oczach było coś takiego, że nie miał co do tego wątpliwości. Na pewno kocha bułeczki!
Następna w kolejce była kobieta, owinięta chustą, w której zawinięte było śpiące dziecko, do tego drugi bąbelek trzymał się jej za dłoń i patrzył wielkimi oczyma na szklane wystawki.
- Co dla was? - zapytał, obdarzając szerokim uśmiechem kobietę, jak i jej zawstydzoną rozmową z obcym córkę.
- Ciasteczka takie tutaj mieliście... - zamruczała, cichym głosem, jakby nie chcąc obudzić śpiącego malucha. - Ale ich nie widzę. -dodała, patrząc co kryje się za szkłem. Nie ma ciastek? Spojrzał szybko w bok.
- Faktycznie, skończyły się, ale na pewno się pieką. Sprawdzę. - zapewnił ją i jednym ruchem odwrócił się i wsadził głowę na zaplecze, gdzie idealnie mu pod nos podjechała taca świeżych, przestygniętych lekko i stwardniałych ciastek. - Oto i one. - zaświergotał, przerzucając ciasteczka do koszyka. - Ile ciastek sobie Panie życzą? - zagadnął, już trzymając w dłoni papierowa torebkę.
- Dziesięć! - rzuciła entuzjastycznie dziewczynka, która widać była nieśmiała bo nieśmiała, ale w kwestiach ważnych potrafi się odezwać. Neil zerknął na matkę, czekając na jej zatwierdzenie ilości.
- Tak, dziesięć ciastek poprosimy. - przytaknęła córce z uśmiechem.
- Zatem dziesięć ciastek będzie. - odparł zadowolony, że tacy klienci się dzisiaj trafiali, bo choć świat był czarodziejski, to i w nim zdarzają się prawdziwe szuje. I kto niby od kogo jest lepszy, co? Papier zaszeleścił, gdy go łapał, gdy otwierał torebkę, gdy wrzucał do niej ciastka, jedno po drugim, aż wszystkie dziesięć było zapakowanych. Zawinął brzeg torebki elegancko i podał ją matce. - Proszę i smacznego życzę. - kolejne pożegnanie z uśmiechem i szczerym życzeniem, bo o stałych klientów trzeba dbać, bo nowych ciężko znaleźć.
Jego spojrzenie przeniosło się po raz kolejny na następną osobę. Dłonie same z siebie sięgnęły po torebkę, aby zapakować zamówienie. W głowie same z siebie pokazały się wyliczenia ile co będzie kosztować. Później nic tylko wszystko spakować i po raz dwudziesty szósty życzyć miłego dnia, smacznego, czy czegokolwiek innego.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Neil Enfer (1568)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa