Florence dała jej zakaz na wychodzenie z domu, na szczęście tylko na jeden dzień, który właśnie się kończył. Głowa nie bolała jej jakoś za bardzo, chociaż nie zdziwiłaby się gdyby pouczenia Astarotha właśnie w ten sposób na nią zadziałały. Kto by się spodziewał, że kiedykolwiek jej młodszy brat będzie miał czelność sugerować jej jak ma żyć. Myślała o tym cały dzień, bo nie miała nic lepszego do roboty. Jako, że akurat słowa danego Florence zawsze dotrzymywała to faktycznie nie ruszyła się nawet na krok, mimo, że nie znosiła takich ograniczeń.
Udało jej się przespać kilka godzin dzięki eliksirowi, który dostała od przyjaciółki, obudziły ją promienie zachodzącego słońca i sowa stukająca w okno. Nie miała pojęcia, kto się do niej dobija i czego od niej chce. Czy to kolejny człowiek wkurwiony przez jej wyimaginowanego brata? No nic, otworzyła okno i przeczytała ulotkę, którą jej przyniosła.Rejestr wilkołaków nie powinien znajdować się w Wydziale Zwierząt. Nie jesteśmy zwierzętami! To ograniczenie wolności i zepchnięcie nas do roli zwierząt - NIE JESTEŚMY gorsi od czarodziejów!.
Kilka razy czytała tekst, który się na niej znajdował. - Chyba ich pojebało. - Mruknęła do siebie pod nosem. Trafili na nieodpowiednią osobę. Panna Yaxley była w końcu łowcą potworów i doskonale wiedziała, co mógł zrobić niekontrolowany wilkołak w pełnię księżyca. Może i wśród jej znajomych można było znaleźć kilka osób cierpiących na taką przypadłość (miała to szczęście, że jej rodzina potrafiła wyczuć to, że znajduje się przed nimi ktoś kto ma w sobie coś dziwnego), jednak uważała za słuszne to, że w ministerstwie istnieje ich spis. Brakowało tylko, żeby biegały sobie wesołe po łące i gryzły przypadkowych ludzi. Nie ma szans na to, aby było to realne, niosło to ze sobą zbyt duże niebezpieczeństwo.
Zostawiła ulotkę na stole, spaliła na szybko fajkę i stwierdziła, że dzień zbliża się już ku końcowi i Florence na pewno nie będzie miała jej za złe, że wybrała się na krótki spacer. Męczyło ją siedzenie w domu, a psy na pewno pragnęły wyjść na zewnątrz, niby mógł to zrobić Astaroth, ale dopiero kiedy zajdzie słońce, postanowiła więc zająć się tym sama.
Pierdoła, uroczy wyżeł weimarski czekał na nią przy drzwiach, zresztą to samo cukier psidwak, którego przyniosła do domu z Lithy. Oba psy były jeszcze szczeniakami, okropnie słodkimi.
Całkiem sprawnie udało jej się ogarnąć smycze i zejść z tego swojego ostatniego piętra na dół. Zrobiła to po cichu, żeby jej brat nie zauważył, że wychodzi, jeszcze by się do niej znowu niepotrzebnie przypierdolił.
Znalazła się w końcu na dworze, przed drzwiami kamienicy, tęskniła za świeżym powietrzem, mimo, że nie było jej na zewnątrz ledwie niecały dzień.
Szła przed siebie, kiedy z nieba znowu zaczęły atakować ją spadające ulotki. Znajome. - No nie wierzę, kogoś do reszty pomyliło. - Nie uważała, żeby to mogło kogokolwiek przekonać do zmiany prawa.
Dotarła w końcu na skrzyżowanie Horyzontalnej i Pokątnej, Cukier zatrzymał się na moment i zaczął coś bardzo intensywnie obwąchiwać musiała więc na niego poczekać.