30.10.2022, 19:38 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.04.2023, 19:50 przez Morgana le Fay.)
Rozliczono - Brenna Longbottom - Pierwsze koty za płoty
Rozliczono - Patrick Steward - Pierwsze koty za płoty
Tak naprawdę Patrick do samego końca miał nadzieję, że Albus Dumbledore myli się i że ten, którego po cichu niektórzy nazywali Czarnym Panem nie zyska aprobaty wśród pewnej części czarodziejskiego świata. Ba, im bardziej przekonywał się, że dyrektor Hogwartu miał rację, tym bardziej liczył na to, że jednak nie ma racji. Im więcej słyszał i widział, tym bardziej wierzył w to, że wreszcie ktoś zacznie głośno wołać by wszyscy oprzytomnieli. Sam miał ochotę to zrobić, chociaż z racji na własną przeszłość, on akurat nie miał ku temu żadnych praw.
Ale wreszcie nadeszło nieuniknione. Czarny Pan istniał i działał. Miał aktywnych popleczników. Miał cichych zwolenników. Pojawili się Śmierciożercy.
A Zakon Feniksa gotów był stawiać im czoła. A przynajmniej Patrick wierzył, że byli gotowi stawiać im czoła.
Opierał się rękoma o blat stołu i patrzył intensywnie na niewielką, rozrysowaną ręcznie mapę, która przedstawiała dom, w którym mieszkała Anne Thomas i jego najbliższą okolicę. Trochę już myślał nad tą sprawą. Zastanawiał się, jak najlepiej to rozwiązać w taki sposób, by zaangażować jak najmniej osób i rozbroić niebezpieczeństwo jeszcze zanim w ogóle się pojawi. Jednak w tym przypadku nie mieli zbyt wielu opcji a czas działał na ich niekorzyść. Anne była młoda, uparta i miała mnóstwo szczęścia, że Patrick w porę dowiedział się o planowanym ataku.
Choć z boku wyglądał raczej spokojnie, w środku wcale nie czuł się spokojny. Za dużo rzeczy mogło pójść nie tak. Za dużo. Wezwał na dzisiejsze spotkanie Brennę i Mavelle wiedząc, że bez wahania rzucą się na pomoc czarownicy, którą może ledwie kojarzyły ze szkoły, a która miała w sobie tyle bezczelnej śmiałości, by głośno śmiać się z idei czystości krwi i napyskować nie tym czarodziejom, którym mogła napyskować. Może przez to, że trochę czasu spędzili pracując razem, ale były również pierwszymi członkiniami Zakonu Feniksa, o których w tej sprawie w ogóle pomyślał. I pewnie popsuł im przez to plany dotyczące przyjęć noworocznych, w których miały wziąć udział.
- Dziękuję, że jesteście – zaczął wreszcie. Podniósł głowę i popatrzył czujnie najpierw na jedną a potem na drugą. – Sprawa jest pilna. Z dobrych źródeł wiem, że dzisiejszej nocy Anne Thomas ma zostać odwiedzona przez dwójkę śmierciożerców. Anne, być może ma niewyparzony język i myśli, że poradzi sobie sama, ale to młodziutka czarownica a tamtych ma być dwójka. Potrzebuje naszej pomocy. Sądzę, że musimy ich zneutralizować. Najlepiej po cichu, żeby nie wiedzieli ani kto ich dopadł, ani kiedy. – Patrick nie myślał o zabijaniu. Był aurorem, nie mordercą. Jakaś część jego samego ciągle jeszcze wierzyła, że nawet poplecznicy Czarnego Pana pójdą po rozum do głowy i od niego odstąpią. Miał też nadzieję, że obezwładnienie i pozbawienie przytomności wystarczą na tyle, by odebrać tamtym różdżki a potem przetransportować Anne w bezpieczne miejsce. Zwilżył językiem dolną wargę, a potem dodał szybko, jakby uprzedzając niezadane jeszcze pytanie. – Nie. Nie wiem kim oni są.
Popatrzył na zegarek, znowu zabębnił palcami w blat stołu. Mieli jeszcze trochę czasu. Mogli jeszcze porozmawiać.
- Wątpię by zneutralizowanie dzisiejszej dwójki dało coś na dłuższą metę. Anne trzeba przekonać by na najbliższy czas przeniosła się do swojej mugolskiej rodziny. Możemy rzucić na jej rodzinny dom zabezpieczenia. Tam będzie dużo bezpieczniejsza niż tu – zakończył dość chłodno.
Z boku mogło wyglądać na to, że cynicznie zaplanował Anne ucieczkę, zamiast walki, ale Patrick chciał do walki posyłać aurorów (lub choćby BUM), nie dzierlatki, którym wydawało się, że zawrócą kijem całą rzekę.
Ale wreszcie nadeszło nieuniknione. Czarny Pan istniał i działał. Miał aktywnych popleczników. Miał cichych zwolenników. Pojawili się Śmierciożercy.
A Zakon Feniksa gotów był stawiać im czoła. A przynajmniej Patrick wierzył, że byli gotowi stawiać im czoła.
Opierał się rękoma o blat stołu i patrzył intensywnie na niewielką, rozrysowaną ręcznie mapę, która przedstawiała dom, w którym mieszkała Anne Thomas i jego najbliższą okolicę. Trochę już myślał nad tą sprawą. Zastanawiał się, jak najlepiej to rozwiązać w taki sposób, by zaangażować jak najmniej osób i rozbroić niebezpieczeństwo jeszcze zanim w ogóle się pojawi. Jednak w tym przypadku nie mieli zbyt wielu opcji a czas działał na ich niekorzyść. Anne była młoda, uparta i miała mnóstwo szczęścia, że Patrick w porę dowiedział się o planowanym ataku.
Choć z boku wyglądał raczej spokojnie, w środku wcale nie czuł się spokojny. Za dużo rzeczy mogło pójść nie tak. Za dużo. Wezwał na dzisiejsze spotkanie Brennę i Mavelle wiedząc, że bez wahania rzucą się na pomoc czarownicy, którą może ledwie kojarzyły ze szkoły, a która miała w sobie tyle bezczelnej śmiałości, by głośno śmiać się z idei czystości krwi i napyskować nie tym czarodziejom, którym mogła napyskować. Może przez to, że trochę czasu spędzili pracując razem, ale były również pierwszymi członkiniami Zakonu Feniksa, o których w tej sprawie w ogóle pomyślał. I pewnie popsuł im przez to plany dotyczące przyjęć noworocznych, w których miały wziąć udział.
- Dziękuję, że jesteście – zaczął wreszcie. Podniósł głowę i popatrzył czujnie najpierw na jedną a potem na drugą. – Sprawa jest pilna. Z dobrych źródeł wiem, że dzisiejszej nocy Anne Thomas ma zostać odwiedzona przez dwójkę śmierciożerców. Anne, być może ma niewyparzony język i myśli, że poradzi sobie sama, ale to młodziutka czarownica a tamtych ma być dwójka. Potrzebuje naszej pomocy. Sądzę, że musimy ich zneutralizować. Najlepiej po cichu, żeby nie wiedzieli ani kto ich dopadł, ani kiedy. – Patrick nie myślał o zabijaniu. Był aurorem, nie mordercą. Jakaś część jego samego ciągle jeszcze wierzyła, że nawet poplecznicy Czarnego Pana pójdą po rozum do głowy i od niego odstąpią. Miał też nadzieję, że obezwładnienie i pozbawienie przytomności wystarczą na tyle, by odebrać tamtym różdżki a potem przetransportować Anne w bezpieczne miejsce. Zwilżył językiem dolną wargę, a potem dodał szybko, jakby uprzedzając niezadane jeszcze pytanie. – Nie. Nie wiem kim oni są.
Popatrzył na zegarek, znowu zabębnił palcami w blat stołu. Mieli jeszcze trochę czasu. Mogli jeszcze porozmawiać.
- Wątpię by zneutralizowanie dzisiejszej dwójki dało coś na dłuższą metę. Anne trzeba przekonać by na najbliższy czas przeniosła się do swojej mugolskiej rodziny. Możemy rzucić na jej rodzinny dom zabezpieczenia. Tam będzie dużo bezpieczniejsza niż tu – zakończył dość chłodno.
Z boku mogło wyglądać na to, że cynicznie zaplanował Anne ucieczkę, zamiast walki, ale Patrick chciał do walki posyłać aurorów (lub choćby BUM), nie dzierlatki, którym wydawało się, że zawrócą kijem całą rzekę.