• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 10 11 12 13 14
31.12.1970, obrzeża Londynu, Pierwsze ataki Śmierciożerców - Brenna, Mavelle, Patrick

31.12.1970, obrzeża Londynu, Pierwsze ataki Śmierciożerców - Brenna, Mavelle, Patrick
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#1
30.10.2022, 19:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.04.2023, 19:50 przez Morgana le Fay.)  
Rozliczono - Brenna Longbottom - Pierwsze koty za płoty
Rozliczono - Patrick Steward - Pierwsze koty za płoty

Tak naprawdę Patrick do samego końca miał nadzieję, że Albus Dumbledore myli się i że ten, którego po cichu niektórzy nazywali Czarnym Panem nie zyska aprobaty wśród pewnej części czarodziejskiego świata. Ba, im bardziej przekonywał się, że dyrektor Hogwartu miał rację, tym bardziej liczył na to, że jednak nie ma racji. Im więcej słyszał i widział, tym bardziej wierzył w to, że wreszcie ktoś zacznie głośno wołać by wszyscy oprzytomnieli. Sam miał ochotę to zrobić, chociaż z racji na własną przeszłość, on akurat nie miał ku temu żadnych praw.
Ale wreszcie nadeszło nieuniknione. Czarny Pan istniał i działał. Miał aktywnych popleczników. Miał cichych zwolenników. Pojawili się Śmierciożercy.
A Zakon Feniksa gotów był stawiać im czoła. A przynajmniej Patrick wierzył, że byli gotowi stawiać im czoła.
Opierał się rękoma o blat stołu i patrzył intensywnie na niewielką, rozrysowaną ręcznie mapę, która przedstawiała dom, w którym mieszkała Anne Thomas i jego najbliższą okolicę. Trochę już myślał nad tą sprawą. Zastanawiał się, jak najlepiej to rozwiązać w taki sposób, by zaangażować jak najmniej osób i rozbroić niebezpieczeństwo jeszcze zanim w ogóle się pojawi. Jednak w tym przypadku nie mieli zbyt wielu opcji a czas działał na ich niekorzyść. Anne była młoda, uparta i miała mnóstwo szczęścia, że Patrick w porę dowiedział się o planowanym ataku.
Choć z boku wyglądał raczej spokojnie, w środku wcale nie czuł się spokojny. Za dużo rzeczy mogło pójść nie tak. Za dużo. Wezwał na dzisiejsze spotkanie Brennę i Mavelle wiedząc, że bez wahania rzucą się na pomoc czarownicy, którą może ledwie kojarzyły ze szkoły, a która miała w sobie tyle bezczelnej śmiałości, by głośno śmiać się z idei czystości krwi i napyskować nie tym czarodziejom, którym mogła napyskować. Może przez to, że trochę czasu spędzili pracując razem, ale były również pierwszymi członkiniami Zakonu Feniksa, o których w tej sprawie w ogóle pomyślał. I pewnie popsuł im przez to plany dotyczące przyjęć noworocznych, w których miały wziąć udział.
- Dziękuję, że jesteście – zaczął wreszcie. Podniósł głowę i popatrzył czujnie najpierw na jedną a potem na drugą. – Sprawa jest pilna. Z dobrych źródeł wiem, że dzisiejszej nocy Anne Thomas ma zostać odwiedzona przez dwójkę śmierciożerców. Anne, być może ma niewyparzony język i myśli, że poradzi sobie sama, ale to młodziutka czarownica a tamtych ma być dwójka. Potrzebuje naszej pomocy. Sądzę, że musimy ich zneutralizować. Najlepiej po cichu, żeby nie wiedzieli ani kto ich dopadł, ani kiedy. – Patrick nie myślał o zabijaniu. Był aurorem, nie mordercą. Jakaś część jego samego ciągle jeszcze wierzyła, że nawet poplecznicy Czarnego Pana pójdą po rozum do głowy i od niego odstąpią. Miał też nadzieję, że obezwładnienie i pozbawienie przytomności wystarczą na tyle, by odebrać tamtym różdżki a potem przetransportować Anne w bezpieczne miejsce. Zwilżył językiem dolną wargę, a potem dodał szybko, jakby uprzedzając niezadane jeszcze pytanie. – Nie. Nie wiem kim oni są.
Popatrzył na zegarek, znowu zabębnił palcami w blat stołu. Mieli jeszcze trochę czasu. Mogli jeszcze porozmawiać.
- Wątpię by zneutralizowanie dzisiejszej dwójki dało coś na dłuższą metę. Anne trzeba przekonać by na najbliższy czas przeniosła się do swojej mugolskiej rodziny. Możemy rzucić na jej rodzinny dom zabezpieczenia. Tam będzie dużo bezpieczniejsza niż tu – zakończył dość chłodno.
Z boku mogło wyglądać na to, że cynicznie zaplanował Anne ucieczkę, zamiast walki, ale Patrick chciał do walki posyłać aurorów (lub choćby BUM), nie dzierlatki, którym wydawało się, że zawrócą kijem całą rzekę.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
30.10.2022, 22:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.10.2022, 22:32 przez Morgana le Fay.)  
Brenna nie podzielała optymizmu Patricka. Nie była może aż tak blisko Dumbledore’a, więc i nie wiedziała tyle, co on, ale czuła, że zanosi się na coś paskudnego. A kiedy Voldemort ogłosił swój manifest oficjalnie, ponure przeczucia zamieniły się w pewność – nad ich światem zebrały się ciemne chmury i przyszłość będzie malowała się mrocznymi barwami.
Same późniejsze ataki jej nie zaskakiwały. Śmierć mugoli, czarodziei, zamieszki. Nie wierzyła chyba nawet do końca w to, że Zakon Feniksa, nawet jeżeli zwołany właściwie natychmiast, jest w pełni gotowy stawić śmierciożercom czoła. Tu pojawiał się podstawowy problem: Voldemort grał tylko według własnych zasad, mógł uderzyć właściwie wszędzie i nawet jeżeli oni będą reagować, zawsze pozostaną krok do tyłu. Czy wierzyła w ich wygraną? Nie była pewna. Na pewno miała nadzieję, ale świadomość tego, że nie unikną wielu strat, dręczyła ją na każdym kroku.
Co nie oznaczało, że to po sobie pokazywała.
- Cześć, Patrick, przybywamy pomóc ratować świat! – oświadczyła od progu, wparowując do pomieszczenia. Jak zwykle poruszała się szybko, jakby nie chciała tracić ani chwili czasu. Włosy, ścięte tuż nad ramionami, miała rozczochrane. Szatę chyba naciągała na siebie w pośpiechu, bo źle pozapinała guziki. Tuż za nią postępowała Mavelle – kuzynki przybyły na miejsce spotkania razem.
Tak, miały iść wspólnie na przyjęcie Sylwestrowe. Tak, Patrick popsuł im plany. Nie, żadna z nich nie wahała się ani chwili. Prędko zmieniły wyjściowe kreacje na coś, w czym mogły ruszać do akcji, i znalazły się w umówionym miejscu.
Brenna Longbottom cierpiała na nieuleczalny kompleks bohatera i próbowała uratować jeśli nie wszystkich, to przynajmniej większość. Krew rodziny robiła swoje. W Mavelle pewnie też się odezwała, wszak ta również tu przyszła. Może była to głupota, może była to odwaga, ale Zakon na tej głupiej – odwadze częściowo się trzymał, więc pewnie wszystko było w porządku…
Opadła na pierwsze wolne krzesło. Spoważniała, kiedy Steward zaczął wyjaśnić, o co chodzi.
– Może jakieś gustowne maski? Wiecie, gdybyśmy przebrali się za śmierciożerców, naprawdę nie wiedzieliby, co ich trafiło – powiedziała z krzywym uśmiechem na słowa o tym, żeby nie wiedzieli, kto ich dopadł, ani kiedy. Półżartem, półserio.
Może nie był to fortel na tę okazję, ale na inną? Tymczasem zaczęła bawić się różdżką: zmiana długości czy koloru włosów za pomocą transmutacji mogła tymczasem okazać się wystarczająca. Chociaż po prawdzie Brenna… byłaby skłonna pomyśleć jeśli nie o zabijaniu, to chociaż o próbie wzięcia ich żywcem.
- Aportujemy się? Masz koordynaty? – spytała jednak tylko, nie negując decyzji. Kolejny powód, dla którego Zakon Feniksa był Zakonem, ale zarazem śmierciożercy mieli przewagę. Im zależało na ludziach. W tym przypadku Brenna, przynajmniej na tym etapie swojego życia, nie była skłonna uznać, że dopadnięcie śmierciożerców, nawet jeżeli ci mieli potem zabić kolejne osoby, jest ważniejsze niż Anne.
Jej uratowanie było priorytetem.
- Będę mogła zmodyfikować jej twarz. Trwale – dorzuciła, po chwili wahania. Nie chwaliła się nikomu, że odziedziczyła zdolności po matce z rodu Potter. Lubiła trzymać ten atut w rękawie. Ale to był właśnie moment, w którym trzeba było wyciągnąć kartę i rzucić ją na stół.
O ile dziewczyna jeszcze będzie żywa.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#3
31.10.2022, 01:25  ✶  
Odejście starego roku i nadejście nowego zazwyczaj kojarzyło się z nadzieją. Nadzieją, że zmiana cyfry w kalendarzu w jakiś magiczny sposób sprawi, że przeszłość zostanie oddzielona kreską, a nadchodząca przyszłość odmaluje się w lepszych barwach.
  Nadzieją, że stare błędy nie zostaną powtórzone, że uda się wszystko naprostować, że fortuna okaże się pomyślna, a dotychczasowe kłody pod nogami zostaną usunięte.
  Zmiana wisiała w powietrzu, czuła to. Tylko tym razem nie pachniała nadzieją, wręcz przeciwnie. Pachniała stęchlizną i śmiercią, której spodziewała się coraz więcej i więcej. Odkąd tylko Voldemort ogłosił swój manifest, odkąd zaczęły się ataki, widziała przyszłość w coraz ciemniejszych barwach. Coraz cięższe chmury zbierały się nad głowami wszystkich; gdzieś pod skórą czuła, że w końcu lunie z nich rzęsisty deszcz. A w zasadzie nie tylko lunie – przewidywała burzę stulecia, niszczący żywioł, zmiatający po drodze wszystko, co się tylko dało.
  Jednakże jednocześnie nadzieja była tym, co umierało ostatnie; stąd też miały w planach zabawę do samego rana – pozwalającą choćby na chwilę zapomnieć o aktualnej sytuacji - skoro nie przydzielono im żadnej służby. Mavelle próbowała się jej chwytać – tej niewielkiej odrobiny, która pozwalała nie osunąć się w czarną otchłań beznadziei, dawała siły do działania.
  Bo jeśli nikt nie podniesie różdżki w obronie, jeśli nikt się nie sprzeciwi, jeśli wszyscy jedynie ugną kark – wtedy dopiero prawdziwie zniknie wszelkie światło. Dlatego też nie mogła, nie chciała, nie potrafiła odmówić wezwaniu.
  Światło nadziei musiało przetrwać, choćby miało się jedynie tlić.
  Wkroczyła tuż za Brenną; nie tak rozczochrana, biorąc pod uwagę, że czarne włosy poskromiła, splatając je w dość ciężki warkocz, aczkolwiek jeśli spojrzeć na odzienie – cóż, z pewnością nie wygrałaby konkursu na najschludniejszy przyodziewek, o ile taki by w ogóle istniał – najwyraźniej złapała coś, co miała pod ręką i nie kłopotała się rzucaniem zaklęć mających wygładzić wszystkie załamania materiału. Niby kwestia sekund, ale równie dobrze te kilka sekund mogło zaważyć o być albo nie być sukcesie misji, której cel właśnie miały poznać.
  - Cześć – rzuciła pośpiesznie, posyłając Patrickowi blady uśmiech. Sama nie usiadła, wsadziła tylko ręce w kieszenie kurtki, obecnie rozpiętej. Rzuciła za to okiem w stronę blatu stołu, a konkretniej rozłożonej na nim… zdaje się, mapki. Zacisnęła lekko wargi, słuchając wyjaśnień. Jeszcze mocniej, gdy padły słowa o neutralizacji.
  Swego rodzaju niewinność straciła już dawno temu, wyraźnie przekonując się, iż świat nie był tak czarno-biały, jak wydawało się w niemalże zamierzchłych już czasach. Praca w Brygadzie hartowała, zmieniała spojrzenie na wiele rzeczy; i choć w teorii była wierna ideałom, to osobiście też wkroczyła w strefę pomiędzy. Czasem trzeba było ubrudzić sobie ręce, żeby ocalić coś cenniejszego. Wybrać mniejsze zło… choć czy rzeczywiście można było tak rozróżniać? Mniejsze czy większe zło, pozostawało nadal złem.
  - Jest to jakiś pomysł – przyznała z namysłem w głosie. Odpowiednie przebranie być może mogłoby zasiać wśród popleczników Voldemorta zamęt, przy dobrych wiatrach może i wywołać jakiś rozłam w szeregach, gdy – jeśli – będą się wzajemnie przerzucać oskarżeniami w poszukiwaniu winnych, zdrajców we własnych szeregach. Być może.
  - Na dłuższą metę z pewnością nie. Jak nie ci, to przyjdą następni, prędzej czy później – zgodziła się z Patrickiem. Gdyby mogli wyłapać wszystkich, niczym lis kury w kurniku, to sprawy wyglądałyby inaczej. Ale taka opcja nie wchodziła w grę – musieliby znać tożsamość popleczników Voldemorta, a poza tym… jak zabić ideę? Ta mogłaby wciąż trwać, przekazywana z ust do ust, szeregi mogłyby zostać ponownie odbudowane. - A jeśli nie będzie chciała? Bo chyba jej nie zmusimy? – spytała, ściągając brwi. W teorii, w obliczu śmierci, powinna nabrać rozumu. W teorii wtedy ludzie dostrzegali, co jest ważne i że może czasem lepiej nie być tym, kto pozjadał wszystkie rozumy. Ale też czasem niektórzy byli uparci bardziej niż wszystkie osły razem wzięte.
  Jaką osobą okaże się Anne Thomas?

609
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#4
02.11.2022, 00:21  ✶  
Patrick zapatrzył się na mapę, zastanawiając się nad tym, czy było coś czego właściwie jeszcze im nie powiedział. I jak przemówić do rozumu dziewczynie, którą chcieli uratować. Sama mapa nie była ogromnie szczegółowa, służyła raczej za wskazówkę dotyczącą tego, czego mogli się spodziewać na miejscu (a mogli się spodziewać niewielkiego domku z ogródkiem i zagajnikiem, oddalonego od niego o zaledwie kilkaset metrów mugolskiego gospodarstwa i oświetlonej latarniami drogi), miejsca gdzie mieli się aportować, ażeby przypadkiem nie zaalarmować mieszkających w pobliżu mugoli i gdzie najprawdopodobniej będą aportować się śmierciożercy.
Steward zmarszczył brwi. Chociaż mierziła go myśl, by członkowie Zakonu Feniksa biegali w maskach jak Śmierciożercy, skłamałby, gdyby stwierdził, że taka myśl nie zagościła mu w głowie. Im dłużej będą mogli zachować anonimowość w Czarodziejskim Świecie, tym dłużej będą mogli w ogóle normalnie w nim funkcjonować. Zrobią dokładnie to samo co Śmierciożercy, z dokładnie tych samych pobudek - choć wiedzeni wznieślejszymi (przynajmniej dla Patricka) ideałami.
- To bardzo kusząca propozycja, Brenno – przyznał powoli. – Obawiam się tylko, że biedna Anne Thomas może zacząć ciskać w nas klątwami, ale może jest to ryzyko, które warto podjąć.
Na dworze robiło się już ciemno. Nawet jeśli nie będą wyglądali jak typowi śmierciożercy, z pewnością zdołają zasiać pewien zamęt w głowach przysłanych do rozprawienia się z Thomas. Patrick doceniał każdą przewagę, jaką mogli zyskać nad zwolennikami Lorda Voldemorta. Postukał palcami w mapę pokazując Brennie i Mavelle dane koordynatów.
W pokoju było ciepło. Na kominku trzaskał ogień. Steward miał palce przybrudzone wyschniętym już atramentem. Nie wyglądał jakby w ostatniej chwili zrezygnował z imprezy noworocznej, prędzej jakby planował całkiem zwyczajny wieczór w domu. Miał na sobie ciepły wełniany sweter, spod którego wystawała koszula w kratę. Na oparciu jednego z krzeseł wisiał jego ciemny, długi prochowiec.
- Nie wydaje mi się by modyfikacja twarzy Anne była potrzebna. – Patrick nie zamierzał wymyślać młodej czarownicy nowej tożsamości, uznawał że w jej przypadku wystarczy umieszczenie w domu rodzinnym i otoczenie go zaklęciami ochronnymi. Jakby nie patrzeć Thomas może i była wyszczekana, ale w jego oczach nie prezentowała sobą aż takiej wartości, by Śmierciożercy zechcieli jej szukać w mugolskiej części Londynu. To wymagałoby od nich większego zainteresowania i pewnie godziło w ich poczucie wyższości. - Jeśli nie zrozumie jak poważne niebezpieczeństwo jej grozi, czegokolwiek byśmy nie zrobili i tak będzie się dalej narażać. Myślę też, że lepiej by nie wiedziała o twoich zdolnościach, Brenno.
Patrick odsunął się od mapy. Skupił pełną uwagę na przebywających z nim w pomieszczeniu kobietach. Uśmiechnął się w ich stronę kącikami ust.
- Wedle tego co wiem Śmierciożercy mają ją zaatakować przed północą - powiedział jeszcze. Najwyraźniej, jeśli nie było już o czym rozmawiać, gotów był przejść do działania.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
02.11.2022, 13:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.11.2022, 22:22 przez Brenna Longbottom.)  
- Właściwie to... hm, nie żartowałam, ale półżartowałam. To nie jest dobry pomysł na dzisiaj - przyznała Brenna, spojrzała na różdżkę, a potem westchnęła i zaczęła machać nią, walcząc o lekkie zmienienie fryzury. Miała zamiar zakręcić nieco włosy i je przyciemnić przy użyciu transmutacji. Nic poważnego, bo większe zmiany wyglądu wymagałaby eliksirów albo bardziej zaawansowanej magii, ale wystarczające, aby już z daleka jej obecność nie krzyczała "Cześć, to ja, Brenna Longbottom". Trzeba by zobaczyć teraz jej twarz.
Ukrywanie tożsamości właściwie nie było potrzebne. Śmierciożercy prawdopodobnie domyślali się, że ich rodzina popiera Zakon Feniksa. Ale i tak ryzykowali dostatecznie wiele, nie miało sensu dodatkowe wystawianie się.
- O ile dziewczyna zechce pozostać w mugolskim Londynie, ale spróbujemy być bardzo, bardzo przekonujący - mruknęła Brenna. Miała nadzieję, że i owszem. Zagrożenie życia mogło skłonić ją do pójścia po rozum do głowy i zdecydowania, że ukrycie się, przynajmniej na parę miesięcy, to dobry pomysł.
Niestety, ludzie nie zawsze kierowali się logiką.
(Brenna pod tym względem bywała trochę hipokrytką, bo wystawianie się na śmierć też niekoniecznie było logiczne. Wmawiała sobie jednak, że jeżeli nikt tego nie zrobi, prędzej czy później wszyscy skończą kłaniając się pokornie przed Voldemortem. A przecież bicie pokłonów przy jej wzroście katastrofalnie mogło wpłynąć na kręgosłup.)
- Północ. Żadnych świętości. Śmierciożercami chyba zostaje się dlatego, że nie masz, z kim się bawić, więc idziesz zepsuć Sylwestra innym. Nikt ich nie zaprasza na imprezy i stąd ten cały ambaras - westchnęła Brenna, podnosząc się z miejsca, gdy padły kolejne słowa. Podopinała guziki szat i zgarnęła płaszcz, pozostawiony przy wejściu, a potem ustawiła jego kołnierz tak, by przysłaniał część twarzy. Raz, ochrona tożsamości. Dwa - fakt, że po prostu w zimową noc było nazbyt zimno, aby dało się biegać w samej szacie. Upewniła się jeszcze, że pozbyła się wszelkich osobistych przedmiotów z kieszeni. Poza różdżką oczywiście.
Sama różdżka trafiła w dłoń - i była gotowa aportować się w pobliże domu Annie Thomas. Czy była zmartwiona i trochę zdenerwowana? Oczywiście. Mogli stracić Annie. Któreś z nich mogło zginąć. Ta świadomość zawsze towarzyszyła Brennie w takich sytuacjach. Kryła to jednak iście po mistrzowsku.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#6
03.11.2022, 22:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.11.2022, 23:16 przez Morgana le Fay.)  
Sapnęła cicho, odczuwając panujące w środku ciepło. Tym bardziej że za oknem zima, temperatura nie należała do najwyższych, a co za tym idzie – no nie paradowała w cienkiej koszulinie czy też sukience, pasującej do lata. Choć w takiej z cała pewnością nie odczuwałaby tak tego ciepła. Rozchyliła bardziej kurtkę, zmierzając do minimalnego choćby ochłodzenia; mogłaby zdjąć, owszem, niemniej skoro wyglądało na to, że mieli już-zaraz wychodzić? Wytrzyma jeszcze te parę minut, nie była stworzona z kostki masła, nie roztopi się przecież.
  - Użyjemy całego naszego wdzięku. Jak może się wtedy nie zgodzić? – rzuciła, siląc się na wesołość i wykrzesanie z siebie choćby odrobiny optymizm, mającego rozświetlić zagęszczający się mrok. W teorii sprawa brzmiała dość prosto: aportować się, zneutralizować śmierciożerców, namówić Anne do dłuższej wizyty u rodziny i jeszcze zabezpieczyć dom. Tylko że nawet tak pozornie proste plany były najeżone niebezpieczeństwami; w teorii chleb powszedni dla całej zebranej tu trójki (w końcu chyba nikt nie powie, że praca jako auror czy reprezentant Brygady Uderzeniowej należała do tak samo bezpiecznej jak tych wszystkich siedzących za biurkami). Każda akcja mogła pójść nie tak – wystarczyło źle wymierzone zaklęcie, zbyt powolny czas reakcji, niedostrzeżenie czegoś na czas.
  I czy się chciało czy nie – wizja szczęśliwego końca rozmywała się wtedy jak we mgle.
  Niemniej niezależnie od własnych nastrojów, starała się teraz raczej podnieść towarzyszy na duchu niż pchnąć ich w głębsze odmęty rozlewającej się po świecie rozpaczy.
  - Cóż, my ich zaprosimy na imprezę, tylko niekoniecznie taką, jaką by chcieli – parsknęła cicho, dobywając w końcu własnej różdżki. Tak, modyfikacja własnego wyglądu była bardziej niż wskazana, stąd też sama się skupiła na machaniu kijaszkiem, żeby wprowadzić choćby odrobinę zmian. Rudawa łepetyna w zasadzie nie powinna się kojarzyć z Bonesówną…
  - No dobra – zerknęła jeszcze raz na mapkę, głównie na punkt, który wcześniej Patrick wskazywał, żeby się upewnić, czy na pewno dobrze zapamiętała to miejsce. Wolałaby uniknąć sytuacji, w której wylądowałaby zgoła indziej, pozbawiając niejako Anne jednego z jej obrońców.
  - To zbieramy się? – wdawałoby się, że wszystko już zostało omówione i pozostawało jedynie zapiąć z powrotem kurtkę oraz, no cóż, aportować się w ciemną noc. Z nadzieją, że ta noc nie pozostanie wieczną.

356/965
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#7
04.11.2022, 23:51  ✶  
Patrick przenosił ciężkie spojrzenie to z Brenny na Mavelle, to z Mavelle na Brennę. Obu kobietom ufał na tyle, by nie obawiać się, że w krytycznym momencie któraś z nich spanikuje i zacznie uciekać. Wciąż również żywił w sobie cichą nadzieję, że zdołają wyprzedzić atak śmierciożerców i wszystko zakończy się najlepiej jak tylko będzie mogło. A najlepiej by było, gdyby Thomas zniknęła jeszcze przed pojawieniem się zwolenników Lorda Voldemorta.
- Tak – odpowiedział Mavelle. Jeszcze raz wskazał im palcem na koordynaty, choć już doskonale wiedział, że obydwie pewnie zdążyły się ich nauczyć na pamięć. – W odstępach piętnastosekundowych – zaproponował na wszelki wypadek.
Potem Steward zarzucił na ramiona ciemny płaszcz. Z jego kieszeni wyciągnął czapkę i naciągnął ją na głowę w taki sposób, by ukryć swoje włosy. W odróżnieniu od Brenny nie był tak znany jak Longbottomowie, ale też przez to wcale nie musiał być bezpośrednio powiązywany z działaniami Zakonu Feniksa. I chociaż Patrick nie wstydził się swojej działalności, uważał że im dłużej niewiele osób będzie o niej wiedziało, tym lepiej nie tylko dla niego, ale też dla wszystkich innych. Choćby dlatego, że gdyby tylko wpadł w ręce śmierciożerców, lepiej by było, gdyby zginął jako auror, nie jako członek Zakonu Feniksa.
- Aportuję się pierwszy. Potem Mavelle. Brenna, będziesz ostatnia.
***
Aportowali się na skraju niewielkiego zagajnika, w odległości najwyżej pięćdziesięciu metrów od domu, w którym mieszkała Anne Thomas. Ze względu na porę roku, na dworze było już kompletnie ciemno, a śnieg trzeszczał pod butami, gdy się poruszali. Było również zimno, tak zimno, że oddechy zamieniały się w małe obłoczki z pary.
Patrick opierał się o jedno z pozbawionych liści drzew i obserwował dom. W mroku nocy niewiele dało się dostrzec: kontury krzewów porastających ogród, drewniane ogrodzenie i furtkę. W jednym z okien widać było zapalone światło. Z boku gospodarstwo wyglądało na całkiem zwyczajne. Żadnej czaszki unoszącej się na niebie. Żadnych dźwięków wskazujących na to, że Śmierciożercy byli już na miejscu.
Na swój sposób Steward poczuł ulgę, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że przecież to niczego nie ułatwiało.
- Chodźmy. Może naprawdę zdołamy ją przekonać, zanim pojawią się tutaj śmierciożercy – rzucił cicho w stronę obydwu kobiet, a potem ruszył w stronę domu Anne Thomas. – Słuchajcie, możemy zrobić jeszcze jedno. Jedno z nas zostanie na czatach, dwójka spróbuje ją przekonać – zaproponował jeszcze, ale nie optował za bardzo za tą opcją. Równie dobrze mogli się schować przed śmierciożercami i zaatakować znienacka już w domu.
Kiedy Patrick otwierał furtkę, wciąż nie słyszeli żadnych podejrzanych dźwięków. Za to ich zbliżanie się, musiało zaalarmować Anne, bo gdy byli w połowie drogi do drzwi frontowych, na ganku pojawiło się światło, szczęknął klucz w zamku i drzwi uchyliły się, ukazując drobną sylwetkę młodej kobiety.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
05.11.2022, 12:40  ✶  
Cierpliwość w takich sytuacjach nie była mocną stroną Brenny. Trzydzieści krótkich sekund do aporacji (a odliczała je uczciwie, aportując się dokładnie w piętnastej sekundzie po zniknięciu Mavelle) to już dla niej było nazbyt długo: dość czasu, aby kuzyna i Prawa Ręka Dumbledore'a oberwali jakimś zaklęciami.
Gdy jednak znikła z cichym trzaskiem, by przemknąć przez nicość i pojawić się na skraju zagajnika, nie usłyszała odgłosów walki. Nie zobaczyła mrocznego znaku na niebie albo złowrogich postaci w ciemnych szatach. Niepotrzebnie się obawiała: informacje Patricka okazały się dokładne. Słudzy Voldemorta jeszcze nie rozpoczęli swojej "zabawy". Rozluźniła nieco uścisk palców na różdżkę, bo zaciskała je wcześniej mocno, gotowa do wykrzyczenia zaklęć ochronnych albo ofensywnych.
- W razie potrzeby mogę zostać na czatach - mruknęła tylko cicho, a wraz z oddechem z jej ust uniósł się kłębek pary. - Ale równie dobrze, jeśli zechce nas wpuścić, możemy wszyscy schować się w domu.
Po prawdzie, jeżeli Annie nie zechciałaby ich wpuścić, Brenna była gotowa podjąć... nadzwyczajne środki ostrożni. Włącznie ze speryfikowaniem Annie i umieszczeniem w jakiejś szafie, dopóki nie uporają się ze śmierciożercami. Nie było to postępowanie chwalebne dla kogoś, kto pracował w Brygadzie Uderzeniowej, ale lojalność Brenny leżała po stronie Zakonu i sprawiedliwości, nie prawa. Zdążyła się przekonać, że w ramach tego ostatniego zbyt wiele rzeczy niektórym może ujść na sucho.
Postępowała w pewnym oddaleniu, trzymając dystans od Patricka, który pierwszy ruszył do furtki. Brenna mogła na co dzień być nadwornym pajacem rodów czystej krwi, ale w takiej sytuacji, jak teraz, całkowicie skupiała się na przewidywaniu możliwych zagrożeń. Skoro Patrick szedł przodem, ona rozglądała się, czy ktoś nie pojawia się za nimi lub gdzieś z boku. I pilnowała, aby - jeżeli ktoś zaatakuje - nie zdołał trafić więcej niż jednej osoby na raz.
Och, dziewczyno, mama cię nie uczyła, byś nie otwierała drzwi nieznajomym, westchnęła Brenna w myślach, gdy drzwi uchyliły się, ukazując drobną sylwetkę. Z jednej strony pojawienie panny przyjęła z ulgą, wszak ta była cała, zdrowa, bezpieczna: nie spóźnili się. Z drugiej od razu myślała o tym, że przecież nie mogła ich rozpoznać w ciemnościach, z daleka, nawet jeśli spojrzała przez okno lub przez wizjer. Że może to nie odwaga, a głupota kazała Annie wypowiadać się w ten sposób.
Oto w sylwestrową, ciemną noc, przed jej domem pojawiają się trzy osoby w płaszczach, a ona ot tak otwiera drzwi, gdy jest sama w domu. Mogliby ją teraz pochwycić za pomocą jednego zaklęcia.
Czy ona rzuciła chociaż na siebie protego?
- Annie? - spytała, podnosząc nieco głos. - Chcielibyśmy z tobą porozmawiać.
Pakuj walizki, mała, jedziesz na wakacje do rodziców, pomyślała, chociaż przeczuwała, że Thomas nie zgodzi się nigdzie ruszyć, dopóki nie przekona się, że naprawdę jest zagrożona.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#9
05.11.2022, 23:56  ✶  
15 sekund to dużo i mało jednocześnie. W teorii przerwa wystarczająca, żeby nie wpaść przypadkiem hurtowo niczym śliwka w kompot, w teorii na tyle krótka, żeby uratować zadek swoim poprzednikom, ale i też na tyle długa, żeby przez ten czas stało się parę złych rzeczy.
  Odpukać w niemalowane.
  ”Jej” 15 sekund zdawało się ciągnąć wręcz w nieskończoność i jednocześnie przyciągać multum strasznych wizji. W ostatniej sekundzie posłała Brennie krzepiący – a przynajmniej miała nadzieję, że taki był – uśmiech i się aportowała.
  Z ulgą odnotowała, że wbrew obawom, Patrick – ani ona sama – jak widać, nie władowali się w sam środek śmierciożerców, nie miało to też raczej spotkać kuzynki. I choć na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że wszędzie panował spokój, to nie ufała oczom – dlatego też niuchnęła kilka dobrych razy, obracając się w różne strony i tym samym łowiąc zapachy. Węch – niby taki niepozorny zmysł, ale gdy było się Bonesem, znacznie zyskiwał w porównaniu do innych. Dlatego też pokręciła głową, gdy kuzynka się zaoferowała w kwestii propozycji Patricka.
  - Jeśli ktoś z nas ma zostać na czatach, to powinnam być to ja – stwierdziła stanowczo, tonem sugerującym, że nie ma co się z nią spierać w tej kwestii. Miała większe szanse na zorientowanie się w sytuacji, gdyby przeciwnicy zaczęli swą bytność tutaj od wizyty w krzakach i robienia rekonensansu; w teorii nie postrzegała śmierciożerców jako osobników na tyle sprytnych, żeby tak się chować, z drugiej strony – niedocenienie przeciwnika mogło mieć naprawdę opłakane skutki.
  Prawda, jaką uczyła historia.
  - Poczekam na zewnątrz – mruknęła, zwalniając kroku i zostając z tyłu za kompanami, nie decydując się na stanięcie bezpośrednio przed drzwiami Thomas. Już dwie osoby na jedną potrafiły być przytłaczające, a co dopiero trzy. Choć może to nie robiłoby w tym przypadku różnicy, skoro czarownica miała tendencję podskakiwać wtedy, kiedy nie należało; wciąż jednak trzeba było brać poprawkę na fakt, iż nie należało trzymać wszystkich jaj w jednym koszu. Zdecydowanie potrzebny był ktoś w innym miejscu, co dawało szansę na odpowiednio szybką ewakuację… bądź po prostu nie zostanie zaskoczonym ofensywnym zaklęciem.
  - A niby o czym? Wiecie, która jest godzina i jaki dziś mamy dzień? Lepiej się wynoście, albo będzie nieprzyjemnie – zagroziła kobieta, nie wyrażając – jak widać – najmniejszej choćby chęci współpracy.

366/1331
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#10
06.11.2022, 14:23  ✶  
Patrick posłał Mavelle krontrolne spojrzenie a potem kiwnął szybko głową, na znak, że zaakceptował jej decyzję. Kiedy proponował obydwu kobietom, by ktoś pozostał na czatach, liczył się, że któraś z nich może rzeczywiście zechcieć pozostać na czatach.
Furtka skrzypnęła cicho, gdy ją otwierał i dźwięk ten w jakiś nienaturalny sposób wyostrzył zmysły Stewarda. Z pewnością były napięte i wcześniej, gdy myślał o całej sprawie, gdy wzywał Bones i Longbottom, gdy z nimi rozmawiał, gdy się teleportował, ale teraz, przy dźwięku skrzypiącej furtki, rozbudziły się w całej swojej okazałości.
Wydawało mu się, że widział więcej i słyszał więcej. Ścieżka była kamienna, śliska od lodu. Anne musiała tego dnia odgarniać z niej śnieg.
Drobna sylwetka młodej kobiety nabrała wyrazistości i Patrick dostrzegł w niej wszystko to, czego wcześniej wcale nie chciał widzieć. Że była słaba fizycznie, a gdyby trafiła w łapy śmierciożerców, hardy język, którym władała ugrzązłby jej w gardle. I, że ten niewyparzony język był tylko zasłoną dymną, która miała nie pokazywać innym, jak bardzo była przerażona.
Potrząsnął głową, starając się wyrzucić z głowy nieprzyjemne obrazy, które nagle się tam pojawiły i które łączyły się z osobą Thomas. Nawet zgryźliwość jej odzywki, nie pomogła im zblednąć.
- Daj spokój Anne, jest Nowy Rok. Głupio go tak spędzać samemu, nie? – zapytał wesoło. Jakby wcale nie przyszedł po to by ratować jej skórę, ale jakby naprawdę był jej dobrym przyjacielem i jako dobry przyjaciel, przyprowadził ze sobą kolejną dobrą przyjaciółkę.
Zbliżył się jeszcze trochę, z jednej strony po to, by w bladym świetle dochodzącym ze środka domu, mogła dostrzec jego twarz; w drugiej chcąc wymusić na niej by jak najszybciej wpuściła ich go środka. Z bliska mógł przyjrzeć się jej uważniej: ciemnym, kręcącym się włosom, wąskim ustom, które przecinała blizna i ciemnym, błyszczącym oczom.
- Anne, to nie są żarty. Musimy cię stąd zabrać. I to jak najszybciej – powiedział już bez ogródek.
- Nie – odpowiedziała, ale jej głos nie zabrzmiał już tak ostro i pewnie jak przed kilkoma sekundami. Może nagle dotarło do niej, że była sama a ich było troje? Albo dwoje, jeśli nie zauważyła czającej się w mroku Mavelle.
- To przynajmniej wpuść nas do środka. Naprawdę nie mamy czasu – nacisnął mocniej.
Thomas wyglądała jakby silnie ze sobą walczyła, ale cofnęła się. Patrick wykorzystał ten moment by wejść do środka i umożliwić wejście Brennie. Znaleźli się w małym, wąskim korytarzyku. Na drewnianej podłodze leżał mocno używany dywan. Ściany ozdabiały magiczne fotografie, przedstawiające przede wszystkim Anne, ale na kilku znalazła się również jakaś inna kobieta w zbliżonym do niej wieku oraz kot.
- Nigdzie stąd nie pójdę! To mój dom, moja własność i mam prawo tu przebywać! To wy nie macie prawa tu przychodzić i mi grozić! Ani wy, ani tamci! – wysyczała.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Mavelle Bones (2216), Brenna Longbottom (2271), Patrick Steward (2596)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa