Posiadłość Crouchów pod Londynem
Bystre spojrzenie błękitnych oczu przesuwa się po literach artykułu zamieszczonego na łamach codziennej gazety. W myślach kobiety pojawiały się liczne, mało pochlebne komentarze na temat dzierżonego w dłoniach szmatławca, jaki pojawia się u jej drzwi każdego dnia. Nie może sobie jednak odmówić wertowania kolejnych stronic i zgłębiania się w wyplute przez pismaków historie. Jako czarownica poważna, licząca się w towarzystwie i obyta w kulturze oraz sztuce, musi orientować się w każdej dziedzinie, by trzymać rękę na pulsie we wszelkich sytuacjach.
Płynąca z ustawionej na komodzie czarodziejskiej tuby muzyka klasyczna sączyła się cicho, zwyczajowo umilając poranek i wystawne śniadanie. Długi stół zastawiony był półmiskami z antycznego serwisu, wypełnionymi bułeczkami, kiełbaskami, bekonem, a także smażonymi jajkami, czy smażonymi placuszkami ziemniaczanymi. Podano także rozmaite konfitury, pieczone warzywa oraz świeże owoce, zgodnie z preferencjami każdego z domowników. Srebrne szczypczyki wylewitowały z cukiernicy, wrzucając do misternie zdobionej filiżanki kostkę cukru, by zaraz wrócić na swoje miejsce. Wtedy to do uszu czarownicy ubranej w elegancką sukienkę w kolorze chłodnych zieleni dotarł stukot kroków w korytarzu. Kobieta uniosła wzrok znad gazety i zdjęła z nosa okulary-połówki, odkładając je na bok na blacie stołu.
- Martin? Już wychodzisz? -odezwała się donośnym, acz melodyjnym tonem, dobrze wiedząc, że to najmłodszy syn opuszcza w pośpiechu rodzinną posiadłość. - Zostań na śniadanie, chociaż herbatę wypij. Nic już nie spędzasz czasu z matką. - W tonie jej głosu wybrzmiała subtelna nuta pretensji, choć to nie żal nią dziś kierował. Elisabeth Crouch rzadko kiedy kierowała się emocjonalnymi pobudkami, jej działanie motywowane było przez cel i dziś wcale nie było inaczej.
Kobieta odłożyła gazetę i sięgnęła po filiżankę z herbatą, unosząc kąciki ust w ciepłym uśmiechu, widząc jak syn wchodzi do pomieszczenia. Martin był jednym z jej ulubionych dzieci, a przynajmniej tak zwykła powtarzać w towarzystwie. Prawdę mówiąc o każdej z pociech wyrażała się w podobnych słowach, nie mogąc przecież pozwolić, by ktokolwiek zarzucił Crouchom niezgodność. Elisabeth twardo utrzymywała, że jest z każdego dumna, nawet jeśli prawda była zgoła inna.
- Usiądź ze mną. Jak twoje dzisiejsze samopoczucie? - Kolejne polecenia wypowiadała ciepłym tonem i choć osoba postronna, obserwująca ją za dnia podczas pracy mogłaby poddać w wątpliwość matczyny instynkt czarownicy, kochała ona wszystkie swe pociechy i zależało jej na ich dobru.