04.09.2024, 10:24 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.09.2024, 10:27 przez Woody Tarpaulin.)
—01/08/1972—
Rejwach, ulica Śmiertelnego Nokturnu
Woody Tarp & Asena Greyback
Wszystko zaczęło się od trzęsienia ziemi. W kuchni Rejwachu gruchnęło, łupnęło, wiekowy bar zachwiał się w posadach. Uderzenie rezonowało nawet w średniowiecznym fundamencie. Spłoszone koty wypadły z zaplecza jak z procy, duch na piętrze przerwał serenadę.
To Woody z ciężkim sapnięciem zrzucił pośrodku kuchni wielki kocioł, wzbijając w powietrze tuman kurzu.
— A w tym będziemy pichcić na jesieni grzaniec — oświadczył, ocierając pot z czoła.
Stary pochylił się nad kotłem, aby sprawdzić, jak się gar miewał po spędzeniu ostatnich kilku miesięcy w rejwachowej piwnicy i czy w środku na pewno nie uwiły sobie gniazdka jakieś sympatyczne szczury. Szczurów nie było, za to wpadł tam podczas inspekcji jego kapelusz. Tarp z niezadowolonym pomrukiem zanurkował jeszcze głębiej w kocioł, żeby go wyłowić.
Przytarganie do kuchni na zapleczu za barem tego bydlaka nie było najtaktyczniejszym pomysłem, na jaki Woody mógł wpaść. Nie było tu znowu aż tyle miejsca, a do września jeszcze trochę, więc będzie do tego czasu jedynie zagracał. Jednak jak jesienne przygotowania, to na całego.
Nie żeby to zresztą aż tak wiele zmieniało w tym pomieszczeniu, które — jak większość tych niereprezentacyjnych w Rejwachu — było składnicą wszystkiego i niczego. Ewidentnie zostało wzniesione z myślą o przygotowywaniu tu posiłków, o czym świadczyły piece, zlewy i paleniska oraz drzwi do niewielkiej spiżarki, ale za Tarpaulina wprowadził się tu również między innymi mop, kolekcja blaszanych wiader, kilka beczek z chuj wie czym i podręczna sterta drewna na opał. Mimo że wejście umieszczono za ladą barmańską, kuchnia służyła właścicielowi raczej do celów prywatnych niż biznesowych.
Przez cele prywatne nie rozumie się oczywiście, żeby chłop namiętnie trudnił się po godzinach gotowaniem. Kwestię kulinarną Woody rozwiązywał przy pomocy stojącego teraz na rejwachowym blacie Magicmixa, jednej z nielicznych rzeczy, które zabrał ze swojego domu w Dolinie po rozwodzie. Opchnęli mu ten magiczny kocioł z księgą przepisów jacyś domokrążcy dobrych piętnaście lat temu i był od tamtej pory zachwycony. Co za prostota! Wrzucasz do żeliwnego kociołka składniki wymienione w książce i godzinę później wyciągasz gotowe danie! Jak w erze takich technologii stare wiedźmy mogły wciąż czytać sekcję przepisów w Czarownicy i gotować cokolwiek samodzielnie?!
Tarp wynurzył się z kotła grzańcowego z kapeluszem w ręce, lecz nie wcisnął go na głowę, a odrzucił gdzieś na bok. Ukoronował się zamiast niego wysoką, poszarzałą, lecz niewątpliwie bielutką w czasach swojej świetności czapką kucharską, którą kiedyś odgrzebał ze sterty śmieci kupionych w zestawie z pubem.
— Uczył cię no kto kiedyś, jak piec chleb? — zapytał Asenę, biorąc się pod boki.