• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10
15 marca 1972 | Posiadłość Eden i Williama | Eden & William

15 marca 1972 | Posiadłość Eden i Williama | Eden & William
The Alchemistake
—I am a brain—
The rest of me is a mere appendix
William zdaje się mieć głowę w obłokach przy swoich 185 centymetrach wzrostu i wiecznie nieobecnym spojrzeniu. Burza kręconych, czarnych włosów wydaje się niezdatna do zaczesania, zazwyczaj towarzyszy jej też lekkie zmarszczenie brwi; w zamyśle, skoncentrowaniu. Skrępowany w towarzystwie mówi zbyt wiele lub za mało. Często zapomina o skarpetkach (czasami nawet o butach) czy jak wiąże sie krawat, nierzadko zapina nierówno koszule (myli guziki). Mówi dość szybko, więc czasami trudno zrozumieć zlewające się ze sobą słowa, ewentualnie nie kończy myśli, więc trzeba go ciągnąć za język.

William Lestrange
#1
02.11.2022, 00:43  ✶  
Popatrzył w lustro; włosy miał w nieładzie, kosmyki zawijały się figlarnie i łączyły w pukle przypominając obłoki czarnych chmur, a parodniowy zarost przebijał się przez jasną, prawie wyblakłą przez brak słońca cerę. Westchnął głęboko, a ciemny granat oczu zawisł na wysokości krawata, z którym trudził się przez ostatnie piętnaście minut, była godzina szósta czterdzieści dziewięć, nie mógł spać. Wczoraj wieczorem wrócił z Paryża, gdzie spędził dwa dni prowadząc gościnne wykłady, odpowiadając na pytania. Dom był pusty, chłodny w swoim wiecznym porządku i rzeczach poukładanych prawie od linijki na blatach mebli. Miał być punktem wspólnym ich małżeństwa, rozwiązaniem problemu, odwiecznej kłótni o prawa skrzatów domowych, a stał się kolejną pustą świątynią codziennych nawyków. Zignorował te myśli. Przecież od początku wiedział, że całe to małżeństwo jest spisane na straty, niepotrzebnie się łudził, zanim zatracił się znowu w jedynej rzeczy, którą potrafił robić. Odciął się od świata i emocji pogrążając w badaniach, artykułach i zapachu warzonych eliksirów; nie zawsze przyjemnym, czasami łzawiły mu oczy, innym razem musiał zasłaniać twarz materiałem, ale czego się nie robiło dla nauki. Rozpiął koszulę rzucając ją na łóżko, materiał wylądował na porozrzucanej pościeli, a Lestrange wciągnął na siebie ciemny golf.
Gosposia prawie dostała zawału, gdy zobaczyła go w kuchni. Uśmiechnął się tylko, skrępowany i uniósł jedną dłoń jakby nie wiedząc czy ma się z nią przywitać inaczej, czy ten sposób jest w porządku. Zazwyczaj przyrządzał sobie jedzenie sam w środku nocy albo w bardzo losowych porach dnia. Akurat tak się złożyło, że wstał o podobnej godzinie, co Eden. Zdarzało im się siedzieć razem przy stole, ale głównie wtedy, gdy William traktował poranny posiłek jako kolację, bo ślęczał nad pergaminami i próbówkami tak długo, że zastawał go poranek. Wycofał się z kuchni i wszedł do jadalni siadając na swoim miejscu.
- Nie, nie. Nie trzeba. Ja sam ją naleje. - odezwał się, gdy wspomniana wcześniej kobieta zaczęła serwować herbatę. Nie był w stanie tego opisać, ale spędzanie czasu samemu ze sobą powodowało, że ingerencja innych w jego czynności w dziwny sposób go irytowała. Mimo to, nie chciał być niegrzeczny, więc przez większość czasu starał się kończyć zdania z uśmiechem, co w skutkach było gorsze. Zmęczony lub zakłopotany William być może wydawał się na pierwszy rzut oka nieszkodliwy, ale, gdy rzucał koślawymi wykrzywieniami twarzy na prawo i lewo ludzie zazwyczaj marszczyli brwi i pytali się jeden drugiego czy z tym mężczyzną wszystko jest w porządku; odpowiedź brzmiała nie, ale to już szło się domyślić.
Złapał imbryk i przysunął filiżankę do siebie, akurat w przelewaniu cieczy z jednego naczynia do drugiego osiągnął mistrzostwo, bo wolał przez przypadek nie wysadzić domu, gdy kropla jednego specyfiku złączyłaby się przypadkowo z inną, już zalegająca na powierzchni jego biurka w pracowni. Poza tym poparzenia eliksirami bywały bolesne, sam się o tym zbyt wiele razy przekonał. Spojrzał na pustą filiżankę stojącą przy miejscu Eden i w tym samym momencie drzwi do jadalni otworzyły się. William zawisnął z czajnikiem jak spetryfikowany wpatrując się w kobietę zbyt długo, aby uznać to za normalne. Zastanawiał się przy tym wszystkim co powiedzieć, niezbyt chciał usłyszeć mrukliwą odpowiedź, sarkastyczną odpowiedź albo chłodną odpowiedź. Właściwie nie był pewien, czy chce słyszeć cokolwiek. Uśmiech, mimowolnie zmienił się w grymas, bo Lestrange nigdy nie nauczył się panować nad swoją mimiką wystarczająco szybko. Zaraz jednak potrząsnął delikatnie głową ignorując nieprzyjemne przewracanie się żołądka do góry nogami. Nie był w sumie pewien dlaczego go to tak denerwuje, przecież to nie tak, że nie mógł Eden niczego odpowiedzieć, jeżeli byłaby niemiła. Po prostu... nie miał chyba ochoty rozmawiać z kimkolwiek. Pożałował, że nie przeczekał aż małżonka wyjdzie z domu.
- Dobry. - wydukał w końcu - Zastanawiałem się właśnie czy nalać ci herbaty - odparł, właściwie, szczerze, bo nie był pewien kiedy kobieta przyjdzie, nie był dobry w zapamiętywaniu o której ta wstaje. Coś mu się kojarzyło, ze koło siódmej, ale... Nieważne, William, za dużo myśli, za mało słów, skarcił się w myślach i postarał się grymas przekształcić w coś, co chyba miało być uśmiechem, ale ogólnie wyglądał trochę jak uczeń, któremu powiedziało się, że ma przeprosić koleżankę za to, że pociągnął ją za włosy.
Wciąż nie ruszył się ani o minimetr z tym nieszczęsnym, porcelanowym czajnikiem w dłoni.


Sometimes, I wonder if I should be medicated;
If I would feel better just lightly sedated
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#2
02.11.2022, 01:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.11.2022, 01:50 przez Eden Lestrange.)  
Wciąż oswajała się z myślami o przedwczorajszej nocy.
Nie była w szoku; tym razem do pragmatyzmu wkradła się zauważalna doza marazmu, która sprawiła, iż ruchy Eden były ociężałe, spowolnione w czasie. Nie była pewna, czy spowodowała to sama śmierć Simone, czy raczej sposób, w jaki do niej doszło. A może to, w jaki sposób się o niej dowiedziała? Słowa, które padły, zarówno ze strony jej bliźniaka, jak i te, które sama wykrzyczała mu w twarz, wciąż przewijały się przez jej myśli, tam i z powrotem, niczym zepsuta pozytywka. Wracały na wyrywki, zmuszając ją do zastanowienia się nad nimi, nad swoim zachowaniem, które było ludzkie i naturalne, ale jednocześnie niestosowne i nieprzewidywalne. Była nimi zmęczona, bo nie dawały jej spać w nocy, zmuszały do wstawania i krążenia bezwiednie po pokoju lub leżenia nieruchomo, wpatrując się w sufit. Tak czy inaczej, była niewyspana, a niewyspana Eden jest nie do strawienia.
Markotna i nieznośna.
Zeszła z wolna po schodach, sunąc palcami po poręczy. Miarowo uderzała obcasami o stopnie, patrząc przed siebie, ale nie widząc. Myślami była gdzieś obok, ale minę miała zaciętą - co najmniej jakby staczała właśnie walkę z czymkolwiek, co odważyło się jej wejść do głowy. Układ domu znała jak własną kieszeń, a więc nie musiała zwracać uwagi na otoczenie. Jednak przez swoją obecność nie duchem, a jedynie ciałem, nie spostrzegła spojrzenia gosposi, która właśnie opuściła w dziwnym popłochu jadalnię. Nie zwróciła uwagi, że prawie się zderzyły, ani że wysyłała jej jasne, ostrzegawcze sygnały. Pracowała pod tym dachem już wystarczająco długo, by wiedzieć, że cokolwiek wydarzy się zaraz za zamkniętymi drzwiami, nie będzie niczym przyjemnym.
Choć Eden dałaby wiele, by choć raz było odwrotnie, na pewno nie dałaby za wygraną. Może to było tym, co stawało im na drodze.
Otworzyła dwuskrzydłowe drzwi na oścież; stanęła w nich z rozpostartymi ramionami, przez chwilę wydając się na zaskoczoną. Moment był niestety ulotny, bo nie minęły dwie sekundy, nim na twarz kobiety wpłynęła bezpłciowa maska, wyzuta z jakiegokolwiek uczucia. Jedynie oczy wydawały się przyćmione, wciąż noszące znamiona nieludzkiego zmęczenia. Poczuła na barkach ciężar nieprzespanych nocy, a na sercu ciężar obecności męża. Nie była pewna, który z nich bardziej ją w tym momencie przytłaczał, ale obydwa były jednako nieznośne. Przełknęła ślinę, a razem z nią narastającą gulę, kłębek nerwów, w który zmieniała się za każdym razem, gdy tylko widziała twarz Williama.
Zawsze uważała to za fascynujące, jak dwójka ludzi może żyć metr od siebie, ale w innych światach. Choć niechybnie powinna była mieć to za martwiące.
- Nieprawdopodobne, że przeszłam ci przez myśl. - Docinek mimowolnie opuścił usta, zmusił do kwaśnego uśmieszku pod nosem. Nie zdążyła wziąć po wszystkim oddechu, a już żałowała swoich słów; gorzki smak rozszedł się po języku, zmuszając ją do skrzywienia się. Zamknęła za sobą drzwi ostrożnie, niepotrzebnie wyprostowała dłońmi idealnie prostą, ciemnoszarą sukienkę. W jakim rodzaju przedstawienia będzie musiała grać tego poranka? Dramacie, horrorze, czy może komedii?
- Poproszę - dodała po chwili, zmierzając w kierunku stołu. Wiedziała, że jeżeli nie odpowie na jego pytanie, będzie stał z tym imbrykiem do usranej śmierci, nie będąc pewnym, czy kąśliwa uwaga była odpowiedzią twierdzącą, czy przeczącą. Usadziła się na swoim ulubionym miejscu, przysunęła się do stołu, palcami przyciągnęła do siebie dzisiejszy egzemplarz Proroka Codziennego, który zawsze czytała do śniadania, a więc czekał na nią z rana. Wszystkie ruchy wykonała machinalnie, niczym rytuał, coś, w co absolutnie wkładała już ani jednej myśli. Zupełnie jak William w to małżeństwo.
- Jak było w Paryżu? - zapytała od niechcenia, z wyuczonej grzeczności, obracając strony w gazecie opuszkami palców. Zrobiła to w taki sposób, jakby pytała nieznośną ciotkę podczas Yule jak zdrowie. Nie podniosła nawet spojrzenia, bo jego uwagę przykuł umieszczony na drugiej stronie artykuł o śmierci jej bratowej. Prychnęła cicho pod nosem; nawet brukowce nie potrafiły dać jej chwili spokoju od własnych myśli.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
The Alchemistake
—I am a brain—
The rest of me is a mere appendix
William zdaje się mieć głowę w obłokach przy swoich 185 centymetrach wzrostu i wiecznie nieobecnym spojrzeniu. Burza kręconych, czarnych włosów wydaje się niezdatna do zaczesania, zazwyczaj towarzyszy jej też lekkie zmarszczenie brwi; w zamyśle, skoncentrowaniu. Skrępowany w towarzystwie mówi zbyt wiele lub za mało. Często zapomina o skarpetkach (czasami nawet o butach) czy jak wiąże sie krawat, nierzadko zapina nierówno koszule (myli guziki). Mówi dość szybko, więc czasami trudno zrozumieć zlewające się ze sobą słowa, ewentualnie nie kończy myśli, więc trzeba go ciągnąć za język.

William Lestrange
#3
02.11.2022, 02:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.11.2022, 20:42 przez Circe.)  
Przełknął jej sarkastyczną uwagę wraz z nerwową gulą w gardle. William nie rozumiał sygnałów, wyrazów twarzy, gestów, tonów, ale po wielu latach przebywania z człowiekiem uczył się go, jak gdyby studiował właściwości substancji, eliksirów i ziół. Jego mózg działał bardzo charakterystycznie, niektórzy uznaliby, że jest wybrakowany i, że powinien był więcej czasu spędzić na ćwiczeniu ogłady w towarzystwie, pewnie mieliby częściową rację, ale jednocześnie okropnie by się mylili. Lestrange'a nie obchodziło to, co sądzili o nim inni, jak był odbierany, głównie dlatego nakładanie masek nie miało w jego przypadku większego sensu; bardzo stresował go ten taniec emocji, który od dłuższego czasu był jedyną aktywnością, jaką z żoną podejmowali razem.
W milczeniu nalał jej herbaty przyglądając się jak bursztyn naparu okrężnym ruchem wypełnia białe dno porcelany, zaparowały mu odrobinę okulary, ale zajął się nią, dopiero gdy filiżanka Eden była odpowiednio pełna. Ściągnął szkła z nosa i przetarł je materiałem golfa i odłożył na stół. Nie czytał ani nie przyglądał się niczemu z bliska, a niezadowolenia żony wolał po prostu nie widzieć. Nie, aby jego wzrok był znowu tak zły, zaczął potrzebować okularów dopiero jakiś czas temu, bo zbyt długo pracował w ciemnym pomieszczeniu i czytał bez odpowiedniego naświetlenia. Okulary zdarzało mu się gubić, łamać i kruszyć nazbyt często, więc co najmniej co parę miesięcy musiały być wymieniane.
- Jeżeli cię to nie interesuje to nie pytaj. Łatwiej mi się funkcjonuje w ciszy niż z twoim sarkazmem. - odparł bez zawahania, bo tak właśnie wyglądały ich rozmowy od dobrego roku. Wziął do ręki dzbanuszek z mlekiem i wlał jego odrobinę, dosłownie dwie kapki, do swojej herbaty zaraz też mieszając gorący napar złotą łyżeczką idealnie ułożoną z resztą sztućców, które mimowolnie poprzestawiał, bo irytowało go, gdy leżały zbyt równo. Nie chciał zabrzmieć nieprzyjemnie, ale trudno było mu nie podłapać negatywnych odczuć partnerki, której pojawienie się w pomieszczeniu tylko zagęściły atmosferę do tego stopnia, że można byłoby ją ciąć nożami położonymi przy serwetkach.
- Nie rozumiem czemu jesteś taka niemiła od rana. Powiedziałem ci, że jadę, przyjechałem dokładnie wtedy, kiedy miałem. Coś się stało jak mnie nie było? - nie wiedział właściwie, o co ma się zapytać, bo nie docierało do niego co jest nie tak. Do innej sypialni się przeniósł po tym, jak parę razy w nocy obudził Eden i mieli na ten temat sprzeczki, więc nie sądził, że było to to. Wolał kolejnych unikać, więc schodził jej z drogi, a ona wynajdowała kolejne problemy. Wydawało mu się czasem, że robi to celowo... ale po co? Nie był pewien. Przecież jakby czegoś od niego chciała to by zapytała, tak zakładał, bo tak sam by zrobił.
- Pytam szczerze, nie wyglądasz dobrze. Znaczy nie, że nie wyglądasz dobrze, bo wyglądasz źle, bo nie wyglądasz źle, raczej nigdy nie wyglądasz źle, ale wyglądasz mniej dobrze niż zawsze. - zawiesił się na chwilę - Nie, też nie to, bo wyglądasz nienagannie, ale... na Merlina, nie o to mi chodzi, wyglądasz na zmęczoną. Jakby coś się faktycznie stało. Żyje z tobą, wiem jak reagujesz na rzeczy, czegokolwiek byś nie mówiła. - zirytował się swoją niemożnością wypowiedzenia słów, a raczej myślą, że małżonka mogłaby skupić się na czymś, co powiedział i odwrócić kota ogonem, zacząć uszczypliwie podważać każdy sens w jego wypowiedzi. Nie znosił tego do tego stopnia, że w swoim spokoju i chęci unikania konfliktów potrafiło go to doprowadzić do białej gorączki. Układanie myśli w sentencje zawsze było jego piętą achillesową, Eden wiedziała to od początku ich relacji, wtedy nie zdawało się to dla niej problemem... tak jak wiele innych rzeczy. William czasami myślał, że po tych wszystkich latach po prostu zaczęła go traktować jak wszyscy inni. Zupełnie jakby przez te wszystkie miesiące nie mieli możliwości poznać się lepiej, zrozumieć, a wręcz odwrotnie.
Wziął jednego tosta dość energicznie, na tyle, że ten zakręcił się parę razy na talerzu, zanim przyległ do środka naczynia i spoczął na nim spokojnie.


Sometimes, I wonder if I should be medicated;
If I would feel better just lightly sedated
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#4
02.11.2022, 22:34  ✶  
Eden rozumiała wszystkie sygnały, nawet te wykonane nieświadomie, uciekające uwadze rozmówcy. Rozumiała znaczenie gestów, odczytywała zmiany w głosie, nawet te najdrobniejsze, które pozostawały niezauważone przez normalnych ludzi. Dobierała więc swoje maski ostrożnie, pieczołowicie przygotowując coraz to nowe osobowości, dostosowane do przeciwników tak dokładnie, by zlewały się z nią w spójną całość i zupełnie przysłaniały paskudny charakter, który kipiał pod spodem. Nie pamiętała już, jaką dokładnie taktykę obrała, by ponad pięć lat temu zjednać sobie Williama. W końcu coś między nimi iskrzyło, niegdyś byli sobie bliscy; Eden przecież nie postąpiłaby wbrew swojemu ojcu, biorąc skryty ślub bez świadków w urzędzie pod wpływem impulsu z byle kim. Kiedyś był dla niej wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju.
Różnica między nimi była jednak taka, że kiedy z biegiem czasu Will w końcu poznawał się na ludziach, Eden po tym samym czasie do tych ludzi się przyzwyczajała. Zdobywała pewny grunt pod stopami, a więc zrzucała całą tę maskę, otoczkę magnetycznej charyzmy i złudnej słodyczy, prezentując się w całej swojej paskudnej okazałości. Wielokrotnie słyszała, że nawet święty by z nią zgłupiał, a przecież Williamowi daleko było do świętości.
Przyciągnęła do siebie filiżankę z herbatą. Nie podziękowała mu, ponieważ gdy już zaczęła oswajać się myślą okazania wdzięczności, mężczyzna zdecydował się odpyskować jej, co ostudziło letni już entuzjazm. Gdyby nie fakt, że nie znosiła marnotrawstwa, odepchnęłaby naczynie z powrotem w jego kierunku, licząc, że go przy tym poparzy.
Na szczęście była ucywilizowanym potworem. Nauczonym nie tylko na własnych, ale i cudzych błędach.
- Nie chcesz mówić, to nie. Jakoś przeżyję. - Wzruszyła ramionami, wciąż nie racząc go nawet spojrzeniem. Może nie wykazywała dzikiego zainteresowania, ale też przecież nie chciała być niemiła. Może przeszliby przez to śniadanie bez żadnych pozytywnych wibracji, ale przynajmniej nie skakaliby sobie do gardeł. Ot, zwykła grzecznościowa wymiana nowinek, o której zapomnieliby w momencie przekroczenia drzwi do jadalni. No ale skoro William sobie tego nie życzył, to kim była Eden, by sprzeciwiać się swojemu mężowi.
Westchnęła zrezygnowana, widząc, jak przekłada sztućce. Na usta się jej cisnęła sugestia, co by jeszcze może wziął talerz i zjadł na podłodze, żeby czasem nie było mu zbyt wygodnie, ale naprawdę nie miała siły się z nim bić. Miał rację, była zmęczona, okropnie, nieludzko zmęczona. Nie mogła spać, a nawet kiedy udawało jej się zasnąć, budziła się jeszcze bardziej wyczerpana, niż kiedy się kładła. Była bliska krzyku, ale dławiła go w piersi, bo miała wrażenie, że skowyt bólu obudziłby w Williamie satysfakcję. A tego nie chciała mu dawać.
Uniosła wreszcie spojrzenie znad gazety, kiedy po raz trzeci zamotał się we własnych słowach. Jedna brew powędrowała ku górze, a twarz wyrażała zdegustowanie wręcz, a nie tylko samą irytację. Wysłów się wreszcie, pomyślała, wypuszczając powietrze nosem. Dzisiaj nie mogła uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno temu uważała takie zachowanie za urocze.
- Simone nie żyje - wypaliła bez kontekstu. Skoro chciał wiedzieć, co się stało, to przecież mu powiedziała. - Powiesiła się przedwczoraj, późnym popołudniem. - Eden oświadczyła to wszystko chłodnym tonem, nie wydając się zasmucona sprawą. Niemniej widocznie było coś nie tak, widać, że ta kwestia ją męczyła. Nie była w żałobie za bratową, lecz ubolewała nad jej stratą. Nie wiadomo jednak, co było prawdziwą przyczyną.
Zdecydowała się na chwilę ciszy, by William mógł na spokojnie przetrawić informację. W międzyczasie upiła łyk herbaty, tym razem nawet jej nie słodząc. Nie miała ochoty, nie miała siły, było jej wszystko jedno. Jak tak dalej pójdzie, wgryzie się z niemocy w spodek od filiżanki, żeby cokolwiek poczuć. Nawet jeśli będą to ostre krawędzie stłuczonej porcelany, które wbiją się jej w gardło.
- Za parę dni odbędzie się pogrzeb i czy tego chcesz, czy nie, będziesz musiał pójść tam ze mną - oświadczyła, przewracając stronę gazety. - I będziesz musiał grzecznie udawać, że jesteśmy kochającym się, szczęśliwym małżeństwem, bo nie mam zamiaru dokładać mojej rodzinie kolejnego skandalu. Całe szczęście idziemy na pogrzeb, a nie potańcówkę, więc możemy darować sobie czułości - powiedziała to wszystko prawie że przez zaciśnięte zęby, jakby miała do niego wyrzuty z tego tytułu i obarczała winą jego za obecny stan rzeczy. Ze słowa na słowo robiła się coraz bardziej niespokojna i poirytowana, wręcz wypluwała wyrazy niczym pociski. Była niewyspana, nieziemsko zmęczona. Gotowa zabić jego, a potem siebie, jeśli miałoby to przynieść jej ulgę.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
The Alchemistake
—I am a brain—
The rest of me is a mere appendix
William zdaje się mieć głowę w obłokach przy swoich 185 centymetrach wzrostu i wiecznie nieobecnym spojrzeniu. Burza kręconych, czarnych włosów wydaje się niezdatna do zaczesania, zazwyczaj towarzyszy jej też lekkie zmarszczenie brwi; w zamyśle, skoncentrowaniu. Skrępowany w towarzystwie mówi zbyt wiele lub za mało. Często zapomina o skarpetkach (czasami nawet o butach) czy jak wiąże sie krawat, nierzadko zapina nierówno koszule (myli guziki). Mówi dość szybko, więc czasami trudno zrozumieć zlewające się ze sobą słowa, ewentualnie nie kończy myśli, więc trzeba go ciągnąć za język.

William Lestrange
#5
03.11.2022, 00:40  ✶  
Zaśmiał się pod nosem, prawie parsknął - gorzko, bardzo nieprzyjemnie i szorstko, gdy stwierdziła, że 'jakoś przeżyje'. Był to, prawdopodobnie pierwszy podobny do sarkazmu dźwięk, jaki wydał z siebie William, może nie w całym życiu, ale z pewnością w obecności Eden. Upił herbaty i usadowił filiżankę na talerzyku. W przeciwieństwie do żony nie odrywał od rozmówcy spojrzenia ciemnoniebieskich oczu, z początku w zastanowieniu, być może konsternacji, ale z każda kolejną sekundą tęczówki jakby ciemniały. Przygryzł wnętrze policzka przyglądając się jej idealnie wyćwiczonym gestom, nie mającym niczego z faktycznego i naturalnego stanu jej myśli, do którego nie miał dostępu. Wiedział co widzi, ale nie potrafił zgłębić sedna całej tej enigmy, gdy z lekkością wzruszenia ramion zrzucała na niego winę złej atmosfery, obarczała konsekwencjami jej własnych ruchów i tonów, zachowań.
Niezrozumienie bardzo szybko ustępowało frustracji, gdy kolejne, z pozoru spokojne słowa Eden przepływały przez jego umysł. Ludzie zazwyczaj nie uważali go za szkodliwego albo nie spędzali z nim wystarczająco dużo czasu, aby wiedzieć, że nie jest tylko jąkającym się, miłym, acz momentami nieokrzesanym alchemikiem. Każdy posiadał limity, a William do swojego dotarł już jakiś czas temu. Ile mógł pukać w odgradzającą ich barierę? Dopytywać o powody? Jeżeli czegoś nie pojmował to mógł ślęczeć nad tym długo wystarczająco, aby uzyskać jakąkolwiek odpowiedź, skrawki układanki... ale tutaj było to nieosiągalne, bo w grę wchodziły uczucia i odpowiedzi Eden, które były wszystkim tylko nie tym, czego Lestrange szukał; źródła problemu. Nic dziwnego, że cała sytuacja była dla niego okropnie denerwująca, nie posiadał w życiu wielu momentów, w których odczuwałby tak silne emocje jak teraz, czy chociażby wtedy, gdy stwierdzili z blondynką, że mogą coś do siebie czuć. Unikał uniesień, a raczej te nie przychodziły do niego często, bo skupiał się na chłodnym rozkładaniu problemów na czynniki pierwsze, nie aby cokolwiek z tego wyciągnąć, na tym skorzystać, chciał rozumieć, posiąść wiedzę i móc rozwiązać łamigłówkę, czymkolwiek by ona nie była. Nigdy, jednak nie był przepełniony takimi motywacjami jak smutek, żal i rozgoryczenie, a one nigdy nie są dobrymi kompanami. Powodują, że głowa staje się ciężka, a ręce zaczynają się trząść, nie pobudzają mózgu ani nie motywują, wręcz odwrotnie, sprawiają, że człowiek snuje najgorsze, najciemniejsze wręcz scenariusze, których często nie da się podczepić do posiadanych, nielicznych faktów.
- Biorąc pod uwagę w jaki sposób ty rozmawiasz ze mną i mnie traktujesz to chyba nie można się jej dziwić, ze wybrała prostszą opcję. Biedna kobieta. - cudem udało mu się opanować wrzące jak wulkan emocje, jakie wzbudził w nim ton żony, gdy obwieściła mu śmierć bratowej. Jeszcze pare lat temu szybko zachłysnąłby się powietrzem, próbował przeprosić za wypowiedzenie swoich nieprzefiltrowanych myśli, ale teraz po prostu wpatrywał się pusto w rozmówczynie, bo chyba tak mógł ją jeszcze nazwać, mimo że wydawała się układać słowa pod swoją własną idealną modłę, a nie jakikolwiek dialog. Celowała w krótkie komunikaty, uszczypliwe uwagi, sarkastyczne podśmiewajki, co William miał w zwyczaju ignorować i puszczać mimo uszu, ale odbywanie takich rytuałów bardzo często od roku doprowadziło go do skraju wytrzymałości, a właściwie zmusiło do przekroczenia tej granicy już jakiś czas temu.
- Wspaniale, w takim razie możesz pomyśleć o tym pogrzebie jako o ostatniej rzeczy, na jaką musisz ze mną iść, bo nie mam zamiaru znosić twoich kolejnych humorów. Mam dosyć wszechwiedzącego tonu i braku jakiegokolwiek wyjaśnienia skąd cała niechęć do mojej osoby się w tym wszystkim pojawiła, twoje zadufanie w sobie już dawno przestało znać jakiekolwiek granice. - mimo, ze wypowiadał się dość składnie jak na siebie to nie czuł, aby słowa, które wychodzą z jego ust oddawały całkowicie to, co chce przekazać, jak bardzo bezradny i zirytowany był tym, że każda ich rozmowa zaczęła tak wyglądać. Nie wiedział jak wyrazić to inaczej niż przez bezpośrednie skonfrontowanie, ale to też wcale nie było dobrą opcją, bo nie potrafił nawet zmusić się, aby współczuć żonie w sytuacji, w jakiej się znalazła. Nie, gdy od samego początku traktowała go jak wroga, przykry obowiązek.
- Każde, kolejne z twoich słów wręcz topi się w jadzie, więc czego się tak naprawdę spodziewasz? Że przez następne lata będę znosić to w jaki sposób się do mnie zwracasz? Nie obchodzi mnie, co ludzie mówią na mój temat ani jaką opinię mają, ale to już podchodzi pod absurd. - wypuścił powietrze, dość głośno, bo musiał wyważyć głos, który z każda sekundą stawał się donośniejszy - Masz rację, nie chcę z tobą nigdzie iść, przez to jak się zachowujesz i szczerze powiedziawszy powinienem ci teraz powiedzieć, ze nigdzie nie idę i gdzieś mam wszystkie twoje konwenanse i skoro jesteś wystarczająco idealna sama to twoja obecność powinna na tym pogrzebie wystarczyć. Po co komu patrzeć na mnie? Ty potrzebujesz całej uwagi, bo tylko ty się liczysz. Twoje imię, twój problem, twój ojciec. To radź sobie z tym beze mnie, ja się wypisuję z tego teatrzyku. - to, co chciał powiedzieć było o wiele bardziej rozległe i złożone, aby udało mu się ubrać myśli w odpowiednie kolory w tak szybkim tempie i w tak przepełnionej negatywnymi emocjami rozmowie.
Śmierć żony bliźniaka Eden nie miała tutaj nic do rzeczy, ale fakt, że kobieta w ten sposób się do niego odnosiła doprowadzał go do białej gorączki. Mogła o wiele prościej zakomunikować, bez całej fasady złośliwości, ze muszą iść na przykrą uroczystość.


Sometimes, I wonder if I should be medicated;
If I would feel better just lightly sedated
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#6
03.11.2022, 23:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.11.2022, 23:25 przez Eden Lestrange.)  
Uniosła ciemne oczy, w których zawirowało coś, co nie było zwyczajną iskrą.
Był enigmą. Z każdym dniem poznawała go coraz mniej, stawał się obcy, a jednak wciąż zdawał się zupełnie znajomy. Nie mogła powiedzieć, czy jego teraźniejsza natura była czymś, co drzemało w nim od zawsze, czy raczej stał się taki, bo wywarła na nim zgubny wpływ. W końcu z kim się zadajesz, takim się stajesz; co jeśli William nabrał najgorszej możliwej odmiany pewności siebie, tej podsycanej żądzą zemsty, bo obecność Eden w jego życiu go zmieniła? Obserwowała ten sam proces w przypadku swojego brata, lecz jego znała od kołyski i wiedziała, że nigdy nie miał w sobie tego pierwotnego zła. Nie mogła tego samego powiedzieć o swoim mężu. Mogła się tylko domyślać, bo od pewnego czasu nie stać ich już było na ten rodzaj szczerości.
Poczuła, że powietrze w popłochu uciekło z jej piersi, gdy tylko kolejne słowa mężczyzny wystrzeliły ku niej. Zmroczyło ją, poczuła się słabo; tak słabo, jak czuje się człowiek, który wejdzie do cuchnącego miejsca i zrobi mu się niedobrze od zapachu. Przymknęła na moment powieki, kurczowo zacisnęła palce na uchwycie filiżanki, czując pod opuszkami każde zdobienie, każdy niewielki mankament. Nie mogła strawić, że tak okrutne słowa mogły opuścić jego usta, coś ciskało jej żołądkiem o żebra, czuła, jak nim wywraca. Wzięła głęboki oddech, jeszcze mocniej ściskając filiżankę, wiedząc, że niewiele więcej siły brakuje, by rozpadła się w drobny mak.
Wielu rzeczy się po nim spodziewała, ale w najśmielszych snach nie przewidziała, że obróci śmierć członka jej rodziny w coś tak podłego. Nie była z bratową blisko, lecz to nie miało najmniejszego znaczenia; rodzinę traktowała niczym świętość. Cokolwiek, co naruszało to sacrum, musiało zostać wyeliminowane. Eden czuła, jak zalewa ją krew; krew, którą odziedziczyła od swojego ojca i matki. Mogła przysiąc, że w tym momencie była czarniejsza niż ta, którą William odziedziczył po swojej.
- Nie wiem, co cię powstrzymuje - zaczęła, nie otwierając oczu. - W przeciwieństwie do niej, nie masz dzieci, które mógłbyś osierocić. -
Choć z pozorów wypowiedziała swe słowa spokojnie, roztoczyła nimi mrożące zimno, chłód, który docierał aż do szpiku kości. Eden zwykle była cicha w swoim szale, niezwykle metodyczna. Trzymała się więc nawyków resztkami świadomości, wbijając pazury w strzępki siebie. Niczym więcej teraz nie była, jedynie widmem swojej osoby sprzed lat kilku, kiedy twarz męża nie wzbudzała uczucia nieposkromionej nienawiści, a nadzieję na lepsze jutro. Stare nawyki, które nie chciały umrzeć, były jednocześnie ratunkiem i zgubą dla tego małżeństwa. Bez nich nie wiedziałaby, co ze sobą począć.
Kim właściwie dla niego była? Rajem obiecanym czy rajem utraconym? A może pełnym pychy do tego stopnia, że dzisiaj pękał w szwach?
Rozumiała, że mówił stop temu, co między nimi się dzieje, ale nie przyjmowała tego do wiadomości. Zgadzała się z nim, ale sposób, w jaki oświadczał swoją wolę, przypominał jej edykt króla nad głową straceńca, który niebawem nie będzie miał już za wiele do powiedzenia. Nie wiedziała, co rozwścieczało ją w tym momencie bardziej - jego ton, czy odebranie jej wolności wyboru? Utrata kontroli nad sytuacją czy nad sobą? Jego słowa czy jego obecność?
- Nic cię nie interesuje - zaczęła, uchylając oczy, lecz wciąż nie patrząc na niego. Swoją pełną uwagę skupiła na filiżance, której przez cały ten czas nie puściła ani na moment. - Cudza opinia, moja opinia, moja rodzina, moje uczucia. Nic, co jest dla mnie istotne, nie ma dla ciebie znaczenia. - Każde kolejne słowo zdawała się wypowiadać coraz szybciej i coraz głośniej. Ze spokojnego szeptu stopniowo przechodziła w nerwową wyliczankę, za którą na początku jeszcze nadążały niespokojne ruchy jej palców, lecz w końcu i one nie dały rady. - Czy to dlatego, że jestem w twoich oczach taka idealna, ignorowałeś mnie, moje potrzeby, moją obecność, moje słowa? Czy robiłeś to wszystko przez ostatnie lata, by dać mi nauczkę? By uczynić mnie nieco mniej nieskalaną, nieco bardziej ludzką? - Ciągle przyspieszała, podnosiła histerycznie głos, który łamał się, im dalej ciągnęła wywód. Była na granicy krzyku, na granicy wytrzymałości. I ciągle zmęczona, tak nieludzko, nieziemsko zmęczona.
W końcu zerwała się ostatkiem sił na równe nogi i cisnęła prosto w niego pustą już filiżanką, której tak kurczowo trzymała się całą tę rozmowę.
- Prawda jest taka, William, że gdyby nie moje imię, mój problem i mój ojciec, to byś nigdy w życiu na mnie nie spojrzał! - Porcelana ominęła głowę mężczyzny, rozbijając się z hukiem o kant komody stojącej tuż za nim. Eden dyszała niespokojnie, wyrzuciła z siebie w końcu to, co męczyło ją od dawna, a przynajmniej od momentu, kiedy przestał sypiać z nią w jednym łóżku, kiedy stał się dla niej tylko wspomnieniem. Cały ten czas dawała mu znaki, bo nie umiała prosić, nie była w stanie powiedzieć wprost, czego potrzebuje. On był ślepy na to wszystko, przekonany o wrodzonej złośliwości Eden, zepsuciu do cna, tak jak wszyscy inni. Miała dość, serdecznie dość.
- Skoro taka jest twoja wola, to wypisuj się z tego teatrzyku - zezwoliła, machając bezradnie rękoma. Poczuła, jak coś ciepłego spływa po jej policzkach, jak coraz ciężej oddychać jej przez nos, lecz zignorowała to, nie mając nigdy wcześniej do czynienia z takim wrażeniem. - Wbrew pozorom ja też mam dosyć udawania, że wcale nie jest mi przykro. -
Po tym wyznaniu poczuła, jak krew odpływa z całego jej ciała. Opadła ponownie na krzesło, tym razem bezsilnie, ciągnięta przez grawitację. Od nadmiaru wrażeń i przemęczenia świat zaczął wirować przed oczyma, stał się niewyraźny. Przetarła je palcami, które z niewyjaśnionych przyczyn stały się mokre. Spojrzała na swoje dłonie, teraz brudne od rozpływającego się makijażu i nieprzyjemnie mokre od łez.
Nim dotarło do niej, że płakała po raz pierwszy w swoim życiu z powodu Williama, ubrudzoną miała już większą część sukienki.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
The Alchemistake
—I am a brain—
The rest of me is a mere appendix
William zdaje się mieć głowę w obłokach przy swoich 185 centymetrach wzrostu i wiecznie nieobecnym spojrzeniu. Burza kręconych, czarnych włosów wydaje się niezdatna do zaczesania, zazwyczaj towarzyszy jej też lekkie zmarszczenie brwi; w zamyśle, skoncentrowaniu. Skrępowany w towarzystwie mówi zbyt wiele lub za mało. Często zapomina o skarpetkach (czasami nawet o butach) czy jak wiąże sie krawat, nierzadko zapina nierówno koszule (myli guziki). Mówi dość szybko, więc czasami trudno zrozumieć zlewające się ze sobą słowa, ewentualnie nie kończy myśli, więc trzeba go ciągnąć za język.

William Lestrange
#7
07.11.2022, 02:42  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.11.2022, 01:34 przez Circe.)  
Pierwsze słowa, które usłyszał ze strony małżonki tylko podżegały kipiącą w nim złość. Był gotów otworzyć usta, aby wbić jej kolejną szpilę, nie miał skrupułów, jeżeli w taki sposób pragnęła prowadzić rozmowy to był gotowy dokładnie to jej dać, nawet jeżeli nie leżało to w jego codziennej naturze, a każdy znający go od dawna człowiek nawet nie spodziewałby się, że tego typu myśli mogłyby zaprzątać jego skupioną na medycynie, eliksirach i próbie niezająknięcia się głowę. Zamiast tego postanowił posłuchać, spoglądając na zbielałe od zaciskania się na filiżance knykcie żony odczuł satysfakcję. Eden pochodziła z rodziny, która jako priorytet stawiała wizerunek, jej nawykiem było opanowanie złości i nie okazywanie, że cokolwiek mogłoby ją zranić. Mimo to William nie był ślepy na takie rzeczy, jak wielu osobom mogłoby się wydawać. Ignorował je zazwyczaj i zajmowało mu więcej czasu niż przeciętnemu charyzmatycznemu bywalcowi salonów, aby je odgadnąć, ale gdy już ułożył sobie wszystko w głowie wiedział czego szukać i co dany gest oznacza. Stworzył sobie przez te wszystkie lata, w myślach, podręcznik ruchów blondynki, bo też wyciąganie z Eden informacji, które miałaby powiedzieć na głos było drogą przez ciernie, katusze i dżunglę. Jego wiedza na ten temat wciąż pozostawiała wiele do życzenia, ale definitywnie był mniej skonfundowany niż te pare lat temu, gdy brali ślub.
Nie potrafił zrozumieć, dlaczego zranienie jej przynosi mu taką satysfakcję, przecież zazwyczaj nie ciągnęło go do sprawiania innym bólu, czy to fizycznego, czy psychicznego. W jakiś sposób go to niepokoiło, ale poziom irytacji, jaki wzbudzała w nim zaistniała sytuacja pomiędzy nimi zdawał się wymazywać wszystkie znaki stopu oraz momenty, w których powinien powiedzieć sobie dość, dać na wstrzymanie. Nie było barier ani niczego, co mogłoby go powstrzymać przed odegraniem się za to, jak źle czuł się będąc tak traktowanym przez małżonkę. Przynajmniej nie do momentu, w którym zaczęła swoją kolejną wypowiedź.
- Mnie nic nie interesuje? To ty... - zaczął, ale brak umiejętności wysławiania się zawsze był jego zgubą. Zamilkł więc słuchając wyliczanki, pozwalając kolejnym słowom wbijać się w duszę, ja robią to odłamki pokruszonego lustra, w którym niegdyś można było zobaczyć uśmiech bliskiej osoby.
Podnoszenie głosu było czymś... może nie nowym, ale definitywnie szokującym. Will poruszył się niespokojnie na krześle jakby przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien po prostu wstać i wyjść. Nie mógł teraz uciec, a zresztą, po krótkiej chwili zorientował się, że jego irytację i niepewność zastępuje fascynacja. Od kiedy Eden dawała aż tak ponieść się chwili, aby pozwolić oddechowi nie nadążać za wyrzucanymi z siebie słowami? Przekrzywił lekko głowę i zmarszczył brwi. Nie był jeszcze pewien jak powinien zareagować, a każda kwestia, o którą go oskarżała wydawała mu się bardzo nieprawdziwa. Przecież jej nie ignorował, dawał jej przestrzeń? Nie chciał jej budzić w środku nocy, przeszkadzać swoją osobą w jej idealnie ułożonej rutynie. Sam nie był pewien, kiedy takie podejście zaczęło brać górę nad chęcią sprawdzenia, czy z żoną wszystko w porządku. Czy kiedykolwiek posiadał taką chęć? Może po prostu... zwyczajnie sobie wmówił, że tak było, bo poddał się chwilowej fascynacji i działaniu serotoniny, bo blondynka zdawała się akceptować go takim, jakim był, nawet zgadzała się z nim w wielu sprawach (i w innych też nie, jak w kwestii Skrzatów Domowych, ale ten temat zdawał się już zamknięty. Nawet on kojarzył mu się dziwnie dobrze w porównaniu z aktualną sytuacją).
Z dziwnego transu obserwacji stanu kobiety i przyjmowania do wiadomości jej słów wybudziła go lecąca w jego stronę filiżanka poprzedzona krzykiem. Odsunął się automatycznie i zasłonił rękoma. Odłamkom porcelany nie udało się zranić jego twarzy ani rąk, ale niektóre wylądowały na jego ubraniu i obok butów, jak i na stole. Will odwrócił głowę pośpiesznie, nie będąc pewien czy jest w szoku, czy po prostu ogromnym niezrozumieniu. Obstawił to pierwsze.
Wraz z pierwszymi łzami cieknącymi po jeszcze sekundę temu idealnie podkreślonej makijażem bladej twarzy przyszły też wyrzuty sumienia. Dotarło do niego jak mocne znaczenie miały słowa, które chwile temu z taką pewnością ciskał w stronę Eden. Przełknął ślinę, otworzył i zamknął usta, ale nie wiedział, co ma powiedzieć, słowa ugrzęzły mu gardle i czuł, że jeśli cokolwiek z siebie wyrzuci to będzie to bałagan jąkających dźwięków. Zamiast tego odsunął gwałtownie krzesło i nie zważając na to, że pociągnął obrus trochę za mocno, przez co stojąca na nim filiżanka z herbatą przechyliła się i zabrudziła nakrycie stołu zaczynając ściekać na drewnianą podłogę i dywan, podszedł do żony. Z czystego przyzwyczajenia położył jej najpierw dłoń na czole, nie zważając na protesty, bo tak mimowolne opadnięcie na krzesło nie wyglądało dla niego dobrze, zwłaszcza w niezbyt stabilnym stanie emocjonalnym. Oczywiście, że była rozgrzana, ale to przecież mogły być też nerwy i płacz. Klęknął na jednym kolanie i starł jej zmieszane z tuszem łzy z twarzy kciukiem, tylko po to, aby zaraz sięgnąć po jedną z leżących na stole materiałowych serwetek.
- Przepraszam. - wymamrotał - To nie tak, że o tobie nie myślę, że... - nie wiedział co dokładnie ma powiedzieć, jak się wytłumaczyć. Skłamałby jakby wyznał, że spojrzałby na nią, gdyby to małżeństwo nie było zaaranżowane - Jeżeli to jakoś pomaga w sytuacji to nie spojrzałbym raczej na nikogo, wiesz, ja raczej nie myślałem nigdy o takich sprawach. Zasadniczo jestem zaskoczony, że faktycznie zgodziłaś się zostać w tym małżeństwie jak cała ta sytuacja z twoją nogą się wyjaśniła. - skrzywił się trochę, ale kontynuował - Nigdy nie ... no nie wiedziałem, że tak bardzo, nie, to nie ma sensu, wszystko, co teraz powiem będzie brzmiało jednakowo idiotycznie, ale proszę cię nie płacz, nie wiedziałem, że sprawia ci to tyle przykrości. Myślałem, że jesteś... po prostu zła. I tyle. - chciał złapać jej twarz w dłonie albo po prostu ją przytulić, ostatecznie zrobił to pierwsze - Teraz na ciebie patrzę. I nie chcę przestawać na ciebie patrzeć, ale... też nie chcę sprawiać ci problemów. Budzić cię w środku nocy, kiedy przecież zawsze rano wstajesz. Rozstawiać wszystkiego po domu tylko po to, aby cię to irytowało, przynosić ci wstydu przed wszystkimi tymi ludźmi z kijami ... w no, sztywnymi ludźmi bardzo, bo. No. Nie ma to sens. Zależy mi na tobie, ale nie jestem też wszechwiedzący. Jeżeli ci coś we mnie przeszkadza to musisz mi o tym powiedzieć. - nie był pewien na ile jasno się wyraził, ale to nie było teraz istotne.
Serce stanęło mu w gardle i nie rozumiał, dlaczego zachowywał się w ten sposób, ani co pchało go do powiedzenia tak ckliwych rzeczy i tych okropnych, wcześniejszych też. Emocje były enigmą tak jak cała ta relacja.
Czuł się winny i uważał, że słusznie, ale był też w tym wszystkim zagubiony.


Sometimes, I wonder if I should be medicated;
If I would feel better just lightly sedated
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#8
08.11.2022, 23:56  ✶  
Świat wirował, lecz nie w sposób, w który wiruje podczas walca. Nie czuła uniesienia, znikąd nie dobiegała muzyka. Jedynie ogłuszające bicie serca; jedynie szum krwi w uszach. Gdyby tylko miała na to siłę, zwariowałaby. Wszystko działo się zbyt gwałtownie, zbyt szybko. Poczuła nieogarnioną potrzebę wyrywania sobie włosów z głowy, ale wiedziała, że była tak słaba, że niczego by nie wskórała.
I gdyby na pewną chwilę nie odeszła od zmysłów, dziękowałaby siłom niebieskim, że nie zdążyła przełknąć dzisiaj niczego prócz kilku łyków gorzkiej herbaty. W innym wypadku zwróciłaby całą zawartość żołądka właśnie w tej sekundzie, bo ten ścisnął się w supeł i utknął gdzieś pod gardłem. Miała wrażenie, że się dusi, lecz nie była pewna, co konkretnie było przyczyną. Tępy ból docierał z każdej strony, oszałamiając skuteczniej, niż zrobiłby to cios bronią obuchową w nasadę czaszki. Na domiar złego dławiła się własnymi łzami; nowością, z którą jeszcze nie potrafiła walczyć. Umiała im tylko zapobiegać, nie wiedziała zaś jak leczyć.
Zdawać by się mogło, że szwy, które spajały Eden w swoistą całość, pękły wreszcie pod naporem niespożytych w żaden sposób emocji. Te kumulowały się od dłuższego czasu, jeśli nie od kilku lat, a ona nigdy nie potrafiła dać im upustu. Każde naczynie prędzej czy później osiągnie swój limit, bo gdy dolewasz doń ciągle i ciągle, a nie czerpiesz zeń i nie odlewasz, siłą rzeczy zawartość przekroczy krawędzie i rozleje się na podłogę. Broniła się przed tym niczym lwica, wznosiła mury, przez które niechęć Williama miała do niej nie docierać, jednak stawiała je z lodu porastającego jej własne serce. Toteż nie przewidziała, że będą przezroczyste, jedynie lekko oszronione; pozwalające na oglądanie jego wzgardliwego spojrzenia i zaciśniętych w złości warg. A sercu nie żal tylko tego, czego oczy nie są w stanie ujrzeć.
Za wszelką cenę chciała pokazać mu, że żadna z tych rzeczy ją nie wzrusza. Robiła dosłownie wszystko, co w swojej mocy, by nie zdradzić, że jej zależy. Wyprowadzała ciosy poniżej pasa, by wyjść na tą twardszą, odporniejszą na samotność. I była święcie przekonana o swej przewadze; pycha zaślepiła ją do tego stopnia, że nie zdawała sobie sprawy, że naprawdę każda akcja przynosi reakcję. Czy raczej - doskonale wiedziała, że tak się dzieje, bo oczekiwała reakcji swojego męża, lecz nie rozumiała, że ludzie się zmieniają. Byli dla siebie obcy przez tak długi czas, z każdym dniem wiedziała o nim coraz mniej, a więc jak mogła oczekiwać, że wciąż będzie umiała przewidzieć jego zachowanie? I przede wszystkim, jak mogła zapomnieć o regularnie powtarzanej przez siebie maksymie:
Uważaj, czego sobie życzysz, bo może się to ziścić.
Pragnęła z całego serca, by William pożałował swojej własnej obojętności i ślepoty, bo właśnie żalu zawsze życzyła tym, którzy ją skrzywdzili. A więc raniła go, by poczuł jak to jest, nie zauważając jednak, że sama przy tym stawała się obojętna wobec niego i że uderzała na oślep. Aż dotąd nie rozumiała, że robiła to wszystko kosztem swojego własnego zdrowia psychicznego. Przecież była skałą, której nic nie skruszy.
- Nie... - zaczęła, lecz głos złamał się i uwiązł w gardle. Ponownie zaniosła się szlochem, zdruzgotana z powodu własnej niemocy. Była zawiedziona sobą bardziej niż kimkolwiek innym. Za moment jednak kapka sił wypełniła dygoczące ciało kobiety, kiedy podniosła ramiona w desperackim geście, by zrzucić ręce męża ze swojego czoła. - Nie dotykaj mnie - chciała zabrzmieć stanowczo, rozkazać mu, by się nie zbliżał, bo było jej wstyd. Nie chciała go w pobliżu, nie chciała, by ktokolwiek oglądał ją w tym stanie. Płacz powrócił znów, gdy zrozumiała, że to płonne próby - dłonie Williama ponownie powróciły, bo za nic miał przecież jej prośby.
Może to i dobrze. Może powinien był ją tak traktować od początku.
- Bo jestem zła - burknęła w złości, słysząc jego tłumaczenie. Prawdopodobnie mówił z sensem, ale Eden wyłapywała co drugie słowo, ciągle walcząc z własnym sercem, by przestało zagłuszać biciem całe otoczenie. Ledwie widziała zarys męża przez wzbierające w kącikach oczu łzy, które płynęły nieprzerwanym strumieniem. Miała zamiar dalej czynić mu wyrzuty, lecz poczuła, że ostatecznie przegrała, gdy objął w dłoniach jej mokrą twarz. Czy naprawdę musiała doprowadzić się do doszczętnej ruiny, by móc tego doświadczyć? 
- Nie kłam. - Urwane komunikaty nie były w jej stylu, ale na więcej nie było ją stać. Potrzebowała o wiele więcej czasu, by zebrać swoje myśli, a finalnie i tak nie miała wystarczająco dużo sił, by móc je ubrać w słowa. - Nie kłam, żebym poczuła się lepiej, nie chcę twojego współczucia. Niczego już od ciebie nie chcę, rozumiesz? - Brzmiała jak obrażone dziecko, rozbeczany pięciolatek, który buntował się światu. Ale dalekie od prawdy wrażenie to nie było; dojrzałość emocjonalna Eden była na podobnym poziomie, bo i w tym wieku została pozostawiona sama sobie ze swoimi emocjami. Dyskomfort musiała ukrywać w obawie przed konsekwencjami, musiała łgać w żywe oczy, że sobie poradzi. Tak samo teraz, mówiła jedno, a chciała drugie. Chciała od niego wszystkiego.
Uniosła ponownie ręce, by zdjąć dłonie Williama z twarzy. Czuła, że płoną jej policzki, lecz nie wiedziała, czy spowodowane jest to jego ciepłem, czy wstydem. Chciała wstać i wyjść, jak za każdym razem, gdy czuła, że przegrywa walkę. Musiała się oswobodzić z jego dotyku, lecz kiedy tylko palce Eden zetknęły się z jego, nie umiała ich rozdzielić.
- Przysięgałeś, że będziesz ze mną na dobre i na złe - przypomniała mu cicho, próbując opanować oddech. - Więc czemu nigdy cię nie było? - Zapytała, patrząc na męża z bólem w oczach. Kurczowo zacisnęła swoje palce na jego dłoniach, wplatając je sprawnie, jakby chciała chwycić jego dłonie i nigdy już nie puszczać. Jakby trzymała go po raz ostatni.
Pochyliła głowę, niby bez siły a wciąż intencjonalnie, by oprzeć swoje czoło o czoło męża. Zamknęła oczy, nie będąc już dłużej w stanie utrzymywać powiek uchylonych.
- Przecież mogłabym wzniecać pożary tym, co do ciebie czuję - wyznała wreszcie, uśmiechając się blado przez łzy.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
The Alchemistake
—I am a brain—
The rest of me is a mere appendix
William zdaje się mieć głowę w obłokach przy swoich 185 centymetrach wzrostu i wiecznie nieobecnym spojrzeniu. Burza kręconych, czarnych włosów wydaje się niezdatna do zaczesania, zazwyczaj towarzyszy jej też lekkie zmarszczenie brwi; w zamyśle, skoncentrowaniu. Skrępowany w towarzystwie mówi zbyt wiele lub za mało. Często zapomina o skarpetkach (czasami nawet o butach) czy jak wiąże sie krawat, nierzadko zapina nierówno koszule (myli guziki). Mówi dość szybko, więc czasami trudno zrozumieć zlewające się ze sobą słowa, ewentualnie nie kończy myśli, więc trzeba go ciągnąć za język.

William Lestrange
#9
19.11.2022, 18:39  ✶  
Poczuł jak jego własne serce przyspiesza, dudni w klatce piersiowej, jak wypełniające pomieszczenie emocje próbują przebić się przez warstwę niezrozumienia nękając jego spokój. Nie wiedział jak radzić sobie z takimi sytuacjami, jak kierować wypełniające go uczucia w stronę rozmówcy. To wszystko było tak nielogiczne i działo się tak szybko, że najchętniej poprosiłby Eden, aby przestała na chwilę, dała mu sekundę, aby mógł się zastanowić. Ale życie tak nie działało, nie mógł dostać dodatkowych paru minut, aby zastanowić się czy jak doleje danego specyfiku do i tak już bulgoczącej mikstury da mu upragniony wynik.
Wszystko docierało do niego z opóźnieniem, a dźwięk lejącej się na dywan herbaty odbijał się nieprzyjemnym echem w jego głowie. Fakt, że było w niej mleko jedynie zachęcał do stwierdzenia, że nie należy płakać po jego wylaniu; trzeba działać, sprawić, aby od teraz wszystko było lepiej. William nie brał pod uwagę emocji w swoich rachunkach, rozrachunkach i podsumowaniach. Nawet, gdy planował swoje własne słowa, reakcje, czyny czy dni. Nie uważał, że zmęczenie, smutek czy roztargnienie powinny mieć udział w jakichkolwiek czynnościach, że powinny spowalniać cokolwiek, więc tak też założył, że działają relacje, że w momencie, gdy coś negatywnego się wydarzy, gdy trybik nie będzie odpowiednio naoliwiony automatycznie obydwoje się zorientują. Oczywiście musiał teraz przed sobą przyznać jak błędnym i idiotycznym założeniem się kierował, bo jego własne ciało, fakt, że zrobiło mu się nieprzyjemnie gorąco, tak, ze ubrany niedawno sweter zaczynał go dusić, a serce chciało wyrwać się z piersi, zacząć żyć własnym życiem gdzieś poza jego organizmem, bardzo mocno uświadomiło mu, ze coś jest nie tak. Bardzo szybko odczuł, że jego własne dłonie są nieprzyjemnie spocone, że wilgoć na nich nie należy jedynie do słonych łez wciąż wypływających spod powiek żony.
Przełknął ślinę, przez chwilę chciał uciec, zaszyć się w laboratorium, nie wychodzić przez następnych parę dni, aby zanurzyć myśli w tym, co dawało mu jasne odpowiedzi i działało w dane sposoby, kiedy wykonywał regularne czynności. Uświadomił sobie jak bardzo uciekał od rzeczywistości i, że faktycznie, po raz pierwszy w życiu komuś to przeszkadzało. Nigdy wcześniej, w domu rodzinnym czy szkole nikt nie przejąłby się nim aż tak mocno, aby uważać, że swoim zapatrzeniem się w naukę zaniedbał jakąś relację. Być może jego aktualne, nowe założenie było błędne, ale pokazane przez Eden, jak miał nadzieję, prawdziwe emocje dały mu do zrozumienia, że jest kimś, kogo chciała, i chyba wciąż chce, w swoim życiu. Nie wiedział jak się do tego ustosunkować. Zazwyczaj schodził ludziom z drogi, rozmawiał z nimi rzadko, bo też nikt nigdy nie pragnął, aby znaleźć się w jego towarzystwie, aby z nim rozmawiać. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego taka kobieta jak Eden potrzebowała jego, aby czuć się dobrze, aby wiedzieć, że jest wartościową osobą. Oczywiście, każdy z nich miał wady, ludzie już tacy byli - innym blondynka mogła wydawać się postrachem, naprawdę wredną, marudzącą jedzą, ale dla Willa była kolejnym człowiekiem, który swoimi sposobami próbował radzić sobie z otaczającym ją światem. Nie potrzebował jej demonizować, nie musiał się jej bać. Momentami przypominała mu nawet bardzo nastroszonego kota, który z powodu wcześniejszego, gorszego traktowania drapał cię ostrzegawczo.
Wszystkie myśli i emocje uderzyły go jednocześnie, więc z początku nie był pewien, co ma powiedzieć. Po tak zdecydowanych ruchach jak sprawdzenie temperatury, uklęknięcie, starcie łez w końcu oniemiał, bo dał fali zrozumienia obmyć wcześniej nietkniętą plażę podświadomości.
Dostawanie sprzecznych informacji nie było nowością. Od conajmniej roku próbował rozszyfrować kod, w jakim komunikowała się z nim Eden, ale tym razem poczuł się jak zagubione dziecko we mgle. Naprawdę chciał wiedzieć co miał zrobić, aby było dobrze. Czuł się jakby nikt nigdy nie dał mu instrukcji co do tego jak zachować się w tej sytuacji i stresowało go to bardziej niż cokolwiek, co przeżył w życiu. Czuł się idiotycznie, był zdezorientowany i przepełniony emocjami, których nie rozumiał, a które w swojej podniosłości sprawiały, że zdrowy rozsądek wyparowywał z jego głowy uszami, bo cała postać Lestrange'a wydawała się w tym momencie kipieć od zdezorientowania.
- N-nie bardzo rozumiem po co miałbym kłamać - zająknął się, ale postanowił to zignorować. Jeżeli teraz zacząłby się starać, aby wypowiadać swoje myśli w odpowiednio retoryczny sposób to zamknąłby usta na kolejne trzy dni, a to nie było im potrzebne - Nie rozumiem też dlaczego musiałaś czekać do momentu wybuchu, aby o tym wszystkim powiedzieć, po co zbierać te negatywne emocje przez tak długi czas zamiast po prostu powiedzieć jeżeli coś ci przeszkadzało. Przecież nigdy bym ci nie powiedział, że twoje zmartwienia albo to, że się źle czujesz są nieistotne. Wręcz odwrotnie. - myślał się, po tym jak wiele razy zagościli u rodziców Eden, że jej ojciec raczej nie rozumiał pojęcia popełniania błędów i uważał posiadanie słabości czy zmartwień za takowe, ale nie czuł się też w pozycji, aby uczyć kobietę tego jak się funkcjonuje. Przecież to on z ich dwójki wydawała się bardziej zagubiony w świecie niż ona. Cała ta sytuacja była zbyt złożona, aby mógł ją rozumieć, być może łapał się już jakichś wskazówek, ale na pewno nie był u szczytu rozwiązania.
- Mniejsza - bąknął - No, z pożarami wszystko w porządku dopóki te nie zaczną pożerać Ciebie i wszystkiego co cię otacza. - dodał, zasadniczo dość filozoficznie jak na swój prostolinijny i logiczny umysł, ale takie porównanie jako pierwsze przyszło mu na myśl, bo w gruncie rzeczy tym właśnie był wybuch żony. Wybuchem, który próbował palić wszystko na swojej drodze, bo zabutelkowane w środku języki ognia postanowiły wydostać się na zewnątrz.
Pozwolił jej spleść dłonie ze swoimi i sam je ścisnął czując jak łzy blondynki skapują mu na palce, a potem płynął wzdłuż dłoni, aby zagubić się w materiale golfa.
- Ch-chcesz żeby ci poczytać? - zapytał, trochę nieśmiało, lekko uciekł spojrzeniem w bok, ale tylko na sekundę, jakby zawstydzała go cala ta sytuacja, ale w gruncie rzeczy po prostu nie wiedział co ma zrobić, aby pomóc Eden - Albo jakiejś... gorącej czekolady, czy czegoś takiego. Na pewno mamy ją w kuchni, bo gdzieś ją widziałem. Możemy też wyjść na spacer jak chcesz, może uda nam się porozmawiać. - dodał po chwili, bo nie wiedział, która opcja jest najlepsza. Gubił się, gdy chodziło o takie sprawy - Albo możemy pomilczeć. Chociaż nie wiem, bo milczeliśmy już chyba trochę za długo. - wyswobodził jedną dłoń z uścisku i sięgnął po czystą serwetkę lekko przecierając jej policzek, bo ten wciąż przyozdobiony był mieniącymi się w świetle dnia słonymi łzami.


Sometimes, I wonder if I should be medicated;
If I would feel better just lightly sedated
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#10
23.11.2022, 00:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.11.2022, 00:41 przez Eden Lestrange.)  
Eden była zlepkiem paskudnych nawyków; prastarych zwyczajów, które nie umierały łatwo, zwyczajnie nie pozwalały się unicestwić. Nie była istotą ludzką w pełni tego słowa znaczenia - części siebie pozostawiła w domu rodzinnym, w miejscu, w którym obumarły, a potem od czasu do czasu odwiedzała je w snach. W końcu mawiają, że dom jest twoją pierwszą mogiłą.
Jeśli dziecko nie jest karmione czułością za pomocą łyżeczki, nauczy się ją zlizywać z noży. Nawet kiedy czuła krew na języku, zaciskała nań mocno zęby, by nie dać po sobie poznać, że cierpi. Emanowała chłodem, zdawać by się mogło, na własne życzenie. Albowiem nikt nie zdawał sobie sprawy, że paliła te wszystkie mosty za sobą tylko po to, by choć na chwilę móc się ogrzać w cieple pożogi. Było to swego rodzaju poświęcenie, ale nie umiała go sobie odmówić. Lgnęła do ognia niczym ćma, uzależniona od niego do tego stopnia, że była gotowa go samodzielnie podłożyć. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że prędzej czy później skończy się materiał, który będzie mógł płonąć. Każda kosa musi trafić na kamień.
Wewnętrzne demony, z którymi walczyła, coraz częściej przypominały jej męża. Wiedziała, że chciałaby spalić ten świat razem z nim, jednak dręczące ją plugawstwa zawsze były w stanie zasiać ziarnko niepewności w jej duszy, pytając ją o dokładną definicję tego pragnienia. Co rozumiała przez razem z nim? Czy chciała spalić świat wspólnie z nim, trzymając go za rękę, czy chciała spalić świat łącznie z nim, zostawiając po mężu jedynie dogasający popiół? Za każdym razem jednak odganiała od siebie tę drugą opcję, bo wiedziała, że nie byłaby w stanie wytrzymać jego krzyku. Nie chciała zakończyć ich waśni w tak okrutny sposób; nie chciała, by jedyną pamiątką po Williamie było jego nazwisko przy jej imieniu.
Dorastanie z chłodnym spojrzeniem ojca na karku nauczyło ją, aby nie płakać. A jednak łzy nadeszły niczym życiodajny deszcz nad pustynię, zupełnie niespodziewanie i w sposób niewyjaśniony. Może to i dobrze; pomyślała, spoglądając na zmieszane z tuszem do rzęs krople, które opadły na kolana i z każdą chwilą coraz mocniej wtapiały się w materiał sukienki. Coś musi ugasić ten ogień.
- A skąd miałam wiedzieć, co powiedziałbyś mi, a czego nie? - użyła pytania retorycznego, odruchowo i podświadomie, jakby ponownie chciała zarzucić go tabunem kwestii, na które nie byłby w stanie odpowiedzieć, a na które wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Szczęśliwie zdążyła spojrzeć mu w oczy, przypadkiem prawie, nim zabrnęła dalej w swój stary nawyk. Spostrzegła w jego spojrzeniu szczere niezrozumienie. Ich wspólnego nemezis, kamień węgielny, na którym zbudowana została ich niezgoda. - Przecież my nawet nie rozmawiamy ze sobą - wyjaśniła cichym głosem, w którym gościło zwyczajne zrezygnowanie. Już nawet nie chodziło o zmęczenie; Eden wyglądała, jakby chciała na to wszystko machnąć ręką. Jakby po raz kolejny w życiu dawała za wygraną.
Nie była zagubiona w świecie - w tym przypadku niewiedza byłaby błogosławieństwem. Przekleństwem Eden było to, jak wiele rozumiała, jak dużo szczegółów dostrzegała. Samoświadomość była gwoździem do trumny, do której weszła z własnej, nieprzymuszonej woli. Problem był jedynie taki, że chciała położyć się w niej tylko na chwilę, żeby zobaczyć, czy bycie martwą znieczuli ją na wszystko, co ją otacza. Nigdy nie planowała dnia, w którym ktoś będzie próbował zasunąć wieko.
- Obawiam się, że już za późno - odparła w kwestii pożerających ją pożarów, wypuszczając powietrze z płuc z niebywałą ciężkością. Łzy wciąż toczyły się po policzkach, lecz nowe strugi przybywały coraz rzadziej. Siedziała na krześle z rękami złożonymi na kolanach w niemocy, spuszczonymi ramionami, pustym spojrzeniem. Bawiła się ogniem i się sparzyła - ot, cała filozofia. Ból i przypominające o nim blizny były konsekwencjami, z którymi będzie musiała nauczyć się żyć.
- Co chcesz mi poczytać? Papiery rozwodowe, żebym wiedziała, co podpisuję? - Zakpiła, ale gdy tylko słowa rozniosły się echem po jadalni, strzeliła sobie otwartą dłonią w czoło. Niby nie chciała, żeby świat płonął razem z Williamem, a pluła w niego żarem, jakby chciała, żeby się nim zajął. Czuła się niereformowalna. - Nie chciałam tego powiedzieć - wyznała, z wolna opuszczając palce w dół swojej twarzy, jeszcze bardziej rozmazując pozostałości makijażu. - Tak samo, jak nigdy nie chciałam, żebyśmy stali się sobie obcy - kontynuowała, przejmując od niego serwetkę, którą próbował otrzeć łzy z jej twarzy. Uśmiechnęła się boleśnie, jakby w podzięce za gest, ale nie chciała pozwolić się wyręczać. Sama zrobiła bałagan, więc sama go posprząta.
- Przepraszam za ten wybuch. To nie powinno było mieć miejsca. - Rzeczowy chłód wrócił w miejsce rozedrganego jeszcze chwilę temu głosu kobiety, gdy wycierała przemoczone od łkania oczy. Jakby furia wreszcie przeminęła. Po tej burzy jednak nie wyszło jeszcze słońce. - Nie wiem, czy mam czas na spacer. Powinnam biec na spotkanie, a jeszcze muszę się przebrać. I tak muszę dać znać, że się spóźnię. Muszę odebrać klucze od... Od... - zacięła się, nie mogąc sobie przypomnieć własnego planu dnia, przez co zabrzmiała, jakby próbowała znaleźć tanią wymówkę. Może tak było? Może faktycznie nie chciała, żeby William oglądał ją po tym, co odstawiła. Zamknęła oczy, nie mogąc znaleźć słów.
Westchnęła ciężko.
Przecież to nie ma sensu.
- Zaprowadź mnie do łóżka - zażądała, patrząc na niego ze zmęczeniem w oczach. - Proszę - dodała obce dotychczas słowo, rozumiejąc, że nie jest już w pozycji, by wysuwać roszczenia. - Tam porozmawiamy. Albo mi poczytasz. Cokolwiek, Will, cokolwiek, tylko nie każ mi siedzieć dłużej w tym pomieszczeniu - rzekła, rzucając okiem w kierunku rozbitej filiżanki. - Ta jadalnia doprowadza mnie do szału. -


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Eden Lestrange (4139), William Lestrange (4968)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa