24.12.2022, 16:46 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.12.2022, 16:51 przez William Lestrange.)
Dogasający ogień pozostawiał przyjemne uczucie ciepła, trochę niespodziewane, zaskakujące w wybuchu negatywnych emocji. Ten sam płomień - zdeptany, być może po prostu zużyty nie wydawał się wcale taki groźny, już nie teraz. Wstał z kolana, nie dlatego, że go bolało, czy się zmęczył, uznał, że nastał odpowiedni czas, aby odpowiednim gestem domknąć sytuację. Najchętniej zakluczyłby ją i odłożył na półkę albo wyrzucił, aby nigdy nie musieć o niej myśleć, ale uciekanie od czegokolwiek nigdy nie było rozwiązaniem, na tyle znał mechanizmy odczuwania i funkcjonowania, aby to wiedzieć. Podniósł filiżankę i przejechał jasną, materiałową serwetką po ostygniętej plamie z herbaty i mleka. Chociaż płyn zniknął, na dywanie i stole wciąż pozostały plamy, wpatrywały się w niego natrętnie przypominając o tym, że powinien był przewidzieć konsekwencje, jakie teraz spotkały nie tylko jego, ale też Eden. Oczywiście, nie był w tej relacji sam, więc nie poczuwał się do tego, aby dźwigać brzemię winy jedynie na swoich ramionach, ale o tym teraz nie miał zamiaru mówić. Dopiero co udało im się dogasić jeden pożerający zbudowaną wspólnie relację pożar, nie potrzebowali drugiego, chociaż Lestrange czuł, że ten czai się za rogiem. Czy na pewno? Może po prostu wolał być przygotowany na każda ewentualność, na rozczarowanie albo coś, co mogłoby go (już nie tak) niespodziewanie zranić. Chciał zapobiegać, ale ... chyba w tym wypadku nie mógł, bo nawet jakby poświęcił całe życie na badaniu jednego aspektu to wciąż nie byłby odpowiednim ekspertem, aby cokolwiek zmienić, przynajmniej nie sam; w tym wypadku potrzebował do tego żony.
Wyciągnął do niej dłoń, gdy przetarła twarz i powiedziała mu to, co chciała przekazać, już w spokoju, znajomym chłodzie, gdy wcześniejszy krzyk odbijał się od ścian jadalni echem i wydawałoby się, że był tak donośny, ze mógłby rozłupać fundamenty.
- Nie, nie. Nie przejmuj się. To było całkiem zabawne, ale obawiam się, że aby je przeczytać musiałbym najpierw je napisać. Tutaj tworzy się kolejny problem, bo nie mam bladego pojęcia jak pisać papiery rozwodowe. Miejmy nadzieję, że nie będę musiał się dowiadywać. - podsumował, nie chciał, aby teraz biczowała się za bycie sobą, to nie miałoby sensu. Nie chciał też, aby się dla niego zmieniała, jeżeli mieli wspólnie coś tworzyć to musieli zaakceptować siebie nawzajem oraz fakt, że trzeba pójść na kompromis... i to drugie zapewne będzie kłopotliwe przy ich kompletnie sprzecznej wizji świata. Will lubił wyzwania, zdążył zauważyć, że Eden, w pewnym sensie, również, ale nie był pewien czy takiego typu - on sam nie był miłośnikiem odrywania się od swoich piwnicznych czynności, ale czasami trzeba zażyć trochę słońca, nawet jeżeli to może w pierwszym momencie sparzyć.
- Ale miało i-... - urwał, bo 'i bardzo dobrze' nie było tutaj dobrym podsumowaniem. Złapał się na tym, że pierwszy raz od dawna chciał dokładnie przemyśleć to, co miało wyjść z jego ust. Skrzywił się nieznacznie, ale raczej w rozbawieniu, które wciąż okalało jego twarzy po usłyszeniu pytania z papierami rozwodowymi - Ale miało miejsce, nie ma sensu mówić, że nie powinno było. Oddaliliśmy się od siebie, temu też nie ma co zaprzeczać, prędzej trzeba pracować nad tym, co się ma, nad stanem obecnym, a nie sięgać w przeszłość i gdybać. Albo w przyszłość. - przekrzywił odrobinę głowę. Może nie miał jeszcze pełnego obrazu działania, ale zaczął uświadamiać sobie, że nie sama praca człowiek żyje. Fakt, przesiadywanie w laboratorium sprawiało mu przyjemność, czuł się wtedy potrzebny, ale też na swoim miejscu. Nie chciał wciskać się na salony, za mównicę, ale nie mógł też uciec od całokształtu ludzkich relacji, wszyscy żyją w społeczeństwie, więc wszyscy muszą się mniej lub bardziej dostosować.
- To chodź. - ujął jej rękę i, jeżeli tego potrzebowała, pozwolił się na sobie oprzeć. Opuścili jadalnię, a drzwi zamknęły się za nimi z głuchym kliknięciem. Na pobrudzoną bursztynowym naparem, białą serwetkę padły promienie słońca przedostające się przez okienną mozaikę.
Wyciągnął do niej dłoń, gdy przetarła twarz i powiedziała mu to, co chciała przekazać, już w spokoju, znajomym chłodzie, gdy wcześniejszy krzyk odbijał się od ścian jadalni echem i wydawałoby się, że był tak donośny, ze mógłby rozłupać fundamenty.
- Nie, nie. Nie przejmuj się. To było całkiem zabawne, ale obawiam się, że aby je przeczytać musiałbym najpierw je napisać. Tutaj tworzy się kolejny problem, bo nie mam bladego pojęcia jak pisać papiery rozwodowe. Miejmy nadzieję, że nie będę musiał się dowiadywać. - podsumował, nie chciał, aby teraz biczowała się za bycie sobą, to nie miałoby sensu. Nie chciał też, aby się dla niego zmieniała, jeżeli mieli wspólnie coś tworzyć to musieli zaakceptować siebie nawzajem oraz fakt, że trzeba pójść na kompromis... i to drugie zapewne będzie kłopotliwe przy ich kompletnie sprzecznej wizji świata. Will lubił wyzwania, zdążył zauważyć, że Eden, w pewnym sensie, również, ale nie był pewien czy takiego typu - on sam nie był miłośnikiem odrywania się od swoich piwnicznych czynności, ale czasami trzeba zażyć trochę słońca, nawet jeżeli to może w pierwszym momencie sparzyć.
- Ale miało i-... - urwał, bo 'i bardzo dobrze' nie było tutaj dobrym podsumowaniem. Złapał się na tym, że pierwszy raz od dawna chciał dokładnie przemyśleć to, co miało wyjść z jego ust. Skrzywił się nieznacznie, ale raczej w rozbawieniu, które wciąż okalało jego twarzy po usłyszeniu pytania z papierami rozwodowymi - Ale miało miejsce, nie ma sensu mówić, że nie powinno było. Oddaliliśmy się od siebie, temu też nie ma co zaprzeczać, prędzej trzeba pracować nad tym, co się ma, nad stanem obecnym, a nie sięgać w przeszłość i gdybać. Albo w przyszłość. - przekrzywił odrobinę głowę. Może nie miał jeszcze pełnego obrazu działania, ale zaczął uświadamiać sobie, że nie sama praca człowiek żyje. Fakt, przesiadywanie w laboratorium sprawiało mu przyjemność, czuł się wtedy potrzebny, ale też na swoim miejscu. Nie chciał wciskać się na salony, za mównicę, ale nie mógł też uciec od całokształtu ludzkich relacji, wszyscy żyją w społeczeństwie, więc wszyscy muszą się mniej lub bardziej dostosować.
- To chodź. - ujął jej rękę i, jeżeli tego potrzebowała, pozwolił się na sobie oprzeć. Opuścili jadalnię, a drzwi zamknęły się za nimi z głuchym kliknięciem. Na pobrudzoną bursztynowym naparem, białą serwetkę padły promienie słońca przedostające się przez okienną mozaikę.
Koniec sesji
“Education never ends. It is a series of lessons, with the greatest for the last.”