Cisza tego wieczoru była bardzo nietypowa, przyzwyczaił się już do odgłosów panujących w domu, biegających kotów, szczebiotu Mabel i unoszącego się zapachu wypieków. Niemal całkowicie odzwyczaił się od momentu, kiedy zostawał sam na sam ze swoimi myślami.
Dlatego też poddał się temu melancholijnemu nastrojowi i sięgnął po whisky, którą trzymał schowaną u siebie w pokoju. Z butelką stojącą obok fotela i szklanką pełną trunku wpatrywał się w ognie skaczące wesoło po palenisku. Wciąż w ubrudzonych, wcześniej tego dnia na torze przeszkód, ubraniach zignorował całkowicie burczący brzuch i pozwoli, aby pochłonęły go myśli. Choć zazwyczaj potrafił odgrodzić się od tych ciemnych myśli, to jednak ostatnie wydarzenia sprawiały, że powoli zaczynał osiągać punkt krytyczny, gdzie jego tamy nie wytrzymają naporu i znów zacznie tonąć. Trunek spływający mu przez gardło do żołądka katalizatorem, sprawiającym, że wody wezbrały mocniej. Jednak, druga szklanka, może nie powinien pić samotnie w takim stanie, ale teraz go to nie obchodziło...
Nie miał pojęcia ile tak siedział, rozmyślając o tym co się stało: o łapaniu czarnoksiężnika z Brenną i użyciu czarnej magii, o nowej różdżce, o oczyszczania Księżycowego Stawu z bogina, poltergeista, pozbywania się nieumarłego tworu Lydii, pochówkiem szczątków z Dorą i w końcu Millie i wspólne picie herbaty, mimowolnie uśmiech wpłynął mu na ustach. Pierwszy raz ktoś skruszył fasady jego twierdzy i dotarł do głęboko ukrytego prawdziwego Thomasa. Nie miał pojęcia jaki cudem i w jaki sposób, ale wpadła do jego życia przebojem sprawiając, że na szerokim ocenia pojawiła się wyspa, kawałek lądu, który kusił ratunkiem przed wiecznym dryfowaniem.
I taki właśnie był obraz, który zastałą Nora po wejściu do salonu, zapadnięty w fotelu brat ze szklanką whisky w dłoni, butelką obok niego i wpatrzony w kominek mętnym wzrokiem.