Po drugiej stronie lustra znajduje się świat, w którym wszystko jest na opak. Przetarłeś już oczy? Cóż, na nic się to zdało - świat po drugiej stronie lustra nadal istnieje. Odkryłeś go w swoim życiu tylko raz i już nigdy nie udało ci się do niego powrócić - przyglądałeś się sobie tego felernego poranka i kichnąłeś tak mocno, że uderzyłeś czołem o szybę. Zanim zorientowałeś się, że ten świat był odbiciem lustrzanym twojego, minęło trochę czasu. Na szczęście udało ci się wrócić do prawdziwego świata tą samą drogą.
Lustro w łazience w londyńskiej kamienicy – a konkretnie w jednym z mieszkań, jedynym w budynku już doprowadzonym do stanu używalności – było nowe. Brenna pozbyła się poprzedniego, popękanego, w paskudnej ramie, przeżartej brudem, a to wnieśli mugolscy robotnicy, którzy jakieś trzy dni temu skończyli podstawowe prace, obejmujące między innymi wymianę stolarki okiennej, ogarnięcie podłóg i umalowanie ścian. O ile w Księżycowym Stawie wszystkim zajmowali się na własną rękę, o tyle tutaj zdecydowała się na poleganie na ekipie, która wprawdzie działała z opóźnieniami, ale działała. Nie mogła wiecznie prosić przyjaciół o pomoc. Nie chciała o nią prosić.
Ekipa skończyła idealnie, tak żeby mogła zatrzymać się w mieszkaniu teraz, kiedy akurat nie chciała wracać ani do Warowni, ani do Księżycowego Stawu. Początkowo myślała o tej lokacji jako potencjalnie przydatnej dla Zakonu, ale w tej chwili zaczynała sądzić, że miejsce może przydać się jej… to było jednak coś do przemyślenia i rozważenia, bo póki co priorytetem pozostawał Księżycowy Staw.
O ile uda się je przywrócić do stanu używalności w stosunkowo szybkim czasie. Na razie i tak do czegokolwiek nadawało się tylko to mieszkanie.
– Siedem lat nieszczęścia – mruknęła, unosząc palce i przesuwając je po rysie, która biegła przez nowiutkie lustro, tam gdzie Brenna chwilę wcześniej uderzyła czołem. Na jej twarzy, bladej z niewyspania, z sińcami pod oczyma, tworzył się właśnie siniak. Westchnęła i z niedawno zamontowanej szafki, wyciągnęła opakowanie cudownego podkładu Potterów: prawie niewidoczny mógł pomóc w zamaskowaniu siniaka, bladość oraz worów pod oczami. Nie żeby jej specjalnie zależało, ale potem ktoś znowu będzie mówił, że nie spała, a przecież bardzo grzecznie właśnie chwilę temu to robiła.
Wyszła z łazienki i z pewną konsternacją zauważyła paczkę papierosów, leżącą na szafce w przedpokoju. Prawdopodobnie musieli zostawić je tutaj robotnicy – a przynajmniej taką miała nadzieję, bo brat i Mavelle znali tę lokację, a wolałaby nie wpaść tutaj na Erika. Gdy pociągnęła nosem, doszła zresztą do wniosku, że zapach papierosów utrzymuje się w mieszkaniu, mieszając z wonią farby – nie zauważyła tego wieczorem pewnie po części dlatego, że w Biurze Brygady dawno już przywykła do woni dymu. Otworzyła na oścież kuchenne okno, pozmywała naczynia, po czym przeszła do salonu, otworzyć i drzwi balkonowe. I kiedy właśnie przypatrywała się fotelom, zastanawiając, dlaczego do cholery są zielone, skoro była pewna, że zamówiła czerwone, ktoś zapukał do drzwi.
Dłoń Brenny odruchowo sięgnęła ku różdżce.
A potem tę opuściła i westchnęła, ruszając do wejścia. Erik. To musiał być Erik. Nie miała w kamienicy sąsiadów, bo cała kamienica, parter, piętro i poddasze, należały do niej, i parter, i piętro podzielone, każde na dwa mieszkania. Ekipa póki co skończyła prace, Brenna nie chciała robić wszystkiego na raz. Adres znali Mav i Erik, a ta pierwsza przecież wyjechała…