28.10.2024, 19:00 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.10.2024, 22:50 przez Anthony Shafiq.)
—19/07/1972—
Anglia, Londyn
Anthony Shafiq
Wybudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu
strzelający nad ogrom królewskich piramid
nie naruszą go deszcze gryzące nie zburzy
oszalały Akwilon oszczędzi go nawet
strzelający nad ogrom królewskich piramid
nie naruszą go deszcze gryzące nie zburzy
oszalały Akwilon oszczędzi go nawet
Stał samotnie w pokoju pełnym ludzi.
Eleganckie pomieszczenie dedykowane oficjalnym gościom Kliniki, wypełnione było dziennikarzami, asystentami, lekarzami. Gdzieś w tym tłumie znajdowała się dyrektora szpitala, sędziwa Lestrange, trzymająca wszystko żelazną ręką. Gdzieś w tym pokoju krążyła Annaleight Dolohov, szefowa projektu z ramienia szpitala, która zawiadywała eksperckimi zespołami. Gdzieś w tym pokoju stał on, prowodyr całego zajścia, który teraz miał zadbać o opinię na swój własny temat, usprawiedliwić przed magiczną społecznością kaprys, o którym nie zamierzał mówić ani słowa.
To było kontrowersyjne, owszem. Wielka umowa handlowa z Kambodżą zrodziła się podczas wieczoru obficie podlanego winem, mglistej opowieści o możliwościach czarowania bez różdżki, która stanowi normę w najwyższych kręgach magicznych azjatyckiego państewka. Rozmowa płynnie przeszła nad ubolewanie na temat zamknięcia na inne kultury, na temat geograficznych odległości, które można odpowiednim logistycznym posunięciem skupić. Suplementy, stypendia... to wszystko było pochodną dziecięcego marzenia Anthony'ego Shafiqa o tym by móc robić sztuczki, jak magowie w niektórych mugolskich opowieściach, które od czasu do czasu wpadały mu w dłoń. Jak zareagowaliby dziennikarze, gdyby to usłyszeli?
Cóż, pożarliby go żywcem.
Dziennikarze bowiem, zwłaszcza półkrwiści i mugolaccy mieli bardzo dziwaczne pojęcie na temat szczytów władzy, a ów pojęcie niestety płynnie było przekazywane tak zwanej opinii publicznej - masie zwykle tępych magów, nie dostrzegających zasad, którymi rządziły się całe społeczności.
A przecież władza i przywileje powinny pozostać w rękach rodzin czystokrwistych, które są na to przygotowane od pokoleń. Któż spośród tych kmiotków mógł się poszczycić edukacją od trzeciego roku życia? Przygotowaniem merytorycznym, naukowym do tego aby sprawować władzę? Jakkolwiek nienawidziłby swojego ojca, to miało sens. Musiało mieć. Lekcje, lektury, retortyka i logika, nauka języków, mimo że magia sama wkładała w usta tłumaczenia. Gdzie Ci, którzy ślinili się, jako skorupka nasiąkali płytką kulturą masową mugoli, a w Hogwarcie nawet nie było okazji by mogli nauczyć się myśleć samodzielnie... jak oni mieliby cokolwiek rozumieć?
Ziarnem był kaprys, ale jaki piękny krzew dla Państwa z tego urósł?
Już wczoraj gdy ćwiczył z Jonathanem do konferencji prasowej (czy Ci o niższym statusie krwi w ogóle wiedzieli, że takie rzeczy są konieczne? Że naturalna charyzma to jedno, ale słowa i prezencja, to wszystko wymagało szlifów, nieustannych treningów, karmienia umysłu wzniosłymi ideami, które później można było spłycić na tyle, by były zrozumiałe dla gawiedzi. Ubiór. Gest. Podprogowa mowa jungowskiego archetypu, spójnego wizerunku, który miał pozostać.
Tłum był głupi, ale finalnie nie należało mu tego wypominać.
Mimo wszystko, czuł się nieco przygaszony ostatnim czasem, mimo wszystko obawiał się tego momentu, gdy będzie musiał stanąć na podeście, gdy przyjdzie mu kłamać, wygładzać, gdy może ktoś, ktoś w końcu się zorientuje, przejrzy tę farsę? Odrzucił tę opcję, sięgając ku wysłużonej boazerii, zwiniętymi palcami, tylko po to, by kłykciami uderzyć kilkukrotnie o niemalowane drewno, pozwolić złej energii umknąć, pozwolić złej energii przejść w niepamięć. Tylko dobra, tylko pozytywna.
Uśmiech i świeżość.
Gdy rozmowy ucichły, wyszedł więc na scenę i zaprezentował się najlepiej jak umiał, odpowiadając na wszystkie fantastyczne zaczepki dotyczące przetrzymywanej w piwnicy kambodżańskiej księżniczki, bez trudu wymieniając skomplikowane nazwy leków i ziół, które wskazał mu wcześniej Jonathan, jako te o których najlepiej mówić.
Krzew rósł, wiele osób dostała pracę, dostało dodatkowe pieniądze za godziny spędzone nad dokumentacjami i tłumaczeniem. Krzew rósł i zapasy miały na jesieni być uzupełnione, wymiana kulturowa mogła przynieść wymierne korzyści w innych dziedzinach, niż tylko eliksirologia.
Kambodża też za bardzo się nie przejmowała wewnętrzną zimną wojną z Voldemortem, co oznaczało, że jeśli partnerzy z Międzynarodowej Unii Magicznej w końcu ogarną sankcje, przynajmniej szpitale będą zaopatrzone, może dostawy poszerzy się o inne komponenty, które zostaną im odebrane przez kraje, w których podejście do czystości krwi jest odmienne niż w Anglii. Bardziej liberalne. Oczywiście mógł umawiać się z północą, mógł wiązać z nimi sojusze, ale tu z kolei bał się, że nazbyt chętnie półwysep skandynawski wsparł stronę konfliktu, której on wspierać nie zamierzał.
Odpowiadał na pytania, tak, jakby jego głównym posiłkiem od ostatniego tygodnia nie było wino. Dwóch. Może trzech tygodni? Wciąż wysoko funkcjonował, powrót do trzeźwości nie był aż tak bolesny, kilka eliksirów na ból głowy zagwarantowało mu płynne przejście w stare koleiny dyplomaty.
Był wdzięczny Jonathanowi i jakoś będzie musiał zrewanżować się przyjacielowi za tę ingerencję. Odrzucał właśnie kolejny zjadliwy atak insynuujący, że francuska winnica odegrała jakąkolwiek rolę w całym projekcie. O tym już doprawdy nikt nie musiał wiedzieć. Odpowiadał na to i wyobrażał sobie, że tak na prawdę wciąż jest z Jonathanem w swojej littlehangletońskiej biblioteczce, patrzy na to jak Selwyn rozsiada się w krześle, przybierając pozę pełnego buty i pychy hieny z jakiegoś szmatławca, która pragnie krwi.
Zapomniał już jak dobrze się wtedy bawił, jak cenił taki właśnie ich wspólny czas. Zapomniał dlaczego się zdecydował na to, aby gabinet zastępcy był tym samym gabinetem co jego. Unikał biura z powodu Longbottoma, nie chcąc spotykać go przypadkiem na korytarzu, nie chcąc mimowolnie udawać jak bardzo jest mu obojętny. Ale przez to niewątpliwie ucierpiała jego relacja z Selwynem, co zabolało go bardziej niż szpilka dotycząca jego współpracy z Rosierami (Czy model mógłby być politykiem? Chętnie zobaczyłbym ten eksperyment społeczny, zwłaszcza teraz, gdy już wiemy, z jakim powodzeniem polityk może być modelem).
Za dużo kładł na jego barki, za dużo wyciskał z jego lojalności i oddania, dając od siebie tylko więcej problemów. Lisa zbyt dosadnie swoim zachowaniem pokazywała mu ostatnio na jakim krańcu znajduje się ich relacja. Czy podobnie było z zawsze uśmiechniętym Jonathanem? Na jakich strunach jego mógłby zagrać, aby wybrzmiałą między nimi rozluźniona przyjacielska melodia? Nostalgia nigdy nie była domeną Selwyna. Może, gdy już projekt zostanie domknięty, może rzeczywiście dogadać się z Avery w sprawie sztuki, która chodziła po jego gryfońskiej głowie? Anthony w końcu, jeśli z kimś miałby utożsamiać się najbardziej, to tylko z dżinem. Życzenie najbliższych zwykle było dla niego rozkazem. Nawet teraz, gdy sam znajdował się w coraz czarniejszych połaciach galopującej depresji.
To było proste, to było łatwe, to było jak założenie dobrze znanego, wygodnego swetra, pachnącego znajomo smoczą żywicą. Dawno tego nie robił, kilka miesięcy poza Anglią nie wspierało go w planach, ale prosto było o nich kłamać ludziom. Wystarczyło samemu w nie uwierzyć na ten krótki moment, kiedy stał przed nimi, a każdy z nich miał twarz jego ukochanego przyjaciela. To było proste...
Trudniej rozmawiało się z dyrektorą, kobietą o stalowych nerwach i bystrym oku, która mimo łączącej ich sympatii, nie przestawała być podejrzliwa, wobec całej sytuacji, zupełnie jakby spodziewała się, że w każdej chwili ów Kambodża stanie się kpiną, służącą podkopaniu jej pozycji. Tak przynajmniej interpretował je zachowanie, tak o tym myślał, gdy pytania dotyczące projektu z jej strony stawały się coraz bardziej szczegółowe. Lawirował, krążył, kokietował, w cieniu gabinetu, ze smakiem kiepskiej herbaty na wargach. To był dopiero pojedynek!
Gdy wyszła na moment, gdy realnie pozostał sam, jego myśli znów uciekły do arkanów władzy, do tego, jak byłoby możliwa taka rozmowa z kimś kto przeczytał tylko Historyję Magyi i to w bólach. Zgodnie z Hogwardzką myślą, to krukoni byli dedykowaniu zagadnieniom umysłu i Anthony absolutnie rozumiał rozczesywanie i układanie klasowych hierarchii za pomocą ładnych zwierzątek i kilku kolorów, tak aby wszelkie role w społeczności były wypełnione. Co prawda nie uważał, aby klasa zarządzająca dobrze wypadała z wężem i lochami, które sugerowały w umysłach wielu młodych, a przez to i starych niecne ich zamiary i toksyczną naturę. Sam jako drakofil, często otaczał się artefaktami, które przypominały wężowe i był brany za ślizgona. Moment w którym rozluźniały się puchońskie twarze, gdy mówił im o dormitorium na szczycie wieży, utrwalał mu się w pamięci aż nazbyt dosadnie. Podobnie jak gorzkie słowa niejednokrotnie punktujące mu, że tiara musiała się pomylić. Jakby odejmowano mu możliwości intelektualnych, albo jakby dom miał uniemożliwić mu objęcie kierowniczego stanowiska, wymagającego szczypty charyzmy. Trzeba było wychodzić poza te ramy, patrzeć nie tylko na Hogwart, ale również domowy habitat, możliwości, które dawały im pieniądze i doświadczenie najbliższej gałęzi rodziny.
Odstawiając filiżankę na pusty spodeczek uśmiechnął się gorzko, wiedząc, że opinii publicznej nie przypadłyby te poglądy do gustu, tak jak nie przypadały jego drogiej przyjaciółce Quintessie, o co z resztą pokłócili się jakiś czas temu. Takie poglądy według niektórych wrzucały go do jednego worka ze Śmierciożercami, których szczerze nienawidził za szerzony chaos i ilość problemów, których jeszcze nie, ale lada moment mogłaby doświadczyć Anglia. Subtelna różnica między - władza dla czystokrwistych, a śmierć mugolakom przebiegała w miejscach dla niego oczywistych, dla innych niezauważalnych. Wizja wyjazdu do Hiszpanii, która naszła go dwa wieczory temu powróciła z siłą, której się nie spodziewał.
Podpiszą to, i złoży rezygnacje, a potem wyjedzie.
Cóż trzymało go w tak smutnym kraju?
Podniósł się i w tym momencie do gabinetu wszedł lekarz, chcący poprosić o decyzję w sprawie Longbottoma. Zjeżył się momentalnie, a gdy usłyszał imię swojego najlepszego przyjaciela, wybiegł jak oparzony pod wskazany numer. Cóż ten idiota znów sobie zrobił? Na krótki moment nie można spuścić go z oczu...
Gdy wychodził z gabinetu, nie dbał o nic, ani o nikogo. Chwycił bukiet róż, które dostał po zakończonej konferencji z planem, który układał mu się w głowie. Lśnił przy tym złotem jak sieć, nie myśląc wcale o swoich altruistycznych pobudkach, nie myśląc o poświęceniu kilku cennych punktów u dyrektory, jeśli zostałby kilka minut dłużej. Musiał go znaleźć. Musiał mu pomóc. Wiedział, że drugi zrobiłby dla niego to samo, tak samo jak chwilę wcześniej, Jonathan wyciągnął jego z czeluści nałogu. We troje oddaliby wszystko aby zapewnić spokój Charlotte i dzieciakom, a ona nie wahałaby się chwili, by chwycić za topór i rozrąbać ich wrogów. Taki był porządek rzeczy i choć Anthony, mimo głębokich potrzeb duchowych, nie uważał się za aż tak religijnego, tak w to wierzył niezłomnie od ponad dwudziestu lat.
Eleganckie pomieszczenie dedykowane oficjalnym gościom Kliniki, wypełnione było dziennikarzami, asystentami, lekarzami. Gdzieś w tym tłumie znajdowała się dyrektora szpitala, sędziwa Lestrange, trzymająca wszystko żelazną ręką. Gdzieś w tym pokoju krążyła Annaleight Dolohov, szefowa projektu z ramienia szpitala, która zawiadywała eksperckimi zespołami. Gdzieś w tym pokoju stał on, prowodyr całego zajścia, który teraz miał zadbać o opinię na swój własny temat, usprawiedliwić przed magiczną społecznością kaprys, o którym nie zamierzał mówić ani słowa.
To było kontrowersyjne, owszem. Wielka umowa handlowa z Kambodżą zrodziła się podczas wieczoru obficie podlanego winem, mglistej opowieści o możliwościach czarowania bez różdżki, która stanowi normę w najwyższych kręgach magicznych azjatyckiego państewka. Rozmowa płynnie przeszła nad ubolewanie na temat zamknięcia na inne kultury, na temat geograficznych odległości, które można odpowiednim logistycznym posunięciem skupić. Suplementy, stypendia... to wszystko było pochodną dziecięcego marzenia Anthony'ego Shafiqa o tym by móc robić sztuczki, jak magowie w niektórych mugolskich opowieściach, które od czasu do czasu wpadały mu w dłoń. Jak zareagowaliby dziennikarze, gdyby to usłyszeli?
Cóż, pożarliby go żywcem.
Dziennikarze bowiem, zwłaszcza półkrwiści i mugolaccy mieli bardzo dziwaczne pojęcie na temat szczytów władzy, a ów pojęcie niestety płynnie było przekazywane tak zwanej opinii publicznej - masie zwykle tępych magów, nie dostrzegających zasad, którymi rządziły się całe społeczności.
A przecież władza i przywileje powinny pozostać w rękach rodzin czystokrwistych, które są na to przygotowane od pokoleń. Któż spośród tych kmiotków mógł się poszczycić edukacją od trzeciego roku życia? Przygotowaniem merytorycznym, naukowym do tego aby sprawować władzę? Jakkolwiek nienawidziłby swojego ojca, to miało sens. Musiało mieć. Lekcje, lektury, retortyka i logika, nauka języków, mimo że magia sama wkładała w usta tłumaczenia. Gdzie Ci, którzy ślinili się, jako skorupka nasiąkali płytką kulturą masową mugoli, a w Hogwarcie nawet nie było okazji by mogli nauczyć się myśleć samodzielnie... jak oni mieliby cokolwiek rozumieć?
Ziarnem był kaprys, ale jaki piękny krzew dla Państwa z tego urósł?
Już wczoraj gdy ćwiczył z Jonathanem do konferencji prasowej (czy Ci o niższym statusie krwi w ogóle wiedzieli, że takie rzeczy są konieczne? Że naturalna charyzma to jedno, ale słowa i prezencja, to wszystko wymagało szlifów, nieustannych treningów, karmienia umysłu wzniosłymi ideami, które później można było spłycić na tyle, by były zrozumiałe dla gawiedzi. Ubiór. Gest. Podprogowa mowa jungowskiego archetypu, spójnego wizerunku, który miał pozostać.
Tłum był głupi, ale finalnie nie należało mu tego wypominać.
Mimo wszystko, czuł się nieco przygaszony ostatnim czasem, mimo wszystko obawiał się tego momentu, gdy będzie musiał stanąć na podeście, gdy przyjdzie mu kłamać, wygładzać, gdy może ktoś, ktoś w końcu się zorientuje, przejrzy tę farsę? Odrzucił tę opcję, sięgając ku wysłużonej boazerii, zwiniętymi palcami, tylko po to, by kłykciami uderzyć kilkukrotnie o niemalowane drewno, pozwolić złej energii umknąć, pozwolić złej energii przejść w niepamięć. Tylko dobra, tylko pozytywna.
Uśmiech i świeżość.
Gdy rozmowy ucichły, wyszedł więc na scenę i zaprezentował się najlepiej jak umiał, odpowiadając na wszystkie fantastyczne zaczepki dotyczące przetrzymywanej w piwnicy kambodżańskiej księżniczki, bez trudu wymieniając skomplikowane nazwy leków i ziół, które wskazał mu wcześniej Jonathan, jako te o których najlepiej mówić.
Krzew rósł, wiele osób dostała pracę, dostało dodatkowe pieniądze za godziny spędzone nad dokumentacjami i tłumaczeniem. Krzew rósł i zapasy miały na jesieni być uzupełnione, wymiana kulturowa mogła przynieść wymierne korzyści w innych dziedzinach, niż tylko eliksirologia.
Kambodża też za bardzo się nie przejmowała wewnętrzną zimną wojną z Voldemortem, co oznaczało, że jeśli partnerzy z Międzynarodowej Unii Magicznej w końcu ogarną sankcje, przynajmniej szpitale będą zaopatrzone, może dostawy poszerzy się o inne komponenty, które zostaną im odebrane przez kraje, w których podejście do czystości krwi jest odmienne niż w Anglii. Bardziej liberalne. Oczywiście mógł umawiać się z północą, mógł wiązać z nimi sojusze, ale tu z kolei bał się, że nazbyt chętnie półwysep skandynawski wsparł stronę konfliktu, której on wspierać nie zamierzał.
Odpowiadał na pytania, tak, jakby jego głównym posiłkiem od ostatniego tygodnia nie było wino. Dwóch. Może trzech tygodni? Wciąż wysoko funkcjonował, powrót do trzeźwości nie był aż tak bolesny, kilka eliksirów na ból głowy zagwarantowało mu płynne przejście w stare koleiny dyplomaty.
Był wdzięczny Jonathanowi i jakoś będzie musiał zrewanżować się przyjacielowi za tę ingerencję. Odrzucał właśnie kolejny zjadliwy atak insynuujący, że francuska winnica odegrała jakąkolwiek rolę w całym projekcie. O tym już doprawdy nikt nie musiał wiedzieć. Odpowiadał na to i wyobrażał sobie, że tak na prawdę wciąż jest z Jonathanem w swojej littlehangletońskiej biblioteczce, patrzy na to jak Selwyn rozsiada się w krześle, przybierając pozę pełnego buty i pychy hieny z jakiegoś szmatławca, która pragnie krwi.
Zapomniał już jak dobrze się wtedy bawił, jak cenił taki właśnie ich wspólny czas. Zapomniał dlaczego się zdecydował na to, aby gabinet zastępcy był tym samym gabinetem co jego. Unikał biura z powodu Longbottoma, nie chcąc spotykać go przypadkiem na korytarzu, nie chcąc mimowolnie udawać jak bardzo jest mu obojętny. Ale przez to niewątpliwie ucierpiała jego relacja z Selwynem, co zabolało go bardziej niż szpilka dotycząca jego współpracy z Rosierami (Czy model mógłby być politykiem? Chętnie zobaczyłbym ten eksperyment społeczny, zwłaszcza teraz, gdy już wiemy, z jakim powodzeniem polityk może być modelem).
Za dużo kładł na jego barki, za dużo wyciskał z jego lojalności i oddania, dając od siebie tylko więcej problemów. Lisa zbyt dosadnie swoim zachowaniem pokazywała mu ostatnio na jakim krańcu znajduje się ich relacja. Czy podobnie było z zawsze uśmiechniętym Jonathanem? Na jakich strunach jego mógłby zagrać, aby wybrzmiałą między nimi rozluźniona przyjacielska melodia? Nostalgia nigdy nie była domeną Selwyna. Może, gdy już projekt zostanie domknięty, może rzeczywiście dogadać się z Avery w sprawie sztuki, która chodziła po jego gryfońskiej głowie? Anthony w końcu, jeśli z kimś miałby utożsamiać się najbardziej, to tylko z dżinem. Życzenie najbliższych zwykle było dla niego rozkazem. Nawet teraz, gdy sam znajdował się w coraz czarniejszych połaciach galopującej depresji.
Charyzma III,
występ na konferencji prasowej,
Dowodzenie II, Kłamstwo I
występ na konferencji prasowej,
Dowodzenie II, Kłamstwo I
Rzut Z 1d100 - 69
Sukces!
Sukces!
Rzut Z 1d100 - 61
Sukces!
Sukces!
To było proste, to było łatwe, to było jak założenie dobrze znanego, wygodnego swetra, pachnącego znajomo smoczą żywicą. Dawno tego nie robił, kilka miesięcy poza Anglią nie wspierało go w planach, ale prosto było o nich kłamać ludziom. Wystarczyło samemu w nie uwierzyć na ten krótki moment, kiedy stał przed nimi, a każdy z nich miał twarz jego ukochanego przyjaciela. To było proste...
Trudniej rozmawiało się z dyrektorą, kobietą o stalowych nerwach i bystrym oku, która mimo łączącej ich sympatii, nie przestawała być podejrzliwa, wobec całej sytuacji, zupełnie jakby spodziewała się, że w każdej chwili ów Kambodża stanie się kpiną, służącą podkopaniu jej pozycji. Tak przynajmniej interpretował je zachowanie, tak o tym myślał, gdy pytania dotyczące projektu z jej strony stawały się coraz bardziej szczegółowe. Lawirował, krążył, kokietował, w cieniu gabinetu, ze smakiem kiepskiej herbaty na wargach. To był dopiero pojedynek!
Gdy wyszła na moment, gdy realnie pozostał sam, jego myśli znów uciekły do arkanów władzy, do tego, jak byłoby możliwa taka rozmowa z kimś kto przeczytał tylko Historyję Magyi i to w bólach. Zgodnie z Hogwardzką myślą, to krukoni byli dedykowaniu zagadnieniom umysłu i Anthony absolutnie rozumiał rozczesywanie i układanie klasowych hierarchii za pomocą ładnych zwierzątek i kilku kolorów, tak aby wszelkie role w społeczności były wypełnione. Co prawda nie uważał, aby klasa zarządzająca dobrze wypadała z wężem i lochami, które sugerowały w umysłach wielu młodych, a przez to i starych niecne ich zamiary i toksyczną naturę. Sam jako drakofil, często otaczał się artefaktami, które przypominały wężowe i był brany za ślizgona. Moment w którym rozluźniały się puchońskie twarze, gdy mówił im o dormitorium na szczycie wieży, utrwalał mu się w pamięci aż nazbyt dosadnie. Podobnie jak gorzkie słowa niejednokrotnie punktujące mu, że tiara musiała się pomylić. Jakby odejmowano mu możliwości intelektualnych, albo jakby dom miał uniemożliwić mu objęcie kierowniczego stanowiska, wymagającego szczypty charyzmy. Trzeba było wychodzić poza te ramy, patrzeć nie tylko na Hogwart, ale również domowy habitat, możliwości, które dawały im pieniądze i doświadczenie najbliższej gałęzi rodziny.
Odstawiając filiżankę na pusty spodeczek uśmiechnął się gorzko, wiedząc, że opinii publicznej nie przypadłyby te poglądy do gustu, tak jak nie przypadały jego drogiej przyjaciółce Quintessie, o co z resztą pokłócili się jakiś czas temu. Takie poglądy według niektórych wrzucały go do jednego worka ze Śmierciożercami, których szczerze nienawidził za szerzony chaos i ilość problemów, których jeszcze nie, ale lada moment mogłaby doświadczyć Anglia. Subtelna różnica między - władza dla czystokrwistych, a śmierć mugolakom przebiegała w miejscach dla niego oczywistych, dla innych niezauważalnych. Wizja wyjazdu do Hiszpanii, która naszła go dwa wieczory temu powróciła z siłą, której się nie spodziewał.
Podpiszą to, i złoży rezygnacje, a potem wyjedzie.
Cóż trzymało go w tak smutnym kraju?
Podniósł się i w tym momencie do gabinetu wszedł lekarz, chcący poprosić o decyzję w sprawie Longbottoma. Zjeżył się momentalnie, a gdy usłyszał imię swojego najlepszego przyjaciela, wybiegł jak oparzony pod wskazany numer. Cóż ten idiota znów sobie zrobił? Na krótki moment nie można spuścić go z oczu...
Gdy wychodził z gabinetu, nie dbał o nic, ani o nikogo. Chwycił bukiet róż, które dostał po zakończonej konferencji z planem, który układał mu się w głowie. Lśnił przy tym złotem jak sieć, nie myśląc wcale o swoich altruistycznych pobudkach, nie myśląc o poświęceniu kilku cennych punktów u dyrektory, jeśli zostałby kilka minut dłużej. Musiał go znaleźć. Musiał mu pomóc. Wiedział, że drugi zrobiłby dla niego to samo, tak samo jak chwilę wcześniej, Jonathan wyciągnął jego z czeluści nałogu. We troje oddaliby wszystko aby zapewnić spokój Charlotte i dzieciakom, a ona nie wahałaby się chwili, by chwycić za topór i rozrąbać ich wrogów. Taki był porządek rzeczy i choć Anthony, mimo głębokich potrzeb duchowych, nie uważał się za aż tak religijnego, tak w to wierzył niezłomnie od ponad dwudziestu lat.