17.11.2024, 22:04 ✶
—26/08/1972—
Mieszkanie Philomeny
Philomena i Scarlett Mulciber
Cyzelowana srebrna łyżeczka podzwaniała co jakiś czas o malowaną, porcelanową filiżankę, dając podkład pod głos Philomeny Mulciber, która tłumaczyła z rozkoszną skrupulatnością najnudniejsze szczegóły swojego ostatniego kazusu. Powoli, drobiazgowo, czyniąc wszelkie konieczne objaśnienia. Z taką cierpliwością nie odnosiła się nigdy do żadnego ze swoich klientów. Alexander Mulciber senior nie był jednak przecież klientem.
Po skonkludowaniu monologu nastała chwila ciszy. Mulciberowa przystawiła filiżankę do ust, smakowała chwilę białą herbatę, po czym kontynuowała:
— Usłyszysz teraz coś ciekawego, duszko. — Rachityczna, opierścieniona dłoń sięgnęła po leżącą na stole gazetę i przesunęła ją w swoją stronę. — Pozwolę ci wybrać. Świat, Londyn… sport?
Wargi pociągnięte czerwoną szminką rozciągnęły się w uśmiechu, gdy uniosła wzrok na męża. Uniosła naprawdę wysoko. Portret świętej pamięci Alexandra Mulcibera wisiał niemalże pod samym sufitem, karykaturalnie wysoko. Wystarczająco wysoko, aby nigdy już nie dojrzał niczego ciekawego.
Usłyszysz teraz coś ciekawego, duszko.
Tak mówił jej, leniwie odrywając wzrok od Proroka czy Horyzontów, gdy stawała w drzwiach jadalni i rozpaczliwie próbowała zainteresować go dziećmi, swoją codziennością, ich problemami. Alexander Mulciber nie był stworzony do podobnych błachostek. Interesowała go wielka polityka, wielkie odkrycia, wielki świat. Niekoniecznie jego mali, raczkujący synowie i mała, raczkująca kariera żony.
— Londyn.
— Très bien, Londyn. — Philomena otworzyła gazetę i zaczęła czytać.
Alexander Mulciber mógł nie żyć, ale zachowano jego esencję w tych — należnych mu jako niegdysiejszej głowie rodu — portretach; był teraz bezradnym żuczkiem zamkniętym w słoiczku żony. Philomena dopilnowała, aby na żadnym z obrazów nie znalazło się nic ciekawego: puste tło, żadnych rekwizytów. Rozkazała wszystkie je wieszać tak wysoko, aby olejne oczy nie sięgnęły nigdy liter żadnego periodyku, żadnego woluminu. Jeśli Alexander chciał usłyszeć coś ciekawego, musiał najpierw jej wysłuchać. Potem mogła lub nie wyświadczyć mu tę przyjemność i coś przeczytać.
— Pani Mulciber. — Kamerdyner przerwał lekturę. Philomena zamilkła, z szelestem złożyła gazetę i oczekiwała dalszej wypowiedzi. — Jest tutaj Scarlett Mulciber.
— Proś ją. — Odczekała, aż wyszedł. — Wystarczy ci, starcze — zwróciła się do portretu wąsatego pradziada Scarlett.
Obraz momentalnie znieruchomiał we władczej pozie przypominającej, że Alexander Mulciber senior był człowiekiem dumnym i pełnym godności, nie robaczkiem zbierającym rzucone mu litościwie okruchy. Tylko pech chciał, że on umarł pierwszy.
Philomena siedziała sztywno, wyprostowana niczym struna. Jej szyję zdobił naszyjnik z dużych pereł, spod garsonki z wełny granité o barwie pain brulé wystawała koszula z grubego batystu ozdobiona żabotem. Na marynarce ciążyła srebrna brosza, siwe włosy upięto szpilami o główkach wysadzanych drogimi kamieniami.
Sala jadalna mieszkania w starym, arystokratycznym stylu wyglądała nie mniej kosztownie niż strój mecenas Mulciber. Zdobne sztukaterie, koronkowe firany, ciężkie zasłony, żyrandole świecznikowe, obrazy w rzeźbionych ramach, dębowe mebelki.
Nie ulegało wątpliwości: nie wszyscy w rodzinie Mulciber biedowali.
głosujcie na mnie, bo nie macie innego wyjścia