• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[17.08.1972] Baby | The Edge & Laurent

[17.08.1972] Baby | The Edge & Laurent
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
19.11.2024, 16:53  ✶  
You know I'll break your heart
Tear it into tiny pieces
One more falling star
I'll shoot you away, but you wanna stay
I just wanna say
Baby

- ... nie możemy zrobić. Proszę to rozważyć. - Czasami człowiek coś do ciebie mówi, ale ty nawet tego nie słyszysz. Czasem słyszysz, ale nie chcesz słyszeć. Nie chcesz słuchać. Czasem... Flynn znał te "czasem". Odlatywanie myślami, kiedy coś się zlewało w jedno. I te momenty, kiedy wszystko się zlewało w jedno nie z przyjemności, a zwyczajnej złości. Bo taką frustrację odczuwał Laurent, kiedy siedział na fotelu tarasowym, a siedzący po drugiej stronie stolika człowiek próbował mu bardzo rzetelnie wytłumaczyć, że czegoś się nie da. Magiczne słowo. Magiczne słowo, które najchętniej usunąłby z płyt biznesu. Wszystko się dało. Za to nie dało się odpowiednio skupić myśli. Albo dało, tylko on nie chciał. Bądź nie mógł. Niekiedy te dwa słowa stawały się swoimi synonimami, a to przecież było tak reakcyjne. Tak... uzależnione od sytuacji, w której zostałeś postawiony i od człowieka, przy którym stoisz.

- Chcieć to móc, panie Potter. Dlatego... - Czasami człowiek mówi, ale nawet nie słyszy samego siebie. Czasem słyszysz, ale nie chcesz słyszeć. Nie chcesz słuchać. Czasem... Flynn znał milczenie. Znał niewygodę w słuchaniu własnego głosu, kiedy ten mu drżał, kiedy wszystko wydawało się lepsze w jego własnej głowie. Laurentowi to uczucie było raczej obce - musiałby wziąć pod uwagę to, że nie lubi własnego głosu, a przecież ta myśl byłaby druzgocąca. Czy nie za wiele już się posypało?

Brnąca w zatoki dysput ekonomiczno-socjalnych rozmowa była tak zblazowana, że mogłaby stanowić blachę na podkład ciasta złożonego z rzeczy koniecznych, a niechcianych. Może było to jedyne ciasto, którego Flynn nie chciałby zjeść. Temat bardzo bliski, bo Laurent nie przepadał za słodyczami. Nie słodził kawy, herbaty, nie jadał ciast, a jedyne ciasto, jakie lubił, to sezonowe z dyni w jednej kawiarence, które niedługo miało się tam pojawić. Być może już tam było. Tymczasem jemu te przyjemności nie siedziały w głowie. W czerwcu jadł też czekoladki gorzkie, bo podesłała mu je Victoria - to po tym, co stało się z widmami i po nożu, który rozorał mu plecy, a która to blizna teraz na tych plecach widniała. Bliski, bo kiedyś mimo tego blondyn niemal zawsze trzymał jakiś słodycz w domu. Dla Philipa. Tego samego, który prawie z nim utonął wczorajszej nocy. To jest - bardziej on utonął niż Laurent. Dość trudno utopić selkie stworzoną do pływania, choć nie było to niemożliwe. W końcu on też potrzebował powietrza, nawet jeśli raz na pół godziny, a nie jak człowieka - raz na minutę. Dawno już nie kupił nawet piwa kremowego dla gości. Ale teraz znowu te słodycze się pojawiły. I Laurent nie wyciągnął ich na stół, żeby poczęstować pana Pottera - człowieka, który właśnie próbował mu wmówić, że zorganizowanie transportu jednorożców będzie problematyczne, że się nie da, że ustawa z paragrafem dziewiątym z deklaracji o Wolności Stworzeń Magicznych może utrudniać, a tamta zawistna kurwa (tych słów nie użył) będzie przeszkadzać. Laurent zaczynał na to patrzeć inaczej, kiedy tego słuchał. Nie jak na realne problemy - jak na wymówki. Może i postarał się, żeby te "dowcipy" chorego brata Geraldine nie rozniosły się po prasie, ale nie da się uciszyć wszystkich pracowników. Nawet jeśli Laurent naprawdę próbował starannie dobierać ludzi. Po prostu się nie da. Jeśli dołożyć do tego mizerną próbę ataku... to miejsce było przeklęte. Jeszcze brakowało takiego nagłówka w gazecie. Albo nie, lepszego! Że to on jest przeklęty.

Chłodny wiatr zachęcał do tego, żeby ubrać się cieplej, a Laurent wcale sobie w tym nie żałował. Większość normalnych powiedziałaby, że wręcz był ubrany za ciepło - ale jemu w tym swetrze, z kocem na ramionach i Dumą pod nogami, który odprowadzał ślepiami gościa było akurat. Brakowało tylko Divy na kolanach - ale gdzie ona się podziała pojęcia nie miał. Chciałby się jedynie tak nie krzywić po pożegnaniu jegomościa. Ale łeb Dumy zaraz gwałtownie skręcił w inną stronę i nastawił uszy w sztorc. Głęboki pomruk ostrzegawczy rozniósł się po jego ciele. Lubił to tylko trochę mniej od drżenia klatki piersiowej, kiedy byłeś do niej przytulony, a on do ciebie mówił.

- Dzień dobry, Crow. - Obrócił się w jego kierunku i lekko szturchnął jarczuka nogą. Bydlak podniósł się i przesunął, opuszczając nieco w dół łeb. Nie spuszczał ślepi z Flynna. Laurent bardzo powoli wstał.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#2
21.11.2024, 00:06  ✶  
Wysmarował swoje loki tak przesadzoną ilością Ulizanny, że potrzebował umyć głowę dwa razy. Oczywiście, że musiał zrobić to dzisiaj, a nie w jakikolwiek inny dzień, kiedy niekoniecznie zależało mu na ich dobrym ułożeniu. Zmarzł pod tym cholernym prysznicem, jak zawsze myjąc się albo zanim zagrzała się woda, albo kiedy wszyscy inni ją już wykorzystali - nigdy nie potrafił trafić i nie chciał zgadywać, w każdym razie dzisiejszy poranek nie należał do szczególnie udanych i widać to było w jego oczach. Jakkolwiek głupio to nie brzmiało, od początku lata powoli docierało do niego, że robi się... stary. Kolejne wyrwane z czubka głowy siwe włosy. Sine kręgi pod oczami, na które nie pomogła zimna woda. Na czole widział dokładne linie, które pogłębiały się od marszczenia brwi. Nie, nie czuł się z tym źle. No, może trochę, ale to nie było tak, że nagle zaczął czuć się mniej atrakcyjny. Wyglądał dobrze, to nie ulegało jego wątpliwości nawet mimo skurwiałej samooceny, ale... Był starszy. Skoro on to widział, to widzieli to inni, a skoro widzieli to inni - postrzegali go inaczej niż wcześniej. W te trzy lata spędzone w izolacji od dawnego życia zmienił się Londyn, zmienili się jego znajomi, ale najwyraźniej zmienił się też on.

Nikt mi już nie powie, że jestem rozwydrzonym gówniarzem, pomyślał, wsuwając na siebie te same ubrania, które lubił nosić od lat. Kiedyś były dla innych sygnałem o zagrożeniu, symbolem młodzieńczego buntu i wychowaniem się w złym towarzystwie. Dzisiaj? Za kogo brano go dzisiaj? Musiał być dziwakiem niezdolnym do wyrośnięcia z myśli porzucanych przez innych w wieku nastoletnim. Kimś odwiedzającym kluby o nazwach przekazywanych szeptem. Z lekką goryczą spostrzegł jak trafne byłyby to strzały - postępując na przekór systemowi, występując przeciwko szufladkowaniu w rzeczywistości wpadł w tę samą szufladkę co inni - runął do piwnicy domu społecznego i trwał tam, dokładnie tam gdzie przewidywał to znienawidzony przez niego system.

Ciemne chmury nad jego głową rozrzedziły się dopiero w momencie zawiśnięcia nad nią gęstych obłoków powstrzymujących słońce przed otoczeniem swoimi ciepłymi promieniami rezerwatu w New Forest. Nie, obecność Laurenta nie wypierała go z melancholii wrytej w ten toksyczny łeb, ale skutecznie odciągała jego uwagę od wielu problemów. Miało to swoje wady i zalety, jak wszystko zresztą, ale te wady były dla niego teraz nieistniejące - jeżeli haczyły gdzieś o niego swoim jestestwem, to były bezimienne, bezcielesne, bezwonne - zalety zaś napełniały go teraz optymizmem. Złamanie się i ulegnięcie wpływowi Laurenta zajęło mu sporo czasu, ale zrobił to i było to... uwalniające? Strach przed ulegnięciem pokusie wzmagany przez własne niedoskonałości był ciężki. Teraz nawet obwieszony żelastwem czuł się lekki. Jedyną wadą tej lekkości było to, że oprócz palenia papierosów nie miał już nic do zrobienia - zmotywowany nowymi emocjami wyprał się ze wszystkich pomyslów już wczoraj, dzisiaj pozostało mu już tylko się spotkać. W rezultacie wypucowanie się w celu uniknięcia kolejnego komentarza o przykrym zapachu nie było owocne - leżał na dachu stajni i palił tak długo, aż Prewett nie skończył rozmowy z facetem, którego nie znał, kopcąc jednego za drugim.

Crow, który pojawił się tego dnia na tarasie był więc tym samym Crowem, którego Laurent znał - Crowem w okowach papierosowego dymu, ubranym w czarną skórę, obwieszonego metalowymi dodatkami. Coś jednak się zmieniło. Nastawienie - zadziorny uśmiech, jaki prezentował pobladł nieco i zamiast kolejnej krzywej obelgi lub wulgarnego powitania, akrobata zbliżył się do niego nonszalancko, żeby ująć bladą twarz swoimi palcami i go pocałować.

- Cześć - odpowiedział mu dopiero teraz, przed kolejnym pocałunkiem. Nieco delikatniejszym, zwieńczonym przesunięciem szorstkiego kciuka po jego policzku. Ich poprzednie spotkania rozpoczynały się od bardzo nieprzyjemnych epitetów i tarcia się słowami - dzisiaj tego nie zrobił, to co się działo nie było do przewidzenia, nigdy się tak ze sobą nie witali. Crow badał grunt. Sprawdzał, czy odpowiedzą mu szok, miękkość czy niechęć. Jego szkoła uwodzenia nie zakładała delikatności i bezpiecznych kroków - w repertuarze zawierała raczej obsesję. - Słyszałem panie Prewett, że szuka pan nowego pracownika. - Oczywiście, że wymyślił jakiś tekst, którym zamierzał go dzisiaj uwieść, ale chłopak musiał do niego dojść, bo przecież... kiedy druga strona też do tego dążyła, to wszystko stawało się przyjemniejsze.

Ani przed połączeniem ich ust, ani przed uwieszeniem mu się rękoma na szyi, nie rozejrzał się wokół.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
21.11.2024, 01:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.11.2024, 01:47 przez Laurent Prewett.)  

Ile razy można się poznawać na nowo? Dawać sobie kolejne szanse, zapisywać kolejne marginesy, zamiast pisać historię płynną i rzetelną. Spoglądasz na tu i teraz, a tu i teraz wetknięte jest we wczoraj. Ponieważ jeszcze wczoraj wydawało się, że czekanie na Flynna było męczarnią, bo jeszcze wczoraj opatrzone to było bólem, bo przecież kłótnie, bo scysje, bo sensu to nie ma i najlepiej odwrócić się plecami. Właściwie to zrobił. Wczoraj... Jeśli tylko weźmiesz poprawkę, że "wczoraj" nie wydarzyło się wale 16 sierpnia 1972 roku. "Wczoraj" działo się przez niemal dwa tygodnie, nim pokrętna noc pragnąca zdusić gwiazdy postanowiła pozwolić im zabłysnąć. Jasno. Mocno. Intensywnie. Dziś było białą kartką, więc wczoraj musiało być czarną. Dziś miało kroplę czerni, więc wczoraj nosiło kroplę bieli. Nasze tu i teraz musiało stać się szarością, na którą... obaj zasługujemy. Tak, zasługujemy. Drugie czy pięćdziesiąte szanse, kolej rzeczy nakręcona - jak pozytywka, która stała na komodzie sypialni Laurenta i kojarzyła się z przeszłością tak daleką... bardzo daleką. A jednak ta przeszłość wpływała nam na wczoraj, wpływała na dzisiaj, na tu i teraz. Będzie wpływała też na jutro. Brzydkie pręgi i plamy historii Flynna tak samo goniły go i szturchały. Można próbować się zmienić, można dać sobie szansę, ale to nie znaczy, że wszystko za plecami chciało również ci tę szansę podarować.

Tu i teraz, teraz i tam...

Czy to na pewno ten sam Flynn Bell?

Większość stawianych teraz kroków była testem. Laurent lubił testować, chyba jednak kroplę hazardu miał we krwi. Testował Astarotha myśląc o śmierci, tak testował teraz Flynna już posłaną wiadomością. Której część zawartości była niemal głupia, ale napisana z wielką dozą premedytacji. Proste pytania - czy się pojawi? Kiedy się pojawi? Jak się pojawi? Co zrobi? Co powie? Jak powie? Wróć... to w końcu nie było JEDNO pytanie. To była cała rzeka pytań. A Laurentem wiodła ciekawość, która jednocześnie rodziła ekscytację. Czyli dokładnie to, czego potrzebował w tym smutnym jak gołe drzewo po jesieni życiu.

Został przyzwyczajony do czegoś innego, niż otrzymał teraz. Nie widział tego jeszcze w pierwszym kroku, nie dostrzegał tego do końca w pierwszym geście, choć czuł dokładnie to - zmianę. Jaką? Czego? Trzeźwość? Emocjonalna, narkotyczna, alkoholowa. Czy mieli jakiekolwiek spotkanie, w którym Flynn był całkiem trzeźwy? Jeśli nawet nie był na żadnych proszkach, to otwierał z taką dozą emocjonalności, że blondynowi wszystko się zlewało. Ale to nie było to. Nawet ten pocałunek był inny, a Laurent zamieniał się pod nim w morską falę. Miękką, pragnącą dopasować się do brzegu, który dotyka i zabierającą jednocześnie dokładnie tyle, ile chciał i potrzebował. Smak papierosów. Bardzo znany. Zapach... tego miejsca? Oparł dłonie na poziomie żeber mężczyzny, przesunął nimi pod pachami na plecy. Wysnuł mały wniosek: aha! po to przyszedłeś! - jak impulsywna, wroga myśl. Ale ona się rozwiała w tej przyjemności. Słodkiej. Roztapiającej. To był ten rodzaj słodyczy, którą uwielbiał. I taką słodkość mógłby przyjmować bez końca.

Och tak, szok był bardzo trafionym odczuciem wymalowanym na twarzy blondyna, ale barwy tego uczucia przykryte były mocno czymś innym. Uwielbieniem. Malarz spoglądał tak na kobietę, którą chciał uwiecznić na płótnie w każdym szczególe, bez wstydu, bez obaw, bez granic. Poruszeniem. Bo jesteś przygotowany na jedno, a druga strona pokazuje ci coś innego. Ten przekaz był doprawdy prosty - wystarczyło się zastanowić. Przekaz: cześć, staram się. Szok tym odczuciom ustępował.

Laurent sobie przypomniał, że przydałoby się jednak oddychać. Musiał zamrugać kilka razy po tym, jak Flynn się odezwał, żeby w ogóle zanotować te słowa. Żeby zebrać rozpierzchnięte myśli. Nawet się nieco otrząsnął - ale to było ewidentnie to zdziwienie i zdezorientowanie, w jakie wpadł. Te zupełnie pozytywnego rodzaju.

Już mu było cieplej.

- Czy ja śnię? - Chyba nie? Nie, Flynn wyglądał jak... Flynn. A nie Fantazja. A może..? Na pewno..? - Obawiam się jednak, że pan nie trafił. Wszystkie wakaty już zapełnione. Szczególnie jedno miejsce. Najważniejsze. Dla bardzo, bardzo ważnej osoby... Jednego... Wyjątkowego... Kruka...



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#4
21.11.2024, 21:45  ✶  
Crow nie radził sobie z ukrywaniem emocji - to nie był żaden sekret, że jego impulsywność zawsze wygrywała, gniew i pożądanie mówiły głośniej niż cokolwiek innego kierującego jego poczynaniami. Ale Crow najwyraźniej potrafił również grać. Wszedł w rolę. Zmieniła się jego mimika, jego ruchy. Bawił się tą chwilą, którą stworzył i robił to dobrze, z determinacją nawet większą niż kiedy tańczył na scenie. Na Laurenta wyraźnie to zadziałało, brnął w to więc dalej, pokazując tę część siebie, która pokazywała ładnie, dlaczego w ogóle osoby o tak silnych wpływach i możliwościach decydowały się na wpuszczenie go do swojego życia. Kokieteryjna energia, którą emanował, była silna. Szczególnie kiedy zdążył zauroczyć kogoś jako smutny i wredny chłopiec ze Ścieżek, a później pokazywał, jak mogłoby wyglądać życie, gdyby dać mu powody do starania się o czyjeś względy.

Czasami brązowe oczy nie potrzebowały skąpania ich w promieniach letniego słońca, aby błyszczały ciepłym blaskiem miodowych iskier - czasami wystarczyło zbliżyć się do kogoś twarzą tak blisko, jak Crow zbliżył się właśnie do Laurenta. I w tym momencie na kilka sekund ta maska pękła - uśmiechnął się troszkę inaczej niż powinien, zamiast czystej niewinności potencjalnej pracownicy New Forest na jego twarzy było widać rozbawienie, w bardzo pozytywnym tego sensie - rozbawienie pozbawione drwiny. Po prostu przyjemność, która poruszała twoim sercem tak mocno, że echo tych emocji unosiło w górę nawet najbardziej oporne kąciki ust. Laurent był dla niego jak czysta pierzyna. Dla innych osób to, co zostało tutaj napisane, mogło mieć inne znaczenie, ale dla niego - to był jeden z lepszych komplementów, jakie człowiek mógł usłyszeć z jego ust (lub raczej nie usłyszeć ich wcale - nie zamierzał się tym przecież dzielić). Crow żyjący sam żył w barłogu i twierdził, że ten barłóg był jego strefą komfortu, ale kto kiedykolwiek o niego zadbał... wiedział, że nigdy nie zasypiał tak szybko i spokojnie jak wtedy, kiedy przebrało mu się pościel i wyklepało zgniecioną poduszkę. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale lubił tę zmianę, miękkość, czystość, zapach proszku do prania i chłód pościeli - nigdy by o to nie poprosił i nie robił tego sam niezmuszony koniecznością, ale kiedy to dostał...

Czuł się dobrze.

Dlatego się uśmiechał.

Ale ten uśmiech szybko pobladł i ustąpił zaczepności. Mężczyzna nie zamierzał go puszczać, do tego przysunął się bardzo blisko i delikatnie, nienachalnie ciągnął Laurenta w kierunku drzwi tarasowych. Słysząc pytanie o śnienie, zjechał jedną z rąk w dół i uszczypnął go delikatnie w bok, skradając jeszcze jeden pocałunek. Dłoń zalazłszy się na dole tam już pozostała - wsunęła się blondynowi pod ubranie i przejeżdżała palcami po skórze, starając się nie podnosić materiału do góry. Po coś się przecież przykrył tyloma warstwami...? Nawet jeżeli akrobata nieszczególnie to rozumiał.

- Panie prezesie - nie było w tym kąśliwości, wręcz przeciwnie - podniecenie - niech pan mi tego nie robi, nie chce pan nawet usłyszeć, co potrafię? Nie dostał pan moich referencji z poprzednich miejsc pracy? Niezwykle angażuję się w powierzone mi zadania. - Co prawda nie zawsze wykonywał je dokładnie tak, jak szefostwo tego chciało, ale co za różnica, skoro efekt dla nich był ten sam? Czasami nawet lepszy, bo nie zostawiał za sobą przewidzianego w rozpisce śladu krwi. - Byłbym świetnym nabytkiem dla pańskiego biznesu. Wiedział pan, że to, czym się zajmuję, ma wiele wspólnego ze zwierzętami? - Mówił coraz ciszej, ale tym razem celowo. To była modulacja głosu zestawiona z tym, że kiedy jedna z rąk wciąż oplatała jego szyję, druga kończyła swoją wędrówkę po plecach i zmierzała w kierunku krocza. Dawał mu czas na zwątpienie, na powiedzenie nie. Ale dawał mu też czas na wyobrażenie sobie tego, co mogło być dalej. Wyobraźnia była tu przecież jednym z największych pomocników - potrafiła uzależnić człowieka nawet bardziej niż to, co potrafił sam wymyślić. Uakatywniała się w takich chwilach jak te, ale również kiedy leżałeś sam w pustym łóżku i zastanawiałeś się nad tym, co może nadejść jutro.

Tym, czego chciał... było to, aby Laurent myślał o nim - tym co miało nadejść był Crow. Z kolejnym idiotycznym pomysłem, przez który wszystko w umyśle jego kochanka nawet nie tyle, że drżało - to zjeżdżało z torów w przepaść pozbawione hamulców. Na dnie tej przepaści czekał on.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
21.11.2024, 22:46  ✶  

Świat potrafił być szary. A potem czujesz ciepło przy sobie i nagle odżywa miliardem barw. Nat przesmykujące po niebie chmury stawały się jaśniejsze, dachówka bardziej wyrazista, igły sosen rosnących tuż przy domu nabierały głębszej zieleni. Zapach stawał intensywniejszy. Smak papierosów na krańcu języka pobudzający. Nie miało to sensu - kiedy jesteś zmęczony to powinieneś być zmęczony, tymczasem bliskość działała jak mały zastrzyk adrenaliny. Krew zaczynała chętniej krążyć, ukrwienie ściągało w dół, a głowa rodziła scenariusze i niuanse możliwych do odegrania scen. Było ich równie wiele co kolorów wokół nich, a żadna z nich nie była tą prawdopodobną. Laurent zazwyczaj uczył się ludzi. Robił kilka założeń, sprawdzał je, testował, a potem tworzył schemat obsługi drugiego człowieka, by stać się jego doskonałym snem znikającym o poranku. Ale Crow? Nie potrafił przewidzieć, co zaraz powie. Co się stanie. Pewne było tylko jedno, na szczęście wcale nie takie rozbieżne z jego własnymi pragnieniami - by przez chwile przestać myśleć. Możemy pominąć agape, pominąć phili - zsuwamy się prosto na eros. Za każdym razem pytanie czy chce tylko jednego? było ostrzegawczym punktem. Niepewną. Mógł popłynąć razem z marzeniem i dać sobie (i jemu) przyjemność, albo uchwycić się niepokoi. Łatwo było się domyślić, co wybrał, kiedy starał się dopasować swoje kroki do kroków Crowa wędrującego w kierunku drzwi. To tylko starania - nie mógłby dobrnąć do tej doskonałości ruchów. Naprawdę chciał z nim zatańczyć. W tej czystej pościeli jak i poza nią.

Lekko drgnął od dotyku na skórze, ale nie z niechęcią. Nie odsunął się - wręcz przylgnął do niego, otulając go jedną ręką za plecami i wsuwając kciuk za pasek jego spodni. Czuł się trochę zbity z tropu, a to zbicie z tropu (bujanie się we śnie) prowadziło do maleńkiej uwagi, jaką poświęcał słowom i gestom. Jego zmysły naprawdę były nadwrażliwe - może to skutek uboczny leków, a może zwykła, ludzka potrzeba odreagowania wszystkiego, co nazbierało się od początku sierpnia? Wszystkiego, czego nie miał okazji odreagować?

Panie prezesie wcale nie brzmiało śmiesznie. Brzmiało tak elektryzująco, że podświadomie Laurent się wyprostował, choć wcale zgarbiony nie był. Mogło się tam znaleźć być może wiele innych słów, bo czy to chodziło o słowo, czy sam głos? Ton? Emocje w nim? Jeśli Flynn był płomieniem, to on był bardzo samobójczą ćmą. Tak, bardzo! Kamikaze. Z całym rozsądkiem pragnął skoczyć. Och tak, tak! W końcu. Zaczynał rozbudzać się w tak szybkim tempie, że skotłowała się w nim niecierpliwość. Niecierpliwość, którą odkrył ze zdumieniem, bo naprawdę przepadał za wszystkim, co działo się dookoła seksu. Za grą wstępną, za dotykami, za spojrzeniami, za... wszystkim, co można było osiągnąć, jeśli się chociaż trochę chciało.

- Zbyt wiele widziałem i samodzielnie napisałem na kartkach ślicznych słówek, żeby zawierzać piórom. - Spojrzał z ukosa na Fleamonta, na tę jego minkę, na te jego błyszczące oczy... Oooch..! Nie. To była przecież jak rozgrywka, jak walka. Miałby w niej przegrać? Och tak. Oczywiście, że mógłby i chciał w niej przegrać. Albo raczej - chciał, żeby druga strona wygrała. Ale... Opuścił głowę, zmrużył nieco oczy, spoglądając na jego nos, jego usta, na jego ramię, gdzie zawędrował jedną ręką. Ledwo dotykał te fragmenty ciała, jakby sprawdzając, jakby badając. Nie było żadnego "nie". Nie było żadnego kroku w tył. Był niewolnikiem własnych żądz, ale przede wszystkim był niewolnikiem pożądania wobec Crowa. Tak głęboko perfidnego, że nie był pewien, czy miał odwagę przyznać się do tego komukolwiek poza nim samym. - Jestem kolekcjonerem, wie Pan? - Laurent głos ściszył tylko odrobinę, ale nie na przekór - to z rozmiłowania do muzyki. Do kontrastu tych tonów, do zmieszania czerni i bieli, z których wcale nie powstawała szarość. Powstawało coś pięknego. - Te piękne loki, piękne rzęsy firaną nakrywające brąz oczu... - Przesunął tak znów palcami po jego skroni, musnął kąciki oczu, powędrował na ramiona. - smukłe ciało... - Koc zsunął się z jego ramion w końcu - w końcu, tak. - Ojejku, jejku. - Teraz się odsunął. Spojrzał na ten koc, jakby był tym bardzo zafrasowany, że to się w ogóle wydarzyło, ale już robiąc kroki w samym domu. - Widzi Pan, niezdara ze mnie... - Nie oglądał się w tył, kiedy unosił ręce, żeby ściągnąć z siebie ten sweter i jemu też pozwolić opaść na ziemię. - Wszystko leci mi z rąk... - Odetchnął, przesuwając palcami dłońmi wzdłuż swojej talii. Był ciekaw. Bardzo ciekaw tego, kiedy to Otchłań się przebudzała i przychodziła po Gwiazdę.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#6
23.11.2024, 00:17  ✶  
Jaka szkoda, przecież tyle osób szepnęłoby o nim dobre słowo, prawda? Crow uśmiechnął się nieco szerzej, nakręcając się na Laurenta coraz mocniej. Jednocześnie działo się to zupełnie inaczej niż zaplanował. Nie potrafił nakierować tej rozmowy na tor, którym chciał doprowadzić ich do końca. Chyba niemożliwym już było zawrócenie. Dysząc lekko, napierając na niego i utrzymując przesadnie słodki ton kontynuował to więc w rytmie, jaki dodał do tego Laurent.

- Mam rozumieć, że kłamie pan prezes w zeznaniach podatkowych? Czy w listach też? - Udał lekki smutek, rozczarowanie. No bo przecież dostał taki piękny list, który przyciągnął go w to miejsce. Może nie z kwiatami w zębach, ale z prezentem ukrytym w kieszeni kurtki. - Mówiono mi o panu, że lubi pan poznawać dogłębnie swoich pracowników. Moja delikatna strona myślała naiwnie, że chodziłoby o moją osobowość... - Podobało mu się robienie z blondyna okropnego zboczeńca, zupełnie jakby nie ścigali się w tym temacie łeb w łeb. - A pan tak od razu o tym jak wyglądam... - Bardzo dobrze. Chciał mu się podobać i chciał o tym słyszeć, nawet jeżeli jego pewność siebie podupadała. Nie było dnia w tym sierpniu, żeby nie fantazjował o byciu obiektem jego pożądania. - Jakiego charakteru jest ten... Specjalny wakat? - Stęknął, czerwieniąc się. To po części była gra, a po części faktyczną reakcja na to, że Prewett pozbawiał się części garderoby. Crow też zrzucił z siebie kurtkę, która bardzo grzecznie odfrunęła w kierunku krzesła i sama przewiesiła się przez oparcie, kiedy cała jego uwaga skupiona była na tym, co miał przed sobą.

A miał przed sobą człowieka tak pięknego, że miałeś ochotę wątpić w tę jego ludzkość. I słusznie.

- Powinienem być zazdrosny o tego całego kruka jeżeli jedynym o czym myślę od chwili pojawienia się w New Forest jest to, jak bardzo chciałbym poczuć pana w swoim gardle? - Widząc dłoń zjeżdżającą wzdłuż smukłej talii nieświadomie wykonał ruch biodrami mający przynieść mu jakiekolwiek poczucie ulgi. Ucisk napiętego, skórzanego materiału był w takich momentach jednocześnie wsparciem i największą torturą. Nabrał głośno haust powietrza robiąc kilka kroków śledzących jego wędrówkę po własnym domu, aż wreszcie padł na kolana i zadarł głowę do góry. Nie był pewien, czy dając w sobie tej pozycji kilka sekund na drżenie i ciszę, nie wysyłał mu sprzecznego sygnału. Nie miał przecież pojęcia jakie dokładnie blondyn miał doświadczenia, a... Daleko mu było do mężczyzn czerpiących przyjemność z ciągłego dyrygowania nimi, kazania im zaciskać zębów na krawacie. Nie lubił być bity ani obrażany tak długo, jak nie było to efektem ubocznym wyraźnego, niepohamowanego pożądania. Wcale nie klęczał dlatego, że potrzebował wiedzieć co robić dalej, a ściąganie z siebie ubrań było dostatecznym przyzwoleniem.

On zwyczajnie chciał usłyszeć więcej słów. Tańca wokół niezręcznego tematu, jaki wymyślił żeby ich na siebie nakręcić.

- Wie pan - lekko zniżył głos, mimo lekkiego cierpienia nie dając po sobie poznać, że ucisk na dole stawał się nie do zniesienia - pan jest niezdarnym kolekcjonerem, a ja się czuję bezpański i nie kruszę się kiedy wypadam właścicielowi... - Uśmiechnął się po tej pomyłce. - Pracodawcy z rąk. Nalegam żeby mnie pan wziął pod uwagę. - Przekręcił głowę w bok, niby niewinnie, ale coś w sposobie w jaki na niego patrzył mówiło, że wcale taki niewinny nie był. - Najlepiej to niech mnie pan prezes po prostu weźmie - powiedział, celowo dwuznacznie.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
23.11.2024, 01:24  ✶  

Mimo tego, że się oddalił, nadal czuł jego dotyk na swoim ciele, kiedy luzował do końca krawat koszuli. Na biodrze, na pachwinie. Jakby te palce miały się zaraz zacisnąć z siłą, na którą mógłby poradzić nic. Jak to dobrze, że to nic w ujęciu męskich ramion Wrony nie przerażały go nic a nic. Usiadłbyś więc tu na krześle, przy stole, plecami do niego, wystarczyło słuchać tego tonu. Tych słów. Zamknąłbyś oczy i nawet nie byłby potrzebny dotyk. Smutne, jak niewielu ludzi zdawało sobie sprawę z tego, że czasem żaden dotyk nie jest potrzebny. Że można dojść na szczyt nie całując ciała - wystarczy odpowiednio ucałować umysł. A może wiedziały to tylko odpowiednio zainteresowane tematem prostytutki? Nie pamiętał już nawet, kto szepnął mu na słówko parę tajemnic na ten temat, ale już kilka dni temu wiedział, że jeśli komuś miałby sprawić tą przyjemność to będzie to Flynn. Z jednej strony ktoś powiedziałby - żadne wyzwanie. Z drugiej strony mówiliśmy o człowieku, dla którego dotyk był wszystkim. Bodźce zapachowe, wizualne, słuchowe - wszystko wydawało się niknąć przy jego gorącej potrzebie dotykania i bycia dotykanym. Wchodził ten mały margines błędu - Crow w końcu bardzo lubił zaskakiwać... Właśnie dlatego, że lubił, bardzo chciałeś przekonać się, gdzie leżała prawda. Dziś mogła rozłożyć się na deskach tarasu. Jutro już przeniesie się na plażę. Baź pewny niepewnego.

- Oszustwa podatkowe są bardzo złe... - Zaintonował to niewinnym tonem osoby, która obawia się, że zaraz przyjdą po nią "dobrzy" panowie i będą chcieli ją postawić przed sądem sprawiedliwości. Więc nie dodawał tych obaw słowem. Flynn był mistrzem dopowiadania sobie rzeczy i próbował się nauczyć eliminować ze swojej mowy. Było to szalenie trudne, kiedy miało się manierę operowania na dopowiedzeniach, bo to one najlepiej manipulowały ludźmi. Lecz tutaj? Tutaj hulaj dusza - niech umysł tworzy najlepsze z baśni i fantazji tej chwili. Oparł jedną dłoń na biodrze i obrócił się samym tułowiem, żeby spojrzeć na Flynna. Żeby spojrzeć na niego wzrokiem bardzo dalekim od niewinności, która wybrzmiała przed momentem w jego głosie. Całkowicie aktorsko, chociaż nie był wcale mistrzem sceny. - Proszę się nie martwić. Dobrze radzę sobie z przeprowadzaniem delikatnych i niewinnych pracowników przez proces rekrutacji. - To było na tyle uroczo-zabawne, że uniósł kąciki ust w górę. Bawiła go zamiana ról. Z bardzo prostego powodu - ludzie nie tego od niego wymagali. W końcu całkowicie przeciwnie - chcieli, żeby był tym niewinnym chłopczykiem, bo głód dziewictwa był zadziwiająco przerażającym schorzeniem mężczyzn. Wrócił do poprzedniej pozycji - do stania plecami do Flynna. Bo to obrócenie się było bardzo niewygodne, choć wtedy najlepiej się prezentowało siebie samego - zdawał sobie z tego sprawę. Ale wrócił do grania na strunach wyobraźni Flynna. Sięgnął palcami do kołnierzyka, powoli ułożył go niżej, przesunął kilka kosmyków włosów, żeby odsłonić szyję... Hmmm, która część ciała działa na niego najlepiej... Nie wiedział. A to była kolejna rzecz, jakiej chciał się dowiedzieć. - Zabawki, drogi Panie. - Odpowiedział spokojnie, przesuwając palce do guzika koszuli. Odpiął go baardzo powoli. - Dotykanej, pieszczonej, ściskanej i ugniatanej. - Znów poprawił kołnierzyk, który teraz przesunął się jeszcze niżej. I z powrotem powędrował do guzika. Odpiął guzik numer 2. - Oooch, na takie przyjemności trzeba najpierw zasłużyć. Więc tak. Może być Pan zazdrosny. - Obrócił się, kiedy usłyszał kroki, a potem huknięcie - na szczęście tylko kolan o ziemię. Chwila zaskoczenia - bo w zasadzie to obawiał się, że coś się Flynnowi stało. Aż przeszły go dreszcze. Spróbował nabrać spokojniejszego tchu w płuca.

- Mówi Pan, że się nie kruszy... - Ruszył wolnym krokiem w jego stronę, odpinając kolejne guziki koszuli. - Może nie był Pan dotąd w odpowiednich dłoniach, by się pokruszyć. Lub... rozpłynąć. - Podszedł do Flynna i obszedł go tak, żeby stanąć za jego plecami. Oczywiście, że Flynn rozpłynął się nie raz - przynajmniej Laurent nie wierzył, że mogłoby być inaczej. Ułożył jedną dłoń na jego głowie tak, by zachęcić go do jej nie odwracania. Przytrzymać ją. - Najlepiej wezmę. Na jazdę próbną... - Szelest materiału zdradził zdjęcie krawatu, który zaraz założył na oczy Flynna. Zawiązał. Wcale nie szybko, nienachalnie - wystarczył ruch, żeby to przerwać, jeden sygnał "stop". Jeśli jednak taki się nie pojawił, to Laurent pochylił się do niego i oparł dłonie na barkach, by zjechać niżej. Żeby ująć jego dłonie i naprowadzić je na jego własne uda. Siłą rzeczy - przylegał teraz do jego pleców. - ... Crow. - Szepnął zaklęcie na jego uszko.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#8
23.11.2024, 02:36  ✶  
Pokiwał głową.

- Z pewnością, może nawet bardziej niż morderstwa. - Czy dało się wyobrazić sobie większy grzech niż okradanie państwa, które od początków swojego istnienia miało w piździe takich wyrzutków jak on? W innych okolicznościach pewnie by się zaśmiał, może Laurent dowiedziałby się, czym jest komuch, ale Crow zdusił to w sobie, bo i on sam się dusił - ciężko mu było oddychać i utrzymać wyraz twarzy, jakim chciał grać. Bo to wszystko wymykało mu się spod kontroli, a on lubił mieć kontrolę nad tym co się działo. To wszystko było na opak - jak odbite w krzywym zwierciadle i pełne sprzeczności. Miał mu dzisiaj przypomnieć o tym co powiedział pod wpływem Veritaserum tak dosadnie, żeby musiał szukać nowego stajennego, bo ten byłby zbyt zgorszony dźwiękami wydobywającymi się z tego budynku. Zamiast tego klęczał właśnie na podłodze z oczami zawiązanymi krawatem i próbował zrozumieć, jak się czuje. Słowo zabawka trafiało w jego gusta, słysząc je, odetchnął i na kilka sekund wrócił do rozmów sprzed tygodni, do koncepcji leżenia na deskach tarasu kiedy smukłe, blade nogi sunęły po jego ciele. Podobało mu się to - o wiele bardziej niż zawiązywanie na nim czegokolwiek, bo to on przywykł do związywania ludzi - jednocześnie znajdował się w pułapce własnego funkcjonowania, bo dominacja nie była dla niego podstawą zaspokajania własnych potrzeb. Odrzucał go pomysł zapomnienia o drugiej osobie - szarpał, gryzł i kusił, żeby zobaczyć iskrę w cudzych oczach, a teraz... Nabrał tak dużo powietrza, że się nim zachłysnął. To był Laurent bawiący się konwencją, czy Laurent wchodzący w rolę prostytutki chcącej zrobić mu dobrze, tak żeby doszedł szybko, odsapnął i mogli wreszcie zająć się sprawami, które zajmowały jego umysł bardziej niż to, że ktoś bardzo chciał opróżnić sobie w nim jaja? Nie wiedział. Nie potrafił go odczytać. Zadarł głowę do góry i zdał sobie sprawę z tego, że pierwszy raz w jego życiu ktoś... uczynił go prawdziwie skołowanym i bezradnym.

To i zazdrość.

Nie widział nic przez materiał na oczach, ale i tak zacisnął je, chwytając go rękoma za uda. Nie potrafiłby się do tego przyznać ze wstydu, ale jego zamiłowanie do korzystania z usług prostytutek mimo bycia czymś wielowarstwowym, miło swój fundament w... zarozumialstwie. W takiej koślawej myśli, że myślały o nim jak o najlepszym kliencie. Nie, nie był durniem i wiedział dobrze, jak bardzo mylne to było, ale to nie przeszkadzało mu przecież w prywatnych fantazjach. Niektóre rzeczy nie musiały nigdy opuszczać prysznica. Miejsce na które musiał sobie zasłużyć było czymś poza tą grą. Kim oni dla siebie byli? Co oni sobie robili? I jak to się w ogóle działo, że ktoś tak słaby potrafił kilkoma słowami uczynić go tak bezbronnym? Serce waliło mu jak szalone, a plecy przeszył dreszcz chłodu. Nie wytrzymał już i rozpiął rozporek, chcąc jakkolwiek sobie ulżyć, bo kiedy usłyszał swoje imię, stał na rozdrożu pomiędzy bardzo chaotycznym spełnieniem się w zrobieniu mu dobrze, a zaszlochaniu nad tym jak niewiele o tym wszystkim wiedział, jak niewiele rozumiał, jak szaleńczo chciałby wierzyć, że nawet jeżeli Prewett miał kogoś jeszcze poza nim, to może tylko jemu mówił o miłości.

- A chcesz mnie... pokruszyć?

Nie powiedział już „pan”, zamiast gry obnażył się z czegoś bardzo skrytego, czego on sam do końca nie rozumiał.

I sapiąc, puścił go drugą ręką, odwrócił się, ale po to, żeby usiąść na podłodze i chwytając za szlufki spodni przyciągnąć do siebie. Nie biodrami na wysokość swoich ust tylko... w dół. Krawat rozplótł się, odkrywając jedno z jego oczu, a on ciągnął dalej, chcąc położyć ciało Laurenta pomiędzy swoimi nogami, obejmując go prawą ręką, lewą wsuwając do jego spodni.

- Szukasz zabawki, ale jak ty lubisz się bawić?

Dopiero teraz oświeciło go trochę, że może i sam Laurent jeszcze tego w sobie do końca nie odkrył, ale nie powiedział tego na głos. Nie zmusił go też do mówienia, tym razem to on mógł zapełnić ciszę wspominaniem tego jak nie może napatrzeć się na jego ciało, kiedy pracował ręką nad doprowadzeniem ich obojga do szczytu.

Kiedy jego oddech się uspokoił, czuł się jak w innym uniwersum. Opierając się plecami o łóżko, leżąc na zrzuconej z niego pościeli, przesuwał palcami po nagim brzuchu blondyna i próbował przepracować scenę sprzed chwili.

- Ja... - Sam nie wiedział, po co w ogóle otworzył usta.

Ja chyba oszalałem.

- Podsłuchiwałem przez chwilę twoją rozmowę z tamtym facetem. Brzmiałeś... - Znowu nie dokończył, ale jego ton sugerował, że chciał powiedzieć mu komplement. - Podobało mi się to.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
23.11.2024, 10:40  ✶  

Podobało mu się to, co widział. Na ile Flynn robił to z rozmysłem, a na ile pod wpływem emocji? Mając całkowity mętlik w głowie? Bo wyglądał, jakby miał mętlik, jakby sam nie wiedział, co powinien teraz zrobić. A przecież klęczał przy nim człowiek, który doskonale wiedział, jak zachowywać się w najbardziej parnych sytuacjach. Wygrałem. Więc teraz, żeby wygrać, musiał jeszcze pozwolić na to zwycięstwo drugiej stronie. Satysfakcja z tej wygranej była ogromna. Rozpływała się po jego ciele i jeszcze mocniej unosiły nad ziemię. Człowiek mógł czuć się Bogiem tylko w takich sytuacjach. Kiedy łaska twoja spływała z każdego ruchu dłonią, gestu i szeptu na kogoś innego. Kiedy ktoś inny wynosił Cię na piedestał istoty pozaziemskiej, bo klęczał, bo chciał ogrzać ci nogi, bo chciał poczuć cząstkę tej boskości w sobie. Moralność w takich chwilach stawała się mizernym konceptem, kiedy uczucie wszechmocy opijała umysł jak szampan. To ich zbliżenie było niepodobne do żadnego z poprzednich. I byłoby kłamstwem, gdyby powiedział, że to nie zaczęło już teraz figurować na liście jego ulubionych, nawet jeśli niekoniecznie wchodzenie w role było jego rzeczą. Nie sprawiało mu za to problemu, żeby dla Flynna się do tej roli dopasować. Przecież nie dało się ukryć, że nawet jeśli te rozmówki były zabawne, to Edge poradził sobie wręcz obłędnie z dobraniem słów-kluczy, które od razu uderzały w odpowiedni dzwon. Więc - ulubione... ulubione spośród tych razy, jakie mieli między sobą? Ha... To było o wiele, wiele szersze porównanie.

- Nie widzisz? Już cię pokruszyłem. - W szepcie otarł się ustami o płatek jego ucha. Czy tak rzeczywiście było - nie wiedział, ale był pewien tego, że mózg Flynna już wariował. To było gdzieś koło tego etapu, gdzie Crow mógł zacząć mówić wszystkie sprośne rzeczy w bardzo wulgarnym tonie, albo zacząć mówić o otchłani, która pochłania, pożera... a on by mu powtórzył dokładnie to samo. Teraz zamienię Cię w pył. To zbliżenie rozkładało go na części pierwsze i wzrastało do najbardziej intymnych, jakie przeżył. Czemu? Dlaczego? Nie miał pojęcia, a teraz nawet nie miał przestrzeni umysłowej, żeby próbować to zrozumieć.

Zszedł w dół, z przyjemnością dając się otulić i przymykając na chwilę oczy w drżeniu od dotyku. Chciał mu odpowiedzieć, ale odpowiedź słowna na moment utknęła w urwanym oddechu.

- Dzisiaj jest tylko o tobie. Pokaż mi. - Wyciągnął do niego dłoń, proszą o poprowadzenie jej. Lecz choć potrafił zachować tyle trzeźwości umysłu w zbliżeniach, znał czułe punkty ludzi, wiedział jak zabawić drugą stronę to dzisiaj jego dłonie zatrzymywały się, drżały, jakby zapominał chwilowo o tym, że przecież miał coś zrobić, gdzieś nimi dotrzeć. Świat się zupełnie kończył w drżeniu. I przychodziła ta Pustka, której tak mocno poszukiwał i błagał o nią po nocach.

Tym razem przyszła do niego na jawie.

Śmiało można było oskarżyć Laurenta o sen, ale nie spał. Leżał zupełnie rozluźniony z głową opartą na klatce piersiowej Flynna mając wrażenie, że wszechświat nie mógł być spokojniejszym miejscem. Pomimo przedwczorajszej tragedii statku. Pomimo Windermere. Mimo Śmierciożerców i widm szalejących w Kniei Godryka.

- Mmm? - Przesunął palcem parę razy po jego udzie w delikatnym głaskaniu, a jego kąciki ust uniosły się kilka milimetrów wyżej na dźwięk jego głosu. Rozchylił powieki. - Podobało ci się, jak się zanudzam głupimi gadkami? - Trochę z tego zażartował, bo znając na tym poziomie Flynna wiedział, o co mu chodzi. Obrócił się lekko - tak, żeby móc spojrzeć na jego twarz. - Mam jedną klientkę z Blacków, którą kiedyś poszczułem Dumą. Tylko nie jestem pewien, czy nie spodobałaby ci się nasza rozmowa aż za bardzo i zgorszyłbyś tę sukę dobierając się do mnie na miejscu. - Pani Black była jedną z bardzo niewielu osób, do których Laurent żywił... bardzo głęboką urazę. A to było bardzo delikatnie ujęte. Wrócił do poprzedniej pozycji. Na jego boku, po przedwczorajszych nieprzygodach, nadal widniała resztka dużego siniaka. - Cóż, chyba nie pozostaje mi nic innego, jak Pana zatrudnić. Zdał Pan śpiewająco.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#10
23.11.2024, 13:07  ✶  
Nie widział. Bo kruszenie kogoś kojarzyło mu się z byciem zniszczonym, a on wcale nie czuł się zniszczony tylko nagi. Ktoś mu właśnie wyciągnął spomiędzy palców wiele lat doświadczenia, mury budowane przez trzy dekady, za którymi tak dzielnie się chował. Nie pokruszył się wcale - ale mógłby się pokruszyć gdyby ktoś wykorzystał ten moment, kiedy nie leżał obok Crowa tylko obok Fleamonta. Z kim innym się tak czuł? Z Fontaine na początku ich relacji. Z Millie, kiedy oboje znajdowali się nad przepaścią. Nie pomyślał o żadnej z nich - zamiast tego odgonił od siebie tę myśl, że czuł się tak z kimkolwiek innym niż Laurent. Może od zawsze był tylko Laurent. Liczył się tylko Laurent. To jak wyglądał, jak do niego mówił, jak się przed nim otwierał i zamykał, jak reagował na zaczepki i słodkie słowa. Nawet jeżeli był tam ktoś jeszcze, musiał teraz zapłakać nad swoją nieistotnością, bo jedynym o czym co do niego docierało była jasna plama pożerająca teraz całą jego egzystencję. Dzisiaj miało być o nim, ale trwało bardzo krótko. Jego myśli były zbyt rozbiegane wokół leżącej na nim postaci, żeby powstrzymywał się przed szczytowaniem. To było zwyczajnie niemożliwe. Drżał jeszcze w momencie prowadzenia w to samo miejsce jego i dopiero wtedy odetchnął. Przypomniał sobie o tym gdzie w ogóle był, jak znaleźli się na tej podłodze i skąd wzięła się ręka wpleciona w jego włosy.

Na krótki moment zamarł. Gapił się na niego w milczeniu, dopiero po dłuższej przerwie rozejrzał się wokół. Jeżeli dostrzegł jakąś ścierkę lub ręcznik, to przyciągnął je do siebie, jeżeli nie - sięgnął po koszulę, którą zrzucił z siebie Laurent. Musiał wytrzeć czymś swój brzuch. Niekoniecznie dlatego, że chciał - zwyczajnie tak wypadało, bo chciał położyć go na sobie wygodniej, bliżej, ciaśniej. Zasypując kark blondyna dwiema garściami pocałunków naciągnął mu na plecy zrzucony wcześniej koc i w ten sposób trwał.

- Byłeś... - piękny i tak dobrze posługiwałeś się słowem żeby dostać to czego chciałeś. Głośno przełknął ślinę. - Wyjątkowy. Inny niż kiedy rozmawiasz ze mną. - I niekoniecznie wpadł na to, że ta prawda również była odbita w krzywym zwierciadle - bo przecież podsłuchał Laurenta takim, jakiego się go spodziewano zastać. A później faktycznie się zaśmiał, ale z siłą kogoś naprawdę zmęczonego. - Naprawdę jesteś zajebistym zbokiem - przyznał, próbując przetrawić to jak brzmiało słowo suka w odniesieniu do kobiety z ust kogoś, kto cytując innych zamieniał wulgaryzmy na słowa o bliskim znaczeniu. - Pokażę ci wieczorem coś co lubię, a jutro... - w piątek, w który wciąż miał czas na spędzenie tu nocy - pokażesz mi się ty.

Kiedy Laurent zadarł głowę do góry, Crow chwycił go wolną ręką za podbródek, przesuwając kciukiem wzdłuż jego wargi.

- Co się stało? - Zapytał nieco mniej spokojnie przesuwając palcami w miejscu, gdzie znajdowały się pozostałości po uderzeniu...? I tak, zdawał sobie sprawę z tego, że chłopak mógł po prostu spaść z konia, a on sam niekoniecznie musiał się tym przejmować do stopnia, w którym od razu marszczył brwi na myśl, że ktoś mu w ten bok przywalił. Tylko że to było silniejsze od niego. Chciał się zapytać o ten wyjazd. O to gdzie był, z kim. O detale podróży i o jej cel. Istniał tylko jeden problem - nawet kiedy ktoś Prewetta krzywdził, pytania nie wylewały się z niego od razu. Do tej pory nie wiedział do końca co zaszło pomiędzy nim i Astarothem poza manipulacją. A losowe pytania o to jak spędził tydzień? Wydawały mu się takie... Nienaturalne. Nigdy tak nie rozmawiali. Nie przywykł do tego ani z nim, ani ogólnie. Z Alexandrem spędzał każdy dzień, dobrze wiedział czym się zajmował. Cain w gruncie rzeczy mówił mu niewiele, a on nie widział sensu w proszeniu się o potok kłamstw zwieńczonych ciepłym uśmiechem. John zalewał go informacjami niepytany. Reszta? Z resztą osób mających dla niego znaczenie widział się na tyle rzadko, żeby próbować streścić o wiele większy kawałek życia, najczęściej przy szklance alkoholu otwierającego mordę przy trzecim łyku.

- W... Sobotę i niedzielę mam występy - powiedział więc. Niby dobrze, takie rzeczy musiały być powiedziane, ale wcale nie czuł się tak, jakby zrobił coś dobrze. Czemu? Przygryzł wargę, dopiero po kilku sekundach dotarł do niego powód. - Nie jesteśmy już razem. - Nie wyjaśnił dlaczego, ale to chyba wystarczyło żeby przekazać, że nie będzie wracał do niego?


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: The Edge (21523), Laurent Prewett (25209)


Strony (9): 1 2 3 4 5 … 9 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa