• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[25.08.1972] Stay and decay // Astaroth x Laurent

[25.08.1972] Stay and decay // Astaroth x Laurent
Panicz Z Kłami
Hot blood these veins
My pleasure is their pain
Bardzo wysoki - mierzy 192 cm wzrostu. Z reguły ubiera się w czarne bądź stonowane kolory, ale można go spotkać w wielobarwnym ubiorze. Włosy ciemnobrązowe, oczy zielone. Jest bardzo blady, ma sine wokół oczu, które nieco jaśnieje, kiedy jest nasycony, ale to nieczęsto się zdarza.

Astaroth Yaxley
#1
30.11.2024, 23:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.11.2024, 23:06 przez Astaroth Yaxley.)  
Powolnymi krokami kończyło się lato i rozpoczynała jesień. Powoli, bo dopiero mieliśmy koniec sierpnia, ale wydłużenie się nocy było już przeze mnie odczuwane. Jako ulga. Kiedyś, wcześniej... Wtedy ubolewałbym nad takim faktem, a teraz... czułem ulgę. Kto by pomyślał, że w jedną chwilę życie może obrócić się sto osiemdziesiąt stopni. Zdziwko - albo i nie - bo w tym położeniu, nie było już życiem, tylko śmiercią.
Byłem po drobnej transakcji. Gość już dawno poszedł, a ja siedziałem za stolikiem, czule gładząc w zamyśleniu kanapę. Wątpiłem by zakupiona szpilka miała mi w jakikolwiek pomóc, szczególnie że nie wyczułem niczego specyficznego w niej. Choć mogło to być normalne. Ale nieistotne. Gorzej, bo nie chciałem się rozstawać z tą aurą nocnego życia.
Uśmiechnąłem się nawet na wspomnienia. Jakiś rok temu. Na pewno to było w ubiegłe wakacje, jeden... nawet nie wiem który. Leżałem na tej kanapie, grubo po północy było, a kolega lał mi z butelki szampan do rozwartych ust. Przypominało mi to słodkie tortury, bo w pewnym momencie zacząłem się w śmiechu dławić, ale wydawało się być to zabawne, takie beztroskie i zabawne, kiedy cały tkwiłem oblepiony. Zapewne myśleliśmy sobie wtedy, że nic nie może nas trafić, zwalić na kolana albo nawet boleśnie przygnieść do ziemi by następnie pozbawić tego beztroskiego życia.
Kanapa, stolik... Nie zawierały znamion naszych zabaw, bo jakżeby mogły. Zbyt to luksusowy lokal był, żeby meble mogły nosić oznaki użytkowania. Wszystko z perfekcyjnym ładzie. Plamy po szampanie nigdzie by nie uświadczył. Nawet nie próbowałem jej szukać, ale doskonale pamiętałem, gdzie się rozpościerała. A tu, na tej krawędzi stolika wyrywaliśmy swoje inicjały, choć wiedzieliśmy, że następnego dnia już ich nie będzie. Robiliśmy to za każdą wizytą. To była nasza miejscówka.
Nie wiem, co mnie podkusiło, ale pochyliłem się nad stolikiem by zrobić to ponownie. A.Y. - to powoli pojawiało się na perfekcyjnym, drewnianym blacie. Skaza młodego pokolenia. Przejechałem palcem po swoim dziele, sącząc drinka, który i tak nie miał mnie upić, ale tak przynajmniej czułem się... bardziej żywo.
Uniosłem usatysfakcjonowany wzrok, przyglądając się rozbawionym czarodziejom, ale ten uśmiech szybko zniknął z mojej twarzy. Zauważyłem Laurenta. Zapewne czułem się bezczelnie przyłapany na odrobinie radości, kiedy nie powinienem... Tyle że, czy Laurent był świadkiem mojej chwilowej beztroski?
Schowałem różdżkę w eleganckiej szacie, jak gdybym wcale nie broił. W pośpiechu, może jakbym chciał jednak już się ewakuować? Miałem tu jeszcze posiedzieć, wyspany, niewyglądający tak bardzo martwo, ale teraz stres ponownie wpłynął do mojego ciała. I to nie bez powodu. Marzyłem, żeby Laurent był moim przyjacielem, zamiast tego mało co go nie zabiłem przez uważanie, że mam wszystko pod kontrolą, a nie miałem, więc teraz... teraz zamierzałem go unikać szerokim łukiem? Dla jego dobra może?
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#2
03.12.2024, 17:54  ✶  

Człowiek zna prawdy, o których nie pisze biblia, ale rzadko kiedy chce się do tego przyznać. Głośny śmiech, szerokie uśmiechy (albo zamienimy przymiotniki?) - wszystko, co znasz i czego doświadczasz, okrojone było lśniącą warstwą pudru. Tego, który zakrywał wady na twarzy najbrzydszych nawet dziewcząt. Człowiek tego szukał - piękna. Doskonałości. Laurent nie był w tym lepszy, bo poszukiwał go ciągle, wszędzie, malował je swoim słowem. Szukał go też tutaj - między pięknymi, magicznymi lampionami, które tworzyły tę przytulną i intymną atmosferę, jak i między samoistnie polerującymi się szklankami i kieliszkami. W przyciszonych rozmowach i złocistych szatach czarodziei, którzy odchodzili i przychodzili do baru. Sam? Nie był sam. Prowadził rozmowę dotyczącą wyścigów konnych, abraksanów, korzyści wynikających z inwestycji albo zabawy zakładami. Coś, czego nie robił, a to nie tak, że był pozbawiony we krwi tej smykałki do hazardu. On uprawiał zupełnie inny hazard. Ludzki hazard. W zakład były brane uczucia i emocje - wartości materialne stawały się mało ważne w tych chwilach. Nie znaczyło to, że nie są ważne wcale.

Rozmowa się przeciągała, a Laurent udawał, że pije drinka, który wabił do siebie spojrzeniem przez ukrojoną pomarańczę wsuniętą w kraniec szklanki. Magiczny drink wirował delikatnie i co jakiś czas z jego powierzchni wyskakiwał delfin zrobiony z soku przemieszanego z alkoholem, który zaraz znowu nurkował w drinku i stawał się jego całością. Rozmowa jak rozmowa - konieczna. Czy przyjemna? Raczej tak. Miał do czynienia z różnymi klientami - ten był jedną z osób, z którymi mógł omawiać sprawy przy drinki, a nie w swoim biurze.

Mężczyzna odszedł - pożegnali się całkiem formalnie, bo to i w końcu było formalne spotkanie, nawet jeśli w nieco bardziej przyjaznym środowisku niż otoczenie papierów. Ten drink, który zamówił - spojrzał na niego z lekkim odżałowaniem i może nie byłoby takim złym pomysłem wypicie go... skoro i tak za niego zapłacił, a towarzystwa nie było. Chciał odejść od baru - mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś cię zaczepi. Chciał - i zatrzymał się. Jego wzrok odnalazł przystojną twarz Yaxleya. Jego najgłupsza decyzja, jaką podjął pod wpływem chwili. To mogło się zakończyć bardzo źle... Zakończyło się zaś tak, że powinien tego żałować. Nie żałował. Mimo to zawahał się. Zawieszony z tym drinkiem w dłoni, widząc, jak Yaxley odwraca spojrzenie. Zawahał się, bo nie wiedział, czy Astaroth chce się z nim kontaktować w jakikolwiek sposób. Po wymianie listów miał jakiś pogląd na sytuację - obwiniał o wiele bardziej siebie samego, niż powinien obwinić jego.

- Mogę się przysiąść, Astarothcie? - Zaintonował wręcz śpiewnie, zatrzymując się przy stoliku. - Czy stanowię dla ciebie zbyt dużą pokusę? - Ten głód był wieczny. Ciągły. Nie chciał go maltretować swoją obecnością. Natomiast bardzo wymownie stanął do niego bokiem, żeby odsłonić wgląd na knajpę. To było pokazanie, że było tu wystarczająco ludzi, żeby w razie czego zareagowali.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Panicz Z Kłami
Hot blood these veins
My pleasure is their pain
Bardzo wysoki - mierzy 192 cm wzrostu. Z reguły ubiera się w czarne bądź stonowane kolory, ale można go spotkać w wielobarwnym ubiorze. Włosy ciemnobrązowe, oczy zielone. Jest bardzo blady, ma sine wokół oczu, które nieco jaśnieje, kiedy jest nasycony, ale to nieczęsto się zdarza.

Astaroth Yaxley
#3
23.12.2024, 14:38  ✶  
Przez dłuższą chwilę nie zdawałem sobie sprawy z tego, że wstrzymuję oddech. Zbliżał się, a ja nie potrzebowałem oddychać, ale jednak... To nie było kwestią braku potrzeby, ale nerwów, które spinały właśnie każdą część mojego ciała. To tak, jakby zaraz miało stać się coś złego, jakby miało nas pochłonąć, zniszczyć doszczętnie, dlatego więc trwałem w zawieszeniu, nie śmiejąc nawet drgnąć. Możliwe, że nie byłbym w stanie wyrwać się z tego bezruchu, ale śpiewny głos Laurenta byłby w stanie zmiękczyć nawet najbardziej niezłomny z marmurów, więc mimowolnie się uśmiechnąłem.
Ulżyło mi? Niekoniecznie, ale skinąłem nieznacznie głową w ramach zgody, żeby się przysiadł. Wciąż jednak nie obdarzałem go spojrzeniem, uparcie wbijając go przed siebie. W tej chwili w elegancką szatę Laurenta na poziomie jego klatki piersiowej, byleby nie patrzeć na tę anielską, niewinną twarz. Nie byłem pewien, czy bardziej nie chciałem ujrzeć jego delikatnych rysów twarzy, warg, które mogły się rozpłynąć przy byle powiewie wiatru oraz błękitnych oczu, tak jasnych... tak nienaturalnie... Że mogłyby topić, mogłyby zatopić myśli, skierować ku jednemu dnu, ale... Nie patrzyłem na niego. Może powód nie leżał w tym, że był faktycznie dużą pokusą, ale może bardziej w tym, że zadałem mu ból, że niemal ukradłem mu życie, że miał mi znacznie więcej do zarzucenia, a jednak przysiadał się do mnie i... jak mogłem mu przy tym spojrzeć w oczy?
Rozchyliłem wargi, chcąc przeprosić, ale słowa nie wymknęły się spomiędzy nich. To było tak nieodpowiednie, tak niewystarczające. W obrazie tego, co widziałem każdej nocy, której odważyłem się zasnąć i to bez silnych eliksirów, nie było słów ani czynów, które mogłyby to wynagrodzić. Myślałem o tym wielokrotnie, ale przegiąłem. Wiedział o tym i o tym, że nie mogliśmy się bawić w kotka i myszkę, bo to naprawdę niosło za sobą wizję śmierci. Może właśnie dlatego przesunął się by odsłonić mi obraz otoczenia, całej tej bogatej gawiedzi, która śmiała się i bawiła w najlepsze, nie zdając sobie sprawy z tego, że wystarczyła drobna utrata kontroli by szampańska zabawa zamieniła się w krwawą jatkę.
Przełknąłem ślinę. Przypomniałem sobie, że potrzebowałem powietrze by coś powiedzieć.
- Nie boisz się mnie? Nie odraża cię moja obecność? - zapytałem, choć to były niezbyt trafne pytania. Jak mógłby się mnie nie bać?! W takiej sytuacji, jaka miała między nami miejsce?! Dlaczego więc tu był? Czemu nie wyszedł albo trzymał się na drugim końcu knajpy? - Może inaczej, co robisz, Laurencie?! Wiesz, że jedyne, co mogę ci ofiarować, to... śmierć - odparłem, odważając się na to by podnieść wzrok na jego twarz. Potrzebowałem zobaczyć emocje, które zagrają na jego twarzy. Może również potrzebowałem ujrzeć z bliska jego twarz? Przez drobną chwilę, zdecydowanie zbyt krótką, którą spędziliśmy w wannie, myślałem, że mogę panować nad sobą i być mu oparciem, przyjacielem... Ta chwila wydawała się być snem. Tak nierealna, że zastanawiałem się czasami, co ja robiłem w skąpym szlafroku w kuchni Laurenta?! Jak się tam znalazłem?! W jaki sposób?! - te pytania udowadniały, że to było realne. Przez tę drobną chwilę było realne.
- Śmierć - wyszeptałem ponownie, spuszczając wzrok na szklankę stojącą na stoliku. Do połowy pustą. Inicjały znajdowały się niedaleko niej. Życie i śmierć. Jedno już miałem za sobą. Z doświadczenia wiedziałem, że śmierć wcale nie była w porządku. Laurent pragnął śmierci, zaznać jej smaku, ale chyba miał to już za sobą, więc... Co tu robił? Jeśli chciał cofnąć się w czasie żeby mnie powstrzymać przed tym losem, to było na marne. Nic nie powstrzymałoby tamtego Astarotha przed wejściem do tego lasu. Najwyraźniej tak zostały zapisane karty historii, los w gwiazdach, że nie dałoby rady. Rozmyślałem już o tym nie raz. Byłem wtedy zbyt podniecony polowaniem, taki pewny siebie, niezniszczalny... I to wszystko prysło. Cała ta młodzieńcza buta.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
02.01.2025, 22:49  ✶  

Zrodzili się z przeciwieństw i do przeciwieństw dążyli.

Stres narastał w Astarothcie i zaciskał się na nim jak wąż dusiciel wokół swojej ofiary. Niezależnie od tego, czy prezentował ten charakterystyczny wyraz twarzy niepewności, czy właśnie szelmowsko się uśmiechał, albo w znużeniu spoglądał przed siebie - zawsze był tak samo przystojny. Jego twarz wykuta w marmurze wyglądała dobrze przystrojona w każdą zmarszczkę, każdy grymas. Mrugnął i przez tę sekundę znów dostrzegał głód, kły, pragnienie, którego nie potrafił ujarzmić. Gra świateł opowiadała historie o niebezpieczeństwach, które się nawet do nas nie zbliżały. Tańczyły pod czaszką jak odbicia na wodzie - niewyraźne i splątane. Rozmyte tak samo, jak rozmywały się kręgi na wodzie.

Laurent usiadł i był spokojny. Wyczerpany doszczętnie z negatywów, wyzuty jak szmata wyciągnięta z wody po praniu. Gdy już usiadł to choć było czego się bać, chyba nagle nie miał na to do końca siły. Pewnie dlatego delikatne uśmiechnięcie się do tego młodego mężczyzny przyszło mu z taką łatwością. A może dlatego, że nie bacząc na naturę wampira, Astaroth Yaxley nie był złym człowiekiem. Chciał dobrze - dlatego tak bardzo bolało, kiedy mu się nie udawało. Miał osobę, która pozwalała żywić mu się swoją krwią, ale na jak długo? Alternatywa czekała - Victoria tworzyła eliksiry. Teraz siedzieli jednak nad innymi eliksirami. Takimi, do których nie potrzebne były wybitne zdolności alchemiczne.

- Tylko głupcy się nie boją. - Drapieżników, którzy byli w ich otoczeniu. Strach strachowi nierówny, jak i lęki się od siebie różniły. Ten delikatny strach, kiedy zagrożenie jest tak blisko, prawie na wyciągnięcie ręki, nie był podobny do tego strachu, którzy odczuwali ludzie stający przed nundu. Laurenta instynkt samozachowawczy - zawsze było z nim coś nie tak. - Czemu miałaby odrażać? - Jego łagodny uśmiech pogłębił się. Ciepły ton, spokojny i cichy - brzmiał tak, jakby nic się nie stało. Zapomniana noc, zapomniane krzywdy, a przynajmniej wybaczone. Bo to nie była noc, o której mógłby zapomnieć. Była jedną z tych, które naprawdę mocno go wykończyły.

Mówił o ofiarowaniu Śmierci, a Laurent uśmiechał się, jak na Życie przystało. Bo to też jedyne, co mógł mu zaoferować.

- To nieprawda. Nie szukaj tylko własnej winy tam, gdzie byłeś wystawiany na pokuszenie. Wiesz, ile historia zna przypadków, gdy człowiek zjadał człowieka? - Być może nie wiedział, a Laurent pewnie nie znał nawet jednej setnej z tych makabrycznych historii. Nie interesowały go. Były przerażające. Mógłby kontynuować, by się nie obwiniał, by pogodził się ze swoją naturą - i gdzie wtedy by się spotkali? - Jestem łaskawym bogiem, który Śmierć również przyjmuje w darze. - Jakże nie pasowało to ciepło i łagodność uśmiechu do tego, co właśnie powiedział. I tak symfonia grała między nimi. Laurenta interesował ten dar. Wszystko dlatego, że była jedna osoba, którą naprawdę chciał zabić.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Panicz Z Kłami
Hot blood these veins
My pleasure is their pain
Bardzo wysoki - mierzy 192 cm wzrostu. Z reguły ubiera się w czarne bądź stonowane kolory, ale można go spotkać w wielobarwnym ubiorze. Włosy ciemnobrązowe, oczy zielone. Jest bardzo blady, ma sine wokół oczu, które nieco jaśnieje, kiedy jest nasycony, ale to nieczęsto się zdarza.

Astaroth Yaxley
#5
03.01.2025, 21:42  ✶  
Ach, nie mieściło mi się to w głowie, ta laurentowa postawa, podejmowane decyzje. Zapewne brało się to stąd, że nasze wychowanie było równie podobne, jak i różne. Różnice polegały na walce - gdybym tylko miał okazję, to ubiłbym wampira, który zrobił ze mną to, co zrobił. Laurent... Właściwie to nie wiedziałem, w jaki sposób określić reakcje Laurenta. Możliwe, że głupotą, choć nie chciałem go tak źle oceniać. O zgrozo, choć na początku naszej znajomości również chciałem go ubić, to jednak teraz, po tym bliższym poznaniu, był zbyt spokojny i łagodny... Taki w porządku. Nie chciałem go oczerniać, więc... wolałem wierzyć, że ma jakieś głębsze pobudki, których po prostu nie dostrzegałem. Nie chciałem by był głupcem, naiwniakiem czy amatorem niebezpieczeństwa.
- Nie jestem pewien, czy ten przykład człowieka zjadającego człowieka jest odpowiedni - odezwałem się spokojnie, powoli, choć w środku wszystko się we mnie ściskało. Istny kontrast dla delikatnego głosu Laurenta. Cieszyłem się, że byłem wampirem, bo inaczej musiałbym się udać na bok by jakoś to przetrawić... albo po prostu oddać, meh. Nigdy raczej nie miałem tak silnych reakcji, jeśli chodziło o stres, ale najwyraźniej to również się zmieniło. Jak cały repertuar w moim życiu. Wróóóć, w nieżyciu, egzystencji, potworności.
Jego ostatnie słowa kompletnie mi do niego nie pasowały. Widziałem jego spojrzenie, kiedy byliśmy ostatnim razem w Raju, po akcji w Windermere. Był w szoku.
- To nierozsądne - stwierdziłem, ponownie wracając do niego spojrzeniem. Trochę tego pożałowałem, bo był zbyt blisko, zbyt prawdziwie. Powoli traciłem kontakt, mieszał mi się sen z jawą, ale on teraz... Wydawał się być taki prawdziwy. Zbyt prawdziwy. - By przyjmować w darach również śmierć - uzupełniłem by nie stracić wątku. Chwyciłem za szklankę żeby skupić zmysły na czymś innym.
- Myślę, że to nie jest odpowiedź. Nie dla ciebie - podjąłem po chwili, ponownie wlepiając spojrzenie w tłumy wewnątrz knajpy. Uparcie wpatrywałem się przed siebie, walcząc z ponowną potrzebą spojrzenia na Laurenta. Lepiej było skupiać się na tłumie. Było ich dużo, choć to jeszcze nie były maksymalne możliwości tej nocy. Jeszcze za wcześnie na apogeum, choć humory dopisywały. Wszyscy tacy rozweseleni, rozbawieni, beztroscy. Też taki byłem. - Śmierć ma wiele obliczy, a jedno z nich to wydarzenia w jeziorze Windermere. Nie chciałeś, żeby to tak się skończyło - wyznałem to na głos. Nie chciałem mu wyrzucać tego, że był głupcem, bo wciąż za bardzo go ceniłem by mieszać go z błotem. Myślę, że bardziej chciałem go chronić przed tymi wyborami. Ja miałem ze śmiercią bardzo dużo wspólnego, a jednak kiedy słońce chciało oświetlić moją skórę, pojąłem, że nawet ja nie chciałem kończyć tego... życia? Mojej potworności. Może nie byłem pełnowartościową istotą, ale jednak nie chciałem umierać definitywnie.
- I nie zrozum mnie źle... Po prostu ostatnio ponownie byłem... w podobnej sytuacji do twojej... - podjąłem po chwili, myśląc o tej nocy, podczas której mało co go nie zabiłem, a także o swoim dniu. Noc i dzień. Dzień i noc. Życie Laurenta miało skończyć się nocą, a moja śmierć miała nadejść o świcie. Przerażające są ścieżki losu. - Czasami zastanawiam się, czy to nie wbrew naturze, że wciąż chodzę po ziemi... Ale wtedy... Człowiek chce się trzymać życia za wszelką cenę, a najgorsze w tym jest to, że w tamtym momencie... Nikt nie podał tej ceny, nie było sposobu na wyśliźnięcie się śmierci. To dziwne uczucie... Mieszanina strachu, przegranej i w końcu pogodzenia się z własnym losem... Czy nie masz tego dość po ostatnim razie, Laurencie? I przedostatnim. Ginąłeś dwa razy czy również miałeś więcej tych oka... właściwie to nieszczęść? - zapytałem Laurenta, choć mówiłem wciąż do przestrzeni przed sobą. Może wyglądałem, jakbym się zamyślił, jak gdybym wypowiadał głośno swoje wewnętrze rozważania...? A jednak był to dialog. Może bezczelna konwersacja z mojej strony, ale to wszystko w dobrej wierze, czyż nie?
Zagryzłem wargę, bo pomyślałem sobie, że gdyby faktycznie tak było, mógłbym obdarowywać Laurenta śmiercią każdego dnia. Myślę, że nigdy by mi się to nie znudziło.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#6
07.01.2025, 11:42  ✶  

Głupota. To jedno słowo tak często przylepiało się do niego, że może niedługo przestanie z tym walczyć. Albo wręcz przeciwnie - zacznie wpadać w napady duszności i paniki, kiedy tylko zostanie to wspomniane, bo nacisk na bycie idealnym miał prawo zelżeć tylko przy kilku osobach. Chwilowo Astaroth nie wpisywał się w tę grupę. Z drugiej strony - nie wpisywał się też w grupę przeciętnych śmiertelnych, przed którymi musi wypadać tak a nie inaczej. Już przed nim wypadł dwa razy bardzo żałośnie - podtrzymując się jego ramion, bo jego własne nogi się pod nim uginały. Głupota. Czynności, jakie potrafił wpleść jak koraliki na sznurek swojego życia, potrafiły być zupełną głupotą.

- Natura potrafi być wyjątkowo parszywa. Powstałeś wbrew niej, ale jesteś teraz jej częścią. Zapewne nic nie będzie adekwatnie idealne. - Ponieważ jesteś na to skazany. Nie mogło być tutaj mowy o żadnych świadomych wyborach - musiał się żywić na innych. Jak na razie nie znaleziono żadnego wspaniałego środka zaradczego innego rodzaju. Tak samo jak zapewne nie istniały żadne słowa, które mógłby usłyszeć i przyniosły by mu ulgę. Gdyby milczał i nie próbował - pewnie nie byłby sobą. Nie byłby też sobą, gdyby trzasnął drzwiami i porzucił człowieka, który próbował go zabić. Oto właśnie była głupota. Laurent grał w skrajnościach. Ta sama cecha prowadziła go do okropnego bólu i do ludzi, którzy dzisiaj gotowi byli za niego oddać życie i pomścić wszystkie jego krzywdy.

- Czasem tego potrzebujemy. - Tego daru. Niekoniecznie dla siebie. Miał potworną rację, że to do Laurenta nie pasował i nawet nie chciał, żeby pasowało. Blondyn był gotów teraz wywracać świat do góry nogami, tonący ponoć brzytwy się chwyta. Jeszcze nie tonął - ale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli będzie dalej biernie przyglądał się rzeczywistości to do tego doprowadzi. Do zatopienia siebie samego.

Obserwacja Astarotha nie przynosiła żadnych pozytywnych wniosków. Wyglądał jak przestępca, który upewniał się, że jego grzechy nie zostaną zauważone. Nie dlatego, że planował coś złego i nie dlatego, że wyrył napis na stoliku, który na pewno zostanie na drugi dzień naprawiony. A może przetrwa tutaj nawet miesiąc i następnym razem Astaroth znowu go zobaczy i uśmiechnie się melancholijnie do swoich wspomnień. Tym razem bez blondyna przy drugiej krawędzi blatu. Wyglądał jak przestępca, ponieważ widział przestępstwo w samym swoim istnieniu. Tym mocniej dostrzegał je w tym, co zrobił. Patrząc na to z perspektywy dzielącego ich... ile to już czasu? Dwa tygodnie? Z tej perspektywy może nawet mógłby mu podziękować. Gdyby nie to być może nie miałby teraz w domu wściekłego psa, o wiele skuteczniejszego niż Duma, z którym konfrontacją niewiele osób było gotowych.

Oto siedział przed nim kolejny wściekły pies gotowy go bronić - nawet przed sobą samym. Chyba to było najbardziej trudnym zadaniem dla tych, którzy chcieli dla Laurenta jak najlepiej - przewidzenie, co za głupota znowu mu wpadnie do głowy. Proszenie kogoś o czyjąś śmierć było jedną z tych głupot.

- Nie chciałem. I nie miałem wyboru. - Tam nie było przykazów i zakazów - była czysta przemoc, która tłoczyła żyły tego jeziora wraz z klątwą. - Bardzo wątpię, Astarothcie. - Uśmiechnął się łagodnie, słysząc o tym porównaniu - że był w podobnej sytuacji. Ale nie wyłapał też, że chodziło o tą jedną, dosadną, która ucinała życie... własne życie. - Druga strona często próbowała mnie wciągnąć w swoje szpony, a Matka Natura wypychała mnie w górę. Inni ludzie wypychali mnie w górę. - Żeby nie zgasł. By nie był jak uliczna lampa, która zaczyna migotać i gaśnie - i nawet ćmy już wtedy do niej nie podlatują. - Mam tego dość. Lecz jeśli pytasz mnie o to, czy mam dość ciebie, czy wolałbym cię odtrącić... odpowiedź brzmi: nie. - Wcale nie powiedział tego mocniej, bardziej zdecydowanie, a mimo to odpowiedź, nawet w tym ciepłym, łagodnym tonie, zabrzmiała całkowicie dosadnie. - Astarothcie. Chciałbym, żebyś mi pomógł. - Powiedział już wprost. - Nie mógłbym jednak, przynajmniej na ten moment, wyjaśnić ci historii, która kryje się za tą prośbą. Czy mimo to byłbyś skłonny mi pomóc?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Panicz Z Kłami
Hot blood these veins
My pleasure is their pain
Bardzo wysoki - mierzy 192 cm wzrostu. Z reguły ubiera się w czarne bądź stonowane kolory, ale można go spotkać w wielobarwnym ubiorze. Włosy ciemnobrązowe, oczy zielone. Jest bardzo blady, ma sine wokół oczu, które nieco jaśnieje, kiedy jest nasycony, ale to nieczęsto się zdarza.

Astaroth Yaxley
#7
11.01.2025, 23:35  ✶  
Na usta cisnęły mi się te podłe słowa, właściwie myśli, cały nurt myśli, krążących wokół spostrzeżenia, które sprzedał mi inny wampir. Inny wampir. Sama świadomość, że rozmawiałem z innym wampirem i że wyznawał mi tak podłe rzeczy, i że ostatecznie wyszedł z naszego spotkania bez szwanku, a to właściwie ja wyszedłem z naszego spotkania... załamany psychicznie, ta świadomość była dusząca. Sama w sobie. Myśl, że ta agresja, ta radość z agresji mogłaby być częścią mojej natury, nowego hobby - niszczyła mnie od środka. Czy właśnie taki miałem się stać...? Potwór w czystej swojej naturze potworności?
Przy Laurencie właśnie tak się czułem. Przemknęło przez moją głowę, że mógłbym być dla niego potworem. Gdyby chciał... To było złe, to było potworne. Zrobiłbym to dla krwi. To było niczym szmacenie się. Albo byciem uzależnionym.
Nie powinenem o tym myśleć, bo jeszcze to zrobię.
Bez zgodu.
Znowu.
Nie powiedziałem ani słowa o mojej nowej złej naturze. Nie chciałem go przestraszyć, choć przecież powinienem, ale jakżebym mógł? Zamknął mi mordę swoim wyznaniem. Tak bardzo, że nie ważyłem się drgnąć. Ani fizycznie, ani psychicznie. Nie wiedziałem, co we mnie widział, czyżby jakąś nutkę nadziei, że nie przekreślał mnie, chociaż... Ach. Pękało we mnie wszystko, na drobne skrawki. Czasami miałem wrażenie, że nikomu już na mnie nie zależy albo że wszyscy boją się mnie... W sumie wiele było różnych przemyśleń. Miałem po prostu za dużo wolnego czasu. Teraz na dodatek miałem ochotę zamienić się w marmur i pozostać właśnie w obrębie własnej głowy, a jednak życie trwało dalej i nie mogłem niczego zatrzymać. Nawet siebie. Na upartego czy może klątwą...? A może jednak mógłbym? Cóż, na pewno w tej chwili nie miałem odpowiednich warunków.
Drgnąłem, nie wiedząc co powiedzieć, ale Laurent nie czekał. Mówił dalej. Może to dobrze. Nie chciałem żeby widział moje rozbicie ani wiedział, że to w jakiś sposób... Dziwne to było, czuć tak wiele z byle słów, a jednak to naprawdę wiele dla mnie znaczyło. Można nawet rzec, że kupił mnie tymi słowami, choć i tak zgodziłbym się na wszystko ze względu na nasze wcześniejsze spotkania.
Odetchnąłem głęboko, uspokajając emocje, zanim się odezwałem. Wpatrywałem się nawet chwilę w nieświadomych imprezowiczów, póki nie unormowałem tego chaosu w sobie. Miałem zamiar przemyśleć to sobie później. Tak będzie lepiej.
  - Pomogę ci ze wszystkim. Mam tak wielki dług u ciebie, że uznaję go za nie do spłacenia - odparłem zgodnie z prawdą, taką prawdą, której nie zamierzałem zmieniać, pomimo zapewnień Laurenta, że wina nie leżała jedynie po mojej stronie. Miałem kły i żądzę krwi w związku z czym powinienem być bardziej odpowiedzialny. To nie była zabawka. - Co mam zrobić? - zapytałem od razu, nie zamierzając słuchać jakichkolwiek komentarzy Laurenta odnośnie wspomnianego przeze mnie długu. Nie można było od tak wysysać z kogoś krwi. To było wbrew prawu. Gdyby nie ten gość, który pojawił się w ostatniej chwili, było by po Laurencie. Ja nie dałbym rady go ocalić.
A teraz nie tylko moja wolność była w jego rękach, także moja przyszłość.
Wciąż unikałem patrzenia na niego. Nie chciałem kusić losu, więc miałem nadzieję, że Laurent nie uzna tego za tchórzostwo czy brak szacunku.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#8
12.01.2025, 13:44  ✶  

Zdążył się w życiu nauczyć, że najgorsze są te potwory, których nie dostrzegasz gołym okiem. Nie te, które siedzą przed tobą, trwają przed tobą i są wręcz gotowe na są, którym ich poddasz. Pewnie Astaroth by nawet nie protestował, gdyby mu powiedział, że jedynym sposobem na to, żeby im obu było lepiej to zamknięcie go w izolatce. Zaprowadziłby go do Ministerstwa przekonując, że tak będzie lepiej. Dla niego, dla wszystkich. Uwierzyłby w to. Był tak zapleciony w ciernie z własnego sumienia, że prawdopodobnie uwierzyłby we wszystko, co tylko próbowałby mu powiedzieć, że mu pomoże. I jednocześnie uchroni... ludzi. Na kim mu tak naprawdę zależało? Na siostrze - to na pewno. Poza tym? Samotność wypalała piętno na jego duszy. Bo to, że ją posiadał - w to nie wątpił.

Dowodem tego była przeciągająca się cisza, która gościła z jego strony. Nie miał potrzeby jej przerywać, popędzać go, czy zmuszać do kontaktu wzrokowego. Nadal czuł sam wyrzuty sumienia za to, co zrobił - że tak go pokusił i tylko pogłębił jego złe samopoczucie. A nie chciał. Bogowie, jak bardzo nie chciał... mimo to egoizm pchnął go bez pomyślunku w kierunku tego... ach. Laurent opuścił na moment głowę, oparł przedramię na blacie i przesunął palcem po jednym z pierścionków. Rozmowa o to, kto jest tu winny nie musiała się odbywać. Każdy wiedział swoje. Nie, Astaroth nie był tutaj tylko ofiarą, ale był zdecydowanie sprowokowany. Okoliczności łagodzą oprawcę - nawet w prawie tak jest. Więc gdyby poszli do tego Ministerstwa musiałby powiedzieć: tak, panie władzo, ten wampir mnie zaatakował sam z siebie. Uniknąć niewygodnego: dopuszczałem go do swojej szyi, chciałem jego pocałunków i dotyku, bo jestem głodną atencji dziwką. Wtedy zaś byłem głodną zniknięcia dziwką. Świat nie zmienił się, kiedy oczy podniósł na niego. Dalej unikał tego, by ich spojrzenia się zetknęły na jego linii. Dalej wyglądał jak zgnieciony człowiek o połamanej męskości, której nie potrafił już pozbierać z podłogi. Ledwo cień człowieka, którym był, kiedy spotkali się za pierwszym razem.

Czy teraz to też nie było samolubne? Mieszanie go w sprawę, którą nie powinien być nawet zainteresowany. O której nie powinien wiedzieć. Niebezpieczną sprawę. Ale oto miał przed sobą syna głowy Yaxleyów. Idealnego kandydata do tego, co trzeba było zrobić, nawet jeśli nie miał żadnego zorientowania na Nokturnie i jego Ścieżkach... na szczęście do podziemia wcale nie musiał wchodzić. Stawiał na to, że tak będzie - że się zgodzi, bo dług. Nie chodziło jednak o dług, a o to, że chociaż mógł samemu sobie dać jakiś cel i wrażenie, że może ten dług spłacić. Żeby chociaż trochę odkupić swoje winy.

- Jest takie miejsce schadzek na Nokturnie, do którego wpuszczają tylko wybranych. - Zaczął, splatając palce dłoni złożone na blacie przed sobą. Miejsce schadzek - bardzo ładna nazwa na burdel. - Nazywa się Rose Noire. Prowadzi je wpływowy przestępca z Nokturnu. - Nawet jeśli teraz zamierzałby odmówić to wiedział, że z całą pewnością złapał jego atencję. - Nie łączą nas dobre relacje. Jeden z jego ludzi zabił kilka dni temu jednego z moich abraksanów. Podpalił stajnię. - A czemu w dobrych relacjach nie byli? Och, cóż... - Człowiek ten dobrze pilnuje swoich sekretów. A ja tych sekretów potrzebuję. Informacji o jego działalności, o jego pracownikach, o jego cennych klientach. - Dobrze się stało, że się spotkali przypadkiem. I tak zamierzał do niego napisać.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Panicz Z Kłami
Hot blood these veins
My pleasure is their pain
Bardzo wysoki - mierzy 192 cm wzrostu. Z reguły ubiera się w czarne bądź stonowane kolory, ale można go spotkać w wielobarwnym ubiorze. Włosy ciemnobrązowe, oczy zielone. Jest bardzo blady, ma sine wokół oczu, które nieco jaśnieje, kiedy jest nasycony, ale to nieczęsto się zdarza.

Astaroth Yaxley
#9
17.01.2025, 20:28  ✶  
Rose Noire nic mi nie mówiło. Miejsce schadzek... Nietypowa nazwa jak na bar, spelunę czy co to tam było. Niezwykle delikatna nazwa jak na brytyjskie klimaty. Ale co tam! Zaskoczyło mnie bardziej to, że Laurent ma jakieś - nawet negatywne - relacje z oprychem z Nokturnu i, cóż, w pełni zdawał się wiedzieć, co mówi na ten temat. To nie był żaden żart. W pełni poważna sprawa.
Wiedziałem o tym, bo przeniosłem swoje umęczone spojrzenie na Laurenta. Szybko tego pożałowałem, ale nie byłem w stanie odwrócić wzroku od jego hipnotyzującej urody. Może to było działanie selkie... A może po prostu natura na nim nie oszczędzała... A może to fortuna tatusia... Niezależnie od źródła - wyglądał świetnie, nawet nienaturalnie, niezwykle dobrze, jak na kogoś, kto ciągle pakował się w kłopoty. Zmartwiłem się incydentem w jego stajni, ale najwyraźniej nie byłem jedynym potworem na jego drodze. Ewidentnie przyciągał kłopoty jak magnes.
W tej skróconej historii Laurenta i również jego prośbie było tak dużo ciekawostek, że nie byłem pewien, od czego zacząć. Postawiłem na przyjacielską kpinę.
- Widzę, że nie tylko ja mam nie po kolei w głowie - stwierdziłem, pozwalając sobie nawet na lekki, ale stuprocentowo szczery uśmiech. - Nie rozumiem, czemu taki bogaty dzieciak jak ty ma wrogów nawet na Nokturnie! Anomalia - odpowiedziałem sobie i zmusiłem się do odwrócenia wzroku. Skupiłem się na szklance. Nawet po nią sięgnąłem, żeby zająć czymś ręce i głowę.
Sekrety... Nie byłem pewien, czy byłem odpowiednią osobą do wyciągania sekretów czy ploteczek. Mogłem się podkraść niepostrzeżenie - to fakt, ale tu raczej chodziło o wchodzenie w tyłek. Jako klient? A może jednak porwanie? Nie byłem pewien, czy te sekrety miały wyjść po cichu, czy może mogły namieszać i narobić ambarasu...?
Cóż, pytań zaczęło się pojawiać więcej. Tak dużo, że nawet nie byłem pewien, kiedy przestałem rozważać o problemach z pragnieniem krwi i towarzystwem Laurenta.
- Chcesz żebym go torturował? Czy ma to być zrobione po cichu? - zapytałem tak dla pewności. Nie byłem pewien, czego dokładnie oczekiwał Laurent. Informacji mogło być multum, szczególnie że miały dotyczyć sfery biznesowej. - Nie lepiej spalić mu to miejsce w podzięce? - zaproponowałem, bo w sumie... Oko za oko?
[Oko... Zabawne, no nie?]
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#10
20.01.2025, 20:05  ✶  

Czasami żadna z odpowiedzi nie była poprawna. Bywało tak, że poprawne były wszystkie. Albo tylko te wybrane, pojedyncze z postawionebo wyboru ABCD. Test niejednokrotnej odpowiedzi - ciekawe, czy Astaroth by go zdał. Człowiek, który bardziej niż do urody w swoim dzieciństwie, przywiązywał się do tego, jak dobrze złapać włócznię, by na odległość sięgnąć nią syrenę. Jeszcze zanim ta zacznie śpiewać. Laurent nie uganiał się za miotłami, nie wysilał się na łapaniu z całych sił różdżki na zajęciach Obrony przed Czarną Magią. Stał przed lustrem i wybierał sałatę w Wielkiej Sali, żeby wyglądał idealnie. Wszystko, czym był spisywany, w swojej głowie, stało się wartością tego, jak wygląda i co będzie sobą prezentował, kiedy opuści te mury. Gdy już stanie przy ojcu, który w oczach dziecka rządził wręcz całym krajem! Ba! Światem! Był bogiem zesłanym nam tu z niebios! Chyba większość chłopców nie mogła się napatrzeć na swojego ojca. Chyba większość z nich chciała stać się takimi, jak oni.

- W twoich ustach brzmi to jak komplement. - Oparł łokcie na blacie i uniósł ręce, by palcami jednej dłoni zacząć bawić się pierścionkami na tej drugiej. Wzroku teraz od Astarotha nie odrywał. Było... miło. Zaskakująco. Mogli uwierzyć w stworzenie jakiejś normy? Braku obaw przed tym, by ukąszenie Astarotha było koniecznością? Karą? Czcze pragnienia. Wampir pozostanie wampirem, a on nie oczekiwał od niego niczego więcej poza byciem sobą. Musiał trzymać dystans - ten fizyczny. Musieli - bo przecież żaden z nich nie powinien go przełamywać. Uśmiech towarzyszył jego ustom, a teraz stał się rozbawiony, podłapując nastrój mężczyzny siedzącego przy nim. Ten drobny żarcik, jaki ich połączył. - Może właśnie dlatego, że jestem bogatym dzieciakiem, ich mam. - Teraz dopiero zerwał kontakt wzrokowy i spojrzał na swoje palce ciągle kręcące się w tej automatycznej zabawie. Była to odpowiedź lakoniczna, ale Astaroth dalej nie pytał. - Jestem wdzięczny za dyskrecję. - Warto było to powiedzieć na głos. Bo był. Że mężczyzna na razie nie dopytywał, nie pchał granicy zaufania dalej. To wręcz wydawało się niesprawiedliwe, w którym kierunku go pchał, a jednocześnie nie mógł podzielić się wszystkim, co wiedział. Nie, to nie było sprawiedliwe. Dlatego ta wdzięczność wcale nie była udawana. A Astaroth miał pogląd na to, na co się pisze.

Zaskoczenie po tej propozycji (jak dobrze zaoferować komuś śmierć) było również nieudawane. A przerodziło się w delikatny uśmiech. Spojrzał na Astarotha z czymś, co można było określić jako docenienie. Uznanie? Jakby dorósł do oczekiwanej miary. Nie, Laurent nie pomyślał nawet o spaleniu tego miejsca.

- Podoba mi się twój tok rozumowania. - Niestety obawiał się, że wtedy ta wolna na wyniszczenie przesunęłaby się dalej. - Lecz nie. Żadne z wymienionych. - Umoczył wargi w tym barwnym drinku, który został dla niego przyrządzony. - Potrzebuję informacji, więc potrzebuję... kogoś w środku. - Szczura w środku - dokładnie tego słowa chciał użyć. Ale nawet nie był pewien, czy Astaroth by ten slang zrozumiał. - Do Rose Noire trudno się dostać. Aby tam wejść potrzebne jest zaproszenie, specjalne monety. I bardzo duża suma gotówki, żeby kupić tam swoje wymarzone niebo. - Czegóż tam nie oferowali... - Nie chcę cię narażać na żadne niebezpieczeństwo. Potrzebuję znaleźć słabe ogniwo w środku, żeby była informatorem od wewnątrz. Którąś z pań do towarzystwa, pracownika... potrzebuję się zorientować, kto z bogatych tego świata sprzedaje tam swoją duszę diabłu. - Laurent nie chciał wygranych bitew. Chciał wygranej wojny.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (3585), Astaroth Yaxley (3459)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa