• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[04.09.1972 - poranek] exchange | Geraldine & Brenna

[04.09.1972 - poranek] exchange | Geraldine & Brenna
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#1
02.01.2025, 00:08  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2025, 23:23 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic IV

04.09.1972 - Warownia Longbottomów

Nie mogła przez wieczność uciekać przed rzeczywistością. Miała tego świadomość, dlatego rankiem wymknęła się z Piaskownicy, zostawiła na stole krótką notatkę, nie chciała zostawić Roisa bez informacji o tym, że zniknie na moment. Cóż, wrzesień przyniósł jej pewne zmiany, sama nie wiedziała, co oznaczają, faktem było jednak to, że miała spędzić jeszcze kilka dni i nocy w chatce nad morzem, która kiedyś była jej domem. Co to dla niej oznaczało? Nie miała pojęcia, ale brnęła w to, bo musiała jakoś odnaleźć się w świecie po tym, jak przyszło jej zmierzyć się z demonem (nie, żeby to był aktualnie największy problem w jej życiu).

Wymieniła z Brenną kilka listów, miała świadomość, że interesuje się ona tematem widm, które zamieszkały w Kniei, zresztą nie dziwiło jej to wcale, bo przecież Longbottomówna i jej cała rodzina byli narażeni na obecność tych stworzeń bardziej niż większość społeczeństwa, no, jak wszyscy mieszkańcy Doliny.

Zjawiła się więc pod drzwiami ich rezydencji z samego rana - tak jak ustalili w listach. Wcześniej wpadła dosłownie na kilka minut do swojego mieszkania, aby wziąć stamtąd zdjęcie i wycinki z gazet, które wydawały jej się istotne. Zrobiła to bardzo szybko, bo nie chciała spotkać swojego brata. Nie zamierzała mu się tłumaczyć z tego, co robiła, gdzie mieszkała i właściwie co się z nią aktualnie działo. Nie była jeszcze na to gotowa.

Zastukała więc w drzwi wejściowe, w sumie gotowa na to, że otworzy je ich skrzatka. Pojawiała się w tej rezydencji od czasu do czasu, znała Longbottomów i darzyła ich sympatią. Była to jedna z niewielu rodzin czystokrwistych, w których bezinteresowność nie wątpiła, zresztą przyjaźniła się z Erikiem od czasu, kiedy uczęszczali do Hogwartu. Tym razem może nie było to zupełnie bezinteresowne, bo przecież miała wymienić informacje, mimo wszystko nie czuła, że robi coś niewłaściwego.

Minęło kilka dni od czasu jej konfrontacji z widmami, ale zdawała sobie sprawę, że wypadałoby kogoś o tym poinformować, zapewne to, co widziała dotarło już do ministerstwa bo nie była w tamtych miejscach sama, ale była ciekawa tego, jak rozwinął się ten temat. Zamierzała w tym nieco pogrzebać i zasięgnąć języka, była przygotowana na to, aby nakreślić bliżej to, co sama widziała.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
02.01.2025, 17:34  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.01.2025, 17:35 przez Brenna Longbottom.)  
Ciężko było zapomnieć o widmach, gdy żyło się w Dolinie Godryka i regularnie spoglądało na ciemną ścianę lasu, tak dobrze znanego i kochanego, a teraz pełnego potworów. Ciężko było o nich zapomnieć, kiedy mały Charlie Dafoe spoglądał na ciebie nie tak dawno z plakatów, a do Ministerstwa trafiały ciała sąsiadów, wyssane z życia, wyglądające tak, jakby spoczywały w ziemi od wielu miesięcy. Ciężko było zapomnieć, gdy w rodzinnym grobowcu nie tak dawno złożyło się prochy, bo przez widma zabrakło ciała, które dałoby się pochować.
Nie zapomniała: odpuściła, bo sądziła, że departament tajemnic panuje nad sytuację, a choć pytała wszędzie i rozmawiała nawet z pracownikami, wpuściła ich do domu Mildred, pełnego widm, wychodziło na to, że powinna trzymać się z daleka.
A potem zaczęły ginąć koty, Quintessy omal nie pochłonął jej własny strach, Atreus wspomniał o potworze, którego ktoś trzymał w piwnicy, i Brenna zaczęła miotać się jeszcze bardziej niż zwykle. Może przebywała teraz głównie w Londynie, ale to nie znaczyło, że nie martwiło ją bezpieczeństwo Doliny, Warowni, krewnych, sąsiadów.
I najgorsze, że nie mogła z tym niczego zrobić. Poczucie bezradności w tej i wielu innych sprawach właściwie już jej nie opuszczało: i straszliwie, straszliwie ją to wkurzało. Tym bardziej nie zaszkodziło skorzystać z szansy do zdobycia większej ilości informacji. Zwłaszcza że chciała też spytać Geraldine, jak wyglądała sprawa z Thoranem Yaxleyem – w Brygadzie zgłoszono kilka jego wybryków, a wuj wspomniał coś o tym, że mężczyzna w istocie jest demonem, więc… Brennę trochę martwiło, że jakiś demon rozgrzebał jej wspomnienia i krążył wolno po Londynie.
Może nie do końca ufała Yaxleyównie, ale przynajmniej nic nie wskazywało na to, by ta miała popierać śmierciożerców. Drobna współpraca mogła być przydatna. Odpisała szybko na list Geraldine i wczesnym rankiem pojawiła się w Warowni. Gdy Yaxleyówna zapukała do drzwi, Brenna akurat pomagała skrzatce w kuchni, przygotowując śniadanie oraz lunch na wynos dla tych, którzy tego dnia wybierali się do pracy. Dwa psy kręciły się wokół jej nóg, wyraźnie stęsknione – chociaż zdążyła już zabrać je na spacer (pojawiła się mniej więcej o świcie, a przecież oczywiste, że jeśli ktoś choćby poruszył się rankiem na łóżku, to nadeszła pora na wyprowadzenie psiaków).
– Cześć – przywitała się, gdy otworzyła drzwi i zmierzyła Geraldine spojrzeniem. Jej ton był normalny, na twarzy pojawił się zwykły, przyjazny uśmiech, ale w istocie Brenna patrzyła na nią, szukając, jakichkolwiek odstęp od normy.
Wszystko, co działo się w kraju, w jej życiu, wokół, sprawy dotyczące metamorfomagów, eliksir wielosokowy z Lammas, sprzyjało ostrożności. A przez myśl Brenny przeszło mimowolnie, że nie może być do końca pewna: stała przed nią Geraldine, czy Thoran, który skradł jej twarz?
– Chcesz wejść na kawę czy wolisz siąść w sadzie? – spytała jednak, jak gdyby nigdy nic, nogą powstrzymując Gałgana przed przeciśnięciem się ku Geraldine.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#3
02.01.2025, 19:41  ✶  

Miała wrażenie, że od ogniska na którym pojawiła się pod koniec sierpnia minęły wieki. Sporo wydarzyło się w jej życiu, właściwie znowu zaczęło się rozsypywać na części i nie wiedziała kiedy uda jej się zebrać to do kupy. Powinna do tego przywyknąć, miała nadzieję, że nie spotka tutaj Thomasa, z tego co jej wspominał to mieszkał u Longbottomów, a niekoniecznie była gotowa spojrzeć mu w oczy i powiedzieć, że to, iż spotkali się ostatnio kilka razy było błędem. Miała nadzieję więc, że nie dojdzie do takiego spotkania. Postanowiła, że będzie trzymać się na dystans, aż ten sam zrezygnuje, no w ostateczności wyjaśni mu co nieco. Była w rozsypce gdy się spotkali, potrzebowała z kimś porozmawiać, potrzebowała bliskości i wykorzystała do tego poczciwego Hardwicka. Taka już była, nie zamierzała wspominać o tym, że zupełnie przypadkiem nadziała się na swojego byłego, który znowu namieszał w jej głowie, że była gotowa bez mniejszego zawahania wpuścić go ponownie do swojego życia, bo wiedziała, że tylko on był jej w stanie dać to, czego potrzebowała. Nikt inny - była tego świadoma.

Brenna otworzyła jej drzwi - to nieco ją zaskoczyło. Spodziewała się jednak zobaczyć skrzatkę, cóż umówiły się wcześniej więc może po prostu jej oczekiwała, to też nie było niczym nietypowym. - Cześć Brenna, dzięki, że znalazłaś dla mnie czas. - Wypadało zacząć od przywitania. Yalxeyówna nie wyglądała najgorzej, jak na nią, można było zauważyć na jej twarzy zmęczenie, ale zdecydowanie bywało już dużo słabiej. Uśmiechnęła się do Longbottomówny, by nie wyjść na gbura.

- Ooo, a kogo my tu mamy. - Nachyliła się do psa, którego Brenna powstrzymywała przed przeciśnięciem się w jej kierunku, nie mogła się powstrzymać od tego, aby nie posmyrać go za uchem. Cóż, wiedziała, że jej psy to uwielbiały więc z tym nie mogło być inaczej.

- Tak właściwie to poranek jest całkiem przyjemny, może usiądziemy w sądzie? - Ta propozycja wydawała jej się być dużo bardziej atrakcyjna. Pogoda nie była najgorsza, chociaż w powietrzu dało się już wyczuć bliskie nadejście jesieni. Sad jednak dawał im również nieco prywatności, miała świadomość, że rezydencja Longbottomów jest pełna ludzi i nigdy nie wiadomo, kto akurat może się pojawić, więc tak sąd był idealnym rozwiązaniem.

- Kawą nie pogardzę, nie zdążyłam wypić  jej przed wyjściem. - Whitby znajdowało się trochę od Londynu, a postanowiła przebyć tę drogę na miotle, aby nieco się rozruszać. Przez ostatnie kilka dni niewiele czasu spędziła na swoich zwyczajnych aktywnościach, więc dobrze zrobił jej chwilowy powrót do sportu. - Jakby coś czarna, nic specjalnego, mam już iść do sadu, zabrać ze sobą tego jegomościa? - Nie miała nic przeciwko psiemu towarzystwu, akurat bardzo przepadała za tymi zwierzętami w przeciwieństwie do kotów, których nie zniosła.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
02.01.2025, 22:09  ✶  
Brenna nie miała pojęcia, jak Geraldine potraktowała Thomasa: nie wiedziała o posłanym mu liście, spotkaniach, o pikniku i o tym, że gdy Yaxleyówna teraz znów umawiała się z kimś innym. Być może nie uśmiechałaby się do niej tak pogodnie, gdyby o tym wiedziała, bo Thomas był jej przyjacielem i naprawdę porządnym chłopakiem, a nawet jeżeli Geraldine niczego mu nie obiecywała, Hardwick nie przypominał jej innych, przelotnych miłostek.
Dla niektórych to było nic wielkiego, dla innych – ostry odłamek, raniący prosto w serce.
– Uważaj… – zaczęła ostrzegawczo, ale nie zdążyła: Gałgan, ledwo Geraldine wyciągnęła rękę, dał upust swojej sympatii, próbując na nią skoczyć. Czy zwierzęta wyczuwały demony? Czy skoro Gałgan reagował tak pozytywnie, to znaczyło, że wszystko jest w porządku? - …skacze – dokończyła, uśmiechając się przepraszająco. – I będzie teraz oczekiwał głaskania przez kolejne dziesięć lat.
Pies był najbardziej przyjacielskim i najbardziej energicznym ze zwierzaków Longbottomów: a poza tym wciąż chyba trochę tęsknił za Mavelle. Wprawdzie wpakowywał się ostatnio regularnie do łóżka pana Crawleya i Brenna odetchnęła, że psie serce nie zostało złamane – na szczęście domowników było sporo, i nie zdążył też aż tak przyzwyczaić się do Mavelle przez te parę miesięcy – ale i tak szukał uwagi każdego, kto chciał tę ofiarować.
– W takim razie zaraz przyniosę kawę na huśtawkę. Możesz go zabrać ze sobą, ale ostrzegam, że pewnie spróbuje wpakować ci się na kolana – stwierdziła. W ogrodzie Longbottomów wisiała i „normalna” huśtawka, i stała spora, drewniana, bujana, idealna zarówno na spędzanie na niej ciepłych, letnich wieczorów, jak i do takich rozmów, jaka je czekała. Poranek był już trochę chłodny: na trawie osiadła rosa, słońce nie grzało jeszcze dostatecznie mocno, aby znikł w pełni chłód nocy, a w powietrzu czuć było nadciągającą jesień, ale wciąż jeszcze trwało lato.
Do jego końca zostało siedemnaście dni. Brenna odliczała je, wciąż uczepiona wizji wuja, jesiennych liści, myśli o tym, że ogień miał nadejść jesienią.
Wycofała się do kuchni, gdzie nalała kawy z podgrzewanego dzbanka do dwóch kubków, a potem dorzuciła na talerzyk kilka małych kanapek, część z serem i jajkiem, część z szynką i pomidorem. Sama nie zjadła jeszcze śniadania i podejrzewała, że skoro Geraldine nie zdążyła wypić kawy, też niczego nie jadła. Ułożyła to wszystko na tacy i chwilę później dołączyła do Yaxleyówny w sadzie.
– Słyszałam już, że Biuro Aurorów dostało zgłoszenie w sprawie śmierci mężczyzny, który kontaktował się z jednym z tych stworów – powiedziała, siadając. – To o tyle dziwne, że nie wydawały mi się… możliwe do kontaktu z kimkolwiek.
Ale mogła się mylić: dementorzy przecież do pewnego stopnia byli rozumni. Po prostu zwykle nie chcieli słuchać.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#5
02.01.2025, 23:37  ✶  

To lato nie było łatwe dla Geraldine. Sporo działo się w jej życiu, próbowała jakoś znaleźć swoją ścieżkę, jednak szło jej to raczej nie najlepiej. Była mocno zagubiona, podejmowała irracjonalne decyzje, które mogły ranić osoby, które znała. Nie była z tego szczególnie dumna, ale w ten sposób odreagowywała cały stres, który pojawił się w jej życiu, może było to nieco egoistyczne, ale nie zamierzała się teraz nad tym zastanawiać, liczyła na to, że nadchodząca jesień spowoduje, że wreszcie sobie wszystko ułoży i jakoś się odnajdzie w otaczającym ją świecie, zdecydowanie w mniej destrukcyjny sposób, niż robiła to do tej pory. Nie, żeby aktualnie cokolwiek zwiastowało, że miało się tak stać, zważając na ten początek miesiąca, ale nie chciała tracić nadziei, że te kilka miesięcy będzie dla niej dobre.

- Nie wiem, czy ci mówiłam, ale sama mam dwa psy. - Mogła o tym nie wiedzieć, bo Brenna raczej nie bywała w jej mieszkaniu. Spotykały się na neutralnym gruncie, aby poćwiczyć szermierkę, czy wymienić się jakimiś informacjami. Nie miała zamiaru opowiadać jej o tym, że drugiego z psów sobie przywłaszczyła, bo nie powinna się tym dzielić z funkcjonariuszem prawa. - Zdaję sobie sprawę, że tak się to może skończyć, ale wcale mi to nie przeszkadza. - Dodała z uśmiechem. Mogłaby go głaskać przez najbliższe dziesięć lat, jeśli nadarzy się ku temu okazja.

- Pójdę więc do ogrodu, a to może być całkiem przyjemne obciążenie, czy może być coś lepszego od słodkiego pieseczka na kolanach? - Rzuciła te słowa w eter, chociaż nie dało się nie zauważyć, że gdy wspominała o słodkim pieseczku spoglądała na Gałgana.

Jak powiedziała tak też zrobiła. Udała się w stronę sadu, dostrzegła huśtawkę, a w sumie to nawet dwie, o której wspomniała Longbottomówna. Wybrała tę drewnianą, bujana, bo wydawała jej się być odpowiedniejszym miejscem do odbycia rozmowy, która je czekała.

Rozsiadła się wygodnie i faktycznie stało się tak, jak zapowiedziała znajoma - Gałgan wskoczył jej na kolana. Zareagowała na to uśmiechem, teraz mogła go głaskać bez końca, idealne rozwiązanie. Sierść psa była ciepła i całkiem przyjemna w dotyku, nie przestawała się cieszyć sama do siebie, kiedy go dotykała. Cóż, nawet jej niewiele trzeba było do szczęścia. Brakowało jej takich momentów, kiedy nie musiała się niczym przejmować.

- Biuro dostało informację, bo Atreus był tam ze mną. - Cóż, pewnie nie wspominał o jej obecności, bo dziwnie wyglądałoby to, że współpracowali, skoro ona nie była zatrudniona w ministerstwie. - Przypadkiem na siebie wpadliśmy, i podążylismy za jednym podejrzanym typem. - Przypomniała sobie o tym, że znalazła coś w jego domu. - Właśnie, chwila. - Wyciągnęła z kieszeni swojej koszuli (tak, właściwie to nie swojej, a Roisa) kilka wycinków z gazet, które znalazła podczas przeszukiwania mieszkania Wkurwionego, to był chyba odpowiedni moment, aby pokazać je Brennie. - Ten człowiek zbierał jakieś wycinki, szliśmy za nim, zaprowadził nas do Kniei i chyba zamierzał z nas zrobić kolację dla tego czegoś, udało nam się zwiać. - Cóż inaczej pewnie by przed nią nie siedziała. - On sam nie miał tyle szczęścia, czekaliśmy na niego, ale nie wrócił, okazało się, że ta istota zjadła go zamiast nas. - Nie, żeby było jej szkoda tego mężczyzny, bo przecież on chciał, żeby spotkało ich to samo.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
03.01.2025, 00:40  ✶  
– Chyba wspominałaś o jednym – rzuciła jeszcze Brenna, nim znikła w kuchni.
Gałgan miał w sobie trochę krwi labradorów i z pewnością mnóstwo ich energii oraz miłości do świata i ludzi. Był duży, nie zmieścił się więc cały na kolanach Geraldine, co rozwiązał tak, że najpierw wpakował na nie przód, potem tył, gdy przód w wyniku tego spadł, powtórzył procedurę, przez co spadł tył… w końcu zadowolił się więc oparciem o nią przednich łap i głowy, a jego ogon chodził jak szalony.
– To nie dla ciebie – ostrzegła Brenna psa, gdy usiadła obok Geraldine i podała jej kubek z kawą. – Częstuj się kanapkami – zachęciła, a potem jej spojrzenie powędrowało do wycinków. Zmarszczyła lekko brwi, chyba trochę zaskoczona, że Atreus pozwolił Yaxleyównie zabrać dowody z miejsca zbrodni, ale zmilczała. Zerknęła na nie pobieżnie, nie musiała jednak długo zastanawiać się nad odpowiedzią: Bulstrode w końcu już pokazał jej podobne dokumenty, a konkluzja była jasna.
– Ten człowiek był prowokatorem. Donosił na sąsiadów, kłamał, rozpuszczał plotki. Nie wiem, dlaczego to robił. Powiedziałabym, że był po prostu okropną osobą, ale rzucanie kotów na pożarcie potworowi z lasu to już wyższa szkoła jazdy. Czy lubił czarną magię, czy zjawę przyciągnęła jego zła dusza i jakoś na niego wpłynęła… tego nie wiem. Wiem za to, że o ile do tej pory mieliśmy po prostu ofiary, które zostały dopadnięte w Kniei, tak teraz zdarzyły się przypadki, że te stwory wpłynęły w jakiś sposó na ludzi w Dolinie.
Może nie powinna tego mówić. Ale oficjalnie nie prowadziła sprawy widm. Oficjalnie nikt jej nie prowadził. Nie miała pojęcia, kto się tym zajmował, co wiedział Departament Tajemnic, a oni wszyscy wciąż pozostawali w niebezpieczeństwie. Nieświadomość tylko zwiększała zagrożenie.
– Te istoty w jakiś sposób działają na koty. Zmuszają je… do ucieczki? Może dlatego widma je pożerają: bo te wyczuwały, że coś jest nie tak. Niestety, tylko koty Figgów mogą nam coś o tym opowiedzieć, a one twierdzą, że nie da się zapewnić ludziom bezpieczeństwa – stwierdziła Brenna z westchnieniem i uniosła filiżankę do ust, a jej spojrzenie powędrowało w stronę lasu. – Zdaniem mojej znajomej przypominają dementorów.
To zasugerowała Cynthia Flint wiele miesięcy temu: a Cynthia znała się na pewnych dziedzinach magii, o których niekoniecznie chętnie uczono każdego.
– Niestety, nie wyobrażam sobie, jak wiele potrzeba by patronusów, aby na dobre wygnać je z Doliny Godryka: a to nie rozwiązałoby problemu, bo przecież poszliby po prostu dalej.
Była pewna, że muszą znaleźć sposób na ich zniszczenie lub uwięzienie, ale w jaki sposób mogli to zrobić?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#7
03.01.2025, 01:14  ✶  

- Dorobiłam się drugiego, w między czasie. - W końcu łatwiej było iść przez życie we dwójkę. Pierdole bardzo dobrze zrobiło nowe towarzystwo, chociaż życie z dwoma szczeniakami wcale nie należało do najprostszych, mogła liczyć jednak na wsparcie Triss i Astarotha, dzięki czemu nie wydawało jej sie to być, aż tak bardzo problematyczne.

Gałgan całkiem nieźle bujał huśtawką, kiedy skakał na jej kolana, to nie było wcale takie złe rozwiązanie, chociaż obawiała się nieco, że może ją przewrócić, wyglądał na naprawdę silne zwierzę, z drugiej strony ona również ważyła swoje, więc może nic złego się nie wydarzy.

Kątem oka dostrzegła Brennę, która pojawiła się niedaleko z tacą pełną kanapek i kawą. Rozpieszczała ją dzisiaj, nie chciała nadużywać gościnności, ale wolną ręką sięgnęła po jedną z kanapek, w którą się wgryzła. Nie, żeby była jakąś szczególną fanką warzyw, ale darowanej kanapce nie zagląda się we wnętrze. Upiła również łyk kawy, robiło jej się naprawdę przyjemnie.

Słuchała uważnie, co miała jej do powiedzenia Brenna, tak - Wkurwiony wyglądał dokładnie na kogoś takiego. Cóż, Atreus nie miał zbyt wiele do gadania jeśli chodzi o te informacje, bo to ona je znalazła, mogła je przed nim ukryć i nie dać mu nic, poznał jej łaskę. - Poczekaj. - Odstawiła kanapkę na moment, po czym znowu sięgnęła do kieszeni. - Dostałam to zdjęcie od Isaaca, zrobił je w jednej z piwnic w Dolinie. - Przesunęła je w stronę Brenny, aby mogła się mu przyjrzeć. - One chyba wyszły już poza Knieję, przynajmniej te dziwne, nieco inne przypadki, one chyba eweoluują? - Nie miała pojęcia, czy jej teorie faktycznie były prawdziwe, ale przynajmniej tak by to wyglądało.

- Koty mówią, że nie da się zapewnić ludziom bezpieczeństwa? - Powtórzyła jeszcze w głos jej pytanie. - Jest metoda. Znalazłam się w Kniei, biegłam za wilokałkiem, który przemienił się zupełnie znienacka przy ludziach. W lesie były dziesiątki widm, a udało mi się przeżyć noc. - Nie wspomniała o tym, że znalazła się tam pod postacią animaga, bo mało kto wiedział o tym, że Yaxleyówna potrafiła się zmieniać w skunksa. - Goniły nas, ale zostały powstrzymane. Tam jest krąg, kromlech, ogromne kamienie, które muszą mieć jakąś magiczną moc, bo widma nie były w stanie go przekroczyć, gdyby nie to, to pewnie by mnie tutaj dzisiaj nie było. - Cóż, nie zamierzała ukrywać tego, że najwyraźniej istniał jakiś sposób, aby powstrzymać te istoty przed zbliżeniem się do siebie. - Odczuwałam ich obecność, nadal na mnie oddziaływały, ale nie mogły mnie skrzywdzić. - Postanowiła nieco to rozjaśnić.

- Tak przypominają demenotry, najwyraźniej działają w podobny sposób, tyle, czy dementorzy mogą krzywdzić drzewa Greengrassów? Dowiedziałam się, że mogą się nimi żywić, najwyraźniej wysysają ich dusze, z tego, co wiem, to też wpływa na ludzi, powoduje jakiś dziwny niepokój. - Nie chciała tutaj zdradzać zbyt wiele, bo jednak Roise też nie mówił o tym jakoś zbyt wylewnie.

- Zastanawiam się nad tym, jak długo będą się trzymać Kniei, skoro wystepują już okazy, które mogą wchodzić do Doliny, to kiedy zaczną zmierzać jeszcze dalej? - Było wiele pytań, a żadnych odpowiedzi, to nie brzmiało szczególnie kolorowo.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
03.01.2025, 14:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.01.2025, 15:54 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna odstawiła tacę obok siebie – poza zasięg psa – i ujęła zdjęcie, by przyjrzeć się mu uważnie. Było trochę rozmazane, ale miała wrażenie, że wygląda zupełnie inaczej niż te zjawy, które snuły się w pobliżu domu Mildred Found.
– Też sądzę, że ewoluują. Są coraz groźniejsze, zmienia się ich wzorzec zachowania, mam wrażenie, że wyglądają inaczej niż te, które widziałam wcześniej… mogę potem przynieść aparat i zrobić temu zdjęcie? – spytała, marszcząc brwi. Miała wrażenie, że takie informacje powinni dostawać wszyscy pracownicy Ministerstwa, gdy wpływały oficjalne zgłoszenia, zakładała więc chwilowo, że Isaac po prostu z jakichś powodów nie zgłosił tego pracownikom.
Nie żeby się szczególnie mu w tej chwili dziwiła. Minęły miesiące, a wciąż wszystko tkwiło w miejscu.
Brenna uniosła spojrzenie na Geraldine, nagle czujne: Kromlech mógł być po prostu miejscem mocy, do którego nie zbliżały się widma, odstraszać je tak, jak odstraszały je patronusy. Ale jego zbadanie mogło przynieść jeśli nie parę odpowiedzi to przynajmniej właściwych pytań.
– Na kamieniach były jakieś symbole? Ułożono je w równym kręgu czy może w jakimś innym wzorze? – spytała. Nie znała się na runach, na rytuałach ochronnych, ale jeśli mieli znaleźć specjalistę, to najpierw potrzeba było wiedzieć, j a k i e g o specjalisty szukać. Jeżeli były tam runy, może kogoś, kto się nimi zajmował, jeśli nie, raczej kogoś, kto badał Stonehange albo Polanę Ognisk…? – Ger, nawet nie będę pytać, dlaczego pognałaś do lasu pełnego potworów za wilkołakiem.
Ale to było głupie. Absolutnie nie rozumiała, jakim cudem Geraldine to przeżyła - i przeżyła wilkołaczka. Nie żeby Brenna miała zrobić coś innego w podobnej sytuacji: prawdopodobnie też rzuciłaby się do Kniei za Faye… Była jednak w takich sprawach naprawdę typową hipokrytką z podejściem: ja mogę, ale ty nie, bo to niebezpieczne. A poza tym ona była angimagiem... Geraldine też - ale o tym już Bren nie wiedziała. Chociaż w przypadku Ger raczej dziwiło ją, że ta chciała ryzykować goniąc obcą sobie osobę niż że nie przejęła się zjawami.
– Znam paru specjalistów od run. Moja ciotka, Tessa, jest jeszcze Morpheus i kowal z Doliny, Hjalmar. Ale pytanie, czy na tych kamieniach w ogóle były runy – mruknęła, i sięgnęła wreszcie po kawę, o której niemal już zapomniała.
Nie dziwiło ją to, co Geraldine powiedziała o drzewach Greengrassów. Widziała, jak widma karmiły się samymi echami obecności Mildred Found. Była widmowidzem: wiedziała, że magia, ludzie, odciska swoje piętno na przedmiotach i miejscach. A jeśli wierzyć opowieściom, krążącym po Dolinie Godryka, w drzewach Kniei zostawał ślad po energii rodu, który sprawował nad Knieją opiekę.
– Kiedy szukałam informacji o widmach wiosną, natknęłam się na wzmiankę o śmierciotulach. Wydają się istotami innymi od dementorów, ale im pokrewnym. Może to kolejna odmiana tych samych istot, które ewoluowały w inną stronę… przez to co stało się na Polanie? Zasiliły się w jakiś sposób? Myślałam nawet, że wyszły z Limbo, ale kiedy oglądałam wspomnienia z Polany, stały na jej skraju, a Mavelle mówiła, że nie widziała ich... po drugiej stronie.
Brenna nie dzieliła się chętnie informacją o tym, że jest widmowidzem, z ludźmi, z którymi nie prowadziła akurat śledztwa czy nie działała w Zakonie. Ale Geraldine przecież i tak wiedziała. Yaxleyowie zawsze skądś wiedzieli.
– Myślę, że one żywią się nie tyle duszami, a energią. W drzewach Greengrassów też może być ta energia. Niestety, żeby dowiedzieć się więcej, potrzebowalibyśmy nekromanty, a naprawdę potężni nekromanci mają tendencję do ciskania wokół kedavrami.
Westchnęła i wolną dłonią podrapała psa za uchem. Jej spojrzenie wędrowało ku murowi, widocznemu w oddali, otaczającemu sad i ogród. Czy on miał wystarczyć, aby ich ochronić przed tym, co mogło wyłonić się z Kniei? W jaki sposób mieli zapewnić bezpieczeństwo sąsiadom, skoro po ulicy Wiśniowej już grasowały zjawy?
– Kiedy zniszczą Dolinę – odparła, głosem wypranym bez emocji. Pożywiły się już wszystkim, co mogły znaleźć w lesie: liczyła, że przepadły, bez mocy, rozpętanej przez Beltane, ale one wzmocniły się i zaczęły przychodzić do wioski. I kiedy i tu zabrakłoby życia, na pewno ruszyłyby dalej.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#9
03.01.2025, 16:02  ✶  

- Jasne, jak najbardziej, myślę, że Isaac się nie obrazi. - Cóż, najlepiej, jeśli jak najwięcej osób będzie wiedziało z czym mają doczynienia. Nie wiadomo bowiem, kiedy te stwory rozejdą się po świecie. - Z tego, co się dowiedziałam, to ta istota była w piwnicy, nie sądziłam, że one mogą wychodzić z Kniei, jak widać się myliłam. - Nie słyszała jednak o kolejnych przypadkach, które pojawiły się w Dolinie, czy to był pierwszy? Morgana jedna wiedziała. Tutaj nic nie było jasne. Miała świadomość, że te stwory były w stanie spowodować naprawde ogromne szkody, skrzywdzić ogrom ludzi, tym bardziej, że jeszcze nie do końca potrafili z nimi walczyć.

Yaxleyówna nie mówiła nic o ministerstwie, jej zdaniem działało ono opieszale, przez te kilka miesięcy nic nie zrobili z problemem, który się pojawił, a nie wpuszczali do Kniei innych osób, które mogły im pomóc. To nie miało żadnego sensu, dlatego zaczęła zbierać informację na własną rękę, szczególnie po tym, co widziała podczas tych kilku spotkań z widmami, lub z efektem ich działań. Nie zapominała o Charliem, którego znaleźli w Dolinie, który z młodego chłopca zmienił się w starca z młodą duszą.

- To był krąg, na kamieniach były runy. Niestety nie mam pojęcia jakie, to nigdy nie leżało w zakresie moich zainteresowań. - Na pewno znalazłaby kogoś, kto pomógłby jej je odczytać, zresztą miała zamiar wrócić do tego kręgu i przyjrzeć mu się bliżej, znała w końcu jego lokalizację, tyle, że musiała się do tego przygotować, no i spodziewała się, że informacje o tym, gdzie się znajduje zostały już przekazane komuś z ministerstwa, więc wolała być ostrożna i nie rzucać się w oczy.

- Bałam się, że ją zjedzą, nie chciałam, żeby doszło do tragedii. - Jeszcze nigdy nie widziała, żeby wilkołak przemienił się tak nagle, przy ludziach i pognał w stronę lasu. - Jakbyś mogła nikomu nie wspominać o tym, że Ci to powiedziałam, że tam byłam. - Mało kto miał świadomość tego, że Yaxleyówna była animagiem, nie chwaliła się tym przed nikim, zresztą Brennie też o tym nie wspominała, bo nigdy się nie zarejestrowała. Może był czas, aby się nad tym w końcu zastanowić, jednak jakoś nie było jej do tego zbyt spieszno.

- Były runy, widziałam je. - Na pewno można by było na nie spojrzeć, może dało się jakoś odtworzyć mniejszą wersję tego kręgu? Kieszonkową, dzięki której mogliby zobaczyć, co faktycznie działo się w Kniei przez ten czas. Nie miała pojęcia, jak właściwie to wszystko działało.

- Jeśli nie z Limbo, to skąd się właściwie wzięły, nigdy wcześniej nie było wzmianki o takich stworach, a przecież nie pojawiły się znikąd. - To było jedno z pytań, na które przydałoby się znaleźć odpowiedź. Skąd właściwie wzięły się te nieszczęsne widma?

- Tak, to musi być energia, na samym początku szukałam tego chłopca, Charliego, pamiętasz? - Opowiadała już o tym Longbottomównie. - Musiały jakoś wyssać z niego energię życiową, bo jego ciało się postarzało, ale dusza się nie zmieniła, nadal był dzieciakiem. - Zamkniętym w ciele starca, to było okropne. Niby przeżył, ale co właściwie to było za życie?

- Przydałoby się zaczęrpnąć języka, ale faktycznie nie znam chyba żadnego nekromanty, który mógłby nam pomóc. - Cóż, miała świadomość, że większość z nich zapewne należała do fanklubu Voldemorta, z nieszczególnie chciała współpracować z jego poplecznikami.

Upiła kolejny łyk kawy, miała wrażenie, że niby dowiadują się coraz więcej, ale nadal nie wiedziały praktycznie nic konkretnego, to nie sugerowało niczego dobrego. - Póki co one są chyba zamknięte w Dolinie, nie wiem, coś je tutaj trzyma? - Właściwie to były przywiązane przede wszystkim do Kniei, nie miała pojęcia, jednak w jaki sposób działała ta klatka przez którą jej nie opuszczały.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
03.01.2025, 19:08  ✶  
– Mogą. Goniły ludzi. Myślę, że nie wychodziły z niej, bo były… zbyt słabe, żeby walczyć z większą grupą czarodziejów. I raczej nie trzyma ich nic poza tym, że muszą urosnąć w siłę, zanim pójdą dalej – mruknęła Brenna z westchnieniem. Mildred ledwo im uciekła. Zwłoki dwójki sąsiadów znaleziono na polu. Stwory wycofywały się, gdy natykały się na dużą grupę.
Ale teraz…
Teraz były silniejsze.
Skupiona na tym tylko pokręciła głową na słowa Geraldine odnośnie zjedzenia wilkołaka. Czy nie bała się, że ten zaatakuje ją? Wilkołaki instynktownie atakowały każdego człowieka, który znalazł się w pobliżu.
– Nie wspomnę, ale pytanie, czy nie zrobi tego ten wilkołak, jeśli cię tam widział? I w takim razie… byłabyś w stanie znaleźć to miejsce? A najlepiej się tam teleportować? – spytała, pośpiesznie dopijając kawę. Czy to było niebezpieczne? Tak. Ale czy mogli niczego z tym nie zrobić? Nie. I czy chciała czekać zbyt długo? Również nie. – Mój wuj jest w Egipcie do wieczora, ale jutro pewnie znalazłby czas. Po Tessę mogłabym natomiast pójść nawet teraz i…
Brenna zawahała się, nagle przypominając sobie o znamieniu.
Być może Quintessa w tej chwili była najlepszą osobą do tej wyprawy. Brenna, niestety, nie najlepiej znała się na nekromancji, a wcale nie była pewna, czy mogą polegać na ochronie kromlechu, o którym wspominała Yaxleyówna.
– Mam wrażenie, że widma mogą działać na nią słabiej niż na nas – dodała z pewnym wahaniem. Wcześniej działały na nią najbardziej, nawet z daleka, ale koty zamknęły jej strach, zamknęły energię: i Brenna zastanawiała się, czy to nie oznacza, że nią nie będą mogły się pożywić. – Kiedy mogłabyś tam pójść? – spytała, bo od tego w dużej mierze zależało, do którego krewnego powinna się zwrócić. Hjalmar też pozostawał opcją, ale jednak pierwszym odruchem Brenny pozostawało udanie się do Tessy lub Morpheusa. Ten drugi pracował w Departamencie Tajemnic, ta pierwsza ze względu na znamię powinna lepiej reagować na obecność widm – i oboje doskonale znali sztukę starożytnych run.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2322), Geraldine Yaxley (2852)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa