• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[3.09.1972, noc] Moments | Olivia, Brenna

[3.09.1972, noc] Moments | Olivia, Brenna
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#1
05.01.2025, 21:00  ✶  
3 września, noc
Mugolski pub Princessa

To był pub jeden z tych, które nie rzucały się w oczy. To nie był wielki klub, w którym grała muzyka, sprzedawali dobre piwo z butelek czy z kija i fancy wymyślne drinki. Nie była to też obskurwiała speluna. Ot, po prostu knajpa, jedna z naprawdę niewielu w tej okolicy, w której Olivia i Brenna znalazły miejsce. Akurat gdy weszły do środka, przywitane kłębami papierosowego dymu i alkoholową wonią, ktoś z boku właśnie chwytał za kurtki, przewieszone przez oparcia krzeseł.
- Można? Dzięki - Olivia uśmiechnęła się, najwyraźniej doskonale znając kulturę barową, bo chłopak, wyraźnie już zawiany, pokiwał tylko głową i machnął ręką że spoko, śmiało - on i jego kumpel i tak wychodzą. Olivia kiwnęła na Brennę: może to nie było zaciszne miejsce, bo z radia leciała dość głośna muzyka, a harmider był potęgowany rozmowami mugoli, ale przynajmniej nikt im tu nie będzie przeszkadzał. - Pójdę coś zamówić, a ty pilnuj miejsca, bo ktoś nam je podbierze. Czasem to jest jak walka lwic o swoje młode, uwierz mi.
Próbowała się uśmiechnąć tak pogodnie, jak zawsze, ale nie potrafiła. Kąciki jej ust wyginały się, ale jakoś tak sztywno, niezbyt naturalnie. Chyba nadal ten cały stres z niej nie zszedł, chociaż przecież mogło nie o to chodzić, prawda? Brenna przecież wiedziała, że Olivia prowadziła z Tristanem stoisko. Wiedziała, kim on jest. Wiedziała, że byli więcej niż przyjaciółmi. Najwyraźniej nie była jedyną osobą, która to wiedziała.

Quirke zamówiła dla siebie piwo a dla Longbottom to, co chciała. Wodę, sok, herbatę - nawet tu kawę sprzedawali. Do tego miska orzeszków gratis, ale pewnie tylko dlatego, że niedługo będą zamykać. Olivia zapłaciła, bo od ich pamiętnej przygody z pociągiem zawsze miała przy sobie kilkanaście funtów, zostawiła pewnie zbyt duży napiwek, a potem wróciła do stolika. Przesunęła krzesło tak, żeby mogły być blisko siebie, tuż obok, i nie musiały wydzierać się przez mały, dwuosobowy stolik. Odpaliła papierosa. Ręka jej trochę drżała.
- Wypuścicie ich? - zapytała, zezując na koleżankę. - W sensie wiesz. Nie wiem czy mam uważać czy co... Wiesz, ja ich nie znam, ale oni chyba znają Tristana.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
05.01.2025, 22:17  ✶  
W Ministerstwie Magii przyszło im spędzić trochę czasu – trzeba było przesłuchać całą trójkę uczestników wydarzenia, z szanowny pan Roger ani myślał współpracować, sprawdzić ich kartotekę, a wreszcie wrzucić dwie z trzech osób do aresztu. Ostatecznie jednak Brenna bardzo chciałaby, aby wszystkie sprawy szły tak śpiewająco: panowie składali sprzeczne zeznania i je zmieniali, jeden próbował zaprzeczać temu, co Brenna usłyszała na własne uszy, a wreszcie zaczęli obwiniać się nawzajem, co w tym wypadku było naprawdę pomocne, bo uwiarygodniało wersję Olivii. Nie pomagało im, że mieli już kartotekę – a kiedy Brenna w tę zerknęła, spochmurniała, dochodząc do wniosku, że byli chyba zbyt głupi, aby zostać śmierciożercami (sprawdziła zresztą na wszelki wypadek, nie nosili znaków), ale stanowili idealny materiał na ten „dół drabinki”, z poświęceniem wspomagający Voldemorta. Może już dla niego pracowali? Może do tego aspirowali? A może zrobią to w przyszłości? Sądząc po wyskokach, jakich się dopuszczali, byli entuzjastami ideologii oraz śmierciożerczego sposobu jej realizacji, nawet jeśli dotąd nie zrobili nikomu wielkiej krzywdy.
Obie były chyba zmęczone, a jednak kilka godzin później skończyły w mugolskim pubie, gdzie szanse na to, że wpadną na jakiegoś fanatyka były bliskie zeru, jeżeli nie zerowe. Brenna nie była pewna, dlaczego Olivia zgodziła się tu przyjść – może nie chciała wracać do domu, może miała jakieś pytania, których nie chciała zadawać w gmachu Ministerstwa Magii. Ona sama… to był trochę impuls, trochę że martwiła się o Olivię, trochę bo pomyślała, że być może faktycznie jest do omówienia kilka spraw, które nie powinny zostać odnotowane w protokole.
– Jak coś, wczuję się w lwicę Gryffindoru – obiecała, zajmując świeżo zwolnione miejsca. Poprosiła o sok lub herbatę: i tak szumiało jej lekko w głowie po tym dniu, nie potrzebowała do tego alkoholu. Zwykle zresztą w ogóle nie przyjmowała od picia ani jedzenia od ludzi, ale akurat w mugolskim pubie raczej nikt nie powinien próbować zaserwować jej veritaserum i wątpiła, by Olivia przypadkiem nosiła takie w kieszeniach.
– Nie wiem – przyznała szczerze, gdy Quirke wróciła do stolika. Chciałaby ją zapewnić, że nie: ale Brenna nie lubiła kłamać, gdy nie było to absolutnie niezbędne. Będąc częścią systemu dostrzegała wszystkiego jego niedoskonałości. Pamiętała dziesiątki spraw, gdy ktoś, kto na karę nie zasługiwał, został ukarany zbyt surowo. Dziesiątki, w których ktoś, kto powinien patrzyć na świat zza krat, wykpiwał się łagodnym wyrokiem.
Zastanawiała się czasem, jak szybko stanie się przez to zgorzkniała. Albo czy już taka się nie stawała – powoli, niezauważenie dla samej siebie.
– To zależy od sędziego. Moim zdaniem zostaną uznani za winnych, ale nie spodziewam się surowego wyroku. Recydywa i groźby rzucone w mojej obecności nie działają na ich korzyść. Jakkolwiek to głupio nie zabrzmi, na ich korzyść działa to, że się obroniłaś. Prawnicy lubią wskazywać jako okoliczność łagodzącą, że nikomu nie stała się krzywda. Nawet jeżeli napastnik ewidentnie do sprawienia krzywdy dążył.
Uderzyła palcami o porysowany blat, lekko, bardziej z powodu zamyślenia niż w nerwowym tiku.
– Sądzisz, że możecie mieć kłopoty? Ty i Tristan? – spytała wprost. Nie znała szczegółów: ale pamiętała list Olivii, a potem widziała ich razem na Lammas. Nie poświęcała temu wiele uwagi, teraz jednak pomyślała, że czystokrwista pokazująca się z mugolakiem, nawet jeśli pochodziła z bocznej, mało znanej gałęzi, ryzykowała wiele. Że on wiele ryzykował.
A chociaż wśród zmieniających się zeznań Rogera i jego kolegi trudno było znaleźć prawdziwe motywacje, to ta wydawała się całkiem wiarygodna.
Szlamojebczyni – głos mężczyzny, krzyczącego w zaułku, odbił się echem w głowie Brenny. Napis wypisany czerwienią w namiocie, nad zapłakaną Raphaelą, mignął jej przed oczami.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#3
05.01.2025, 22:58  ✶  
- A ja w orła Ravenclaw i ich podrapię - mruknęła, ale odrobinę twarz się jej rozjaśniła. To by była w sumie zabawna wizja: Olivia nienawidziła teleportacji, ale bardzo dobrze latała na miotle. Tam, gdzie mogła, to przemieszczała się właśnie w ten sposób, bo kominki również nie należały do jej ulubionych środków transportu. Nieznacznie się rozchmurzyła, lecz na jej piegowatej twarzy wciąż odnaleźć można było troskę. Ciężko było jej się w zasadzie dziwić, prawda? Dopiero co została zaatakowana przez dwóch psycholi, a potem spędziła w Ministerstwie Magii kilka godzin. Była zmęczona i zestresowana, ale paradoksalnie wcale nie chciało jej się spać. Ani wracać do domu. Głównie dlatego, że bała się, co tam zastanie... Być może wpadała w lekką paranoję, ale jej umysł zaczynał podsyłać jej bardzo nieciekawe obrazy. Na przykład wybitych szyb w Fiolce. Czy matka w ogóle zabezpieczała swój sklep? To znaczy tak, to na pewno, ale czy szyby? Nie miała pojęcia, w końcu mieszkali tuż nad tym sklepikiem, może uznała to za zbędne?

Olivia wróciła do stolika z sokiem w wysokiej szklance. Podała ją Brennie do rąk własnych: w środku nie było lodu, ale szklanka była przyjemnie chłodna.
- To, co tu mają, to jakiś żart nie herbaty - powiedziała, biorąc łyk piwa. Po jej minie można było wnioskować, że piwo które tu dawali, również nie było najlepszej jakości. Ale tego to już nie powiedziała na głos, po prostu odstawiła pokal i otarła usta wierzchem dłoni. Przysunęła bliżej siebie popielniczkę. Nie musiała martwić się tym, że pali koło niepalącej: to były bezwonne papierosy. Nie musiała się też martwić, że ktoś to wyczuje, bo w knajpie było tak nadymione, że i tak wszystko waliło papierochami. Ach, będzie musiała wziąć po tej wizycie porządny prysznic. Albo nawet dwa. - Kurde, nie wiedziałam, że tak to działa.
Odrobinę się zmartwiła. Oczywistym jednak było, że gdyby wiedziała wcześniej, to wciąż by się broniła. Nigdy nie była osobą, która nadstawiała drugi policzek. Broniła się tak, jak umiała - czy to w szkole, czy to po szkole. Słownie, przy pomocy rąk czy magii. Różnie bywało. Ale nigdy nie wychodziło jej to tak dobrze, jak dzisiaj. To dodatkowo ją martwiło. Zrezygnowana Olivia zmierzwiła rude włosy. Były trochę splątane, ale nie było źle. I tak je dzisiaj będzie myć, to łatwiej jej będzie je rozczesać na mokro.
- Aha - mruknęła, marszcząc nos z niezadowoleniem. Prawnicy... - Czyli musi się komuś stać realna krzywda, żeby inni odpowiedzieli za swoje czyny? Co za bezsens.
Nie krzyczała, lecz w jej głosie pobrzmiewała ogromna gorycz, której nawet nie starała się ukryć. Olivia była istotą nieco naiwną, a na pewno była idealistką. Chciałaby, żeby na świecie nie było zła i przemocy, a by zamiast tego królowały dobro i sprawiedliwość. Nie była głupia, wiedziała że to niemożliwe, ale... Chyba do tej pory wierzyła w system prawny, który mieli. To, co powiedziała Brenna, odrobinę ją rozczarowało, więc wbiła wzrok w pianę na tafli piwa.
- Nie wiem - przyznała się po chwili, upijając po tych słowach większy łyk piwa. - Ale podejrzewam, że tak. Na Lammas napadła na nas jakaś wariatka i oskarżyła Tristana o plagiat czy tam kradzież czy podszywanie się. Że niby ktoś pomylił ich sklepy. Mocno to się na nim odbiło, na dodatek go zwyzywała. Ja... Cóż, nie jestem z tego dumna, ale wyrwałam jej kilka włosów z głowy - raczej całe pukle. A na dokładkę kopnęła w stół, który pierdolnął tę rudą wariatkę. Gdyby nie Tristan i ten drugi, mogłoby to naprawdę źle się skończyć.
- Od tamtego czasu mało rozmawiamy, mam wrażenie, że się gniewa. Ale ci mężczyźni, którzy mnie napadli, wiedzieli kim jestem. Nazwali mnie, cytuję, "dupą tego niemowy". A potem mówili o wiele gorsze rzeczy - głos jej nieco zadrżał lecz nie dlatego, że miała się zaraz rozpłakać ze strachu czy rozpaczy. Istniało wiele rodzajów łez, a te, które pojawiły się w oczach Olivii, były łzami wściekłości i bezradności. - Pytali, czy kręci mnie brud. Nazwali go szlamą.
Przeniosła wzrok na Brennę. W jej oczach widać było prawdziwy ból. Naprawdę go kochała i chciałaby, żeby świat przestał w końcu mu dopierdalać. Oddałaby swoje życie za to, by Tristan znowu mógł mówić, by znowu był szczęśliwy. Poświęciłaby absolutnie wszystko, zabiłaby, jeżeli byłaby taka potrzeba. Ale przede wszystkim chciała, żeby Ward mógł chodzić po Londynie z podniesioną głową. Doznał strasznych krzywd, a okropieństwo które go spotkało, było wręcz niewyobrażalne. Cierpiał i nikt nie był w stanie zabrać tego bólu, nawet ona.
- Nie obchodzi mnie, czy znowu przyjdą. Mogą przychodzić, przynajmniej ostrzegli - mruknęła, odwracając wzrok. Zaciągnęła się mocniej papierosem, wpatrując gdzieś w przestrzeń. - Nie chcę tylko, by zaczęli atakować moją rodzinę. Albo Tristana. Chciałabym, by istniał jakiś sposób, żeby móc skuteczniej karać tych, którzy tak robią. Jestem pewna, że niedługo będą próbowali wybić szyby w Fiolce. Poinformuję matkę, ona... Ona zresztą mówiła, że tak może być. Nie ma nic przeciwko Tristanowi, jest szczęśliwa że jesteśmy razem, ale chyba nie wierzy, że wiesz. Podołam.
Tu już jej głos zadrżał. Matka Olivii bardzo się o nią martwiła, to było normalne. Tak jak Olivia zrobiłaby wszystko, żeby chronić Tristana, pani Quirke zrobiłaby to samo dla córki. Nie ingerowała w ten związek, ale ostrzegała ją, że tak to może się skończyć. Problem w tym, że nikt jej nigdy nie powiedział, co dalej. Co ma robić, jak zderzy się z taką ścianą?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
06.01.2025, 14:05  ✶  
– Następnym razem pójdziemy do Hogsmeade – powiedziała Brenna, uśmiechając się do Olivii znad szklanki. Biorąc pod uwagę, jakie miejsce wybrały, cieszyła się, że w ogóle podają tutaj cokolwiek bezalkoholowego: herbaciarnia w Hogsmeade była o tej porze jednak zamknięta, a poza tym tam nie mogłyby porozmawiać o niektórych sprawach.
Wokół było mnóstwo ludzi. Ale tutaj nikt ich nie znał i one nikogo nie znały. Szmer rozmów – o pracy, związkach, ostatnim meczu i rodzinie królewskiej – otaczał je, dla nich bez znaczenia, element świata, z którym czasem się stykały, lecz do którego nie należały. Ich przyciszone głosy ginęły w harmidrze, a nawet gdyby ktoś usłyszał, jak opowiadały o mugolach i śmierciożercach, nie zrozumiałby ani słowa: co najwyżej wziąłby je za szalone.
– Wszystko zależy od okoliczności towarzyszących i nastawienia sędziego, ale nie liczyłabym na to, że spędzą za kratkami więcej niż trzy – cztery miesiące – przyznała. Wiedziała też, że to w żaden sposób ich nie zreformuje. Nie sądziła, by cokolwiek mogło ich zreformować: jeśli dobrze pójdzie, po prostu w przyszłości podarują sobie rękoczyny, nie mając ochoty wrócić do więzienia… Co też jednak działało może w jednym na trzy przypadki. Jednym na dwa, jeśli karę odbywano w Azkabanie: nikt nie chciał wracać w ramiona dementorów. – Wiem. Ale moja rola kończy się na dostarczeniu dowodów i zadbania o to, żeby nikt nie wykorzystał jakiegoś błędu proceduralnego.
Brenna też kiedyś była idealistką, ale ten idealizm chyba umarł w niej już przed laty. Wierzyła w to, że można coś zmienić i naprawdę próbowała, często myślała jednak o tym, że Temida nie bez powodu nosiła na oczach przepaskę. Prawo i sprawiedliwość nie zawsze chodziły w parze: bywało wręcz, że stały przeciwko sobie, jak dwie siostry, niby dążące do tego samego celu, ale mające zupełnie inny pomysł na to, w jaki sposób go osiągnąć.
– Zaskakujesz mnie, Livy. Nigdy nie sądziłam, że jesteś taka wojownicza – stwierdziła, bez choćby śladu potępienia: Olivia zawsze zdawała się jej raczej łagodna, tymczasem najwyraźniej było jednak coś w tych opowieściach na temat rudych, co są w gorącej wodzie kąpane. – Mogliście złożyć zawiadomienie. Ale niezbyt rozumiem, czemu się na ciebie gniewa, skoro to ona zaczęła?
Och, jasne, może powinna rzucić coś w stylu „bo przemoc nie jest rozwiązaniem” i „powinnaś być ponad to”, ale Brenna naprawdę za długo pracowała w BUM, żeby wierzyć w bzdury o tym, że najlepiej nadstawiać drugi policzek i przemoc rodzi przemoc. Przemoc rodziło przede wszystkim przyzwolenie na to, by ktoś ją stosował bezkarnie na słabszych od siebie.
– Tristan jest wyszkolonym aurorem. Jestem pewna, że poradzi sobie, jeśli taki Roger postanowi stanąć na jego drodze. – Nie pamiętała go zbyt dobrze: nigdy nie współpracowali nad żadną sprawą, i mijali się raczej na korytarzach Ministerstwa, ale ciężko było zapomnieć historię końca jego kariery. Nie miał szans z trójką śmierciożerców: na pewno jednak dałby sobie radę z tą dwójką, którą Olivia rozłożyła na łopatki. – Mnie obchodzi. Jeśli zaczęłyby się jakieś kłopoty, po prostu daj znać. Nie chcesz zgłaszać tego do Brygady, spróbuję zobaczyć, co da się zrobić nieoficjalnie – mruknęła i upiła ostrożnie łyk herbaty: faktycznie smakowała kiepsko, ale Brenna rzadko narzekała na jedzenie czy picie, zwłaszcza że nawykła do ministerialnej lury. – Trudno ją winić. To nie są… czasy, w których takie związki są łatwe. Właściwie to nie są czasy, w których cokolwiek jest łatwe – westchnęła. Matka Olivii i tak wykazywała się zdumiewającą jak na czystokrwistą tolerancją, po prostu pozwalając na ten związek i nie rzucając żadnych przykrych komentarzy. – Nie będę udawać, Ministerstwo jest równie blisko złapania Voldemorta, jak wynalezienia samoczarujących różdżek. To nie skończy się dziś, jutro ani w tym roku.
Ministerstwo było związane procedurami, ale też tym, że miało reprezentować całe społeczeństwo, a część społeczeństwa popierało pod pewnymi względami konserwatywne poglądy. A wielu z takimi poglądami zajmowało wysokie stanowiska.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#5
06.01.2025, 20:45  ✶  
- Nie trzeba aż do Hogsmeade, na Pokątnej czy Horyzontalnej mam kilka fajnych herbaciarni - powiedziała, uśmiechając się lekko. To nie tak, że miała bzika na punkcie herbat, ale dużo się o nich nauczyła jeszcze przed podróżą do Chin z Laurentem, gdzie mieli okazję uczestniczyć w ceremonii parzenia. To było niezapomniane przeżycie, ale Quirke doskonale wiedziała, że nie dało się przenieść tego, co tam zobaczyli, poczuli i doświadczyli, na angielską ziemię. Mogła za to nie godzić się na półśrodki i po prostu wybierać te lokale, w których było dobrze - lub bardzo dobrze. Ale nigdy nie spodziewała się niczego dobrego po herbatach w pubach. Torebki, i to zwietrzałe...

Gdy Brenna tłumaczyła jej co i jak, Olivia skupiała się nie tylko na słuchaniu, ale i powolnym paleniu. To nie tak, że celebrowała ten rytuał, jednak starała się palić coraz mniej i jak najmniej, więc każdy papieros to była dla niej niemalże nagroda. Już nie odruch, a nagroda. Westchnęła, wydmuchując szary, gęsty dym bez zapachu.
- Wiem, Bren, nie oskarżam ciebie. Po prostu... To niesprawiedliwe, wiesz? - mruknęła, bo przecież nie miała do niej pretensji. Miała pretensje do systemu, który w opinii Olivii dawał przyzwolenie na takie zachowanie. Iluż było czarodziejów, którzy otwarcie pogardzali takimi jak Tristan, i piastowali jednocześnie wysokie stanowiska w Ministerstwie Magii? Według Olivii ta instytucja powinna być nie tylko strażnicą prawa, ale i reprezentantem poglądów większości. Tylko... No właśnie, za czym w obecnych czasach stała większość? Bała się odpowiedzi na to pytanie, dlatego nigdy nie zadawała go na głos. - Bo nie jestem.
Uśmiechnęła się lekko, kręcąc głową, jakby chciała powiedzieć "nie". Przygładziła rude włosy wolną ręką, nieco wilgotną od zimnej szklanki z piwem. Czy była wojownicza? Nie, nigdy. To znaczy: czasami. W wyjątkowych sytuacjach.
- Nie wiem, co się stało, Bren. Zaczęła bez powodu go szarpać i wyzywać od upośledzonych, a mi jakby coś się w mózgu przełączyło, wiesz? - podrapała się po boku nosa, nieco marszcząc brwi. - Wyrwała mu jego notes, a to jedyny łącznik z ludźmi, którzy nie znają języka migowego. Przysięgam ci, że chciałam z nią najpierw porozmawiać, ale jak zaczęła się ciskać, to jakby sama mnie nakręciła. A potem te wyzwiska...
Wzruszyła ramionami. Niby nie była zła, ale nie żałowała żadnego ciosu, który wyprowadziła w stronę Penny. Należało jej się, głupia ruda pinda.
- Tristan nie tylko nie chciał składać zawiadomienia, ale i odsunął się całkowicie. Nie chce już myśleć o prowadzeniu własnego lokalu. Avelina wyjechała, więc... No, zostałam z tym sama. Ale trudno, dam radę, po prostu chciałabym, by nikt przeze mnie nie cierpiał - podzieliła się tylko częścią swoich obaw, bo przecież w swoim sercu nosiła ich bardzo, bardzo wiele. Ale czuła, że Brennie mogła się zwierzyć przynajmniej z kilku wątpliwości. - Tristan uważa, że nie powinnam się mieszać i nie powinnam się narażać, bo mogło mi się coś stać. I oczywiście, że sobie poradzi, ale tu chyba we mnie jest problem.
Olivia zagryzła dolną wargę, jednocześnie gasząc żarzący się niedopałek papierosa w popielniczce. Wzięła kolejny łyk piwa, zezując na koleżankę. Gdyby nie ton i temat ich rozmów, to pewnie wyglądałoby to nawet zabawnie. Ale rudowłosą chyba naprawdę coś mocno trapiło.
- Tak jak dzisiaj. Brenna, skąd wiesz, że jesteś dobra? - zapytała w końcu, odstawiając od siebie pokala. Pytała całkowicie poważnie. - Skąd wiesz, że nie odbije ci tak, jak śmierciożercom? Że ta władza, którą daje czarna magia, cię nie skusi? Wtedy, gdy broniłam Tristana, o tym nie myślałam bo używałam, cóż, pięści. Ale dzisiaj... Miałam wrażenie, że im bardziej byłam wściekła na tych, którzy mnie zaatakowali, tym mocniejsze i skuteczniejsze zaklęcia mi wychodziły. Wiem, że to tak nie działa, ale... Co jeśli jednak tak to działa? Czy to, że nie żałuję, że się tak poobijali, to znaczy że jestem złym człowiekiem?
Zapytała wprost, wwiercając spojrzenie w Brennę. Zżerało ją to od środka, nie dawało spać i normalnie żyć. A co, jeżeli to ona ma rację i przez to będzie zagrożeniem dla swoich najbliższych? Przecież wszystko to, co robiła, robiła wyłącznie po to, by ich chronić. Na wspomnienie o Voldemorcie tylko wyciągnęła kolejnego papierosa.
- Czy to, że chcę żeby ten dupek zgnił w Azkabanie i porósł pleśnią gdzieś w kącie, czyni ze mnie złą osobę? Gdzie jest granica, komu można życzyć źle? A może już się zatarła?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
07.01.2025, 10:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.01.2025, 10:25 przez Brenna Longbottom.)  
– Wiem.
Wciąż uważała, że jest trochę lepiej niż u mugoli – a już słuchając o takim USA, to tamtejszy system był absolutnie szalony. Ale znalezienie złotego środka, pomiędzy dawaniem ludziom szansy na poprawę, a chronieniem ofiar, nie wyszło do końca także w społeczeństwie czarodziejów. Nie wspominając o tym, że niektórzy byli wciąż praktycznie nietykalni – wpływy, pieniądze i odpowiednie nazwisko sprawiało, że tacy Lestrange czy Malfoyowie zasadniczo nie musieli z niczego się tłumaczyć.
– To musiała być naprawdę urocza osoba – stwierdziła Brenna, kręcąc głową. Niestety, nie trzeba było być śmierciożercą czy nawet zwolennikiem Voldemorta, żeby zachowywać się jak skończony pajac.
Nie skomentowała postępowania Tristana. Nie czuła, że ma do tego prawo. Gdyby zaczął prowadzić własny interes, na pewno zwróciłby na siebie uwagę, jeżeli nie śmierciożerców, to po prostu czarodziejów niechętnych mugolom. Jego rodzice zginęli, on sam był torturowany, i coś takiego wystarczyło, aby złamać nawet najsilniejszy umysł. Nie wiedziała, co sama zrobiłaby w takiej sytuacji – nie chciała nigdy się dowiedzieć. Chyba nie odsunęłaby się: nie zrobiłaby tego, bo zostałaby już tylko nienawiść, i chciałaby zemsty, nieważne jakim kosztem. Chyba chciałaby umrzeć i ryzyko nie miałoby już znaczenia. Może więc to, że on postanowił odpuścić, żyć dalej w spokoju, w pewnym sensie świadczyło tylko o jego sile.
– Nikt nie cierpi przez ciebie – sprostowała za to, znad szklanki z herbatą, z tej nieszczęsnej, trochę zwietrzałej torebki. – Ostatnio ciągle to słyszę, wiesz? To moja wina, nie chcę nikogo narażać, przeze mnie ktoś może ucierpieć i tak dalej. I zawsze powtarzają to osoby, które niczemu nie są winne.
Frustracja: frustracja przepełniała Brennę, ilekroć to słyszała. Jej wiara w Zakon się chwiała, sama już wiedziała, że popełniła za wiele błędów i nie nadaje się do pewnych rzeczy, ale chyba najgorsze było właśnie to – patrzenie na kolejne osoby, które uważały, że problem z tym, co dzieje się w tym kraju, tkwi w nich. Wkurwiało ją to, bo było trochę tak, jakby śmierciożercy już wygrali: wniknęli w umysły ludzi tak mocno, że przepełnili ich poczuciem beznadziei i zmienili ich sposób myślenia.
– Jestem kiepska z eliksirów. Nie umiem uwarzyć niczego, czego nie było w podstawowym programie – przyznała Brenna. Jako uczennica jak wszyscy musiała przygotowywać eliksir na czkawkę czy inne, podstawowe mikstury, ale brakowało jej wyczucia i talentu na cokolwiek poza zdaniem egzaminów. Nie była zdecydowanie dobrym partnerem do robienia interesów w branży eliksotwórstwa. – Ale jeżeli masz dość ograniczania się do stania za ladą w sklepie swoich rodziców albo chcesz zbierać fundusze… cóż, są mikstury, które mogą pomóc w radzeniu sobie z Rogerami z tego świata. I mogę ci zapłacić za zajmowanie się nimi.
To zawsze było coś innego niż sprzedaż, a i mogło pozwolić zaoszczędzić więcej na ten własny interes…
Pewne rzeczy można było po prostu kupić, ale zawsze lepiej współpracować z kimś zaufanym – a chociaż były Dora i Nora, i Lupinowie, to Nora miała też małe dziecko i klubokawiarnię na głowie, a apteka Lupinów i ich własne prace wynalazcze pochłaniały przecież czas. Olivia umawiała się z mugolakiem. Została zaatakowana przez fanatyków. Dość jasno wyrażała swoje poglądy i raczej ciężko było uznać to za przedstawienie pod publiczkę, skoro jej partnera omal nie zabili śmierciożercy.
– Nie wiem tego – stwierdziła, poruszyła lekko ramionami, jakby to tak naprawdę nie miało znaczenia. Czy w ogóle była dobrym człowiekiem? W pewnym sensie była rozpuszczonym dzieciakiem z domu czystokrwistych, który przywykł, że dostaje to, czego chce. Jasne, nie sprawiło to, że zaczęła uważać się za lepszą od innych, zgubiła gdzieś po drodze empatię czy się rozleniwiła, ale zawsze z tyłu głowy miała myśl, że tak naprawdę wielu rzeczy nie musi robić, jeśli nie chce, bywała trochę zarozumiała, a poza tym…
…myśl o tym, że schwytani zwolennicy Voldemorta trafiali w czułe ramiona dementorów, sprawiała jej satysfakcję.
Wciąż żałowała, że podczas Beltane nie pozwoliła Hale’owi umrzeć.
Nigdy nie użyła czarnej magii. Ale chyba w głębi ducha po wiośnie i po lecie, po Kniei, po pogrzebach, po dniach pełnych napięcia, pogodziła się z myślą, że kiedyś to zrobi: nie przerażało jej to, nie mierziło nawet. Nie wiedziała, jak daleko ją to doprowadzi – ale jeżeli do samego piekła, niech i tak będzie. Byleby poszli tam razem: byleby pociągnęła za sobą jak najwięcej osób z tej drugiej strony.
– Też ich nie żałuję. Dlaczego bym miała? Nie obchodzi mnie, czy doprowadziła ich do tego ataku choroba psychiczna albo trudne dzieciństwo. Życzę im wszystkiego, co najgorsze. I nie czuję się z tym źle.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#7
08.01.2025, 23:23  ✶  
Zaciągnęła się ponownie papierosem, błądząc wzrokiem pomiędzy Brenną, jej kubkiem i swoim pokalem. W szkle ubywało coraz więcej napoju, co oznaczało, że narzuciła dość szybkie tempo. Ale z drugiej strony miała prawo, chciała się odstresować, zapomnieć. Lecz czy dało się zapomnieć? Sami mówili, że wrócą. Że następnym razem nie będzie tak łatwo. Może więc to był jeden z ostatnich dni, kiedy mogła tak po prostu pić piwo w mugolskim pubie, nie martwiąc się przez chwilę o to, co przyniesie przyszłość?
- Nie uwierzę, że jesteś z czegokolwiek kiepska - zignorowała jej wcześniejsze słowa, bo nie miała pomysłu, jak na nie zareagować. Widać było jednak, że piegowata twarz Olivii pokryła się zadumą i coś do tego rudego łba przeniknęło. Czy naprawdę nie była niczemu winna? Zerknęła na koleżankę z ukosa. Na pewno nie była winna tego, że ten świat był zły. Ale winna była tego, jak się zachowywała. To był fakt. Przemoc w odpowiedzi na przemoc czasem była nieunikniona, oczywiście, lecz gdzie, do jasnej cholery, istniała granica? Czy jeśli zaczną atakować jako pierwsi, chcąc wyprzedzić kolejny ruch wrogów, to czy sami nie stoczą się na dno? Czy zabijanie w imieniu życia miało w ogóle jakiś sens?

Czuła, że zaczyna ją boleć głowa. Absolutnie za dużo filozofii było w tym spotkaniu, ale chyba sama nawet nie była świadoma tego, jak bardzo tego potrzebowała. Trochę filozoficznego pierdolenia i była w stanie sprawić, że jej myśli przestał wirować wobec punktu, który krzyczał jesteś zła, zła, zła. Teraz miotały się pomiędzy kilkoma punktami, czyli w zasadzie tak, jak zawsze. Jej głowa zawsze była chaotyczna i mimo że niektórych ludzi szlag by trafił, to ona nie potrafiła inaczej żyć. Całe swoje życie tak funkcjonowała: potrzebowała bodźców, by się uspokoić. Trochę paradoks.
- Jeżeli miałyby pomóc w przypadku takich gnojów, to nie potrzebuję pieniędzy - powiedziała, wzruszając ramionami. Jeżeli to nie będą ogromne zamówienia, które przeszkodzą jej w rozwijaniu tego, co sobie wbiła do łba pod koniec sierpnia, to z przyjemnością to zrobi. - Chyba że nie będę przez to spać po nocach, to nie będę miała czasu na własne zlecenia. Wiesz... Avelina wyjechała, Tristan się wycofał z interesu więc chyba pozostaje mi wziąć byka za kopyta i samej sobie poradzić.
Powiedziała tak lekkim tonem, na jaki było ją stać, lecz mimo to w jej głosie słychać było gorycz. Poczuła się nagle strasznie samotna, ale jednocześnie coś ją tknęło. Całe swoje życie opierała na innych. Rodzice, Isaac, nienarodzone dziecko, Laurent, Avelina, Tristan... A gdzie w tym wszystkim była ona sama? Kim była, gdy zamykała drzwi za sobą i zostawała sama w pokoju?

Westchnęła ciężko i głośno, wypuszczając jednocześnie dym spomiędzy ust. Nie spodziewała się po niej takich słów, ale ulżyło jej, że Brenna, którą przecież uważała za dobrą osobę, ma dużo bardziej radykalne poglądy. Skoro ona nie miała takich rozterek (lub przynajmniej nie wypowiadała ich na głos), to czemu ona sama miałaby je mieć?
- Chyba tego potrzebowałam, wiesz? - uśmiechnęła się, odsuwając od siebie kufel z połową piwa. Puknęła się palcem w skroń. - Zawsze to lepiej niż zostać trzepniętym w łeb, żeby tu się poukładało, nie?
Na jej twarzy pojawił się zmęczony, ale szczery uśmiech. Brenna nie żałowała tych złych, czyli Olivia nie musiała się przejmować tym, że również życzy im źle. Może nie piekła, może nie tortur (przynajmniej nie wszystkim), lecz co najmniej kilku złamań otwartych, porzucenia w dziczy bez różdżki czy zwykłego poczucia się tak, jak ich ofiary.
- Dzięki, Bren. Za to, że wyrosłaś jak grzyb po deszczu w tej alejce i za to, że mnie trochę uspokoiłaś. Czasem jak człowiek za dużo myśli, to mu się w głowie zaczyna pierdolić - zgasiła papierosa. Go również nie wypaliła do końca. - Dasz mi znać, co miałaś na myśli z tymi eliksirami? Powinnam iść już do domu, jak mama się obudzi i zobaczy, że nadal nie wróciłam... Chyba nie chcę wiedzieć, co mi zrobi. Ale tym razem wracam pieszo, mój żołądek nie wytrzyma kolejnej salwy, szczególnie że jest pusty poza piwem.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
11.01.2025, 12:55  ✶  
– Z kwestiami wiary podobno się nie dyskutuje, bo nie potrzebują dowodów… na tę konkretną kwestię na pewno ich nie ma – roześmiała się Brenna. Były rzeczy, w których była bardzo dobra: magia kształtowania, niektóre aspekty transmutacji, sprawność fizyczna. Były i takie, do których zupełnie brakowało jej talentu i takie, do których z kolei brakowało jej chęci.

Jej młodzieńczy idealizm dawno temu został pogrzebany. Ukuły mu trumnę sprawy, w które była zamieszana w Brygadzie i obrazy, oglądane w kręgu widmowidza. Ministerialne procedury, absurdalnie niskie wyroki w poważnych sprawach, winni pobić, gwałtów czy napaści albo nawet zabójstw, uchodzący winie, bo mieli odpowiednie znajomości, tę trumnę zasypały.
A potem wreszcie przyszło Beltane i coś w środku Brenny pękło, i z każdym kolejnym miesiącem tych pęknięć było więcej i więcej.
Czy przemoc była rozwiązaniem? Na pewno lepszym niż bierność. Czy powinna się bać, dokąd ją to zaprowadzi? Dlaczego, skoro nie wierzyła, że dożyje końca tej wojny – skoro od dawna uważała, że jest jej pisane umrzeć młodo, a gdy wojna się rozpoczęła, tylko się w tej myśli utwierdziła? Skoro od dnia, w którym płonęły ognie Beltane, czuła, że żyje w pożyczonym czasie?
Wciąż jednak miała opory: przynajmniej do pewnego stopnia.
– Nie tyle na nich… nie poproszę cię o zamknięcie w fiolce szatańskiej pożogi – sprostowała Brenna, upiła jeszcze łyk herbaty, a potem odłożyła szklankę, z na wpół wypitym tylko napojem. Głos odruchowo trochę zniżyła i pochyliła się nieco nad stolikiem, aby mieć pewność, że Olivia ją słyszy: choć ten gwar i tłum mugolskich twarzy powinny chronić znacznie skuteczniej niż najgrubsze ściany i zaklęcia wyciszające. – Ale… hm, jeśli ktoś wie, że jego dom może stać się obiektem ataku, zawsze przyda się mu pod ręką fiolka, którą może rzucić… albo użyć, gdyby został ranny – stwierdziła z pewnym zamyśleniem: bardziej chyba nad tym, co powiedzieć, jak powiedzieć, czy w ogóle powinna, niż nad samą sprawą ataków. – Tristan może potrzebować czasu. Avelina… kto wie? Może jeszcze wróci?
Gdy wybije sobie z głowy – i z serca – tego drania, Augustusa Rookwooda, któremu Brenna chętnie połamałaby parę kości. Może przemoc nie była rozwiązaniem, ale w tym wypadku na pewno poprawiłaby jej humor. Nie żeby nie wiedziała, że nie może ot tak iść pobić koronera z Ministerstwa Magii: ale mogła to piękne marzenie, że kiedyś jej pięść spotka się z jego nosem, pielęgnować w zaciszu własnego umysłu.

– Czasem mam ochotę trzasnąć kogoś w łeb, ale ty na pewno na to nie zasłużyłaś – stwierdziła, podnosząc się z miejsca i sięgając po luźną kurtkę. – Odprowadzę cię. I po drodze możemy uzgodnić szczegóły – stwierdziła, kolejne słowa wypowiadając już poza progiem baru: gdy rozejrzała się najpierw odruchowo, upewniając, że w ciemnościach londyńskiej nocy nie czyha na nie żadne niebezpieczeństwo, i że żaden cień nie zbliżył się nadmiernie, by móc podsłuchać rozmowę. – Ministerstwo nie może być wszędzie i hm, obowiązują pewne procedury. Jakiś mugolak zgłasza, że ktoś go obserwuje? To za mało, by wysłać tam ludzi. Ktoś może potrzebować jakichś środków do ochrony? Ministerstwo nie ma budżetu na ich zapewnienie. Ale nikt przecież nie zabroni, aby sąsiad mugolaka dostarczył mu parę eliksirów albo jakiś czas u niego pomieszkiwał, w razie gdyby ten miał zostać napadnięty… można nazwać to grupą samopomocy. Nieoficjalną. I o której raczej nie mówimy głośno. Choćby po to, żeby panowie w maskach nie odwiedzieli dokładnie osób, którym pomogliśmy – wyjaśniała cicho, gdy wędrowały nocnymi ulicami: przynajmniej na razie ograniczając się do pewnych ogólników, skoro Olivia póki co miała zostać raczej dostawcą.

Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2549), Olivia Quirke (2600)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa