18.03.2025, 10:14 ✶
Dym i ogień wypełniały Londyn.
Brenna skończyła tego wieczora zmianę, wyszła na niemagiczny Londyn i… już wkrótce słysząc wezwanie falami Heather („Kurwa, zdążyłam wyjść z biura, zaraz będę z powrotem, wypełniaj rozkazy, wołaj w razie czego”) wracała do Ministerstwa Magii w pędzie, wezwana falami, by wpaść w samo centrum czegoś, co jeśli nie było piekłem, to zdawało się mu całkiem bliskie. Nie wiedziała wtedy jeszcze, jak jest źle: nie miała pojęcia, że poza miastem płonie także Dolina Godryka i wiele innych miejsc, bo może wtedy w odruchu teleportowałaby się raczej do domu, do Warowni, sprawdzić, co z bliskimi. Ale nie miała o tym pojęcia, w Londynie też żyli bliscy jej ludzie, i została zgarnięta przez jednego z pracowników, rozsyłających docierających do Ministerstwa pracowników Departamentu po Londynie.
Gdzieś w głowie z początku Brenny tłukła się absurdalna myśl, że popełnili błąd: jesienne liście z wizji nic nie znaczyły albo to był dopiero początek. Ale i o tym przestała myśleć, kiedy z kilkoma innymi Brygadzistami znalazła się na Pokątnej, pośród krzyków, dymu i spadającego z nieba popiołu, gdzie zbyt wiele budynków wymagało gaszenia – i nigdzie nie było widać winnych tego całego zamieszania, zupełnie jakby same niebiosa dziś rozgniewały się na mieszkańców Londynu, nikogo, z kim można by walczyć. Kolejna godzina zlewała się w jej głowie, wypełniona duszącym dymem, kolejnymi zaklęciami wyczarowującymi wodę, krzykami, zbyt wieloma prośbami o pomoc i próbami rozglądania się za znajomymi twarzami – oraz dostania się do miejsc, w których mogli przebywać bliscy.
W pewnym momencie jeden towarzyszący jej Brygadzista został ranny przez wybuchające okno, drugi go ewakuował, z kolejnym rozdzieliła się, kiedy pomagali paru cywilom wyjść z dymu.
Co było trudne, bo ten cholerny dym jakby podążał za Brenną. Popchnęła czarodzieja ku jednemu z budynków, którego mieszkańcy zdołali ugasić ogień, zanim narobił jakiś szkód, a sama zatrzymała się na moment i zaniosła kaszlem. Ubrania – cywilne, poza marynarką BUMu, którą złapała wychodząc – miała już pokryte popiołami, podobnie jak twarz i włosy. Oczy piekły, podobnie jak gardło, w ustach pozostał nieprzyjemny posmak. I potrzebowała… po prostu potrzebowałaby chwili.
Zdrajca, wołał ktoś w dymie.
Ale może tylko się jej wydawało.
W tej chwili jeszcze sądziła, że to jej wyobraźnia.
Uniosła głowę. W tej chwili nie było żadnych konkretnych rozkazów – nie miał kto ich jej wydać – i w pobliżu nie słyszała nikogo, kto wzywałby pomocy. Przesunęła spojrzeniem po najbliższych budynkach: niektóre dogasały, inne spłonęły, część zdawała się ledwo naruszona… Przypadek? Część lokali Voldemort wziął na cel?
Cóż, nawet jeśli tak, to na pewno zadbał o to, aby przypadkiem się tutaj nadmiernie nie zdradzić. Skoro mógł otworzyć niebiosa nad Londynem, czego nie mógłby zrobić?
– Olivia? To ty?! – zawołała, gdy zdało się jej, że dostrzega znajomą sylwetkę i rude włosy. Chyba znalazła się blisko Pękatej Fiolki?
Na początku jest wzmianka o użyciu wcześniej przewagi fale.
Brenna skończyła tego wieczora zmianę, wyszła na niemagiczny Londyn i… już wkrótce słysząc wezwanie falami Heather („Kurwa, zdążyłam wyjść z biura, zaraz będę z powrotem, wypełniaj rozkazy, wołaj w razie czego”) wracała do Ministerstwa Magii w pędzie, wezwana falami, by wpaść w samo centrum czegoś, co jeśli nie było piekłem, to zdawało się mu całkiem bliskie. Nie wiedziała wtedy jeszcze, jak jest źle: nie miała pojęcia, że poza miastem płonie także Dolina Godryka i wiele innych miejsc, bo może wtedy w odruchu teleportowałaby się raczej do domu, do Warowni, sprawdzić, co z bliskimi. Ale nie miała o tym pojęcia, w Londynie też żyli bliscy jej ludzie, i została zgarnięta przez jednego z pracowników, rozsyłających docierających do Ministerstwa pracowników Departamentu po Londynie.
Gdzieś w głowie z początku Brenny tłukła się absurdalna myśl, że popełnili błąd: jesienne liście z wizji nic nie znaczyły albo to był dopiero początek. Ale i o tym przestała myśleć, kiedy z kilkoma innymi Brygadzistami znalazła się na Pokątnej, pośród krzyków, dymu i spadającego z nieba popiołu, gdzie zbyt wiele budynków wymagało gaszenia – i nigdzie nie było widać winnych tego całego zamieszania, zupełnie jakby same niebiosa dziś rozgniewały się na mieszkańców Londynu, nikogo, z kim można by walczyć. Kolejna godzina zlewała się w jej głowie, wypełniona duszącym dymem, kolejnymi zaklęciami wyczarowującymi wodę, krzykami, zbyt wieloma prośbami o pomoc i próbami rozglądania się za znajomymi twarzami – oraz dostania się do miejsc, w których mogli przebywać bliscy.
W pewnym momencie jeden towarzyszący jej Brygadzista został ranny przez wybuchające okno, drugi go ewakuował, z kolejnym rozdzieliła się, kiedy pomagali paru cywilom wyjść z dymu.
Co było trudne, bo ten cholerny dym jakby podążał za Brenną. Popchnęła czarodzieja ku jednemu z budynków, którego mieszkańcy zdołali ugasić ogień, zanim narobił jakiś szkód, a sama zatrzymała się na moment i zaniosła kaszlem. Ubrania – cywilne, poza marynarką BUMu, którą złapała wychodząc – miała już pokryte popiołami, podobnie jak twarz i włosy. Oczy piekły, podobnie jak gardło, w ustach pozostał nieprzyjemny posmak. I potrzebowała… po prostu potrzebowałaby chwili.
Zdrajca, wołał ktoś w dymie.
Ale może tylko się jej wydawało.
W tej chwili jeszcze sądziła, że to jej wyobraźnia.
Uniosła głowę. W tej chwili nie było żadnych konkretnych rozkazów – nie miał kto ich jej wydać – i w pobliżu nie słyszała nikogo, kto wzywałby pomocy. Przesunęła spojrzeniem po najbliższych budynkach: niektóre dogasały, inne spłonęły, część zdawała się ledwo naruszona… Przypadek? Część lokali Voldemort wziął na cel?
Cóż, nawet jeśli tak, to na pewno zadbał o to, aby przypadkiem się tutaj nadmiernie nie zdradzić. Skoro mógł otworzyć niebiosa nad Londynem, czego nie mógłby zrobić?
– Olivia? To ty?! – zawołała, gdy zdało się jej, że dostrzega znajomą sylwetkę i rude włosy. Chyba znalazła się blisko Pękatej Fiolki?
Na początku jest wzmianka o użyciu wcześniej przewagi fale.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.