• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[08.09.72] Nie zaśniesz

[08.09.72] Nie zaśniesz
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
26.03.2025, 09:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.03.2025, 10:17 przez Brenna Longbottom.)  
Wizje Morpheusa może zapowiadały, że nadciągają ciężkie i bardzo gorące czasy, pełne ognia, dymu i śmierci. Mimo to w głowie Brenny nie postała nawet myśl, że te ciężkie czasy – znaczy się cięższe niż do tej pory – rozpoczną się właśnie 8 września. To miał być zwyczajny dzień, kolejna karta z kalendarza i Brenna nie spodziewała się, że wydarzy się cokolwiek niezwykłego, czy choćby mającego duże znaczenie. Liście jeszcze nie spadały z drzew, a ona chyba dość naiwnie chciała po prostu wierzyć, że jeszcze mają czas.
Praktycznie cały dzień spędziła w pracy, najpierw sprawdzając miejsce włamania (sprawa miała zostać anulowana, bo dom, do którego się włamano, spłonie doszczętnie – ale nikt tego jeszcze nie wiedział), a potem siedząc nad papierami. Wyszła dość mocno po końcu swojej zmiany, odmeldowując się w Biurze Brygady i teleportując z atrium do mieszkania w niemagicznym Londynie, gdzie zamierzała dokończyć porządki w mieszkaniu naprzeciwko „swojego”: tak by w pełni nadawało się do wykorzystania, po tym jak wczoraj mugolska ekipa budowlana dokończyła kilka prac.
Nie zdążyła wiele zrobić. Prawdę mówiąc – nie zrobiła właściwie niczego, poza zmianą części munduru Brygady na bardziej domowe ubrania i nastawienia radia, z którego początkowo popłynęły dźwięki muzyki. Gdy na zewnątrz zapadł zmierzch i zrobiło się ciemno, zarówno z powodu zachodzącego słońca, jak i chmur nie zauważyła w nich niczego nienaturalnego, ona włączyła to radio i planowało zacząć przenosić rzeczy. Ile mogło minąć, odkąd wyszła z pracy? Kilka minut? Kilkanaście minut?
A wtedy w jej głowie rozbrzmiał znajomy głos.
BRENNA, LONDYN PŁONIE, LONDYN PŁONIE, GDZIE JESTEŚ???
Brenna wyprostowała się gwałtownie, upuszczając karton, który miała zamiar właśnie przestawić. Przeskoczyła nad nim, dopadając do okna: otworzyła je na oścież, w samą porę, aby zobaczyć, jak z nieba sypie się przedziwny pył. Dostał się przez otwarte okno i do jej mieszkania, nie wzniecił jednak pożaru – ogień nie miał strawić tego miejsca, niewziętego jako specjalny cel, bo de facto było w sumie zwykłą, niemagiczną kamienicą, o której nikt na razie nie wiedział… za to ułożył się gdzieś na suficie w kształt runy, która miała sprawić, że mieszkanie tutaj stanie się bardzo trudne. Przynajmniej jeżeli lubiłeś od czasu do czasu się przespać.
Brenna jednak na razie jej nie zauważyła, zdecydowanie zbyt skupiona na sprawdzaniu, czy Londyn faktycznie płonął. Zakasłała wprawdzie, gdy trochę popiołu dostało się do jej ust – i to już doskonale pokazywało, że faktycznie coś jest cholernie nie tak, bo smog londyński słynął jak Anglia długa i szeroka, ale zazwyczaj nie wyprawiał takich rzeczy, do tego potrzeba było jednak trochę magii – ale jeszcze nie odnotowała, że jej kamienica przynajmniej chwilowo stała się praktycznie niemożliwa do zamieszkania. A przynajmniej o traktowania jako miejsce noclegowe. I faktycznie gdzieś w oddali faktycznie dostrzegła dym i coś jasnego. Płomienie? Ale na razie w okolicy nie wydawało się, by było tak źle, więc… więc pewnie eskalacja nastąpiła gdzieś na Pokątnej i Horyzontalnej.
Kurwa, zdążyłam wyjść z biura, zaraz będę z powrotem, wypełniaj rozkazy, wołaj, gdyby było bardzo źle, nadała ku Heather, mając nadzieję, że wiadomość dotrze celu. Opanowała fale na tyle, by jej wychodziły, zaledwie niecałe dwa tygodnie temu, i nie czuła się do końca pewnie z tą formą komunikacji. Bo jednak ta wymagała skupienia, a Brenna miała skłonności do myślenia o zbyt wielu rzeczach na raz (a, i oczywiście do robienia zbyt wielu rzeczy na raz). Na całe szczęście – szybko nadeszła odpowiedź.
Dobrze, MAMO.
Może w innych okolicznościach Brenna uśmiechnęłaby się do siebie, zażartowała w jakiś sposób, ale teraz nie miała na to najmniejszej ochoty. Dopadła krzesła, na którym wcześniej porzuciła marynarkę Brygady Uderzeniowej i naciągnęła ją na siebie. Gdy rzucała się ku drzwiom, z radia akurat zaczął płynąć kolejny komunikat. Boska Celestyna nie śpiewała już jednego ze swoich największych przebojów, zamiast tego spanikowany spiker powtarzał te same słowa. Londyn płonie. Londyn płonie. Londyn płonie… jak echo powtarzające za Heather.
Londyn raczej nie zaczął płonąć sam z siebie – to nie był już ten XIX wiek, a poza tym jakiś tam zwykły pożar nie wprawiłby Heather w panikę i nie sprawił, że rozgłośna Nottów zaczęłaby nadawać paniczne komunikaty – a stąd myśli Brenny popłynęły ku Voldemortowi.
Nie wymawiajcie jego imienia. To może być nasz ostatni komunikat.
Kurwa, czemu ostatni komunikat? Czy rozgłośnia Nottów też została podpalona, chociaż nie leżała w magicznych dzielnicach?
Zamarła na kilka sekund, rozważając, dokąd się skierować. Pomyślała o bliskich: ale w tej chwili wszyscy mówili o Londynie, nie wpadło jej nawet do głowy, że Dolina czy jakiekolwiek inne miejsce może być zagrożone, że Voldemort mógłby mieć dość mocy na aż tak zmasowany atak. A jeśli wszystko płonęło… co jeżeli Voldemort atakował w tej chwili Ministerstwo Magii?
Cóż, i tak musiała jakoś dostać się do magicznego Londynu.
I może uda się jej znaleźć kogoś z Zakonu. Przeklęła w myślach, że lusterko oddała akurat Dorze, co nie tak, że było złym pomysłem, ale nie mogły skontaktować się, gdy tamta była w Dolinie Godryka, gdzie na pewno wszyscy byli bezpieczni – a Brenna oddałaby teraz bardzo dużo, aby móc upewnić się, że wszystko w porządku u Nory. Erik chyba teraz nie przebywał w Londynie…? Nie miał dziś dyżuru, ale…
Ale dużo innych osób tutaj było. Znanych jej i nieznanych.
Gdzie był Morpheus, który śnił o tym, że spłonie? Cholera, tutaj był bardzo duży problem, bo nawet wiedząc, gdzie jest jeden Morpheus, Brenna nie mogła być pewna, czy gdzieś nie ma jakiegoś drugiego, i czy właśnie popiół nie sypie się na głowy ich obu.
Patrick miał rację, wszyscy powinni ćwiczyć fale.
I teraz cholernie brakowało jej jego i Mavelle – nie mogła zawołać do żadnego z nich, chociaż oni te fale opanowali, bo oboje byli zbyt daleko stąd, aby Brenna miała możliwość któregokolwiek poprosić o pomoc. Ale… przynajmniej tyle, że oboje byli bezpieczni. To też się liczyło.
Uważaj na siebie. Daj znać, jeśli wpadniesz na kogoś z naszych.
Będę czujna, jestem z Victorią. Też się pilnuj! – zawołała Heather gdzieś w jej głowie i mimo całej tej paskudnej sytuacji, Brenna odetchnęła z ulgą.
Przynajmniej jedna dobra wiadomość, dziewczyny na pewno zadbają o siebie nawzajem. Ten jeden raz klątwa wody Heather mogła okazać się bardzo przydatna, a Victoria doskonale radziła sobie z rozpraszaniem.
W Ministerstwie na pewno lepiej będą wiedzieli, gdzie dzieje się najgorzej i gdzie najbardziej potrzeba teraz dodatkowych ludzi.
W takim razie najpierw ku Ministerstwu Magii, żeby pomóc Brygadzie.
Po raz ostatni przystanęła przy oknie, wychyliła się przez nie, spoglądając ku niebu. Szukała złowieszczego, znajomego kształtu: czaszki z wężem, wydostającym się z jej ust, która dla mugoli mogłaby być tylko dziwnie ułożonymi chmurami… a dla nich wskazywała, że stałoby się coś strasznego. Nie znajdowała jednak w pobliżu niczego takiego – zresztą, czy to takie dziwne, jeśli atakowano w wielu miejscach? Brenna przesunęła wzrokiem po chmurach, a potem po budynkach, sprawdzając, czy może było jakieś miejsce, w którym właśnie wybuchały płomienie albo było więcej popiołu, ale… ale czy Voldemort atakowałby niemagiczny Londyn w tak otwarty sposób…?
Tak, odpowiedziała sobie niemal natychmiast. Oczywiście, że by to zrobił – to był doskonały sposób, aby rozproszyć siły ministerstwa. Zacisnęła pięści, bo ostatnio śmierciożercy odwracali uwagę od ich pana, zdobywającego moce Limbo, więc teraz to mogła być próba spalenia wszystkich i wszystkiego, ale mogła być też próba odwrócenia od czegoś uwagi. Może akurat coś kradł. Może próbował zamordować Dumbledore’a (nie, niemożliwe, jego przecież zawsze się bał, prawda?). Może faktycznie szykował się na atak na Ministerstwo… pechowo, nie było żadnego sposobu, aby w tej chwili dowiedzieć się, o co mu do cholery chodziło.

Percepcja, wypatrywanie czy gdzieś leci bardzo dużo popiołu
Rzut PO 1d100 - 17
Akcja nieudana


Brenna obserwowała przez jakąś minutę niebo, ciemne z powodu chmur i tego, że słońce już zachodziło. Nie dostrzegła jednak niczego, co zwracałoby jej uwagę jakoś szczególnie, niczego, co mogłoby pomóc: może niemagiczny Londyn nie był głównym celem ataku, może podpalenia w okolicy załatwiali śmierciożercy, nie sam popiół z nieba, może budynki przysłoniły widok… a może po prostu była za mało spostrzegawcza i miejsca, na które faktycznie sypał się popiół, w jej oczach wyglądały po prostu podobnie do innych. W każdym razie zdawało się jej teraz, że niebo jest ciemne wszędzie, że czerń nadciągnęła na cały Londyn… no… może trochę ciemniejsze w jednym miejscu, ale tutaj uległa trochę złudzeniu.
Heather? Nie wiesz, czy ktoś z naszych jest w pracy? Jesteś w stanie przekazywać do kogoś wiadomość? Będzie trzeba sprawdzić, czy nic nie płonie przy ulicy... – nadała jeszcze, podając adres i porywając z szuflady na ślepo kilka eliksirów oraz parę chust, które mogły być przydatne, jeśli faktycznie było w niemagicznych dzielnicach aż tak źle. Zwłaszcza te mikstury przeciwogniowe, wygrana z Lammas. Potem Brenna pognała po schodach w dół, przeskakując po dwa stopnie, aby na parterze zniknąć z cichym trzaskiem i teleportować się ku Ministerstwu Magii.
Prosto ku piekłu, w jakie zamieniał się w tej chwili niemagiczny Londyn, w chaos, jaki ogarniał i Ministerstwo, i magiczne dzielnice, by pobiec w ogień i dym, spowijające Pokątną, Horyzontalną i Nokturn – pochłaniające powoli świat, który znali. I pomyśleć, że do tej pory wydawało się jej, że najgorsze, co mogło ich spotkać, to Beltane i szaleństwo rozpętanych tam żywiołów…
Bardzo się myliła.

korzystam z przewagi teleportacja – zgodnie z info z tematu nie rzucam, bo postać tutaj nie znajduje się w niebezpieczeństwie (lokacja wg kart lokacji nie płonie)

Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (1526)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa