• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[noc z 8.09. na 09.09] Pochłonie nas ogień

[noc z 8.09. na 09.09] Pochłonie nas ogień
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
25.04.2025, 09:53  ✶  
Zdrajca, zdrajca, zdrajca.
Spłoniesz.
Spłoniesz.
Spłoniesz.

– Millie? Może to zabrzmi dziwnie… ale czy dym przypadkiem czegoś do ciebie nie krzyczy? – spytała Brenna i zakasłała.
Wyglądała źle, ale w tej chwili źle wyglądał każdy, kto wciąż przemieszczał się po zniszczonych i opustoszałych dzielnicach Londynu. Ciężko było ją wręcz rozpoznać, bo popiół i sadza zmieniły barwę włosów, twarz miała całą ubabraną, marynarkę trzymała na sobie tylko dlatego, że wciąż mogła choć trochę ochronić skórę. Obie miały za sobą długie godziny przemieszczania się po zadymionych ulicach, gdy popiół wdzierał się do płuc, drażnił gardło, sprawiał, że piekły oczy. Brenna przynajmniej dwa razy wbiegała w ogień i była więcej niż pewna, że Moody też to zrobiła.
Teraz nic wokół nich nie płonęło. Te pożary w pobliżu, które wybuchły, zostały albo ugaszone, albo strawiły to, co strawić miały i dogasły samoistnie. Ale nie byli bezpieczni. Brenna nie była pewna, czy ktokolwiek kiedykolwiek będzie jeszcze bezpieczny. Mogła czerpać teraz trochę pocieszenia z tego, że udało im się trochę zorganizować: że gdzieś po drodze złapała się z kilkoma członkami Zakonu i wiedziała już, że większość z nich przetrwała… przynajmniej do tego punktu. Ale koszmar się nie skończył i nie wiedzieli, co nadejdzie ze świtem. Na ulicach wciąż mogli być śmierciożercy, a jeżeli nie oni, to inne hieny, chętne do skorzystania na sytuacji albo zrobienia krzywdy sąsiadowi czy przypadkowemu przechodniowi, tylko dlatego, że ten ich czymś wkurzył albo znalazł się w złym miejscu, o złym czasie.
– Tutaj mieszkają Meyersowie, może sprawdzić, czy się ewakuowali… – powiedziała, gdy zbliżyły się do jednego z budynków. Wiatr zawiał i je obie otoczyły dym, i zamiast zniknąć, zdawał się gęstnieć, i gęstnieć, osiadać na nich, jakby to któraś z nich – a może obie – były jego celem. Brenna uniosła różdżkę, próbując po raz wtóry już tej paskudnej nocy rzucić bąblogłowę, najpierw na Moody. Przez te cholerne opary nie mogła nawet dojrzeć, czy kamienica, na której trzecim piętrze mieszkali Meyersowie, płonęła, czy nie.
Obróciła się gwałtownie, gdy zdało się jej, że ktoś tuż za nimi zawołał „ZDRAJCY”, celując różdżką w pustkę.

bąblogłowa, kształtowanie
Rzut W 1d100 - 57
Sukces!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#2
05.05.2025, 11:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.05.2025, 12:01 przez Millie Moody.)  
Schodzili po stopniach coraz głębiej i głębiej ku czeluści otchłani, do piekła do piekła nie mieli czasu na przejażdżki, na chwilę wytchnienia. I nawet jeśli czasem chłopcy zdawali się zbyt opieszali, zbyt spragnieni, doczepieni do Norowego cyca, Miles smagała ich rózgą i wyganiała poza bezpieczne ściany chronionej przez Matkę, Zakon i bogowie wiedzą jeszcze jakie cudowne siły niepozorną klubokawiarnię, która teraz zdawała się być ich centrum dowodzenia i wszelkich przegrupowań.

Na tę imprezę ubrała się perfekcyjnie w wytarte dresy, t-shirt, włosy miała owinięte szmatą, żeby kłaki nie przyfajczyły się przypadkiem, na głowie ciasno wsadzony kapelutek ochronny, który jak dotąd szczęśliwie jej się nie przydał inaczej niż będąc po prostu nakryciem głowy. Ujebana była srogo, w ogóle nie zwracała na to uwagi, podobnie jak na lekko tylko przecież nadpalone przedramię. Przez pierś wisiała jej torba - skórzana listonoszówka, do której wepchała z mieszkania swoje skarby (i śmieci), w dłoni dzierżyła miotłę, po ostatniej akcji z Thomasem jakoś ufała bardziej patykowi zakończonemu kilkoma gałązkami niż swoją zdolnością telehycania w przestrzeni, zwłaszcza takiej płonącej.

Sumienna praca – tak powiedziało jej kowadło dostrzeżone na dnie filiżanki gdy to wszystko się zaczęło, a świat miał jeszcze miejsce na ostatni oddech pozbawiony pyłu. Wolne na głowę w jej pracy w brygadzie zdawało się obecnie nieśmiesznym żartem, gdy Miles jak nigdy uwijała się pod presją - karaluch gnieciony przypalonym gumiakiem nie zamierzał dawać za wygraną do samego końca. I już w głowie się jej mieszało, czy robi to dlatego, żeby brat jej był z niej dumny, czy żeby nie dopuścić wewnętrznej pustki do krzyku, czy dlatego, że szaleństwo było jej prawdziwym domem, które teraz postanowiło być domem ich wszystkich...

– Dym mówi? Brenka... z naszej dwójki tylko ja mogę gadać z dymem baby! Jakby co to znam takiego jednego, który mógłby Ci z tym pomóc – osobiście nigdy nie dała się namówić na hipnoterapie, ale była gotowa Odyśka trzymać za jaja podczas seansu i możliwie boleśnie przekręcić je momentalnie, jeśli jakkolwiek próbowałby koleżance zrobić kuku.

Młot uderzał o kowadło a iskry buchały na prawo i lewo

Nie było czasu sobie tego nawet za bardzo wyobrażać. Padło polecenie, które Moody zamierzała skwapliwie wykorzystać. Rękę trzymała mocno na trzonku swojej miotły, usta złączone w wąską linię byłyby praktycznie niewidoczne, gdyby nie fakt że dodatkowo i tak zasłaniała je lepka od wody szmata, którą osłaniała twarz. Bąbel powietrza przyjęła ze skinieniem głowy pełnym aprobaty i wdzięczności. Musiały oszczędzać słowa. Dlatego też nic nie powiedziała, gdy wsiadła na miotłę i poszybowała na trzecie piętro od razu. Tam mieszkali. Może któreś z nich ugrzęzło jak Ci, którym pomogła z Erikiem? Czas gryzł ich w pięty. Myśl o tym, że nie zdążą pomóc wszystkim czekała, aby zwinąć ją w ciasny kłębek beznadziei na kiedy indziej. Młot nie znał litości. Kowadło czekało. Podleciała do okien skanując otoczenie, próbując wyłapać ruch, próbując wyłapać potrzebujących w potrzasku lub możliwość wejścia do środka niestandardowymi drzwiami zwanymi potocznie oknem.

Percepcja III, próbuję wypatrzyć ludzi na trzecim piętrze lub możliwość wlecenia do środka
Rzut Z 1d100 - 13
Akcja nieudana


dodatkowo: latanie na miotle

Tym razem było jednak zdecydowanie trudniej. Gwałtowny wiatr zawiał ją dymem wypełnionym żarłocznymi iskrami, do tego stopnia, że nie była przez moment pewna gdzie w ogóle są ściany, a co dopiero mówić o oknie. Przylgnęła do trzonka ciasno by utrzymać się w powietrzu i obniżyła lot do drugiego piętra, gdzie w dezorientacji bokiem uderzyła o ścianę kamienicy. Nie mogła znaleźć ściany, więc ściana znalazła ją. Powinna się cieszyć, ale żołądek ścisnęło jej uczucie, że przyszły tu za późno. Musiała dostać się do środka by zniszczyć tego potwora zżerającego jej duszę. Odzyskać kontrolę nad własnymi myślami.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
05.05.2025, 12:11  ✶  
Brenna przewinęła się przez kawiarnię na chwilę krótszą niż mgnienie, tylko po to, by przekazać informacje, ułatwić przegrupowanie się, zanim pobiegła dalej, w dym i ogień. Nie zastanawiała się, dlaczego to robi – po prostu nie umiałaby inaczej, bo nie potrafiłaby patrzeć, jak ktoś ginie w ogniu i niczego z tym nie próbować zrobić ani nawet poddać się, chociaż szepty dymy wciskały do głowy myśli niespokojne. Że może jest za późno. Że może ten popiół zasypuje całą Anglię. Że Voldemort już wygrał. Poczucie beznadziei zakorzeniło się gdzieś w jej głowie, mimo to nie zatrzymywała się ani na moment, pędząc przed siebie. Nie zastanawiała się też, dlaczego robi to wszystko Millie. Niby wiedziała, że ta zawsze szła ścieżką wskazywaną przez brata, ale chyba po prostu wierzyła tą niemal naiwną wiarą dziecka, że Moody sama z siebie, gdy on nie pokazałby czegoś ręką, wybrałaby to, co słuszne: bo pod tym całym szaleńczym uśmiechem i wszystkimi przekleństwami kryło się dobre serce. Zagubione być może, ale dobre.
Zaklęcia, szeptane raz za razem, tej nocy, wciąż te same: tu powiew do rozgonienia dymu, tu bąblogłowa, tam woda do ugaszenia płomieni, tu usunięcie na bok gruzów.
– To nic, pewnie po prostu od tego dymu mój mózg już protestuje. Coś mi się tylko wydawało – powiedziała Millie zaraz, bo słyszenie głosów nie było dobre nawet w świecie czarodziejów, a nikt tej nocy nie potrzebował martwić się o to, co dzieje się z głową Brenny. Musiała być spokojna i pokazywać, że „wszystko w porządku” przynajmniej tak długo, jak nie wygasną te ognie, jak nie ulecą wszystkie dymy.
Bąblogłowa otoczyła Millie, ułatwiając jej oddychanie i przy okazji wypełnienie tej drobnej misji: trzeba było upewnić się, że ludzie są bezpieczni. A jeżeli nie, to ich stąd przetransportować.
Gdy Moody wskoczyła na miotłę, nim jeszcze Brenna zdążyła cokolwiek jeszcze powiedzieć, i pomknęła w górę, Bren szybko uniosła różdżkę. W tym całym dymie ciężko było latać, nawet na krótkie dystanse, dlatego teraz machnęła ręką, po raz kolejny szepcąc to samo zaklęcie, które wypowiadała już tak wiele razy, niby słowa powtarzanej litanii. Próbowała rozproszyć dym wokół Millie, w tej chwili nie widzącej za wiele ze swojej miotły – tak, aby umożliwić jej wygodne wylądowanie na balkonie czy zajrzenie w okna.
Nie podobało się Brennie, że dom wprawdzie chyba nie płonął, ale miał wyraźnie wyważone drzwi. I wybite okna na parterze. Być może Meyersowie nie mieli spłonąć, ale ktoś na przykład próbował się dostać do mieszkania i musieli zabarykadować?
Tej nocy nie tylko smierciożercy byli zagrożeniem.

Próba rozgonienia dymu wokół Millie, kształtowanie
Rzut W 1d100 - 40
Sukces!




Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#4
14.05.2025, 12:29  ✶  
Błądziła jak dziecko we mgle, gdy nagle stał się cud i ta mgła się rozwiała.

Cud? Bynajmniej! W końcu działały w tandemie i pomijając egocentryczne, narcystyczne, autodestrukcyjne zapędy Miles, przetrzepanie strategii w drużynie Quiditcha a potem w Bumie a potem w Zakonie wielokrotnie wbijała jej do głowy, że w kupie siła a granie drużynowe zwiększa szansę na wygraną, a nie ją dzieli.

Zobaczyła uchylone okno i nie było więcej czasu się zastanawiać, na podziękowanie Brence przyjdzie jeszcze czas. Z impetem wleciała do środka opustoszałego mieszkania. Pozornie ciche. Pozornie bez ludzi. Dymu było w środku mniej, choć już wsuwał się przez otworzone okno, więc Miles pospiesznie je zamknęła. Szkoda, że w ten sposób nie dało się ochronić ich przed ogniem.

Sprawnie, doświadczeniem lat w Brygadzie splotła zaklęcie wzmacniające jej głos, tak aby mieszkańcy mogli usłyszeć jej nawoływanie, jeśli jeszcze byli w domu.

– PANI MEYERS?! PANIE MEYERS?! TO MOODY Z BRYGADY UDERZENIOWEJ! TEN BUDYNEK JEST ZAGROŻONY! MUSIMY PAŃSTWA EWAKUOWAĆ! – Nie było sensu ich zostawiać tutaj, ogień obejmował coraz większe połaci, ludzie dostawali w łeb, kradli, bili się pośród pogorzeliska, rzucając sobie w twarz wzajemne oskarżenia. Była przekonana... że może widziała i tych w maskach, ale gdy tylko próbowała zacząć pościg, ginęli w ogólnotrawiącym przestrzeń chaosie.

Nagle usłyszała jakiś ruch i głośny stukot nóg po schodach. Sama wypadła na klatkę schodową i zobaczyła strwożonych mugolaków i ich trójkę dzieci. Mężczyzna trzymał w rękach różdżkę, kobieta dociskała do piersi w obronnym geście umagicznioną torbę, w której zapewne mieli o wiele więcej rzeczy, niż wyglądałoby to na pierwszy rzut oka. Najstarszy syn patrzył nieufnie, za nim ukrywały się dwie młodsze siostry. Jedna z nich wyraźnie próbowała powstrzymać łzy, chowając twarz w szmacianego królika.

– JUŻ DOBRZE TO...– zdjęła zaklęcie gdy usłyszała swój wrzask – To ja! Zabierzemy was do bezpiecznej kryjówki, tu nie jest dobrze, chodźcie, na dole czeka Brenna. – Podprowadziła ich do okna, który wleciała i otworzyła je by dać znać Brennie, że będzie potrzebna i jej miotła. – Wiecie czyje to jest mieszkanie? Drzwi na klatkę były otwarte, ale nikt do mnie nie wyszedł – zapytała czekając na Longbottom, nieco zdezorientowana, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że rodzina miała mieszkanie piętro wyżej, a to... to zdecydowanie nie było ich lokum.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
22.05.2025, 08:34  ✶  
Brenna stała z zadartą głową, przez chwilę obserwując Millie, a potem wróciła do rozglądania się: martwiła się o Moody, ale też w tej chwili zarzucenie ostrożności mogło doprowadzić do tego, że jakiś śmierciożerca rzuciłyby na nią zza rogu avadą. Nerwy miała napięte jak postronki, tej nocy jednak… tej nocy jednak trudno, żeby było inaczej. Próbowała skupiać się na tym, co działo się tu i teraz, na Moody i ludziach wymagających pomocy, nie zastanawiać się, do jakich wydarzeń dochodziło w innych miejscach, i kto jeszcze był w niebezpieczeństwie: inaczej na pewno by oszalała.
Nie zamierzała próbować wskakiwać na miotłę – gdy ostatnio to zrobiła, źle się skończyło, nawet jeśli powodem ostatecznie okazało się zaczarowanie mioteł w Warowni, a nie to, że była tak beznadziejna w aktywności fizycznej. Niemniej od czasów Hogwartu nie latała, i na pewno nie miała szans lawirować w dymie tak sprawnie jak Millie, która na miotle poruszała się równie zgrabnie jeśli nawet nie zgrabniej co na nogach: skończyłoby się to pewnie tym, że Brenna zamiast pomóc, zrobiłaby tylko komuś krzywdę.
Zamiast tego spróbowała więc posłać w górę translokacją samą miotłę, zgarniętą wcześniej przez Moody w antykwariacie. I gdzieś przez myśl jej przemknęło, że jeżeli przeżyją tę noc i nie będą musieli panicznie się ukrywać, bo Voldemort właśnie przejmował władzę, będzie musiała poćwiczyć translokację.

translokacja, próba posłania Millie miotły w górę
Rzut N 1d100 - 90
Sukces!

– Mogę spróbować wyczarować drabinę! – zawołała jeszcze, niezależnie od tego, czy czar się udał, czy nie, ruszając pędem w stronę wejścia do kamienicy. Jeśli był problem z wydostaniem się, i musieli używać okien, najwyraźniej albo coś płonęło na niższych piętrach, albo problemem był dym… i wolała spróbować przynajmniej się tym zająć. Nie byli w końcu całkowicie pewni, czy budynek jest zupełnie pusty, a poza tym… nawet jeżeli tak… w Londynie i tak było bardzo wiele ruin.
Brenna szarpnęła więc drzwi wejściowe, na szczęście otwarte – pewnie ktoś ewakuował się wcześniej – i machnęła różdżką, gotowa zalać wodą ogień, gdyby ten blokował drogę.

kształtowanie, gaszenie
Rzut W 1d100 - 22
Slaby sukces...





Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#6
24.05.2025, 08:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.05.2025, 08:18 przez Millie Moody.)  
– Nasz sąsiad... pan Borges. On... nie wiem. Nie mam pojęcia? – kobieta rozejrzała się niepewnie i już miała iść do innych pokoi, żeby go zawołać, kiedy została wstrzymana przez męża: – Musimy stąd iść, drugi raz nie dostaniemy takiej szansy, a pewnie dziś... – na moment uciekł wzrokiem od małżonki, ale nie by spojrzeć na Miles, tylko za nią na okno. Kłęby dymu zostały rozsunięte przez Brennę, ale było widać, że w kamienicy na przeciwko... nie dzieje się dobrze. Jeden zgaszony płomień, a w jego miejsce jak hydra, wypełzały kolejne ogniste języki pragnące pożreć wszystko co spotkają na swojej drodze. 

– Proszę pani, bo ja umiem latać na miotle, jestem w szkolnej drużynie, mogę zabrać siostrę. – Zadeklarował podrostek, który z jednej strony fajnie że wyszedł z inicjatywą a z drugiej strony "PROSZĘ PANI"? Miles nagle poczuła się strasznie staro. W swojej głowie cały czas miała piętnaście lat. W swojej głowie cały czas była rówieśniczką z tym właśnie dzieciakiem, który nadal chodził do szkoły. Czy słyszała sama siebie? Czy zdawała sobie sprawę z tego, że czasu nie można było oszukać, albo że tliło się w niej o wiele więcej dojrzałości, niż mogłaby zakładać? Bynajmniej. Odebrawszy doskonale oddelegowaną przez Brennę miotłę podała ją chłopakowi. 

– Zwieź dziewczynki na dół, zaraz z Brenną ustalimy w jakiej konfiguracji zabierzemy Was w bezpieczne miejsce. – Nie zamierzała rozstrzygać tego teraz, w mieszkaniu które jeszcze nie płonęło, a słowo jeszcze było w tym momencie kluczowe. – Stańcie przy oknie i mu pomóżcie, ja szybko przebiegnę mieszkanie – moment później przyłożyła różdżkę do gardła i zaczęła znów się drzeć wzmocnionymi przez magię falami dźwiękowymi – BORGES PANIE BORGES! TU BRYGADA UDERZENIOWA! TRWA EWAKUACJA! GDZIE PAN JEST! – Biegła od pokoju do pokoju i dopiero na końcu wyważyła drzwi do niewielkiej zapyziałej sypialenki, gdzie zgrzybiały staruszek trząsł się jak osika mierząc do niej różdżką.

– A kysz siło nieczysta! Odstąp od mojego dorobku! – zaskrzeczał na nią.

Miles uniosła ręce w polubownym geście. Fakt, że nie miała na sobie munduru działał na jej niekorzyść, ale kilka kroków stąd Meyersowie przedostawali się na chodnik, a to był całkiem koronny dowód na jej dobre intencje. Mimo wibrującej w żyłach adrenaliny, starała się przyjąć możliwie spokojny ton, ukrywając to jak jest zirytowana jego zachowaniem. Miła buźka, dobra buźka, trochę wyszła z wprawy, mimo że w szkole wychodziło jej to pierwszorzędnie.

– Panie Borges, trwa ewakuacja, proszę korzystamy z pana okna, Meyersowie mogą potwierdzić moje słowa. To miejsce może być celem ataku śmierciożerców, to może być pana ostatnia szansa na uratowanie siebie...

Charyzma ◉◉○○○ przekonywanie, żeby dał się stąd zabrać + kłamstwo na ukrycie intencji i wkurwu
Rzut N 1d100 - 34
Akcja nieudana

– Znam ja te Wasze sztuczki! Nie dam się nabrać smarkulo! Brygada hę? Prędzej mi kaktus na głowie urośnie niż w to uwierzę. Możesz sobie swój wężowy język w dupę wsadzić! Wypierdalaj z mojego domu pyskata kurwo!

W takich chwilach żałowała, że pozostawała miernotą z transmutacji i że realnie tegoż kaktusa na głowie nie może mu wychodować. Zacisnęła szczękę i pięści z wściekłości, ale rzeczywiście nie zamierzała więcej mu gadać, tylko wracać do ludzi, którzy dla odmiany chcieli, żeby im pomogła. Dzieci znajdowały się na tym etapie już na chodniku. Miles niemal w biegu przerzuciła sobie panią Meyers przez drążek i wyleciała z nią do Brenny, aby stanęła obok swoich pociech. Jeszcze ojciec. I stary grzyb.

– Sąsiad odmawia współpracy. Właściciel tego mieszkania pan Borges. Ta drabina to się tu przyda... Poczekać na Ciebie? Możemy z młodym odstawić pierwszą turę i wrócimy tu po facetów. – zaproponowała.

– Ale jak to bez papy!?– pisnęła najmłodsza z sióstr, która nie pozostała obojętna na treść rozmowy.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
24.05.2025, 19:22  ✶  
O ile Brenna zdołała posłać miotłę w górę w iście popisowym stylu, o tyle gdy wpadła do środka kolejne zaklęcie nie wyszło jej absolutnie tak pięknie, jak powinno. W efekcie owszem, zdołała ugasić ogień, który zaczynał się rozprzestrzeniać i zadymiać pomieszczenie – chyba ktoś cisnął ogniste zaklęcie przez okno klatki schodowej, co tylko potwierdzało, że ci ludzie nie byli tu bezpieczni, skoro to nie popiół rozpoczął pożar – ale chwilę to zajęło, i niechcący zalała jeszcze niepotrzebnie jedną ze ścian.
No cóż, lepiej pewnie taką musieć potem suszyć niż skończyć ze spalonym domem.
Wycofała się kaszląc z zadymionej klatki, akurat w chwili, w której Millie zleciała z góry razem z kobietą i jej synem. Drzwi zostawiła chwilowo otwarte na oścież, by dym mógł ulatywać, i zamarła na moment, znów mając wrażenie, że słyszy jakieś dziwne szepty… ale głos Moody zaraz wyrwał ją z tego otępienia.
Skup się, nakazała sobie, odwracając się do Millie. Przesunęła spojrzeniem najpierw po niej, później po pozostałych, upewniając się, że nikt nie jest ranny.
– Zgasiłam ogień, jeśli pozbędzie się tego dymu, nic nie powinno się mu stać, ale pobiegnę na górę i jeszcze spróbuję go namówić do ewakuacji. Słowo, że przypilnuję waszego taty, Millie zabierze was w bezpieczne miejsce – powiedziała, chociaż wizja rozdzielania nie podobała się jej w tej chwili równie mocno, jak członkom rodziny. Uparty sąsiad, odmawiający współpracy, właśnie jednak zmodyfikował im trochę plany, bo musiała przynajmniej upewnić się, że nic wyżej nie płonie ani nie ma dziwnych kłębów dymu, którego nie da się pozbyć. Nie mogła go wywlec wyrywającego się i wrzeszczącego, i trzymać w kryjówce siłą, ale nie mogła też nie sprawdzić, czy nic mu nie grozi.
Na miotłach i z Miles powinni przemieścić się do jednego z punktów błyskawicznie. Na pewno wszystko będzie dobrze…
Prawda?
Nie czekała już na odpowiedź. Osłoniła twarz, spróbowała zaklęciem wymieść dym z kamienicy, i oczyścić z niego najbliższą okolicę: a potem pobiegła na górę. Upewnić się, że ojciec zejdzie na dół, i nie zostanie sam. I sprawdzić sąsiada.
– Tu Brenna, panie Meyers! – zawołała, już biegnąc po schodach, by nie przestraszył się, słysząc, że ktoś nadciąga, i dopadła drzwi mieszkania, o którym mówiła Millie, by w nie załomotać. – Proszę pana, ktoś próbował podpalić tę kamienicę! Ogień ugaszony, ale wszystkie zabezpieczenia przestały działać, zabieramy państwa Meyers ze sobą! Byłoby bezpieczniej, gdyby ewakuował się pan z nimi! Możemy pomóc panu dotrzeć do wskazanego przez pana miejsca albo zabrać ze sobą!

kształtowanie, powiew na wymiecenie dymu z kamienicy
Rzut W 1d100 - 50
Sukces!

charyzma, próba namówienia sąsiada, żeby z nimi poszedł
Rzut Z 1d100 - 49
Sukces!




Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#8
24.05.2025, 23:48  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.05.2025, 23:50 przez Millie Moody.)  
Miles skinęła głową, zadanie zostało przyjęte do realizacji, bo choć Brenna była młodsza, to jednak wyższa stopniem no i doświadczeniem chociażby w nadzorowaniu spraw zakonowych. I pomimo wspomianych omamów, dla Miles wciąż to Longbottomówna była tą rozważną, a Miles może nie tyle co romantyczną co jebniętą, chociaż - co całkiem prawdopodobne - w niektórych słownikach oba słowa funkcjonowały jako synonimy.

– Słowo się rzekło. Przystanek nie jest tak daleko. Dobra młody, bierzesz matkę, ja dziewczyny. Pokażesz na co Cię stać. – Miotły nie były najświeższej jakości - w końcu Miles wyciągnęła je wprost z odmętów zapomnianych artefaktów Quinne the byłej Longbottom, ale chciała odwrócić uwagę młodego, podbić jego ego, żeby chciał postroszyć piórka i nie myślał o dziejącym się na ulicy chaosie. Pożoga trwała w najlepsze, ludzie odbijali się od siebie, ale oni mieli całkiem spore szanse lawirując niewiele nad nimi tak, żeby nie ładować się prosto w dym. – Zasłońcie twarze jakąś chustą czy szmatą! – Poinstruowała ich jeszcze, po czym (niemal w komplecie) odleciała spod kamienicy transportując rodzinę mugolaków prosto do zabezpieczonej klubokawiarnii, gdzie mieli punkt służący do ukrywania mugolaków i w sumie nie tylko, bo część twarzy znała i wiedziała, że i inne statusy krwi się tam zagnieździły. Ogień nie wybierał. Rozhulany wiatrem i zbyt suchym latem zbierał wciąż swe żniwo. Dla Miles liczyło się tylko to, że kilka kolejnych dusz być może doczeka świtu. Właściwie gdy tylko matka z dziewczynkami przekroczyła próg, razem z chłopakiem zawrócili na powrót, po ojca i sąsiada.

przewaga: latanie na miotle
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
26.05.2025, 13:58  ✶  
Być może wzmianka o Meyersach zadziałała, może mężczyzna wyczuł dym, który wprawdzie w większości Brenna wymiotła, tym samym sprawiając, że mogli bezpiecznie się ewakuować, ale który pozostawił po sobie w kamienicy nieprzyjemny zapach, a może po prostu była przekonująca – w każdym razie zamek wreszcie się otworzył. Brenna zaś odetchnęła z ulgą. Może i chwilowo dzięki zaklęciom w budynku nie powinno grozić mu niebezpieczeństwo, ale wciąż myślała o tym, że płonęła klatka schodowa: i że raczej nie zrobił tego popiół, a czyjeś podpalenie. I że jeśli ludzie, którzy to zrobili zobaczą, że kamienicy nie strawił ogień, mogą postanowić wrócić, aby dokończyć dzieła…
– Rzeczy muszę wziąć! – oświadczył mężczyzna stanowczo, wbiegając do mieszkania z powrotem, by chwilę później wyłonić się stamtąd z sakwą, przeklinając pod nosem. Chwilę później we troje zbiegli po schodach, osłaniając twarze tam, gdzie ostały się resztki dymu, Brenna przodem, z różdżką w ręku, gotowa w razie potrzeby ich osłaniać, póki nie natkną się z powrotem na Millie. Zostawiła za sobą kamienicę, szczęśliwie ugaszoną zaklęciem – jedna ruina mniej w mieście pełnym dymów i gruzu. A gdy Moody pojawiła się z miotłami, pomogła im się na nie zapakować, zanim sama odbiegła w kolejne miejsce – pomagać Brygadzistom gasić kolejne budynki.
Koniec sesji



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (1741), Millie Moody (1816)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa