• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[13.10.1960] Jęcząca Marta | Cassian i Martin

[13.10.1960] Jęcząca Marta | Cassian i Martin
Czarodziej
Magia przemija. Słowo zostaje.
Wysoki na 185 cm, szczupły, elegancko ubrany, ma bardzo ciemne oczy, w których tęczówki zlewają się ze źrenicami. Pachnie fiołkami, mówi cicho i kwieciście.

Cassian Blishwick
#1
21.06.2025, 21:35  ✶  
Zamek milknął powoli, jak orkiestra wygaszana po ostatnim takcie koncertu. Chłodne październikowe wieczory przynosiły do wnętrza Hogwartu charakterystyczny zapach kamienia i wypłowiałej magii — tej obecnej w ścianach, ale śpiącej, jakby niechętnej do interakcji z czymkolwiek świeżym i młodym. Tuż po kolacji, gdy Wielka Sala już ucichła, a uczniowie rozpierzchli się w stronę dormitoriów i biblioteki, Cassian nie śpieszył się nigdzie szczególnie. Lubił ten czas. Ten moment zawieszenia, gdy świat nie wymagał od niego działania, tylko obecności.
Szli wolno. Rozmowa, którą prowadzili, była z rodzaju tych, które nie potrzebują puenty.
– ...a mimo to nie wiem, czy bardziej zachwyca mnie rytm, czy ten jeden obraz – mówił cicho Cassian, spoglądając na mijane gobeliny bez większego zainteresowania. – „L'ombre des feuilles sur ton visage.” Sam rozumiesz. Wystarczył jeden wers, i całe to... wieczorne zmęczenie zaczęło przypominać poezję.
U boku Martin, jak zawsze bardziej obecny niż obecny. Dwóch chłopaków z Ravenclawu – może nieprzypadkowo stąpających obok siebie przez tyle lat – różniło się pod wieloma względami, ale rozmowa między nimi nigdy nie wymagała żadnej przysięgi. Wystarczyło wspólne milczenie, które nie uwierało.
Z zamyślenia wyrwał ich tupot. Dziewczyna – trzeci albo czwarty rok – rudowłosa, w szkolnym swetrze, trochę za dużym jak na nią.
– Hej… Jesteś Cassian, prawda? Prefekt? – zapytała zadyszana, ale bez strachu.
Cassian skinął głową, nie zatrzymując się.
– Bo… ktoś coś znowu zrobił w tej łazience na drugim piętrze. Dziewczyny mówią, że drzwi się same zamykają i że znowu... coś kapie z sufitu. Ktoś pewnie się bawi zaklęciami, ale…
Urwała, patrząc na niego z niepokojem.
– ...dziwnie tam jest.
Nie było w tym nic dramatycznego – bardziej niepokój znudzonych uczennic niż realne zagrożenie. Ale Cassian i tak przytaknął. Takie było jego zadanie, a może coś więcej — chęć zachowania porządku, którego potrzebował bardziej dla siebie niż dla innych.
– Jasne. Dobrze, że mówisz. Wróć już do dormitorium, sprawdzimy to.
Odwrócił się w stronę towarzysza i, nie chcąc przerywać rozmowy ani zostawiać jej bez odpowiedzi, rzucił tonem lekkim, niemal żartobliwym:
– Pójdziesz ze mną, Martinie? To na pewno nic poważnego, a my dokończymy rozmowę.
Nie przyspieszyli kroku. Nie musieli. Hogwart znał ich rytm i nie wymagał pośpiechu — nie od tych dwóch, co nigdy nie szukali centrum sceny.
Toaleta na drugim piętrze znajdowała się w jednym z mniej uczęszczanych skrzydeł. Drzwi do niej wydawały się zawsze zbyt ciężkie, a światło w korytarzu przed nią było dziwnie przytłumione — nie przez mrok, ale przez barwę: zgaszoną, jakby filtrowaną przez stare wspomnienie.
Zatrzymali się kilka kroków od wejścia.
Cisza.
Nie ta przyjemna, wypełniona obecnością kogoś, kto rozumie — ale ta gęsta, napięta, którą można było niemal dotknąć. I wtedy…
…coś. Dźwięk.
Nie od razu oczywisty. Początkowo przypominał szmer wody w rurach, echo kropli spadającej gdzieś z wysoka. Ale rytm nie był fizyczny. Był zbyt ludzki. Zbyt bliski. Nienaturalnie rozedrgany.
Płacz.
Cichy. Wysoki. Jakby należał do kogoś, kto już dawno przestał mieć ciało, ale nie pozbył się bólu.
Cassian przekrzywił lekko głowę. Usta miał zaciśnięte, brew ledwie drgnęła. Gdy odezwał się, głos zabrzmiał miękko — jakby nie chciał przestraszyć tego, co słyszeli.
– Też to słyszałeś?
Tłumacz
These scars don’t lie,
I’m living in an empty time
Falling through space,
I’m living in an empty place.
Ubrany na czarno. Z bliznami na twarzy. Puste spojrzenie. 180cm.

Martin Crouch
#2
21.06.2025, 22:30  ✶  

Dla niego czas nie istniał. Pośpiech po opuszczeniu Wielkiej Sali był zbędny. Wystarczająco napełniony kolacją żołądek nie potrzebował teraz wzburzenia szybkim krokiem, czy podskakiwaniem na schodach. Gdyby nie obecność innych, w ogóle nie opuściłby swojego miejsca. Wczytywał się w dzieło Davida Hume'a "O samobójstwie". Lektura godna kogoś, kto za moment kończył szkołę, a nie miał żadnego pomysłu na swoją przyszłość. Bo jak mógł być pewny, że jakakolwiek go czekała?

Niestety hałasy Wielkiej Sali nie nadawały się do lektury. Schował książkę w przepastnej kieszeni szaty dość szybko po rozpoczęciu posiłku. Zamiast tego, wdał się w rozmowę z Cassianem. Martin nie rozmawiał z innymi uczniami. Powodów ku temu było mnóstwo – od różnic w preferowanych tematach, po brak chęci ze strony chłopaka. Ale jeśli już z kimś rozmawiał, zawsze był to Cassian. Martin nie odczuwał większego przywiązania do rówieśnika, nigdy nie wspomniał o nim zatroskanej rodzicielce, nawet nie określiłby go tytułem "kolegi". Negował posiadanie z nim relacji osobistej, ale relacja duchowa to już inna sprawa. Crouch wielokrotnie miał wrażenie, że rozumieją się bez słów. Dlatego też wiele z nich nie musiało paść i nie padało. W takim stanie ciężko było określić, czy gdy obydwoje siedzieli w pokoju wspólnym pogrążeni w lekturach, to było to wspólne spędzanie czasu, czy też nie.

Ale w tym momencie wymieniali słowa. Nawet w więcej niż jednym języku. Martin nie był jeszcze tak obeznany we francuskim, powtórzył sobie zdanie w myślach, by je zrozumieć. Skinął głową po kolejnych słowach Cassiana. Nie nadeszła jeszcze czas na odpowiedź, ale już ktoś obcy zapragnął wytrącić ich spokojną przechadzkę.

Crouch przeniósł swoje spojrzenie na dziewczynę. Wyglądał, jakby był wiecznie znudzony, aczkolwiek dla niektórych jego oczy barwiły się wręcz wstrętem wobec innych. Nadinterpretacja i pomówienia – przynajmniej częściowo. Nie cieszyło go przerwanie dyskusji, tak jak kontynuowanie jej podczas rozciągniętej w czasie trasy do dormitorium. Ale jak już razem szli, mógł towarzyszyć Cassianowi również i podczas wykonywania obowiązków prefekta. Zupełnie nie cieszyła go perspektywa wizyty w damskiej toalecie, mimo to wzruszył ramionami w odpowiedzi na zaproszenie i podążył za Blishwickiem.

Idąc do celu nie rozmawiali. Punkt skupienia przeszedł na nadchodzące zadanie. Martin zastanawiał się, czy będzie musiał wejść do środka. Nie chciał. I wtedy się zatrzymali.

Kropla rozpaczy trafiła Croucha, a ten miał wrażenie, jakby woda faktycznie skapnęła mu prosto na czubek głowy, tak że spojrzał w górę. Ale nic tam nie było.

– Nie jestem pewien, czy to... w ogóle można było nazwać słyszeniem... czy czymś zupełnie innym. – Odpowiedział flegmatycznie. Dotknął swoich włosów, ale były suche.

Nierzeczywisty szloch znów rozbrzmiał. Martinowi zadrżało coś w środku. Zażenowanie z powodu bycia świadkiem ewidentnie intymnego momentu. Ktoś tu przeżywał coś intensywnego, a on nie chciał się w to angażować. Posłał Cassianowi zrezygnowane spojrzenie. Po kilku chwilach było jasne, że chociaż wciąż dziwnie nierealny – rozlegający się szmer był "po prostu" dziewczęcą pieśnią rozpaczy.

Czarodziej
Magia przemija. Słowo zostaje.
Wysoki na 185 cm, szczupły, elegancko ubrany, ma bardzo ciemne oczy, w których tęczówki zlewają się ze źrenicami. Pachnie fiołkami, mówi cicho i kwieciście.

Cassian Blishwick
#3
21.06.2025, 22:55  ✶  

Cassian milczał przez moment, wpatrzony w szczelinę między drzwiami a framugą. Dźwięk był zbyt cichy, by go jednoznacznie zidentyfikować, ale niepokojąco ludzki – rozciągnięty w czasie szloch, przerwany westchnieniem, jakby ktoś próbował się opanować, a nie mógł. Ten dźwięk nie należał do żadnego zaklęcia. Ani do żadnej instalacji hydraulicznej. Był zbyt pełen bólu. Prawdziwego. I to właśnie ten aspekt poruszył coś w Cassianie mocniej niż cokolwiek innego. Gdyby to był duch, pewnie byłby w stanie to rozpoznać – magia w powietrzu miałaby inną strukturę. Ale tu... był tylko płacz. Niepokojąco ludzki.

Odwrócił głowę w stronę Martina. Ich spojrzenia skrzyżowały się na krótko – wystarczająco, by przekazać wzajemne potwierdzenie, że to nie wyobraźnia. Nie padało. Wokół było cicho. A jednak... ktoś tam był. Cassian nie próbował ukrywać napięcia w ramionach, ale nie było w nim strachu. Raczej poczucie obowiązku, które narastało, przygniatając go jak grawitacja. Jeśli ktoś tam cierpiał – nie mogli po prostu odejść. Nie mógł.

– To nie wygląda na żart... – odezwał się w końcu, ściszonym głosem, jakby nie chciał spłoszyć tego, co kryło się za drzwiami. – Może ktoś został zamknięty, może ktoś się boi... Jeśli to jedna z młodszych uczennic... – urwał. Nie chciał kończyć tej myśli. Za dużo było możliwości. Każda wymagała, by nie zostawiać tej osoby samej.

Zbliżył się powoli do drzwi. Palcami dotknął chłodnego metalu klamki, ale nie nacisnął jej od razu. Kątem oka zerknął na Martina i dodał półgłosem: – Nie zostaniemy długo. Sprawdzimy tylko, czy nic jej nie jest. Potem dam znać nauczycielom. Ale jeśli to coś poważnego... nie chcę ryzykować, że ktoś cierpi, a my przeszliśmy obok.

Znów odezwał się ten dźwięk. Tym razem bliższy. Jakby z jednej z kabin. Cassian poczuł, że mięśnie karku lekko mu się napinają, ale nie zrobił kroku w tył. Przeciwnie. Z cichym skrzypnięciem nacisnął klamkę.

Tłumacz
These scars don’t lie,
I’m living in an empty time
Falling through space,
I’m living in an empty place.
Ubrany na czarno. Z bliznami na twarzy. Puste spojrzenie. 180cm.

Martin Crouch
#4
22.06.2025, 01:07  ✶  

Znał wiele rodzajów damskich dźwięków. Za dużo kobiet kręciło się wokół niego. W każdym wieku. Każdym stanie. Rozpoznawał dramatyczne okrzyki domagające się o uwagę, połykany w gniewie szloch, czy łzy zrozpaczonej panienki ze świeżo złamanym sercem. Tym razem było to coś podobnego... ale też niezwykle innego. Martin czekał na decyzję Cassiana – to w końcu jego zadanie. Osobiście nie chciał robić nic. Nawet, gdyby sam pełnił rolę prefekta... nie wchodziłby do łazienki. Nie chciał mówić koledze, co robić, ale już prawie z jego ust wyrwała się sugestia, by pójść po jakąś kobietę.

Prawie, gdyż ostatnie słowa Cassiana postawiły sytuację w nieco innej perspektywie. Słyszany lament mógł nie być skutkiem zdarzenia, lecz motywem rozgrywającej się tragedii. Jako prefekt... nie – jako człowiek – Blishwick musiał zareagować. Martin nic nie powiedział. Był gotowy, by stanąć w drzwiach łazienki jako łącznik między światem potencjalnego kryzysu, a oknem na pomoc.

Płacz nie ustawał. Jego nuty drażniły chłopaka. W przeciwieństwie do rówieśnika, nie zadrżała w nim empatia. Za dużo się tego nasłuchał. Bez względu na to, czy łzy prawdziwe, czy wymuszone (a w jego rodzinie tych było dość sporo). Nie miało znaczenia, czy sprawa błaha, czy istotna – o ile dało się w ogóle posortować konkretne łzy na takiej skali. Ale wszystko to jego cyniczny nastoletni słownik jednoznacznie kalsyfikował jako hałas. A on hałasu nie lubił.

Czarodziej
Magia przemija. Słowo zostaje.
Wysoki na 185 cm, szczupły, elegancko ubrany, ma bardzo ciemne oczy, w których tęczówki zlewają się ze źrenicami. Pachnie fiołkami, mówi cicho i kwieciście.

Cassian Blishwick
#5
22.06.2025, 01:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.06.2025, 02:03 przez Cassian Blishwick.)  

Cassian poczuł, jak chłód metalu klamki przenika skórę jego palców. Przez chwilę jeszcze trwał w bezruchu, jakby chciał dać płaczowi czas, by sam się wypalił, by to, co niewidoczne, znalazło ujście poza ich obecnością. Ale nic się nie zmieniało. Łkanie, ciche, stłumione, powtarzało się jak refren pieśni, której tekstu nikt już nie chciał pamiętać. Z tej łazienki przecież korzystano. Codziennie. Nie mogło być miejscem, które na stałe przyjęło w swoje mury czyjś ból. A może mogło? Może ból i codzienność łatwiej współistnieją, niż chcieliby to przyznać? Nacisnął klamkę, czując pod palcami lekkie opory, jakby sam mechanizm, podobnie jak on, zastanawiał się, czy otwarcie tych drzwi jest dobrym pomysłem. Wreszcie odsunął je powoli, starając się nie wpuścić do środka zbyt gwałtownego podmuchu powietrza. Nie chciał, by cokolwiek – lub ktokolwiek – poczuło się zaskoczone ich wejściem.

Wnętrze powitało ich chłodem i zapachem wody z domieszką starego kamienia, jakby ściany pamiętały każdy strumień, każdą kroplę, każdy ślad rąk, które kiedyś próbowały coś z nich zmyć. Płacz ucichł na sekundę, gdy drzwi ustąpiły pod naciskiem Cassiana, ale zaraz znów się odezwał, teraz wyraźniejszy, bliższy, jakby źródło dźwięku znalazło się tuż obok, schowane za jedną z kabin. Echo niosło się po kafelkach, odbijało od powierzchni umywalek i luster, rozciągając brzmienie łkania aż do granic rzeczywistości. Cassian zrobił kilka kroków naprzód. Nie spieszył się – nie chciał straszyć, nie chciał pogłębić cudzego wstydu ani bólu. Zatrzymał się przy umywalkach, dotykając marmurowego blatu jak kotwicy dla swoich myśli. Rzut oka na wnętrze nie zdradził niczego niezwykłego. Wszystko wyglądało tak, jak powinno. Kabiny zamknięte. Jedna, najbliższa, miała lekko przekrzywioną zasuwę, jakby ktoś zamknął ją w pośpiechu albo bez siły, by doprowadzić mechanizm do końca. Na podłodze drobny ślad wilgoci – czy to była woda, czy coś innego, Cassian nie umiał jeszcze rozpoznać.
– Halo? – jego głos odbił się od płytek jak pytanie, na które nikt nie chce odpowiedzieć. Był miękki, spokojny, prawie ciepły. – Czy wszystko w porządku? Możemy pomóc?

Odpowiedziało mu jedynie cichsze łkanie. Zbyt ciche, zbyt zmęczone, by było wołaniem o pomoc, a jednak zbyt pełne emocji, by je zignorować. Cassian poczuł znajome ukłucie w piersi – to było to miejsce, ten moment, gdy poezja przegrywała z rzeczywistością, gdy każde słowo brzmiało zbyt banalnie wobec cudzego cierpienia. Zbliżył się do kabiny, zza której dochodził dźwięk. Drzwi zdawały się pulsować tym płaczem, jakby materiał, z którego je wykonano, przejął odgłos do własnych włókien. Nachylił się lekko, jakby chciał spojrzeć pod drzwiami, ale wstrzymał się. Nie miał prawa wtargnąć w cudzą intymność bardziej niż to konieczne.
– Proszę... jeśli chcesz, możemy sprowadzić kogoś jeszcze. Nauczycielkę. Kogoś, kto będzie mógł pomóc. Nie musisz być tu sama.

Z kabiny nie dochodziła żadna odpowiedź. Tylko szloch, coraz bardziej rozedrgany, jakby płacząca osoba walczyła już nie z tym, co ją spotkało, ale z samym faktem, że ktoś ten płacz słyszy. Cassian poczuł, jak między jego łopatkami osiada znajomy ciężar – ciężar odpowiedzialności, której nie można było zrzucić na nikogo innego. Wziął głębszy oddech, czując w powietrzu zapach wilgoci, metalu i czegoś jeszcze... czegoś, co przypominało kurz starych ksiąg albo pył osiadły na zapomnianych przedmiotach. Z tej mieszanki wyłaniała się atmosfera, która niepokoiła – nie przez to, co widoczne, ale przez to, czego nie sposób było dostrzec. Zerknął jeszcze na Martina, szukając w jego twarzy potwierdzenia, że dobrze robi, że powinien zostać tu jeszcze chwilę dłużej. A potem znów zwrócił się do kabiny:
– Nie chcę cię przestraszyć. Po prostu powiedz, czy wszystko jest w porządku. Czy możemy coś zrobić.

W odpowiedzi znów cisza, która była gorsza niż szloch. Ta cisza miała w sobie coś, co sprawiło, że Cassian wyprostował się, odsunął o pół kroku. Cień, rzucany przez kabinę na podłogę, wydawał się większy niż powinien. Na granicy wzroku zadrgało coś, co mógłby wziąć za ruch spódnicy, za fałdę szaty... ale równie dobrze za drgnienie własnego spojrzenia, nadwerężonego przez napięcie. A potem płacz odezwał się raz jeszcze. Tym razem wyraźniejszy. I na ułamek sekundy Cassianowi zdawało się, że z tego szlochu wyłania się słowo. Nie imię. Nie wołanie. Ale słowo, które powtarzane na nowo i na nowo, miało być dla kogoś kluczem. Czyjeś „przepraszam”, które nie znalazło adresata.

Tłumacz
These scars don’t lie,
I’m living in an empty time
Falling through space,
I’m living in an empty place.
Ubrany na czarno. Z bliznami na twarzy. Puste spojrzenie. 180cm.

Martin Crouch
#6
22.06.2025, 16:21  ✶  

Stał w przejściu i nasłuchiwał. Z obu stron. Echo łazienki nasączone łkaniem. Na korytarzu pustki. Martin starał się przypomnieć, co dokładniej zgłaszała uczennica rozmawiająca z Cassianem. Wspominała coś o suficie, był tego pewny. O drzwiach, które się same zamykały... Jak wiele chaosu siał zwykły przeciąg. Z przekazanych informacji nie zweryfikowali żadnej. A jednak ich obecność nie była stratą czasu, gdyż ewidentnie coś niepożądanego działo się w tym miejscu.

Cassian zakraplał kabinę słowami pocieszenia. Tak delikatnie i z wyczuciem, ale bez skutku. Martin wsunął się do środka pomieszczenia, oparł o ścianę. Łazienka damska nie różniła się niczym od męskiej poza lokalizacją. I klientem docelowym, rzecz jasna. Zauważył, że pod zlewem leży spinka. Metalowa, o prostym, ale dość egzotycznym kształcie. Być może zgubiło ją uciekające w popłochu dziewczę, gdy przeciąg zbierał swoje żniwo... Przeciąg. Martin spojrzał na okna. Hogwart zdobiony był różnym ich rodzajem, ale te tutaj to witraże bez możliwości nawet lekkiego ich uchylenia. A drzwi do pomieszczenia były jedne. Nie było więc możliwości...

Drzwi zamknęły się z łoskotem, aż podskoczył. Odruchowo pomyślał o Brianie, ale przecież starszy brat opuścił już szkolne mury. Nie mógł go tu nękać. Spojrzał na Cassiana.

Po cichym "przepraszam" łkanie rozbrzmiało w pomieszczeniu, tym razem nie pozostawiając wątpliwości, co do swojego istnienia. Strumień wiatru wystrzelił sponad kabiny, rozplaskując się kroplami wody obok Martina. Nie przyznałby się, ale był przerażony. Z ulgą odetchnął, gdy z zanikającej plamy wynurzyła się sylwetka ducha. Czyli sprawa rozwiązana. Poltergeist. Mogą iść. Cassian powiadomi nauczycieli i tyle w temacie.

Ale nie zdążył się odezwać, bo skrzekliwy głosik żałosnej duszyczki rozbrzmiał wprost do jego ucha.

– Jakie to smutne... Że wszystkie uciekły! – Ostentacyjnie zmierzyła wzrokiem Martina. – I pozwoliły tu wejść tak nieprzyjemnemu chłopakowi!

Przeszywający jęk towarzyszył jej podczas błyskawicznego przelotu obok Cassiana.

– Ale ten... – Otarła oczy. – Czyżbyś prawdziwie interesował się płaczącą w samotności dziewczyną?

Martin był gotowy odwrócić się i odejść. Dramatyzm, jakim owiewał duch, za bardzo przypominał mu jego paskudne ciotki. Szkoda było na to czasu. Trzeba było incydent zgłosić i zapomnieć.

Czarodziej
Magia przemija. Słowo zostaje.
Wysoki na 185 cm, szczupły, elegancko ubrany, ma bardzo ciemne oczy, w których tęczówki zlewają się ze źrenicami. Pachnie fiołkami, mówi cicho i kwieciście.

Cassian Blishwick
#7
22.06.2025, 21:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.06.2025, 13:46 przez Cassian Blishwick.)  

Cassian nie drgnął, gdy drzwi trzasnęły za nimi, choć serce zabiło mu odrobinę mocniej. Patrzył na Martę tak, jak patrzy się na zagubione dziecko – bez strachu, bez uprzedzeń. Raczej ze współczuciem, które wypływało z samego środka niego, z tej części duszy, która jeszcze nie została obudowana przez doświadczenia ani rozczarowania. Duch dziewczyny zdawał się lżejszy od powietrza, a jednocześnie to jej obecność niosła ciężar, który wypełniał łazienkę po brzegi. Jej spojrzenie, tak ostre wobec Martina, Cassian przyjął ze spokojem. Było mu jej żal. Nie przez to, jak wyglądała – choć cień postaci, wilgotny ślad na posadzce, rozczochrane włosy i zapłakane oczy mogły poruszyć każdego. Żal było mu jej przez to, jak brzmiała. Jak echo, które nie mogło znaleźć drogi powrotnej do źródła.

Zrobił powolny krok w jej stronę, nie chcąc jej spłoszyć, choć przecież nie mogła odejść. Nie od niego. Nie od tego miejsca. Nie od siebie samej.
– Nie uciekliśmy... – powiedział cicho, a jego głos, choć spokojny, miał w sobie ciepło. – Nie wszyscy. Jesteśmy tu, bo ktoś się martwił. Bo chcemy pomóc, jeśli możemy. Czy chcesz porozmawiać?
Jego słowa nie były wyuczonymi formułkami. Były proste, szczere. Były tym, co mówi się komuś, kto cierpi, choć nie wiadomo jeszcze dlaczego.

Marta uniosła na niego oczy. W jej spojrzeniu była mieszanka zaskoczenia i podejrzliwości, jakby nie spodziewała się, że ktoś odpowie na jej dramat inaczej niż ucieczką. – Pomóc? Mnie? – jej głos zadrżał, przeciągając się w jęk, który poniósł się po kafelkach niczym przeciągnięta nuta skrzypiec. – Nikt nie chce pomagać duchowi... Nikt nie chce słuchać. Tylko uciekają. Albo patrzą tak, jak patrzysz ty... – wskazała na Martina, a w jej głosie zabrzmiał żal, który przeszedł w lekki wyrzut. – Jak na coś niechcianego. Jak na kłopot.

Cassian wyciągnął lekko dłoń, jakby chciał skrócić dystans, choć dobrze wiedział, że jej nie dotknie.
– To nieprawda. Nie myśl tak o sobie. Nie jesteś kłopotem. Każdy ma prawo być wysłuchanym. Nawet jeśli... nawet jeśli już nie czuje ziemi pod stopami. Wiedział, jak mogą zabrzmieć jego słowa, ale były szczere. Czuł, że jeśli Marta miała prawo do czegokolwiek, to właśnie do tego, by ktoś przestał traktować ją jak element wystroju nawiedzonej łazienki.

Duch dziewczyny zawahał się, jakby to jedno zdanie przebiło się przez mur jej rozpaczy. Na moment jej łkanie ustało, zastąpione ciszą tak gęstą, że słychać było kapanie wody gdzieś w głębi instalacji. Marta uniosła dłoń do twarzy, ocierając ją odruchowo, jakby ten gest wciąż miał dla niej znaczenie, choć przecież łzy nie zostawiały śladów na jej przezroczystej skórze.
– Nie pamiętam... nie pamiętam już, dlaczego płaczę. Czasem... czasem wydaje mi się, że to oczy... że te oczy patrzyły na mnie... a potem już nic... Tylko strach. I zimno. I wstyd.

Cassian poczuł, jak zaciska się coś w jego gardle. Przez moment miał przed oczami obraz, którego przecież nigdy nie widział – dziewczynę, uciekającą przed spojrzeniem, którego nie chciała napotkać. Dziewczynę zamkniętą w kabinie, w której znalazła coś gorszego niż samotność.
– Nikt nie powinien zostawać sam z takim wspomnieniem. – powiedział cicho. Nie wiedział, czy mówi to do niej, czy do siebie. – Zdradzisz nam swoje imię? Proszę. I powiedz nam... co cię najbardziej?

Duch zadrżał, a potem odwrócił się ku jednej z kabin, tej samej, z której przed chwilą dobiegał płacz. – Tam... tam zaczęło się wszystko... I tam zostałam... Jej głos przycichł, znów przechodząc w szloch, jakby każde słowo było dla niej wysiłkiem ponad siły. Jej sylwetka zaczęła blednąć, jakby rozpływała się we mgle, ale jeszcze była. Jeszcze czekała. Może na kolejne pytanie. Może na to, by ktoś wreszcie zrozumiał, co chce powiedzieć.

Tłumacz
These scars don’t lie,
I’m living in an empty time
Falling through space,
I’m living in an empty place.
Ubrany na czarno. Z bliznami na twarzy. Puste spojrzenie. 180cm.

Martin Crouch
#8
23.06.2025, 14:10  ✶  

Tylko tu przeszkadzał. Nie chciał brać w tym udziału, a najwyraźniej sama jego obecność utrudniała sprawę. Dziewczyna szybko odczytała nastawienie Martina, którego też zupełnie nie ukrywał. A każde jej słowo upewniało go w tym, że tylko dramatyzuje niepotrzebnie. I trochę miał w tym racji. Bo przecież Marta swoją tragedię przeżyła kilka lat temu i od tego czasu bez przerwy pragnie wciągnąć innych w krąg swojej rozpaczy dla rozrywki. Ale emocje... one były prawdziwe. Równie świeże co dnia pierwszego. Z nabytym już dystansem, lecz rozrywające serce tak samo mocno.

Podczas ich szkolnych lat zarówno Martin jak i Cassian nie słyszeli o przypadku śmierci uczennicy. Mogli uznać więc, że duch ten przebywa w murach zamku znacznie dłużej niż 7 lat. Czy przez te wszystkie lata straszyła przypadkowe uczennice? Narzucała się swoją obecnością? Ale cóż innego miała robić? Martina koncept duchów przerażał. Lubił myśl, że po śmierci nie ma niczego. To było konkretne zamknięcie rozdziału. Gdyby sam miał umrzeć, nie chciałby otworzyć oczu jako niematerialny byt skazany na wieczną wędrówkę.

Martin nie odzywał się. Jeszcze nie odszedł, przypadkiem angażując się w historię Marty. Spojrzał na kabinę. Umarła w kabinie? Bardzo... nieelegancka śmierć. Zabawne, że w jednym pomieszczeniu mogły czekać tak skrajne zgony. Można było umrzeć w wannie, jak poeta, z rozciętymi pokrywami ciała by zabarwić wodę swą esencją życia. Bez względu na to, czy ostrze trzymał denat, czy osoba trzecia, w oczach Croucha takie odejście miało w sobie więcej gracji niż zawał w kabinie toaletowej... o ile nie coś związanego z układem pokarmowym, bo wtedy to już w ogóle nie zostaje nic tylko modlić się o szybkie starcie z pamięci żyjących.

Marta uroniła kolejne łzy i oparła się dramatycznie o wspomnianą kabinę.

– A to by się nie stało, gdyby... gdyby nie one... – Kolejny jęk rozpaczy. – Ale wszystkie dziewczęta zawsze się ze mnie śmiały... I wtedy... I dzisiaj... Przez... p-przez niego... będzie tak już na zawsze!

Czarodziej
Magia przemija. Słowo zostaje.
Wysoki na 185 cm, szczupły, elegancko ubrany, ma bardzo ciemne oczy, w których tęczówki zlewają się ze źrenicami. Pachnie fiołkami, mówi cicho i kwieciście.

Cassian Blishwick
#9
23.06.2025, 14:22  ✶  

Cassian patrzył na Martę uważnie, bez śladu znudzenia czy irytacji. Był za to ten smutny rodzaj cierpliwości, który rodzi się, gdy patrzy się na kogoś naprawdę zagubionego. Nie na pokaz, nie dla atencji – ale na kogoś, kto utknął we własnym cierpieniu tak głęboko, że nie umie już odnaleźć granicy między sobą a swoją rozpaczą. Marta była właśnie kimś takim. Zrobił powolny krok bliżej, choć wcale nie zamierzał jej dotykać ani naruszać jej przestrzeni. Raczej chciał być obecny. Czuł w powietrzu ciężar tej sceny – nie dlatego, że chciał ją odegrać, lecz dlatego, że nie mógł od niej uciec. Nie teraz.

– To nie musi trwać na zawsze, – powiedział cicho, z tym miękkim tonem, który nie narzuca się ani nie poucza. – Powiedz nam... może możemy coś zrobić, żeby ci ulżyć?
Słowa były proste, niemal banalne, ale innego języka tu nie było. Nie było zaklęć na uleczenie takich ran.
Marta uniosła głowę i w jej oczach błysnęła nowa fala łez – prawie gniewnych, prawie rozjuszonych. – Ulżyć?! Ulżyć?! – zawyła i rozległo się to echem o wiele potężniejszym, niż mogła pomieścić taka mała postać. – Nic już nie można zrobić! Bo kto by chciał pomóc biednej, płaczącej Marcie?! Ty? A może ten twój smutny koleżka?! – wykrzyknęła, wskazując drżącą dłonią w stronę Martina, głos jej łamał się na granicy żalu i furii. – Wszyscy tylko patrzą... patrzą i patrzą... a potem się śmieją! Śmiali się zawsze!
Jej sylwetka drgnęła, zaczęła chaotycznie krążyć w powietrzu, jakby rozdarta między chęcią ucieczki a potrzebą bycia wysłuchaną. Płacz przechodził w krzyk, krzyk w jęk, jęk znów w szloch. Oparła się znów o kabinę, wtuliła w nią niematerialne dłonie, jakby mogła znaleźć w niej oparcie.
– To wszystko przez niego... gdyby nie on... gdyby nie te wstrętne dziewczyny... to przez nie tu umarłam! Przez nie! – jej głos zadrżał, echo odbijało się od ścian, aż kafelki zdawały się drgać od tego lamentu. – A teraz?! Teraz muszę tak trwać i trwać... bo nikomu na mnie nie zależało! Nigdy! Nigdy!
Cassian poczuł, jak ta kakofonia emocji zaczyna na niego działać – nie przytłaczała go strachem, ale ciężarem samotności, którego Marta nie potrafiła już udźwignąć sama.
– To nieprawda, – odezwał się z wysiłkiem, próbując przebić się przez jej rozedrganą tyradę. – Nie jesteś sama. Jesteśmy tutaj. Jesteśmy po to, by cię wysłuchać. Mówił, choć nie wiedział, czy cokolwiek zdoła do niej dotrzeć. Wiedział natomiast, że nie wolno mu milczeć, nie w tej chwili. Marta wirowała coraz szybciej, jej głos rwał się jak rozdarta zasłona. I może właśnie tego potrzebowała – nie tylko widowni, ale kogoś, kto nie ucieknie od jej cierpienia.
Tłumacz
These scars don’t lie,
I’m living in an empty time
Falling through space,
I’m living in an empty place.
Ubrany na czarno. Z bliznami na twarzy. Puste spojrzenie. 180cm.

Martin Crouch
#10
23.06.2025, 18:00  ✶  

Rozpacz Marty była na tyle intensywna, że Martin zaczął dostrzegać jej prawdę. W niewyjaśniony sposób kwitło w nim zrozumienie dla dziewczyny. Ktokolwiek ją skrzywdził... nieważne w jaki sposób... To wszystko, co jej zostało. Jej historia się skończyła, ale emocje wciąż trwały. Ból zdawał się rozrywać tak, jak zawsze. I chociaż sam nigdy nie doświadczył takiej intensywności emocjonalnej – potrafił stwierdzić, że sytuacja Marty była... delikatnie mówiąc, nieprzyjemna. Musiała istnieć ze swoim bólem. Bez drogi ucieczki.

– Duchy nie mogą... zniknąć? – Spytał, tym samym wyjawiając swój brak elementarnej wiedzy. Ale po co komu testy końcowe, jak się jest z bogatej rodziny.

– Zniknąć!? – Marta uniosła się gniewem, odbierając jego słowa w najgorszy możliwy sposób. – Zniknąć! Tak! Już znikam! Niech jaśnie panicz wybaczy, że zakłóciłam mu wieczór swoim istnieniem!

Martin aż przysłonił ucho dłonią, gdy świdrujący krzyk Marty zaatakował mu bębenki ze stosunkowo bliskiej odległości.

– Gdybyś mogła zniknąć... nie musiałabyś dalej z tym wszystkim... być.

Wzruszył ramionami, zażenowany wzięciem udziału w akcji pomocowej.

Marta zawyła.

– Aż tak się narzucam!? To damska łazienka, nie musisz tu przychodzić!

Pokręcił głową i westchnął.

– Nie o to mi chodzi. Nie mówię tego z perspektywy obserwatora, tylko twojej. Bo nie wyobrażam sobie, jak zjebane musi być istnienie tylko po to, by pamiętać, jak się umarło i nie móc nawet tego przerwać, bo już się nie żyje.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Martin Crouch (1783), Cassian Blishwick (2894)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa