Wciąż mamrotał coś pod nosem i obserwował je podejrzliwie, ale tym razem nie napadał na uzdrowicielki, pozwalając im działać.
Bulstrode zamyśliła się na chwilę, gdy Fernah poprosiła, by pozwolić jej odczynić zaklęcie. Analizowała pośpiesznie jej dotychczasowe wyniki, profil magiczny i historię pacjentów. W końcu machnęła różdżką - ale nie, nie próbując odczarować Mirabel, a dotykając lekko ręki panny Slughorn.
Episkey.
Jeśli chciała się brać za przypadek już dość poważny, nie mogła się rozpraszać. Ból w rękach, nawet niewielki, mógł zadecydować o niepowodzeniu zaklęcia lub sukcesie.
- Pokaż mi najpierw tego ptaszka. Proszę, Mirabel, co ty na to? - rzuciła Florence, tym razem wyczarowując niewielkiego kwiatka i podtykając go dziewczynce, by samej zacząć oglądać jej imponujące, orle skrzydła. Wyglądało jej to na przypadek transmutacji... albo bardzo udany, albo wręcz przeciwnie.
Ci chłopcy kiedyś napędzą wiele problemów w Hogwarcie. A jeżeli ich matka nie była rozsądniejsza od ojca, to niech Merlin ma wszystkich w swojej opiece, gdy już dorosną.
- Przecudny przypadek transmutacji użytej niezgodnie z podręcznikami. Po prostu wspaniały, można z niego pisać prace naukowe. Wydaje mi się, że jeden czar nie wystarczy, trzeba będzie użyć i rozproszenia, i transmutacji, usuwając pozostałości po skrzydłach. Jeśli dobrze pamiętam, już usuwałaś efekty nieudanej transmutacji, prawda? Próbuj, przytrzymam ją - powiedziała, wyciągając ręce, by przejąć dziewczynkę. Chociaż podtrzymywała ją głównie jedną ręką, w drugiej wciąż trzymając różdżkę. Musiała szybko zareagować, jeśli coś pójdzie nie tak. Inaczej ojciec dzieci z całą pewnością spróbuje je udusić. Ewentualnie uderzy w kolejne krzyki.