• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 10 11 12 13 14 Dalej »
[listopad 1971] raz. dwa. trzy. baba jaga patrzy

[listopad 1971] raz. dwa. trzy. baba jaga patrzy
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#1
20.11.2022, 17:32  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.09.2023, 16:29 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II

raz
- To kobieta. Około trzydziestego, może trzydziestego piątego roku życia. Ciało znalazł rowerzysta. Jest w stanie częściowego rozkładu, niedokładnie przysypane igliwiem. Wstępnie wygląda na… nie wiem, nie widzę śladów wskazujących na bezpośrednią przyczynę śmierci. Gdyby nie to igliwie powiedziałabym, że… to mógłby być rozległy zawał? Moim zdaniem leży tutaj od siedmiu do dziewięciu dni. Więcej powie patolog na sekcji.

dwa
- Dziwna historia. Ciało młodej kobiety niedaleko ścieżki rowerowej w lesie. Znalazł ją przypadkowy rowerzysta. Przed śmiercią nie została zgwałcona. Brak oznak pobicia. Ale najciekawsze wyszło dopiero na sekcji zwłok. Z raportu wynika, że zmarła, bo stanęło jej serce. Tak po prostu.
- Nic więcej?
- Chociaż… chociaż w sumie tam coś jeszcze było, że miała coś we krwi, ale laboratorium nie mogło ustalić co. Ach, no i zapomniałbym, dasz wiarę, że w dzisiejszych czasach można tak kompletnie nie istnieć? Nie ma jej w żadnej bazie. Jakby się zmaterializowała nie wiadomo skąd pod tym pieprzonym igliwiem!


trzy
- No chyba wiem czy moja córka jest w domu, czy jej nie ma w domu, nie?! I mówię wyraźnie, że nie widziałem jej od dwudziestu siedmiu dni! Tak! Emily to uparta, wredna, zadufana w sobie gówniara, ale nawet ona nie znikałaby na dwadzieścia siedem dni! Nie obchodzi mnie gdzie się szlaja, ale chcę wiedzieć co się dzieje z moim wnukiem, Lyndonem! On ma osiem lat i niedługo pójdzie do Hogwartu! W przeciwieństwie do mojej pokracznej córki, jest prawdziwym czarodziejem!

raz. dwa. trzy. baba jaga patrzy
Patrick przystanął przed drzwiami prowadzącymi do pokoju, w którym przebywała Brenna Longbottom z Brygady Uderzeniowej. Na jego twarzy gościł widoczny mars, który zaraz zniknął, gdy mężczyzna zastukał we framugę a potem zajrzał do środka. Miał na sobie luźny, szary sweter, spod którego wystawały fragmenty ciemnoniebieskiej koszuli.
- Brenna! – zawołał wesoło i może trochę nazbyt beztroskim tonem, nijak nie wskazującym na wagę sprawy, z którą przyszedł.
Wszedł do środka. Całkiem ostentacyjnie rozejrzał się po wnętrzu. Minęło trochę czasu, odkąd sam pracował w BUMie, ale czasami się tutaj pojawiał towarzyszko. Zresztą, tutaj nic się nie zmieniło. Te same biurka, krzesła, okna. Nawet bałagan na biurku Mavelle był taki sam jak zwykle.
- Słyszałem, że siedzisz i się nudzisz. A ja sprawę mam. Trzeba zajrzeć do Emily Hill. Jej ojciec zrobił mi tylko co awanturę, że znowu nie ma kontaktu z córką. Niezbyt dobrze się między nimi układa od lat, ale… - odwrócił wzrok.
Jako sierocie, Patrickowi wydawało się, że każde dziecko musiało kochać swoich rodziców. Nawet takie zupełnie dorosłe i nawet wtedy, gdy to pretensje rodzica stawały na drodze do dobrych, zdrowych relacji. Gdyby był Emily, zrobiłby wszystko by zdobyć uznanie ojca; ale ona nie była nim. Jako charłaczka wyprowadziła się dość szybko z rodzinnego domu, potem urodziła nieślubne dziecko, a teraz ponoć rozpłynęła się w powietrzu. Tylko gdzie był jej syn?
- Mam koordynaty. Zajrzysz do niej razem ze mną? – zapytał. Jego oczy pozostawały poważne, jakby spodziewał się czegoś poważniejszego niż ucieczki z domu trzydziestoparolatki. – Twoje umiejętności mogą się tam przydać – zaznaczył ciszej. Położył przed Brenną kartkę z potrzebnymi do aportacji informacjami.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
20.11.2022, 17:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.07.2023, 12:32 przez Brenna Longbottom.)  
Tego dnia Brenna faktycznie trochę się nudziła. Było to zaskakujące, bo od listopada roku 1970 takie dni zdarzały się bardzo rzadko. Zasadniczo rzadko się zdarzało, że wychodziła z pracy o czasie: czasem zostawała dziesięć minut, czasem pięć godzin, ale była to norma. Oczywiście, nigdy nie brakowało spraw - zawsze ktoś okradł sąsiada, napadł na mugola, żeby zabrać mu gotówkę, nadmuchał swoją ciotkę albo źle zaparkował miotłę, pojawienie się Voldemorta niewiele zmieniło w tej kwestii - w ostatnich miesiącach jednak wszystko... eskalowało, a do Brygady wpadało o wiele więcej dziwacznych śledztw niż kiedykolwiek. (A przynajmniej takie były obserwacje Brenny, choć może to ona zaczęła przyciągać te dziwne śledztwa.)
O dziwo, tym razem od samego rana panował spokój. Wczoraj zamknęła dwie sprawy. Nowa, przydzielona jej rano, znalazła rozwiązanie w ciągu zaledwie dziesięciu minut, gdy zapłakany chłopiec przyznał, że to on ukradł miotłę ojca. Młodzi Brygadziści, przydzieleni do patroli w magicznym Londynie, przynieśli jej raporty, ale jak odkryła ze zdumieniem - nie musiała nawet sprawdzać w nich przecinków, zanim pójdą wyżej, bo wyjątkowo trafił się ktoś, kto naprawdę potrafił pisać po angielsku. Siedziała więc właśnie z pączkiem w jednym ręku, i z raportem z jakiejś starej sprawy, w której korzystając z chwili wolnego od pilniejszych spraw postanowiła pogrzebać, w drugim, gdy Patrick zajrzał do Biura.
- Aż tak bardzo to widać? Czyżbym tak mocno nie dawała żyć innym, bo nie mam zajęcia? - spytała Brenna, trochę niewyraźnie, bo próbowała jednocześnie przegryźć kawałek pączka. Zamknęła teczkę i jedną ręką umieściła w szufladzie, by potem zatrzasnąć ją na klucz. Fakt, że do biura wpadał po nią auror, nie był jakoś mocno zaskakujący. Czasem BUM "dzielił się" nią z Biurem Aurorskim. Nie ze względu na jakieś niesamowite zdolności, a czysty przypadkiem, jakim było odziedziczenie talentów widmowidzenia. Longbottom niby nie opowiadała o tym na prawo i lewo, ale nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystywała tych zdolności w służbie prawa i porządku. Szefowa aurorów wiedziała i czasem komuś ją podsumował.
Patrick oczywiście też. Nie tylko jako auror. I on mógł być pewny, że zawsze użyje widmowidzenia, gdy będzie mu to potrzebne, nie tylko służbowo.
Sądząc po ostatnich słowach, jakie Steward wypowiedział, był to właśnie ten przypadek.
- Pewnie, że polecę z tobą. Zawsze gotowa do akcji i takie tam. Kim jest Emily Hill? - spytała jeszcze, pakując sobie do ust szybko resztę pączka i otrzepując palce z lukru. Nie kojarzyła ani imienia, ani nazwiska. Nie wpadła na to, że ta jest charłaczką: raczej w pierwszej chwili pomyślała "dużo młodsza lub dużo starsza". Pochyliła się nad wskazaną jej karteczką, starając się zapamiętać koordynaty, aby przypadkiem nie wylądować na drugim końcu Anglii. Hm... tego miejsca też nie kojarzyła - Mówiłeś już mojemu przełożonemu, czy zostawić mu informację?
Jeśli go powiadomił - była gotowa aportować się natychmiast, gdy tylko weźmie płaszcz.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#3
20.11.2022, 19:36  ✶  
Trafił przypadkiem z tym nudzeniem się, ale też z jakiegoś powodu próbował przedstawić sprawę jako lżejszą niż o niej sam myślał. Uniósł brwi do góry, wzrok kierując bezpośrednio na nadgryzionego przez Brenną pączka.
- Czyli nie dasz się przy okazji wyciągnąć na jakąś kawę – podsumował. Z jakiegoś powodu, chciał odwlec w czasie sprawdzanie domu Emily Hill. I jak szeroko by się nie uśmiechał, to jeszcze przed wejściem do pokoju zdążył rozpiąć górny guzik koszuli, jakby kołnierzyk pił go w szyję.
Steward pokręcił głową. Lubił w Brennie to, że tak szybko podejmowała decyzję. Pewnie zdarzało jej się potem czasem płacić za to wysoką cenę, ale przynajmniej dla Patricka wiele jej podejście ułatwiało. Sam był więcej niż pewien, że gdyby wybrał do pomocy kogokolwiek innego, przez najbliższe pół godziny (albo i trzy), musiałby mu drobiazgowo tłumaczyć wszystkie zawiłości sprawy. Brenna tego nie potrzebowała. Była na tyle bystra by samodzielnie wyciągnąć większość wniosków i na tyle prędka by skupić się tylko na najistotniejszych szczegółach.
- To charłaczka. Czarna owca Hillów. Takie tam… - zmarszczył czoło. – Raczej nie miałaś okazji jej poznać. Z tego co wiem, dość szybko wyprowadziła się z domu, wcześniej posłano ją do jakiejś mugolskiej szkoły z internatem, zamieszkała na obrzeżach Londynu, potem zaszła w ciążę, urodziła syna, syn jest czarodziejem. To przez niego ojciec znowu zaczął utrzymywać z nią kontakty – opisał, czekając aż zbierze się do wyjścia. – Zostaw mu sama informację.
Koordynaty wskazywały na obrzeża Londynu. Na jedną z tych dzielnic, gdzie w gruncie rzeczy mieszkało sporo mugoli, kilku czarodziejów (raczej mieszanego pochodzenia). Wydawało się idealnie skrojone pod taką Emily Hill, charłaczkę, której nie chciała jej własna rodzina.
- Ojciec krzyczał, że był u niej, ale mu nie otworzyła. Ma syna, ale jakoś nie udaje mi się go namierzyć – ostatnie słowa powiedział dość cicho, jakby nie do końca chciał by wybrzmiało to, w taki sposób, o jakim pomyślał.
Ruszył z Brenną do miejsca, z którego mogli się bezpiecznie aportować.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
21.11.2022, 12:31  ✶  
- Cierpisz na nadmiar krwi w układzie kofeinonośnym? Powinieneś dbać o jego prawidłową pielęgnację. Minimum trzy kawy do południa, złota zasada BUM. A nie, zaraz, to srebrna zasada. Złota zasada to: nigdy nie odmawia się pączka i kawy – pouczyła go Brenna, zabierając płaszcz, upewniając się, że różdżkę ma pod ręką i na koniec jeszcze wsuwając do jednej z przepastnych kieszeni okrycia notatnik oraz mugolski ołówek.
- Och – podsumowała słowa o charłaczce. To nie tak, że Brenna niby pogardzała. Wręcz przeciwnie. Współczuła szczerze i charłakom i ich rodzinom, nie potrafiąc sobie nawet wyobrazić, przez co przechodzili – i jak ona miałaby znieść życie bez magii. Podejrzewała, że mogłaby tego nie udźwignąć. Ale też nie myślała o nich za wiele. Może dlatego, że stanowili żywe przypomnienie: rodzice czarodzieje niczego nie gwarantują. Każde z was może to spotkać…
- Drań jeden, jakby to była jej wina, że urodziła się bez magii – podsumowała ostatnie słowa o tym, że ojciec zaczął utrzymywać kontakty z córką, bo jego wnuk okazał się czarodziejem. Patrzyła na tę sprawę skrajnie inaczej od Patricka. Wyprowadzka, mugolska szkoła z internatem, to wszystko było jeszcze dla Brenny naturalne, będąc charłakiem nie chciałaby za wielu kontaktów ze światem czarodziejów. Słowa „znów” i „z jego powodu” naprowadzały jednak na inny wniosek.
Już otwierała usta, by wygłosić parę niepochlebnych uwag, a może nawet wpaść w słowotok, gdy Steward wspomniał o tym, że syna nie da się namierzyć. Twarz Brenny stężała. Co innego charłaczka, nie otwierająca drzwi ojcu, który nie potraktował jej zbyt dobrze. Natomiast chłopiec…
- Sekunda – poinformowała, po czym biegiem wypadła z pomieszczenia i wróciła jakieś sześćdziesiąt sekund później. Najwyraźniej w zgłaszaniu wyjścia pobiła właśnie wszystkie rekordy, i kto wie, czy osoba przyjmująca tę informację w ogóle zrozumiała, co Brenna miała jej do przekazania. Szybkim krokiem – stawiając długie kroki, tak prędkie, że gdyby przyspieszyła choć odrobinę, zaczęłaby biec – przeszła do miejsca aportacji. Nietypowo dla siebie, po drodze nawet nie zarzucała Stewarda tysiącem i jeden niepotrzebnych słów.
A potem zerknęła na Patricka i jeżeli nic tu nie padło, obróciła się, znikając z Departamentu, by pojawić na miejscu wskazanym przez koordynaty.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#5
22.11.2022, 02:25  ✶  
Patrick uśmiechnął się cierpko pod nosem. Nie skomentował wyzwiska, którym Brenna obdarzyła ojca Emily Hill. Sam nie do końca wiedział, jak właściwie powinien myśleć o tym człowieku. Z jednej strony sądził, że rodzina powinna trzymać się razem. Z drugiej wydawało mu się, że Hillowie nie dogadują się między sobą a o samej Emily słyszał dość sprzeczne informacje. Z trzeciej… z trzeciej Hill jednak przyszedł do biura aurorów by zgłosić zaginięcie córki i wnuka. Steward był na tyle naiwny by wierzyć, że jakaś część srogiego charakteru mężczyzny musiała być jednak tylko przykrywką i tak naprawdę głęboko kochał swoje dziecko (nawet jeśli nie potrafił tego przyznać na głos).
Obserwował Brennę, gdy ta - z prędkością błyskawicy - pobiegła zostawić potrzebną informację przełożonemu. I właśnie to cenił w Brennie. Nie musiał powiedzieć jej na głos, że obawia się o życie Emily i jej syna. Od razu sama zrozumiała co próbował jej przekazać. W dodatku, z miejsca zareagowała właściwie i już po chwili była gotowa do drogi.
- To nie musi oznaczać najgorszego – wtrącił cicho, zanim dostali się do miejsca skąd mogli się aportować.

raz. dwa. trzy. baba jaga patrzy
Dom, który zamieszkiwała Emily Hill położony był na typowym, mugolskim osiedlu jakich było wiele na obrzeżach Londynu. Znajdujące się tam budynki wyglądały tak, jakby wybudowano je w jednej fabryce a potem rozstawiono w idealnej odległości od siebie. Miały te same, jasnobrązowe otynkowania i ciemne, lekko spadziste dachy. Identyczne okna, okolone ciemnymi framugami i drzwi frontowe ze złotymi kołatkami. Niemal do każdego prowadziła podobna kamienna dróżka a koło drzwi wejściowych rosła niewielka sosna karłowata. Brakowało tu płotków, były za to idealnie przycięte, zielone trawniki. Przed niektórymi domami stały zaparkowane samochody – niechybny znak, że ich właściciele nie zdążyli jeszcze (albo zdążyli już) wyjść do pracy.
Patrick rozejrzał się po okolicy a potem skierował się ku jednemu z identycznych budynków.
- To powinien być ten – wymruczał, kierując się w stronę drzwi wejściowych. – Zawsze w takich miejscach zaczynam czuć osobliwy niepokój – powiedział.
W oknach domu wisiały jasne zasłony. Żadna z nich nie drgnęła, gdy szli dróżką.
- Emily? Jesteś w środku? - zapytał, stukając do drzwi.
Ze środka nie dochodziły żadne dźwięki.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
22.11.2022, 12:18  ✶  
Wiedziała, że to nie musi oznaczać najgorszego. Emily mogła pojechać na niespodziewane wakacje, niczego nie mówiąc ojcu. Udawać, że nie ma jej w domu, bo go nie lubiła. A także sto jeden rzeczy. Zwłaszcza, że dzieci z rodzin czarodziejów często, zanim poszły do Hogwartu, uczyły się w domu. Problem polegał na tym, że odkąd w ich świecie pojawił się nowy Czarny Pan z armią swoich zwolenników, bycie charłaczką albo chłopcem półkrwi mogło stać się niewybaczalnym grzechem.
Brenna na logikę wiedziała, że jej pośpiech niewiele teraz zmieni. A jednak... tym razem śpieszyła się.
*

Ciemne oczy Brygadzistki przesuwały się po najbliższej okolicy, gdy szli przez osiedle. Z jednej strony z ciekawości, bo rzadko miała okazję bywać na mugolskich osiedlach. Z drugiej - sprawdzała, czy mają tu skrzynki pocztowe, czy szpary w drzwiach (ilość ulotek albo, jeśli mieli szczęście, gazet, mogła zasugerować im, czy Emily faktycznie nie ma tu dłużej) i kto mieszka najbliżej, by móc im powiedzieć coś więcej o pannie Hill oraz okolicznościach jej zniknięcia. Normalnie komentowałaby pewnie okolicę po swojemu, a może nawet zatrzymała się na dłużej przy którym z mugolskich samochodów, ze względu na sytuację, zrezygnowała jednak z tego.
Kiedy Patrick pukał do drzwi, Brenna spoglądała w okna i na trawniki najbliższych domów. Jeżeli czegoś nauczyła się z mugolskiej literatury, to tego, że mugole są jeszcze bardziej ciekawscy niż czarodzieje i jedno z ich ulubionych zajęć to podglądanie sąsiadów. A nie miała ochoty przejść do historii Brygady jako ta pracowniczka, która wymachiwała różdżką na oczach dwudziestu mugoli.
- Drzwi zamknięte? - spytała, sięgając do klamki. W tym przypadku było oczywiste, że muszą wejść do środka, więc nawet nie wahała się przed wyciągnięciem różdżki. Wcześniej ustawiła się tylko tak, by ta została zasłonięta przez nią i Patricka przed potencjalnymi gapiami.
Alohomora.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#7
23.11.2022, 04:24  ✶  
Z domu, który zamieszkiwała Emily Hill nie dochodziły żadne odgłosy. Firanki pozostały nieruchome. Ze środka nie docierały żadne, nawet stłumione dźwięki. Steward zmarszczył brwi, chyba spodziewał się, że nikogo nie zastanie w środku a jednocześnie i tak przez jego twarz przebiegł jakiś wyraz głębokiego rozczarowania. Pociągnął za klamkę, ale drzwi okazały się zamknięte.
Dopiero zaklęcie Brenny sprawiło, że zamek z cichym szczęknięciem ustąpił. Patrick posłał czarownicy pytające spojrzenie a potem nacisnął na klamkę i otworzył drzwi. Te ustąpiły z pewnym trudem. Tuż pod samymi drzwiami natknęli się na pokaźny stosik nieodebranej korespondencji, ulotek i reklam.
Mężczyzna pociągnął nosem, ale z wnętrza nie dochodził żaden szczególnie przykry zapach. Śmierdziało może trochę stęchlizną i starym, zepsutym jedzeniem. Brenna za to niemal od razu poczuła, że nie była tu mile widzianym gościem. Wrażenie było dość silne i ostre. Dom odpychał ją od siebie, nie chciał by do niego zaglądała, traktował jak intruza, który próbował wtargnąć i zgłębić jego sekrety. A to nie były dobre sekrety.
- Mam nadzieję, że oni naprawdę wyjechali do jakiejś Francji na wakacje. Albo do Hiszpanii – wymamrotał Steward, zamykając za sobą i brygadzistką drzwi. – Albo może do Portugalii? – zastanowił się.
Nawet jeśli byli obserwowani przez sąsiadów, wolał by ci nie patrzyli na nich zbyt długo, kiedy sterczeli pod drzwiami Hillów.
W środku dom Emily sprawiał wrażenie całkiem nowoczesnego. Na parterze znajdowała się nieduża, ale zgrabna kuchnia (z tylnym wyjściem prowadzącym do ogrodu), łazienka, przestronny salon połączony z jadalnią, sypialnia i pralnia, z której można było przejść do garażu. Były tu również schody prowadzące na piętro.
Na korytarzu ułożono ciemny, drewniany parkiet a ściany zdobiła jasnozielona tapeta w niewielkie kwiaty. Znalazł się tu również biały komplet: sporych rozmiarów szafka na buty oraz wieszak na kurtki. Wisiał na nim żółty płaszcz przeciwdeszczowy i zielona, pikowana kamizelka (z kieszeni z której wystawały zielone rękawice ogrodowe).
Steward sapnął.
- Emily? Lyndon? – zawołał, ale niezbyt głośno, jakby robił to raczej z czystej grzeczności, niż żeby naprawdę wierzył, że jego zachowanie może przynieść jakiekolwiek efekty. Pewnie sterta kopert i gazet u ich stóp uświadomiła mu, że od pewnego czasu nikt nie odbierał korespondencji. – Rozejrzymy się po domu? Może będzie tu coś, co mogłoby… co mogłoby powiedzieć nam, gdzie oni właściwie wyparowali – opisał. – A jak się nie uda, to może mogłabyś sama coś zobaczyć swoim trzecim okiem.
Uczucie bycia niechcianym gościem nie minęło. Ten dom naprawdę nie chciał tu Brenny. Nie chciał też Stewarda, choć ten nie zdawał sobie z tego sprawy.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
23.11.2022, 13:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.11.2022, 13:15 przez Brenna Longbottom.)  
Domy, długo stojące puste, miały specyficzny zapach. Nosa nie dało się oszukać i Brenna wiedziała już – podobnie, jak na pewno wiedział Patrick – że nie znajdą tu ani Emily Hill, ani jej syna. A jeżeli znajdą, to nie w taki sposób, na jaki liczyli. Chociaż Brenna wciąż trzymała się nadziei, że skoro Mroczny Znak nie zapłonął na niebie nad tą wioską, to poszukiwani wciąż żyją.
Zatrzymała się na ułamek sekundy. Jej twarz niewiele wyrażała, aura za to na moment zafalowała, zdradzając mieszankę emocji trudnych do sprecyzowania. Brenna nie była pewna, czy to tylko jej wyobraźnia, obawa przed tym, co znajdą… czy coś więcej, bo przez moment miała ochotę się cofnąć. Wyjść za drzwi. Jakby było tu coś, co pragnęło ją wykurzyć, zatrzasną te drzwi przed nosem.
Nie cofnęła się jednak. Zamiast tego wydobyła z jednej z licznych kieszeni płaszcza rękawiczki – istniała przecież szansa, że w pewnym momencie pustym domem i zaginięciem gospodarzy zainteresują się i mugole… - i zaczęła przetrząsać korespondencję. Sprawdzała, kto pisał do Emily Hill. Szukała na ulotkach daty promocji w markecie albo na gazetach – daty artykułów. Chciała wiedzieć, jak dawno temu właściciele zniknęli.
- Wyrzuciłaby jedzenie – powiedziała Brenna, bardzo na siebie lakonicznie. Zapach jedzenia wwiercał się w jej nozdrza, bardzo wrażliwe na wonie. Nie tak, jak jej kuzynki Mavelle, zdolnej wyczuć cudzy zapach z daleka, ale wciąż dość wyczulony, od dnia, gdy pierwszy raz przemieniła się w wilka.
Dopiero gdy skończyła przerzucać papiery wstała, ruszając w głąb domu. Wrażenie nie mijało, nasilało się tylko, aż Brenna przystanęła i głęboko wciągnęła powietrze w płuca, wraz z wonią stęchlizny, zepsutego jedzenia. Szukała innego zapachu. Woni popiołu, dymu i czegoś jeszcze, co nie miało nazwy, ale było nieprzyjemne i dobrze znane: zapachu czarnej magii. Nie powiązała na razie uczucia z własnym Trzecim Okiem, z tym, że coś w domu mogło chronić swoich sekretów. Ale specyficzna aura tego miejsca, uczucie skręcającego się żołądka, obserwacji, bycia niechcianym gościem, mogła być też pozostałością po czarnej magii…
- Sprawdzę parter. Jeśli nic nie znajdziemy, rozpalę świece i zobaczymy, co uda mi się zobaczyć – stwierdziła Brenna, najpierw zaglądając do szafki, sprawdzając, czy wygląda na to, że ktoś zabrał stąd więcej butów. Potem ruszyła prosto do kuchni. Szukała… czegokolwiek. Śladów walki. Kartek z rozpiską zajęć. Kalendarza, na którym mogłaby być zaznaczona data albo dodatkowe zapiski.
Ciał.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#9
25.11.2022, 03:10  ✶  
Patrick obserwował jak Brenna przykucnęła by przejrzeć korespondencję. Listy, które otrzymywała Emily Hill nie należały do najbardziej pasjonujących. Większość z nich stanowiły te dotyczące opłat za prąd, gaz, wodę, telefon i raty kredytu za samochód. Było też kilka listów ze szkoły, w której musiał się uczyć Lyndon. Między nimi znalazła dwie podejrzanie wyglądające koperty. Były wyraźnie grubsze od pozostałych. Widniejący na każdej z nich, ten sam adres Emily Hill, został zapisany różnymi charakterami pisma. Brakowało nadawcy. Poza korespondencją, panna Longbottom natknęła się także na oferty promocyjne pobliskiej pizzerii i restauracji z indyjskim żarciem. Najstarsze z nich sięgały daty sprzed miesiąca.
- Może musieli niespodziewanie szybko opuścić dom? – podsunął Patrick. – Zajrzę do sypialni. Sprawdzę, czy spakowała ubrania.
Jak miało się okazać, Emily Hill nie należała do kobiet, które oszczędzały na butach. Zaglądając do szafki, Brenna mogła naliczyć aż piętnaście par. Jej syn miał ich jeszcze więcej. Jeśli czegoś brakowało to najwyżej obuwia, w którym obydwoje wyszli i zniknęli.
Steward zagłębił się w jednym z pokoi na dole. Trochę za mocno trzasnęły za nim drzwi, jakby zamknięte z impetem przez kogoś innego. Kogoś wściekłego, że w ogóle ośmielił się tu przyjść.
Na korytarzu zapanowała ciężka, świdrująca cisza. Każdy mebel, każdy sęk w podłodze, drobny kwiatek na tapecie – wszystko to obserwowało Brennę z nienawiścią. Dom nią cuchnął. Była tu niechcianym gościem. I to tak bardzo niechcianym, że gdy zaciągnęła się wonią, która go przenikała, niemal zrobiło jej się słabo.
Tak, stało się tutaj coś bardzo złego. Ale czy miało związek z czarną magią? Może minęło zbyt wiele czasu, bo nie mogła tego wyczuć. Nie w tym miejscu. Nie na świdrującym, obserwującym ją korytarzu. Wystarczyło jednak mrugnięcie by zobaczyła czarny cień sunący do kuchni. Nie miał twarzy. Brakowało mu nawet rąk lub nóg. Mignął przez krótką chwilę, jak dawne echo kogoś innego i zniknął. Ale zanim to zrobił, Brenna znowu poczuła jego płonącą jak pochodnia nienawiść. I to nienawiść, która była skierowana bezpośrednio w jej stronę.
Kuchnia okazała się ciemna i brązowa, za to obfitująca w szafki, półki i blaty. W pierwszej chwili wyglądała na starannie uprzątniętą. Jakby jej właścicielka całkiem niedawno skończyła robić obiad, a teraz musiała wyjść do sklepu po produkty na kolację. Na suszarce stały zupełnie suche już talerze i kubki. W misie na owoce leżały wysuszone i zgniłe banany. Pod stołem, obok przewróconej miseczki, leżała jakaś zastygła i wysuszona papka. Przy drzwiach prowadzących do ogrodu, Brenna zobaczyła łyżkę stołową. Na lodówce przypięto magnesami trochę zdjęć. Wszystkie były mugolskie i musiały przedstawiać Lyndona (od czasów gdy był słodkim bobasem do momentu aż stał się młodym, ośmioletnim mężczyzną). Na dwóch nawet był z matką – niską, drobną trzydziestoparolatką, która całowała go w czoło albo obejmowała ramieniem podczas górskiej wycieczki. Obok tego Brenna zobaczyła plan lekcji Lyndona i dopisane (jego niewprawioną jeszcze ręką) oznaczenia zajęć pozaszkolnych, w tym zajęć z basenu i hiszpańskiego.
I wtedy nagle wydarzyły się dwie rzeczy: najpierw stuknęły drzwi prowadzące do ogrodu (jakby smagnięte wiatrem) a potem jedna z fotografii – ta chyba najnowsza z ośmioletnim Lyndonem spadła na ziemię. Jakby nagle rozmagnesował się magnes, na którym wisiała.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
25.11.2022, 12:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.11.2022, 13:03 przez Brenna Longbottom.)  
– Nie ma ich tu od miesiąca – poinformowała Patricka. Krótko, sztywno, już nie tylko na skutek podejrzeń wobec tego, jaką sprawę badają, gdy żaden żart nie przeszedłby Brennie przez usta, ale też przez to, co czuła w tym domu.
Brenna bywała już na miejscach zbrodni.
Wbrew opinii wielu, BUM nie zajmował się tylko wystawianiem mandatów za złe parkowanie. I istniały morderstwa, w których nie użyto czarnej magii, nie trafiały więc do Biura Aurorów. Czarodziej, spychający kochankę ze schodów. Tajemnicze otrucie. Wypadek, który mógł, ale nie musiał być wypadkiem.
Nie miała w teorii żadnych dowodów na to, że ktoś zginął lub ucierpiał w tym domu. A jednak, całą sobą czuła, że stało się tu coś złego. Nie chodziło nawet o popsute owoce, o papkę przy miseczce, o plan zajęć – Emily nie wyjechałaby w ciągu roku szkolnego, jeden rzut oka na ilość zajęć dodatkowych jasno na to wskazywał. Może była to aura czarnej magii. A może coś innego. Może to było to samo uczucie, które dręczyło ją czasem, gdy była jeszcze dzieckiem, na długo zanim wpadło jej do głowy rozpalić krąg świec. Kiedy przeszłość zdawała się wyzierać z kątów, napierać na nią, kiedy ściany szeptały, obrazy nakładały się na siebie, przenikały do snów. Mieszkała w domu pełnym antyków i przedmiotów używanych przez całe pokolenia jej przodków, i sny Brenny od małego pełne były wspomnień martwych ludzi.
Szła przez dom, z grubymi, podejrzanymi kopertami w rękach. Nie wiedziała, co się dzieje, ale miała przeczucie graniczące z pewnością, że dalsze przeszukania nie mają sensu. Emilly Hill nie żyła. Nie żył prawdopodobnie jej mały synek, spoglądający ze zdjęcia na lodówce. A ona albo traciła zmysły, albo jedno z dwóch – lub oba na raz – któreś zginęło w tym miejscu lub wróciło nawiedzać je po śmierci.
Oby nie, bo byłby to Lyndon.
Obróciła się, tym razem idąc do salonu, by przysiąść tam na pierwszym wolnym siedzisku. Nie zwróciła uwagi na spadające zdjęcie, na trzaskanie drzwi, jakby była zahipnotyzowana. Mimo to koperty zachowała rozsądek: najpierw obejrzała uważnie, pod światło, a potem jeszcze stuknęła je różdżką, szepcąc finite, tak na wszelki wypadek, nim je otworzyła.
– Mam zamiar dowiedzieć się, gdzie jest Emily Hill – oświadczyła głośno i wyraźnie, nieważne, jak było to głupie. Może mówiła do siebie. Może do tego nieprzyjaznego domu: niech spada ze swoimi sztuczkami, nie powstrzyma jej.
A może składała tylko obietnicę martwej charłaczce, że jest ktoś, kto się nią przejmie.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (5347), Patrick Steward (5551)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa