• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 10 11 12 13 14
1969 marsz praw charłaków - Patrick i Nora

1969 marsz praw charłaków - Patrick i Nora
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#1
21.11.2022, 12:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.10.2024, 13:10 przez Król Likaon.)  
Rozliczono - Patrick Steward - Pierwsze koty za płoty
adnotacja moderatora
Rozliczono - Nora Figg - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Eleonora nie mogła opuścić okazji do demonstracji swoich poglądów. Czuła obowiązek - jej ciotka była charłakiem, nie wyobrażała sobie, żeby nie miała znaleźć się dzisiaj wśród demonstrującego tłumu. Udało jej się dogadać z rodzicami, Mabel została z nimi w ich rodzinnym mieście, a ona korzystając z sieci Fiuu pojawiła się w Londynie. Gotowa do działania, pełna entuzjazmu. Miała nadzieję, że może coś to zmieni? Że zauważą, że Ci którzy przyszli na świat bez umiejętności magicznych też mają wsparcie. W końcu mogło paść na każdego z nich...

Norka przemierzała ulice Londynu z tłumem. Głośno skandowała, nastroje tłumu jej się udzielały, wydawało się, że mogą wszystko, jak zazwyczaj wśród tylu osób o podobnych poglądach. Czas mijał szybko, jeszcze chwila i mieli się rozchodzić, jednak spokój został przerwany.Wydawało jej się, że słyszy zaklęcia, które padają gdzieś za nią. Sama nie była w stanie wyciągnąć różdżki, nie mogła się ruszyć przez to, że wokół było tyle osób. Panika zaczęła jej się udzielać.

Ludzie zaczęli na siebie napierać, uciekać. Figg nie miała pojęcia, co się właściwie dzieje. Oby jej tylko nie zdeptali. Z jej wzrostem bowiem było to prawdopodobne, nie miała specjalnie siły przebicia, a mogła zostać w domu... Pozostawało jej chyba jedynie czekać, aż tłum poniesie ją ze sobą, nie miała jak się ruszyć. Próbowała wyjść z tłumu, chciała uciec w jakąś alejkę, wydawało jej się to być najbezpieczniejszą opcją, niestety każdy krok, który próbowała zrobić został blokowany przez tłum. - Przesuń się.- Powiedziała do jakiegoś chłopaka obok, jednak zamiast jej posłuchać, to pociągnął ją z ramienia. Norka próbowała utrzymać równowagę... wiedziała, że jak się przewróci to już stąd nie wyjdzie.

Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#2
21.11.2022, 15:54  ✶  
Gdyby to tylko od Patricka zależało, cały ten dzień spędziłby malując. Robił tak zawsze, gdy sprawa, o której myślał wyjątkowo go dręczyła, a teraz miał na głowie sprawę, która dręczyła go wyjątkowo mocno. Nie wystarczyło więc zrobienie czterech szybkich szkiców (każdy przedstawiał ten sam bałagan na jego biurku i każdy był przy tym jednakowo nieudany). Musiał sięgnąć po bawełniany papier i farby. Wczoraj wycinał z niego właściwy rozmiar i przyklejał go taśmą do biurka (w taki sposób by później, po odklejeniu, taśma stworzyła wstępną ramę), dzisiaj miał szkicować kontury a potem wytrzeć wyraźniejsze kreski chlebową gumką.
Ale dzisiejszego dnia nie mógł robić tego, na co naprawdę miał ochotę. Był aurorem i jako auror musiał pojawić się na marszu, w którym pozbawione czarodziejskiej mocy dzieci czarodziei, próbowały pokazać czarodziejskiemu światu, że istnieją i że powinny mieć równe prawa, tak jak cała reszta. Patrick wiedział, że to nie może skończyć się dobrze. Ba, o tym, że wybuchną zamieszki był przekonany jeszcze przed tym, zanim w ogóle pojawił się na marszu. Nie musiał być nawet wróżbitą, by dojść do takich wniosków. Już dawno temu zrozumiał, że czarodziejski świat trzymał się na skostniałych podstawach. Wielu czarodziei do dzisiaj nie pochwalało przyjmowania mugolaków do Hogwartu a urodzenie się charłaka w rodzinie traktowało jak coś, co było powodem do największego wstydu.
W skrytości ducha, sam gorąco popierał maszerujących, tak jak był zwolennikiem godziwego traktowania mugolaków i mugoli w ogóle. Ale była w nim również ta druga część jego natury, która najchętniej stanęłaby z boku i przyglądała się wszystkiemu, angażując jedynie minimalnie, tylko w chwilach, które tego od niego naprawdę wymagały. To była ta część, która wiedziała, że Patrick był oszustem i ten fakt zostanie kiedyś i przez kogoś zdemaskowany.
Jako auror nie uczestniczył bezpośrednio w marszu. Szedł z boku, w pewnym oddaleniu nawet, większą uwagę skupiając na wszystkim, co się działo dookoła, niż na hasłach, które skandował idący tłum. Wszystko dlatego, że spodziewał się ataku, a każdego mijanego przechodnia traktował jak potencjalnego wroga, który szykował się do ciśnięcia jakimś paskudnym zaklęciem we wzbierający tłum. I im dłużej nie natykał się na żadne realne zagrożenie, tym dłużej wydawało mu się, że być może się mylił a cały marsz zostanie zapamiętany jako zupełnie bezpieczna manifestacja. Nie był zresztą jedynym przysłanym na miejsce przez Ministerstwo Magii człowiekiem. Wiedział, że poza nim było jeszcze paru aurorów i całkiem sporo czarodziei z Brygady Uderzeniowej.
I wtedy usłyszał pierwszy krzyk. Nie musiałby być nawet aurorem, nie musiałby nawet być szczególnie rozgarnięty, żeby pojąć, że jego wszystkie przypuszczenia okazały się jednak słuszne. Czarodzieje na marszu zostali zaatakowani. Patrick jeszcze nie wiedział ani kto zaatakował, ani ilu atakujących właściwie było. Tyle, że to nie miało w tym momencie większego znaczenia. Rzucił się biegiem w stronę, z której dobiegły pierwsze krzyki. Korzystając z chwilowej przewagi, spetryfikował pierwszego z czarodziei atakujących tłum. Gdzieś indziej już toczyły się walki, ale Stewardowi nie zależało na tym, by wsławić się w boju. Zależało mu jedynie na tym, by jak najmocniej zminimalizować potencjalne straty. Wiedział zresztą, że wśród idących charłaków byli również zwykli czarodzieje (może ich przyjaciele, może rodziny a może sympatycy), którzy będą się bronić i tym samym powiększać panujący chaos.
- Na bok! Rozchodźcie się! Nie napierajcie dalej! – krzyknął do mijanych uczestników marszu.
Sam jednak kierował się ku czole manifestacji, nieświadomie brnąc w pobliże Nory. Złapał za ramiona jakiegoś mężczyznę, który próbował z pięściami rzucić się do przodu.
- Nie warto! Na pięści będziesz napieprzał się w barze, nie tutaj! – syknął do niego. Choć może gdyby rzeczywiście przyszło co do czego, w walce na pięści maszerujący mogliby pokonać atakujących.
Steward nie rzucał się do otwartej walki. Pewnie z boku wyglądałoby to na tchórzostwo, on jednak wolał skupić się na ratowaniu ludzi i możliwie jak najszybszym neutralizowaniu walczących.
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#3
21.11.2022, 23:03  ✶  

Norka nie spodziewała się, że na tym marszu będzie obecnych tyle osób. Najwyraźniej naprawdę wielu zależało na tym, aby wszyscy byli traktowani równo. Cieszyło ją to niezmiernie - oznaczało to, że jest naprawdę wiele osób o podobnych poglądach, które nie bał się mówić o tym głośno. Nie chowali głowy w piach, choć poplecznicy Voldemorta sięgali po naprawdę okropne środki, aby dojść do celu. Jak widać nie do końca to działało, bo wcale nie tak łatwo było wystraszyć takich jak ona, którzy na pierwszy rzut oka mogli wydawać się słabsi, jednak wcale się tak nie czuli. Wierzyli, że mają wystarczająco dużo siły, aby walczyć z wrogiem, co było całkiem

Figg zdecydowanie nie do końca na coś takiego się przygotowywała. Nie należała do osób, które mają szansę przebić się w szalejącym tłumie. Gdyby tylko miała dar jasnowidzenia... no, ale nie miała, także wszystkie błędy bardzo mocno odczuwała na swojej skórze. Nie żeby żałowała, oczywiście, że nie, tylko jednak zakończenie tego pochodu mogłoby być nieco inne. Wolałaby nie zostać taranowaną przez wszystkich wokół. Zaczynała panikować, czuła, że jeszcze chwila, krótki moment i będzie po niej. Nie wyjdzie stąd, a Mabel zostanie sama. Przez jej głupotę. Powinna być ostrożniejsza, powinna myśleć o konsekwencjach, jakie mogą się pojawić, dostrzegać różne możliwości. Jakoś ubłagała rodziców, że zostaną z małą, jak widać może nie powinna naciskać. Przecież jeśli jej się coś stanie, to Mabel zostanie sama, bez matki, oprócz jej nie miała nikogo. Dlaczego była taka głupia? Po co właściwie tutaj przyszła, chciała sobie udowodnić, że też może się postawić? No to teraz miała efekty. Zaczęła panikować, ale już tak zupełnie. Musiała stąd wyjść w jednym kawałku, nie dla siebie, ale dla swojej córki. Łzy zaczynały jej napływać do oczu, bo nie miała pojęcia, jak się stąd wydostanie. Wystarczy jeden niepewny krok, aby ją przewrócili, a następnie zdeptali. Miała problem aby utrzymać równowagę, w końcu była naprawdę drobna, niczym dziecko, nigdy jej to tak bardzo nie przeszkadzało, jak w tym momencie.

Zaczęła oddychać coraz szybciej, nie potrafiła się uspokoić, panika przejmowała władzę nad jej ciałem. Uniosła głowę do góry, próbowała wdrapać się na palce, bo zaczynało jej brakować powietrza. Czuła, że jeszcze moment, chwila, a będzie po niej. Wdrapała się więc na palcach, uniosła głowę do góry i wzięła głęboki wdech, powinna się uspokoić. Nie było to jednak takie łatwe, kiedy tłum szalał, a ona wraz z nim. Wszyscy zaczęli się taranować, każdy chciał jak najszybciej opuścić to miejsc, co było zrozumiałe, jednak wcale nie ułatwiało sprawy.

Nie miała nawet jak sięgnąć po różdżkę, byli ściśnięci do siebie niczym truskawki w tarcie truskawkowej, co nie ułatwiało przemieszczania się. Norka pogodziła się z tym, że jak na razie będzie musiała poruszać się z tłumem, być bierna, nie da rady oprzeć się im wszystkim, chociaż zupełnie jej się to nie podobało. Szczególnie, że ten wysoki typ tuż obok niej, co chwilę szturchał ją tym ramieniem, jeszcze moment, a tak jej wywinie, że się przewróci. - UWAŻAJ NA MNIE PAJACU- Ton jej głosu zmienił się na okropnie piskliwy, jakby miało jej to pomóc dotrzeć do mężczyzny, którego najwyraźniej jeszcze bardziej to rozzłościło, bo zamachnął się ręką i najwyraźniej postanowił ją uciszyć. Na całe szczęście Figg należała do tych mniejszych, więc wystarczyło, że lekko się odchyliła, a umknęła ciosowi. Kto by pomyślał, że jeszcze chwilę wcześniej narzekała na ten swój niski wzrost. - Kobietę będziesz bił?- Nie zamierzała tego zostawić bez komentarza. - Taki jesteś silny?- Może nie należała do tych, którzy potrafią walczyć, czasem jednak nie potrafiła trzymać języka za zębami, szczególnie kiedy wokół tyle się działo.

Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#4
22.11.2022, 03:23  ✶  
W idealnym świecie ten marsz w ogóle nie byłby potrzebny. I nie, nie dlatego – jak sądzili niektórzy – że nie istniałyby w nim charłaki, ale dlatego że ich prawa respektowano by od samego początku. Od pierwszego oddechu, który wydarłby się z ich płuc podczas porodu, pierwszego – jeszcze nie do końca świadomego – krzyku. Ich narodziny nie byłyby traktowane jako coś wstydliwego lub jako podły żart ze strony matki natury.
Steward przeciskał się przez tłum, wyłapując z niego co bardziej agresywnych przedstawicieli to jednej, to drugiej strony. To nie tak, że sam wystarczyłby do pokonania całego tabunu czarodziei (czy to obdarzonych magiczną mocą czy jej pozbawionych) – był na to zbyt słaby a i sposób walki, który preferował nie na wiele się zdawał w takich sytuacjach. Ale miał do swojej pomocy innych aurorów i brygadzistów. W wielu sytuacjach wystarczyło jedynie wyciągnąć kogoś za chabety z tłumu (a wcześniej, w razie potrzeby, rozbroić) i wtedy zajmowali się nim inni. Kilka razy z trudem uniknął nagłego ciosu, spowodowanego czy to świadomym działaniem, czy będącym przypadkowym dziełem, szaleńczego szamotania się.
W głównej mierze, Patrick nie obawiał się wcale niesionych słusznym gniewem protestujących, ale ziejących nienawiścią do nich przeciwników. Tych wszystkich, którym wydało się nagle, że mogli zaatakować maszerujących, bo ci samym swoim istnieniem ich obrażali. I chociaż w głowie aurora brzmiało to nieskończenie głupio, zdawał sobie sprawę, że takie myślenie pchało do działania naprawdę wielu.
Była też w tłumie jeszcze jedna grupa czarodziei, o którą się w tej chwili martwił. I nie należeli do niej ani atakujący, ani broniący się. Chodziło raczej o tych wszystkich, którzy przyszli manifestować, a teraz zostali zamknięci w szczelnym uścisku ludzkiej masy. Oni nawet jeśli chcieli to nie mogli się wydostać. Byli też pierwszymi, potencjalnymi ofiarami obszarowych zaklęć, ataków paniki, tratowania. To ich należało jak najszybciej wyciągnąć ze zlepionego tłumu.
- Rozejść się! Wynocha! – krzyczał Patrick, ramieniem blokując napierającego czarodzieja, gdy jakaś kobieta z dzieckiem próbowała przecisnąć się do ucieczki. – Szybciej – wysyczał. I chociaż wiedział, że ta dwójka robiła co tylko mogła, obawiał się, że lada moment nie wytrzyma i również jego poniesie fala.
Patrick nie był tchórzem. Można go było określić właściwie każdym określeniem, ale nie tym mianem. Zawsze próbował działać. Często niezbyt jawnie, próbując pogodzić dwie zwaśnione strony, ale nigdy nie pozostawiał spraw własnemu losowi, jeśli tylko sądził, że te mogłyby przybrać zły obrót. A teraz został zmuszony do tego by pchać się w głąb tłumu, chociaż wszystkie jego zmysły alarmowały go, że nie powinien tego robić (i to z tak wielu różnych powodów, że jego działanie zakrawało na działanie skończonego idioty).
Ale w głębi byli potrzebujący ludzie. Steward słyszał ich krzyki. Mieszały się z głosami aurorów, brygadzistów i dźwiękami walki. Rozglądał się na tyle, na ile jeszcze mógł w sytuacji, w której się znajdował. Tym razem złapał za ramię starszego mężczyznę. Słyszał jego świszczący oddech, widział przerażone oczy, gdy wyciągał go z tłumu. Patrick chętnie powiedziałby mu, że już dobrze, już był bezpieczny, ale nie miał na to czasu. Nie mógł nawet obrócić głowy by zauważyć, że starzec oparł się plecami o ścianę sklepu, złapał za serce i nabierał głośno powietrza, próbując się uspokoić.
Steward w tym czasie dostrzegł Norę. Mignęła mu na moment, gdy stawała na palcach, gdy próbowała zaczerpnąć powietrza i poruszać się inaczej niż chciał tego płynący tłum.
- Daj mi rękę! – krzyknął w jej stronę. Nie bardzo miał jak, by zaatakować wielkiego faceta, który znajdował się koło niej. Nawet niewinnymi czarami mógłby doprowadzić do tego, że ten zostałby stratowany i poniósłby śmierć. Bijąc się z nim, ryzykowałby, że przenosi ciężar walk w pobliże niskiej, drobnej kobiety, która najwidoczniej próbowała się wydostać.
Przepchnął się jeszcze trochę, jak raz zyskując na tym, że sam nie był ani chudy, ani niski, i uprawiał sport. Jego spojrzenie wprost mówiło, że lepiej z nim nie zadzierać. Wyciągnął rękę w stronę Nory, gotów najwyraźniej, jeśli tylko udałoby się jej ją złapać, przyciągnąć ją do siebie a potem – działając trochę jak taran i osłona w jednym, próbowałby wydostać się z nią z tej mieszaniny rąk, nóg i ciał, w której się znaleźli.
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#5
22.11.2022, 12:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.11.2022, 12:47 przez Nora Figg.)  

Norka pojawiła się w tym miejscu tylko i wyłącznie dlatego, że czuła taki obowiązek. Traktowała charłaków, mugolaków, pólkrwi, czy tych czystokrwistych tak samo. Nie uważała, żeby w ogóle istniała potrzeba, aby kategoryzować ludzi w ten sposób. Przecież nikt nie miał wpływu na to, w jakiej rodzinie się urodził, albo że nie było mu dane władać magią. Dlaczego więc ktokolwiek zamierzał prześladować te osoby przez coś, na co w ogóle nie miały wpływu? Nie potrafiła tego zrozumieć, przerastało to jej mały umysł. Dlaczego ludzie byli aż tak bardzo ograniczeni? Zapewne nigdy nie uzyska odpowiedzi na te nurtujące ją pytania, a szkoda.

Zamieszanie robiło się coraz większe, ścisk coraz mocniejszy. Powoli zaczynała tracić nadzieję. Nie miała zielonego pojęcia, jak się stąd wydostanie. Miała świadomość, że takich jak ona było tu wielu. Nie wszyscy potrafili się bronić, zresztą kto by pomyślał, że w ogóle zajdzie taka potrzeba? No, ona nie. Niestety. Miała teraz do siebie o to żal. Nie szłaby w samym środku tego tłumu, gdyby wiedziała, że nie będzie możliwości się stamtąd wydostać. Spodziewała się, że ta demonstracja będzie z tych pokojowych, ale w każdym tłumie zawsze znajdą się ogniwa, które będą chciały czegoś więcej. Najwyraźniej tak było i tutaj. Szkoda, że nie udało im się doprowadzić do tego, żeby wszystko przebiegło pokojowo, ale nie mieli wpływu na to, jak zachowają się inne osoby. Do tego pojawili się inni, którzy chcieli zaatakować tych niewinnych, powinna to przewidzieć, że będą łatwym celem.

Krzyki docierały do niej z każdej strony, panika była coraz większa. Sama chętnie pomogłaby potrzebującym, tym razem jednak to ona stała się jedną z takich osób. Potrzebowała pomocy, bo jeszcze chwila, moment i będzie po niej. Przestała zupełnie się opierać, wiedziała, że to nic nie daje. Co chwilę jednak podnosiła się na palcach, aby odetchnąć świeżym powietrzem, co w jej przypadku było istotne, gdyż tutaj niżej, wśród karłów zaczynało brakować powietrza.

Nie miała pojęcia, kto w tym wszystkim jest zły, a kto dobry. Aktualnie każdy próbował walczyć o siebie, bez względu na wszystkich obok. Okropnie żałowała, że przyszła tutaj sama. Może gdyby miała obok siebie kogoś, to łatwiej byłoby się stąd wydostać. Erik, czy Brenna nie pozwoliliby jej przepaść w tłumie, ale ich tutaj nie było. Wyjątkowo była zobowiązana radzić sobie sama. Czy potrafiła? Jak widać, to wcale nie było takie proste.

Mężczyzna, który chwilę wcześniej próbował jej przyłożyć zamachnął się po raz kolejny. Eleonora zdawała sobie sprawę, że nie będzie wstanie uciekać przed jego ciosami w nieskończoność. Była przecież zwykłą kucharką, a nie jakimś ninja. Wzięła głęboki oddech. Nie miała dokąd uciec. Wtedy usłyszała głos. Daj mi rękę. Czy to było do niej? Czy miała tyle szczęścia, żeby ktoś zauważył, jak bardzo jest zdesperowana? Odwróciła się, aby zobaczyć skąd dochodzi. Odruchowo wyciągnęła rękę w stronę mężczyzny, nie miała nic do stracenia. Pozostawała nadzieja, że naprawdę chce jej pomóc. Tłum brnął do przodu, więc wcale nie tak łatwo jej było sięgnąć do ręki mężczyzny, jej palce wymykały się z uścisku za każdym razem, kiedy tłum postanowił przepychać się dalej. Po krótkiej walce udało jej się jednak złapać dłoń Patricka, ścisnęła ją mocno, jedyne czego była pewna to to, że nie chce się zgubić.

Pozwoliła mu - zupełnie obcemu mężczyźnie wyciągnąć się z tego tłumu. Wiedziała, że bez tej pomocy sobie nie poradzi. Udało mu się ją do siebie przyciągnąć, choć chwilę to trwało, teraz pozostawało jedynie jakoś wyjść z tego zamieszania.

Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#6
23.11.2022, 03:12  ✶  
Patrick zacisnął mocno usta, gdy ktoś z tyłu, naparł na niego z całej siły. Ktoś z boku próbował się przepychać do przodu, może wiedziony słusznym gniewem i chęcią do walki, a może tak samo jak wielu pochłonięty przez tłum, jak morska fala ciskany o brzeg. Kobietę, która wyglądała na kompletnie skołowaną, po prostu zawrócił w bok, mamrocząc pod nosem, że jeszcze metr i będzie luźniej, że już blisko i uda jej się wydostać z tego kotła. Znowu ktoś naparł na niego z tyłu, pewnie ten sam człowiek co chwilę wcześniej. I gdyby nie to, że Patrick próbował sięgnąć ręką ku niskiej, drobnej i szamoczącej się Norze, pewnie odwróciłby głowę by powiedzieć delikwentowi parę dłuższych i mniej przyjemnych słów. Jego wyczulone zmysły szalały. Zupełnym przypadkiem otarł się o cudze ciało, jeszcze bardziej wychylając się ku kobiecie, którą chciał zgarnąć.
- Już dobrze – wymamrotał, ale zabrzmiało to cicho, za cicho by w tym zgiełku i wrzawie w ogóle mogła zrozumieć, że mówił coś akurat do niej.
Rękę miał ciepłą a uścisk silny i mocny. Może nawet za mocny a przez to chociaż ratujący to bolesny. Wyciągnięcie jej też nie było łatwe. I chociaż od Stewarda wymagało to siły, to Nora musiała się przeciskać i mierzyć z innymi manifestującymi, ich ciałami, gestami, krzykami. Steward był w tym czasie trochę jak imadło, a trochę jak port, do którego miała zawinąć, choć wtedy nie wiedziała nawet ani jak miał na imię, ani kim był.
Pewnie było w zachowaniu Patricka coś z paniki, bo kiedy wreszcie udało mu się złapać Norę bardziej, już nie ściskać kurczowo tylko jej ręki, ale objąć całym ramieniem (i przez to objęcie na swój sposób chronić przed tłumem), przyciągnął ją do siebie trochę za mocno i zbyt opiekuńczo. Z boku, z perspektywy czasu, może dotarłoby do niego, że mogła to źle odebrać albo nie zrozumieć, o co mu chodziło, ale mogła też w ogóle nie zwrócić na to uwagi, tak jak on nie zwracał w tym momencie uwagi na takie szczegóły.
- Już dobrze – powtórzył głupio. Głupio, bo wcale nie było dobrze, wciąż tkwili w tłumie, z tą różnicą, że teraz razem. I głupio, bo tak to się powinno mówić do dziecka, a nie do młodej i odważnej kobiety, która zjawiła się na manifestacji by bronić praw charłaków (a może i sama była charłaczką, co przecież nie byłoby wcale niczym złym).
Ruszył, trzymając Norę wciąż mocno obok siebie. Może po dwóch lub trzech krokach, trochę rozluźniając uchwyt, gdy zrozumiał, że ani nie zamierzała mu uciekać, ani nikt inny nie mógł już jej stratować.
- Nic ci się nie stało? – zapytał, mając w pamięci czarodzieja ze świszczącym oddechem i przerażoną matkę z dzieckiem. W tamtej chwili świat wydawał mu się bardzo przerażającym miejscem, nawet jeśli zamykał się tylko i wyłącznie do ram tej manifestacji i dużych oczu kobiety, z którą próbował nieudolnie prowadzić konwersację.
Przepchnęli się jeszcze bardziej, niemal dotarli do granicy pochodu. Ludzi nie było tu już aż tylu by musieli na siebie nacierać, zamknięci w jednolitej masie wspólnych idei. Stąd było widać więcej niż ze środka. Jednolity tłum tracił na jednolitości. Gdzieś z przodu ktoś próbował rzucać czary, aurorzy (chyba aurorzy albo może brygadziści?) ścierali się z walce z przeciwnikami. Ktoś płakał siedząc na murku. Ktoś próbował go pocieszać. Patrick opuścił rękę. Przestał obejmować Norę. Sekundę, może dwie, patrzył na nią jeszcze poważnym, trochę nawet smutnym wzrokiem, jakby szukał w niej jakichś większych oznak, że została ranna i że cierpiała.
Nie zauważył nawet, że gdzieś podczas szamotaniny został ranny, a było to pewnie wtedy, gdy jedna ze splątanych rąk uderzyła go w policzek, a na policzku tym pojawiło się małe zadrapanie. Cienka, najwyżej trzycentymetrowa ranka lśniła czerwienią.
Wreszcie odwrócił od Nory wzrok, znowu zainteresował się tłumem i tym, co działo się na samym jego czele. Gotów był najwidoczniej rzucić się do przodu, gdyby tylko okazało się, że gdzieś tam dalej był potrzebny bardziej, bo doszło do poważniejszych starć między manifestującymi a czarodziejami, którzy tej manifestacji nie popierali. Ba, wiedział, że gdzieś indziej na pewno był potrzebny bardziej. Tylko jeszcze stał, jakby na coś czekał (choć pewnie sam nie znał odpowiedzi na co właściwie). Może chodziło o odpowiedź Nory?
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#7
23.11.2022, 13:00  ✶  

Norka nie sądziła, że jej się uda. Była zrezygnowana. Szczególnie, że nie dawała już rady opierać się tłumowi. Jeszcze ta ręką wyślizgnęła się jej kilka razy. Była niemalże pewna, że to koniec i nawet jeśli ten mężczyzna chce jej pomóc, to mu się nie uda. Zaczynała tracić nadzieję. Poczuła, że w żebro wbija jej się czyjś łokieć. Miała wrażenie, że ten tłum zaczyna żyć jako jeden wspólny byt i nikt nie będzie miał szansy go opuścić. Coś jednak tutaj nad nią dzisiaj czuwało, a raczej ktoś, kto potrafił wypatrzyć ją wśród tych wszystkich ludzi. Ten zupełnie obcy mężczyzna najwyraźniej nie zamierzał odpuszczać, widziała, jak próbuje się do niej dostać, to spowodowało, że na nowo odzyskała nadzieję. Ponownie postanowiła spróbować. Skoro on zamierzał się w to zaangażować, a nawet jej nie znał, dlaczego ona miała odpuścić walkę o wydostanie się z tego miejsca?

Nie usłyszała co do niej mówił. Najważniejsze było to, że poczuła jego silny i pewny uścisk. Wiedziała, że jej pomoże, że już nie jest z tym wszystkim sama. Zapewne wymagało to od niego dużo siły, aby ją stąd wyciągnąć, nie wahał się jednak, a powoli, acz skutecznie przemieszczał się w stronę wyjścia z tego zamieszania. Eleonora obijała się o ludzi, którzy nadal brnęli przed siebie. Żebra jej trochę doskwierały, zacisnęła jednak zęby, nie miała czasu, aby teraz nad tym rozmyślać. Liczyło się tylko jedno - wydostanie się stąd jak najszybciej.

Jeszcze pewniej się poczuła, kiedy to przyciągnął ją do siebie. Nie było to dla niego pewnie zbyt wygodne, bo teraz to on brał na swoją osobę wszystkie ciosy, które zapewniał wszechobecny tłum. Ona jednak wiedziała, podświadomie, że jest bezpieczna i nie spotka jej tu dzisiaj żadna krzywda. Mężczyzna miał w sobie coś takiego, co spowodowało, że te wszystkie czarne myśli odeszły, może to determinacja, którą dostrzegła w jego oczach?

Całkiem szybko udało mu się ją wyprowadzić na bezpieczną odległość. Nie groziło jej już staranowanie. Mogła zacząć się powoli uspokajać, wzięła głęboki oddech, starała się zapanować nad emocjami, które przejęły władzę nad jej ciałem. Ta panika, jeszcze nigdy w życiu nie czuła się taka bezsilna. Kiedy była wśród tych wszystkich ludzi nie miała wpływu na nic, a nie znosiła tracić kontroli. Miała nadzieję, że już nigdy więcej jej się nic takiego nie przytrafi.

- Chyba nie.- Tak naprawdę jeszcze nie myślała nawet o tym, czy coś się jej nie stało. Te żebra ciągle dawały znać o swoim istnieniu, ból nie był może aż tak silny, jednak czuła, że coś jest nie tak. Może zostały lekko obite? Powinna się tym zainteresować, ale to później, jak bezpiecznie dotrze do domu. Mężczyźnie udało się ją bezpiecznie wyprowadzić z tłumu. Dopiero teraz zobaczyła, jak bardzo niebezpiecznie się tu zrobiło. Zaklęcia fruwały w powietrzu, wszędzie dookoła byli poszkodowani ludzie. Najgorsze były te krzyki i płacz.

- Strasznie to wszystko wygląda, czy oni zaatakowali, ci którzy chcą przejąć władzę?- Postanowiła skomentować to, co przed chwilą miało miejsce. Wydawało jej się, że Patrick może udzielić jej jakichś odpowiedzi. Przyglądała mu się uważnie, wszak uratował ją, wyciągnął z tłumu zupełnie bezinteresownie. - Tobie za to się coś stało.- Podeszła do niego bliżej i uniosła dłoń w kierunku jego twarzy. - O tutaj...- Wskazała miejsce, w którym była rana. - Dziękuję, nie wiem, jak Ci się odwdzięczę.- Nie miała pojęcia w jaki sposób mogłaby mu się odpłacić za to, że uratował jej życie.

Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#8
25.11.2022, 15:27  ✶  
Patrick zmarszczył czoło, chyba trochę zaskoczony tym, że Norze naprawdę nie przydarzyła się żadna większa krzywda. Może chodziło o to, że patrząc na nią widział kogoś jeszcze niezwykle młodego, prawie dziecko jeszcze, kto nie nadawał się do walki? Albo też wziął ją za charłaczkę, która przyszła na marsz by bronić swoich praw?
Pokręcił głową, choć równie dobrze mógł właściwie wzruszyć ramionami lub nie zareagować w ogóle. Prawda wyglądała tak, że nie miał zielonego pojęcia kto i dlaczego zaatakował manifestujących. Całość wydawała mu się niepokojąco abstrakcyjna i jednocześnie taka do bólu przewidywalna... Ale myśli Patricka były dużo bardziej przyziemne niż Nory, w pierwszej chwili gotów był obwiniać raczej skostniały, konserwatywny czarodziejski świat niż cokolwiek (i kogokolwiek) innego.
- Obawiam się, że to raczej uprzedzenia i zacofanie odegrały tu najważniejszą rolę – powiedział wreszcie.
Kątem oka obserwował co się działo dookoła nich. W pewnej chwili nawet złapał za ramię jednego z mijających ich brygadzistów i wskazał mu podbródkiem cel, którym ten najwyraźniej miał się zająć. Patrick pozostawał niespokojny, jakby spodziewał się, że dalej będzie tylko gorzej, więc próbował na siłę zapobiec zwiększeniu zagrożenia. Nawet jeśli tak naprawdę nie miał na nie żadnego wpływu. Ludzi było za dużo a tych, którzy mieli zadbać o bezpieczeństwo marszu, za mało.
Może też, dlatego, gdy Nora wyciągnęła rękę by wskazać miejsce, gdzie jaśniała na jego policzku czerwona szrama, zapatrzył się na nią osobliwie, jakby nie do końca rozumiał, co chciała zrobić.
- Ach, to nic takiego – odpowiedział, uśmiechając się blado. Dotknął ręką zadrapania, by zetrzeć krew. Uśmiechnął się szerzej do kobiety. – Nie musisz mi się odwdzięczać. Po prostu uważaj na siebie – rzucił jeszcze, a potem ruszył do przodu, w stronę z której dostrzegł błysk kolejnego zaklęcia.
Po krótkiej chwil zniknął w tłumie.
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#9
30.11.2022, 19:47  ✶  

Norka wyglądała na taką osobę, którą łatwo skrzywdzić, gdyby nie jej hart ducha, zapewne by tak było. Mimo wszystko, jakaś siła powodowała, że się nie poddawała, choć dzisiaj było już blisko rezygnacji. Udało jej się wyjść z tłumu bez większych obrażeń, zasługę w tym miał na pewno Patrick, który dostrzegł ją w tłumie. Pomógł jej się wydostać, kiedy sytuacja była już naprawdę zła, a i nadziei zaczęło jej brakować. Gdyby nie on, zapewne by ją zdeptali i nie byłoby z niej, co zbierać.

Figg słyszała już co nieco na temat tego, że nastroje wśród czarodziejów zaczęły się robić bardzo zróżnicowane, pojawił się ktoś, kto ich podburzał, sugerował, że są osoby, którym się więcej należy. Nie sądziła jednak, że będą coraz bardziej odważni i zaczną wychodzić na ulice, to musiała być ich wina, ci, którzy uważali się za lepszych od innych. - Okropnie się na to patrzy.- Skomentowała jeszcze. Nie miała zielonego pojęcia, dlaczego aż tak bardzo zależało im na czystości krwi. Nie umiała tego zrozumieć, nie potrafiła znaleźć żadnych argumentów. Może była zbyt prostym człowiekiem, żeby to wszystko do niej dotarło, zresztą od dziecka nauczona była życzyć wszystkim dobrze, bez względu na ich pochodzenie, status, czy cokolwiek innego. Rodzice pokazali jej, czym jest szacunek, najwyraźniej to było zbyt wiele dla niektórych.

Norka widziała, że zamieszki robiły się coraz bardziej brutalne, powinna jak najszybciej opuścić to miejsce i udać się do domu. Do Mabel - która na nią czekała, nie mogła sobie pozwolić na to, aby zostać tu dłużej. Mogła jej się stać krzywda, a wtedy jej córka zostałaby sierotą - tego zdecydowanie nie chciała, zresztą miała przed sobą całe życie, nie czas umierać. - Dziękuję.- Powiedziała jeszcze raz, nie wiedziała, co innego może zrobić w takiej sytuacji.

Nie zamierzała zwlekać, kiedy Steward zniknął w tłumie ona sama się oddaliła. Musiała stąd zniknąć jak najszybciej, zamierzała dotrzeć do Little Whinging w jednym kawałku.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Nora Figg (2303), Patrick Steward (2285)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa