22.12.2022, 15:00 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.06.2023, 20:05 przez Morgana le Fay.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic
20.11.1970
nadszedł czas ciemności
b.longbottom&i.moody
Pada deszcz, jeden z tych, które nie mają wyrozumiałości dla wszystkich istot żywych. Tak jakby krople nie wierzyły w to, że odbijając się na ramionach skórzanego płaszcza, nie wbiją się w jego powłokę, aż do nagiej skóry Idy Moody. Mlecznobiała cera spowita była rumieńcem zdenerwowania, a woda toczyła się niemiłosiernie po zbitych w mokre strąki włosach i ciemnej obramówce rzęs. Unosi dłoń ściśniętą w pięść, surowo uderzając o ciężkie drzwi rezydencji Longbottomów. Jeden długi stuk, szybko popadający w tępą głuchość, przebijaną jedynie grozą szmeru deszczu i rdzawym smakiem lodowatego powietrza listopada.
Bez powodu nie powinno jej tu być. Białe knykcie odruchowo prostowała i zginała, ignorując już fakt, że zimno dociera do szpiku kości, a szybko zachodzące słońce dawno już znudziło się obserwowaniem poczynań Moody i schowało się za horyzontem.
W oczekiwaniu na nadejście czarownicy, kobieta popuszcza rozbiegane spojrzenie, mimowolnie obracając się za ramię. Nie dojrzała tam niczego, prócz cieni ozdobnego ogrodu, a raczej tego, co pozostało z niego w zimowym sezonie, i błotnistych kałuż, z każdą sekundę rosnących w siłę.
Czego się w zasadzie tam spodziewała? Cienia śledzącego każdy jej krok i mrożącego krew w żyłach doznania czyjejś obecności? Tak bowiem zareagowało jej ciało na potwierdzenie wieści najbardziej przerażających, najbardziej brutalnych w prawdziwe, ale też najbardziej prostolinijnych. Spodziewała się tego, oni się spodziewali, gdy Profesor Dumbledore zwrócił się do Moody, nie o pomoc dla siebie, ale o jej pomoc dla nich wszystkich. Odmowa nie stanowiła istniejącej opcji wyboru. Rozmawiali wtedy w zaciszu jego gabinetu przez dobre kilka godzin, z czego połowę, Moody przekonana jest, że spędziła milcząc i po prostu wpatrując się, bez mrugnięcia okiem w przestrzeń. Słuchała słów Profesora, chłonąc każdą głoskę tak, jakby to jego słowa zadawały ten ból, jaki odczuwała w klatce piersiowej. To wszystko działo się naprawdę. Plan jaki ułożyli, brzmiał na papierze jak misja. Po prostu kolejny podział, nic, z czym nie miałaby do czynienia w codzienności pracy. Bała się zapytać, dlaczego wybrał akurat ją, ponieważ nie była pewna, czy odpowiedź ją samą by usatysfakcjonowała. Ponieważ nie ufasz nikomu, ponieważ ty zawsze skrywasz się w cieniu, a któż lepiej dostrzeże cały pejzaż, niż ten, co przyglądał się każdemu ruchu malarza.
Dlaczego tylko obraz ten miał być skąpany we krwi? Zeneidzie nie była obca żądza władzy ani zaślepienie własną personą. Widziała to wielokrotnie, wśród skorumpowanych polityków, wpływowych ludzi biznesu, czy sztuki, a nawet pośród samych pracowników Ministerstwa, którzy gdzieś po drodze szczebli swojej kariery, gubili przyrzeczenie o obronie najsłabszych.
Voldemort nie był jednak byle snobem, o niebezpiecznych dla wąskiego grona ambicjach. W głoszonym przez niego manifeście, wysławiał się z doniosłością, z perfekcją kogoś zdolnego porwać tłumy, a prawił nie o byle śmierci. Mowa była o zagładzie. O zagładzie, do której prawdopodobnie, był zdolny poprowadzić swych popleczników, nie ze względu na odległe okoliczności, czy domysły, ale swoje faktycznie ponadprzeciętne zdolności.
Drzwi uchyliły się, przez chwilę, która dla Moody trwała wieczność. Spojrzała na Brennę, nie rozpoznając nawet swojego chłodniejszego niż zawsze głosu. Wybrzmiewała w nim tylko jedna emocja — powaga.
— Musimy porozmawiać.
give me a bitter glory.