Ogólnie prezentował się średnio. Na twarzy widniała nerwowość, usta miał spierzchnięte a skórę wysuszoną od notorycznego przebywania w słonej wodzie. Brakowało mu różdżki co doprowadzało go do szału. Musiał posprzątać bałagan za pomocą użycia rąk co zajęło mu ponad godzinę, a czego bardzo nie lubił. Jego puchata i stara jak świat sowa drzemała siedząc na żerdzi. Od paru dni, że zaczęły wypadać z niej pojedyncze pióra i jak dotąd tym się nie przejmował tak spostrzegł, że jej nie odrastają jak zawsze. Na jej brzuchu i grzbiecie widział już pojedyncze placki gołej skóry. Wbrew pozorom dbał o nią... miała dobre jedzenie, odpowiednie warunki do odpoczynku i choć poziom jej akcesoriów mógłby być nieco wyższy tak nie brakowało jej niczego. Jedyne co było charakterystyczne w ich relacji był znikomy kontakt fizyczny. Nie głaskał Cholery a ona wydawała się tego od niego nie oczekiwać. Była już stara a dostał ją gdy była ledwie pisklakiem. Nauczyła się, że Castiel nie potrafi okazać wylewności względem zwierząt, jest skrępowany, niepewny... znaleźli kompromis, nauczyli się przy sobie wspaniale funkcjonować, odgadywać potrzebę, rozpoznawać te największe emocje. Cholera była jedynym zwierzęciem, które Cas naprawdę lubił. Nie chciał innej sowy bo sama myśl, że będzie musiał taką oswajać i od nowa uczyć się pewnych zasad współpracy... nie, to było ponad jego siły. Nie chciał się przyznać sam przed sobą ale przywiązał się do niej na tyle, że nie pozwalał jej umrzeć. Nie obchodziło go, że jest stara. Potrzebował jej sprawnej i pełnej energii. Musiał znaleźć jakiś cud na starzenie lecz może okaże się, że sowa z powodzeniem poradzi sobie jeszcze kilka lat jeśli dostanie jakieś witaminki? Przestał się w nią wpatrywać słysząc pukanie do drzwi. Zbiegł po wąskich schodach na parter i równie wąskim korytarzem zatrzymał się przed drzwiami.
- O, witaj. Wejdź, uwaga, jest wąsko. - ale za to sufit jest wysoki lecz tego nie powiem bo twój wzrost wciąż robi wrażenie. Cofnął się robiąc jej miejsce. Dom był piętrowy i o ile komnaty i pokoje były normalnych gabarytów tak korytarze i schody traciły na swojej średnicy i niełatwo było iść obok siebie. Nikogo w domu nie było - o tej porze wszyscy byli w pracy. Z racji, że został zawieszony w wykonywaniu zawodu to miał więcej swobody w unikaniu rodziny.
- Sowa jest na górze. Chodź, śmiało. Chcesz się czegoś napić? Na górze już czeka herbata, kawa, gorące mleko, sok dyniowy. Może śniadanie? Też jest, zamówione z restauracji. - czemu się przy niej rozgadywał? Dziwnie na niego oddziaływała skoro zaczynał nerwowo paplać. Czyżby przejął to od Fergusa? O zgrozo, to takie nietypowe dla zazwyczaj opanowanego Flinta. Poprowadził Reginę na piętro, mijając spoczywającą w nęcę wielką donicę w której oparta stała prawdziwa czarna kotwica z łańcuchem. Na ścianach widniały pojedyncze obrazy, czy to jakiś starszy jegomość marynarz czy statek pływający w trakcie widowiskowego sztormu. W komnacie Castiela - zwyczajnej, w cieniach granatu - też dało się spostrzec akcent żeglarski chociażby poprzez statek w butelce.
Wskazał jej sowę śpiącą na żerdzi.
- To ona. Gdzieś tu mam jej książeczkę zdrowia. Na brodę Merlina, powinna leżeć gdzieś tu... - rzucił się w kierunku biurka gdzie w szufladach i szafkach panował istny chaos. Energicznie szukał, przekładał stosy pergaminów, kajetów, książek, map, plansz. Gdyby miał różdżkę to nie byłoby problemu z przywołaniem jednak musiał przez jakiś czas jeszcze się pomęczyć bez niej aż podejmie decyzję gdzie ją nabyć.