• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
« Wstecz 1 2 3
[22/04/1972] Alejka, ulica Śmiertelnego Nokturnu || Erik & Trevor

[22/04/1972] Alejka, ulica Śmiertelnego Nokturnu || Erik & Trevor
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#1
15.01.2023, 23:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.12.2023, 20:34 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic

—22/04/1972—
alejka, ulica Śmiertelnego Nokturnu
Erik Longbottom & Trevor Yaxley


Nie miał pojęcia, co mu strzeliło do głowy, żeby uznać sobotnie zakupy na Pokątnej za dobry pomysł. Gdzie on miał oczy i resztki zdrowego rozsądku? Za nieco ponad tydzień miały się odbyć obchody święta Beltane, więc logiczne było, że w magicznej dzielnicy dosłownie roiło się od ludzi pragnących zrobić zakupy przed głównym tłumem. Ten w końcu miał nawiedzić te okolice dopiero w przyszłym tygodniu, aby załatwić wszystko na ostatnią chwilę. To, co miał teraz przed sobą Longbottom stanowiło jedynie preludium do jeszcze większej dawki chaosu i nieporządku.

Jakoś mi to nie poprawia humor, pomyślał Erik, ściskając oburącz przy piersi papierową torbę z zakupami przy piersi, starając się nie wpaść na nikogo w tłumie. Zajrzał do środka. Szal odebrany na polecenie matki, mały prezent w formie pluszaka dla Mabel, który planował jej wręczyć przy najbliższej okazji i jakieś pomniejsze sprawunki do domu. Chociaż tyle, że nie przyszło mu teraz krążyć wśród bazarów z owocami i warzywami, bo chyba strzeliłby sobie Obliviate prosto w łeb, żeby zapomnieć, po co tutaj w ogóle przyszedł.

— Zawsze wszystko na mojej głowie — skomentował, wyhamowując w ostatniej chwili, zanim nie wepchnął się pod nogi jakiejś rudowłosej kobiety, która ciągnęła za sobą czwórkę dzieci. Pokręcił głową i przeszedł na chodnik.

Wypuścił głośno powietrze z ust, cofając się jeszcze parę kroków w tył, dopóki nie poczuł na plecach charakterystycznego chłodu ściany pobliskiego budynku. Przełożył torbę do jednej dłoni, starając się nie wywalić jej zawartości na ziemię i zaczął szukać po kieszeniach kartki z listą. Czy jeszcze czegoś mu brakowało? Chyba nie, ale zawsze lepiej się upewnić, niż potem latać po kilka razy. Gdy zapoznawał się z treścią nakreślonej przez samego siebie notatki, poczuł, że ktoś się o niego ociera, jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Kręciło się tu tyle ludzi, że zdziwiłby się, gdyby każdy zdołał go ominąć.

— Cholera, jeszcze jakieś potwierdzenie z Gringotta — skomentował pod nosem, niezadowolony z takiego obrotu spraw. Chociaż... Może jeszcze zdoła sprawić, aby ta drobna komplikacja wyszło na jego korzyść?

Sięgnął do kieszeni płaszcza. Skoro już miał iść do banku, to mógł przy okazji wyciągnąć ze skrytki większą kwotę i zrobić swoje prywatne zakupy, tylko pytanie ile gotówki miał przy sobie. Erik zmarszczył brwi, gdy nie wyczuł znajomej miękkości sakiewki między palcami. Wywrócił kieszeń na wierzch i ku jego ogromnemu zdziwieniu zauważył jej brak. Zniknęła. Zapadła się pod siebie. Została mu odebrana przez bliżej nieokreśloną siłę wyższą lub...

— Ktoś mnie okradł — zorientował się zszokowany. To mu się nie zdarzało. Aż nie wiedział co robić.

Spojrzał bezwiednie w lewą, a potem w prawą stronę, aby koniec końców ponownie spojrzeć w swoje lewe. Jego wzrok spoczął na niskiej postaci, która zatrzymała się zaledwie parę metrów dalej, przyglądając się z uwagą witrynie jednego ze sklepów. Czyżby...? Nie, niemożliwe. Nikt nie jest tak głupi, żeby od razu nie zniknąć, pomyślał i ku jeszcze większemu zdziwieniu zauważył w rękach mężczyzny swoją osobistą sakiewkę, którą rozpoznał po charakterystycznym materiale w kratę.

— Hej! — krzyknął, a w jego głowie natychmiast zapaliła się czerwona lampka. Miał zamiar odzyskać swoją własność. Szkoda tylko, że zaalarmował złodzieja, który zwrócił się ku niemu, a następnie... Umknął w uliczkę prowadzącą na Śmiertelny Nokturn.

Wielu może i by odpuściło, nie chcąc wkroczyć na teren tej dzielnicy, jednak Longbottom nie miał takich oporów. Był brygadzistą, miał całkiem spore przeszkolenie w kwestii radzenia sobie z różnego rodzaju incydentami, a przede wszystkim chciał odzyskać swoją własność. Rzucił się więc do biegu, dalej ściskając w rękach torbę z zakupami, przepychając się między przechodniami.

— Niech ktoś go zatrzyma! — ryknął, wskakując na ławkę na Nokturnie, skracając sobie tym samym drogę o kilka sekund, gdyż nie musiał mijać kolejnych ludzi.

Gdy wylądował na ziemi, kontynuował bieg ze wzrokiem zafiksowanym na swojej ofierze. Machanie różdżką w tym tłumie było niebezpieczne, więc musiał go dorwać tradycyjnymi metodami.



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Stary Zabójca

Trevor Yaxley
#2
23.01.2023, 04:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.02.2023, 04:30 przez Trevor Yaxley.)  
Biorąc pod uwagę jego konflikt z prawem i bycie poszukiwanym przez przedstawicieli Brygady Uderzeniowej Ministerstwa Magii to kolejna wyprawa do Londynu była przejawem braku rozsądku albo głupoty z jego strony. Było to obarczone ryzykiem aresztowania, jeśli natrafi na jeden z patrolów. Znów będzie musiał salwować się ucieczką. Niemniej zawsze istniał cień szansy, że na tydzień przed hucznymi obchodami święta Beltane w tych tabunach różnobarwnego i gwarnego tłumu czarodziejów i czarownic zdoła przemknąć niezauważenie. Nikomu przecież nie wadził. Nie szukał nawet przysłowiowego guza i liczył, że jakiegokolwiek kłopoty tym razem go nie znajdą. Zapewne będzie to tylko pobożne życzenie.
Pozostawił za sobą wypełniający Ulicę Pokątną tłum ludzi niosących rozmaite pakunki i zagłębił się w Ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Przemierzając ją przeżuwał ostatni kęs jabłka, które nabył na mijanym wcześniej targu za knuta. Wyrzucił ogryzek na siebie. W tym momencie usłyszał ryk jakiegoś mężczyzny, nakazującego zatrzymać komukolwiek tego drugiego, który przed nim uciekał. W pierwszej kolejności należało temu pierwszemu pogratulować odwagi albo potępić za głupotę. Bo jak inaczej ocenić postępowanie kogoś, kto w pogoni za złodziejem własnej sakiewki wbiega bez wahania na Śmiertelny Nokturn? Prosił się o kłopoty.
To nie była jego sprawa. Nie była to sytuacja, w której właścicielowi sakiewki ani komukolwiek na tej ulicy groziło poważne niebezpieczeństwo. Z drugiej strony... sam wiedział jak to jest ograniczoną płynność finansową. Może okradziony czarodziej nie był zamożny i ciężko pracował na te galeony. Przez wzgląd na swoją sytuację miał podstawy ku temu, aby również zrozumieć tamtego kieszonkowca. Trzeba czymś napełnić brzuch, choć on na jego miejscu poszedłby się upić. Jedzenie zawsze może sobie upolować.
W końcu gnający ile sił w nogach złodziej przebiegł tuż obok niego, potrącając korpulentnego goblina, z którego rąk wypadła skrzynka z narzędziami. Młotek spadł mu na stopę, a z jego ust wyrwała się długa wiązanka siarczystych przekleństw. Niektórych to nawet on nie znał. Bez uzdrowiciela się nie obędzie.
— Nie szarp się, do cholery — Warknął do tego niskiego czarodzieja, gdy jednak nie pozwolił mu uciec. A nuż właściciel sakiewki doceni ten gest z jego strony. Po tym jak go dopadł to przewalił tego czarodzieja na ziemię oraz unieruchomił go, nie używając do tego celu magii. Wykręcona do tyłu wiodąca ręka nie pozwalała kieszonkowcowi czarować. Sakiewka wypadła mu z drugiej ręki. Zamierzał go za chwilę wypuścić. Nie zawlecze go do patrolujących okolicę Brygadzistów, bo go aresztują razem z tym złodziejaszkiem.

Słowa: 388
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#3
26.01.2023, 20:01  ✶  

Może nie miał zbyt dużych problemów z gotówką, czy też ogólnie ze swoją sytuacją finansową, ale nie przywykł też do tego, że jest okradany na środku ulicy. Zadziałał w dużej mierze instynktownie, chcąc odzyskać swoją własność. Może gdyby złapał złodziejaszka na gorącym uczynku w chwili samej kradzieży, to by go puścił, tak długo, jak jego własność pozostałaby w jego rękach. Tak się jednak nie stało, więc skupił się na jednym, podstawowym celu: złapaniu winnego.

Wbiegnięcie na Śmiertelny Nokturn też może nie należało do najwybitniejszych pomysłów Erika, jednak wychodził z założenia, że co by się nie działo, to sobie poradzi. Może nie był to najlepszy zakątek magicznego Londynu, ale praca dla służb dalej coś znaczyła. Jeśli nie wzbudzała respektu, to przynajmniej odstraszała te osoby, które wolały się trzymać jak najdalej od funkcjonariuszy prawa z Ministerstwa Magii. Poza tym, gdyby wpadł po uszy, zawsze mógł się ewakuować za pomocą transmutacji. Gorzej by było, gdyby ta umiejętności znajdowała się poza zasięgiem jego zdolności magicznych.

Dalej, dalej, poganiał sam siebie, przebijając się przez kolejne osoby w tłumie, mamrocąc pod nosem słowa przeprosin lub prosząc o przesunięcie się na bok, co by uniknąć potrącenia kogoś wśród tych wąskich uliczek. W pewnej chwili zaczęło mu się wydawać, że stracił go z oczu, jednak było to błędne założenie. Wręcz przeciwnie, najwyraźniej sprzyjało mu nie lada szczęście! Ktoś w tłumie pochwycił uciekiniera.

— Dzie... Dziękuje — wydukał Erik, starając się uspokoić oddech, podpierając się o ścianę. Wypuścił głośno powietrze z ust, lustrując wzrokiem złodziejaszka. — Moją... własność poproszę.

Dopiero wtedy zorientował się, że uciekinier nie tyle został zatrzymany ile wręcz pochwycony. Zanim Erik zdążył obrzucić jego twarz uważniejszym spojrzeniem, zwrócił uwagę na sakiewkę, która wylądowała na chodniku. Cóż, nie miał zamiaru narzekać. Tak czy inaczej, odzyskał swoją własność. Schylił się, aby podnieść mieszek. Ten w pierwszej chwili wydawał się tak samo ciężka, jak przy ostatnich zakupach, więc może nie zdążył pochować monet.

— Jeszcze raz dzięki — zwrócił się do mężczyzny, który wykazał się tę jakże proobywatelską postawą. Zmarszczył lekko brwi. — Wybacz, czy my... Nie widzieliśmy się już kiedyś?

Na chwilę stracił zainteresowanie złodziejem, gdyż całą uwagę poświęcił osobie Yaxleya. Miał wrażenie, że kojarzył ten głos, twarz też wydawała się znajoma, ale nie był w stanie połączyć ze sobą tych dwóch rzeczy z żadną lokalizacją. Hogwart mógł wykluczyć. Tego był pewny w stu procentach. Może jakiś bar albo przyjęcie? No bo przecież nie Ministerstwo, gdyż stamtąd by raczej kojarzył większość znajo...

— Ani mi się waż! — podniósł głos, jednak było już za późno.

Niedoszły aresztowany jakimś cudem zdołał się uwolnić, a zanim Erik zdołał cokolwiek zrobić, zniknął w sąsiedniej uliczce. Longbottom nawet machnął odruchowo ręką, jakby trzymał w dłoni różdżkę, jednak na nic się to nie zdało. Wydał z siebie pełne frustracji westchnienie. Chociaż w sumie... Mogło się do skończyć dużo mniej fortunnie.



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Stary Zabójca

Trevor Yaxley
#4
30.01.2023, 05:16  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.02.2023, 04:30 przez Trevor Yaxley.)  
Okazało się, że w tym momencie na miejsce dotarł właściciel skradzionej sakiewki.
— Przechodziłem tylko obok. Leży na ziemi — Poinformował tamtego mężczyznę, podnosząc na niego spojrzenie i uśmiechając się przelotnie. Niemniej wdzięczność ze strony obrabowanego czarodzieja była czymś miłym. Byłaby jednak znacznie milsza, gdyby naprawdę obejmowała drobne znaleźne. W takich sytuacjach zawsze lepiej było poczekać na gest ze strony czarodzieja, któremu się przysłużył w danym momencie.
Spoważniał w następnej chwili, doświadczając podczas obserwowania tamtego czarodzieja typowego dla członków jego rodziny przeczucia. Nie miał do czynienia ze zwykłym człowiekiem. To było coś, co traktował nad wyraz poważnie. W takich sytuacjach starał się określić to, z którą istotą ma do czynienia poprzez odszukanie w sylwetce czarodzieja charakterystycznych dla nich cech. Nie zawsze było to możliwe. Jak chociażby teraz. Niezależnie od posiadanej przez tego czarodzieja genetyki, Trevor podejrzewał, że ten czarodziej nie jest wystarczająco nierozsądny, aby się ujawnić w centrum magicznego Londynu. Jako łowca wszelakich niebezpiecznych magicznych stworzeń i istot  starał się podchodzić indywidualnie do każdego przypadku. Większość posiadaczy genetyk nierzadko wolał pozostawić w spokoju. Największy problem miał z wampirami atakującymi przypadkowych ludzi oraz z nieizolującymi się na czas pełni wilkołakami. W tych dwóch przypadkach Trevor pozostawał zwolennikiem eliminacji czarodziejów niezdolnych do dostosowania się do ogólnie przyjętych norm i atakujących innych.
Skinął głową na to kolejne podziękowanie. Drugą sprawą, której nie mógł zignorować, było to że ten mężczyzna wydawał mu się znajomy. Zdecydowanie musieli się gdzieś minąć. Stojący przed nim czarodziej najwyraźniej doszedł do podobnych wniosków, co on. W przeciwieństwie do niego, nawet zaczął dociekać przyczyny tego wrażenia. Udzielona przez niego odpowiedź na to pytanie mogła przysporzyć mu przyjaciół albo wpędzić go w niezłe tarapaty.
Przed trzema laty było wszystko inaczej. Przede wszystkim – był poważanym przez wszystkich czarodziejem. Dzisiaj natomiast uciekał przed poszukującymi go Brygadzistami i jednocześnie starał się oczyścić swoje dobre imię, doprowadzić do wycofania ciążących na nim zarzutów oraz do skazania faktycznych winnych. Pracował w Ministerstwie Magii oraz udzielał się w kilku organizacjach. Obecnie jedyną popularnością, jaką się cieszył, była ta pośród Brygadzistów. Mieli oni jego rysopis, w dodatku pozostający nad wyraz aktualnym.
— Nie mogę pozbyć się wrażenia, że się gdzieś widzieliśmy. Może sobie przypomnę, gdzie — Potwierdził prawdopodobieństwo tego, że zdecydowanie musieli się gdzieś widzieć i nawet zamierzał poszukać w swojej pamięci miejsca i okoliczności dla tego spotkania. Nie napotkał tego czarodzieja w ostatnim czasie. Wówczas nie istniałaby konieczność przywoływania tego spotkania z pamięci. Nie utożsamiał tego mężczyzny z Brygadzistami, którzy mniej lub bardziej mijali go w publicznej przestrzeni. Jego myśli zaczynały krążyć wokół życia, które wiódł te trzy lata temu. Może Ministerstwo Magii? Nie... nie przypominał sobie, aby widywał go w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. W szczególności w Komitecie ds. Utylizacji Niebezpiecznych Stworzeń. Powinien rozważyć organizacje zrzeszające ludzi o podobnych zainteresowaniach. Zanim cokolwiek zasugerował, dobiegł go podniesiony głos czarodzieja. Było to oczywiste, że te słowa były skierowane do kieszonkowca, który się uwolnił. Trochę mu w tym dopomógł poprzez poluźnienie chwytu. Miał ku temu swoje powody. Nie pozostawiało jednak złudzeń, że ten kieszonkowiec poszuka sobie kolejnej kieszeni do uwolnienia od ciężaru sakiewki jej posiadacza. 
Zdołał się domyślić, że ten czarodziej chciał zatrzymać złodziejaszka po to, by został pociągnięty do odpowiedzialności po przekazaniu w ręce funkcjonariuszy. Nie do końca było to oczywiste dla niego, że właśnie sam miał styczność z przedstawicielem BUMu. W końcu ten czarodziej nie zakrzyknął czegoś w stylu "Stać, tu Brygada Uderzeniowa! Jesteś aresztowany!", tylko "Ani mi się waż!". W chwili obecnej to stawiało go na pozycji kogoś, kto chciał dokonać zatrzymania obywatelskiego.
— Najważniejsze, że odzyskałeś sakiewkę — Stwierdził w chwili podniesienia się z kolan, na które opadł podczas pochwycenia tamtego wielbiciela cudzych sakiewek. — Dla przypomnienia... jestem Trevor — Postanowił się przedstawić. Być może to w jakimś stopniu odświeży temu czarodziejowi pamięć.

Słowa: 611
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#5
02.02.2023, 19:35  ✶  

Westchnął cicho. Cóż, złodziej może i zniknął, ale przynajmniej nie udało mu się kompletnie zepsuć dnia Longbottoma. Teraz zamiast historyjki o tym, że dał się okraść na środku głównej ulicy w magicznym Londynie, będzie mógł jeszcze dodać, że zdołał odzyskać swoją własność. Reszta domowników na pewno będzie zachwycona takim, a nie innym obrotem spraw. Chociaż, może powinien zachować tę opowiastkę dla siebie? W końcu nie był zobligowany, żeby dzielić się wszystkim co go spotykało w życiu.

— Też mam takie wrażenie — odparł z trudnym do zidentyfikowania grymasem na twarzy. Zmrużył oczu z lekką irytacją na własne problemy z zapamiętaniem tej konkretne facjaty. — Po prostu jakoś nie jestem w stanie dopasować twarzy do konkretnych wydarzeń.

Nie zareagował w żaden widoczny sposób na powagę w postawie drugiego czarodzieja. Ba, można wręcz powiedzieć, że ją zignorował, a wszelkie podejrzliwości odrzucił na bok. Bądź co bądź, nie powinien się spodziewać, iż będzie tu przyjęty z otwartymi ramionami. Ściganie drobnych przestępców w cywilu na środku Śmiertelnego Nokturnu raczej nie było częstym widokiem, nie dziwił się więc, że jego kompan nie do końca wiedział, jak zareagować. A już na pewno nie wpadło mu do głowy to, że mężczyzna należał do rodu Yaxleyów i był w stanie tak szybko zauważyć, jak bardzo Erik różni się od zwykłych czarodziejów.

— Na to wygląda. Najwyraźniej szczęście jest dziś po mojej stronie — mruknął z lekkim zadowoleniem Erik, dalej ważąc sakiewkę w dłoniach. Rozejrzał się czujnie na boki, lustrując uważnym wzrokiem mijających ich przechodniów.

Powinien bardziej uważać, chociażby przez to, że nie był już na Pokątnej, a na Nokturnie, gdzie w gruncie rzeczy mógł przede wszystkim liczyć na siebie. Może miał sporą wiarę w innych, często nieznanych mu ludzi, jednak nawet on wiedział, że ta dzielnica bywa równie zmienna, co pogoda w Anglii. Wystarczyła chwila, aby niewinny spacer zmienił się w coś dużo mniej przyjemnego.

Jeszcze podwójnej kradzieży by mi tu brakowało, żachnął się na samą myśl o tym, że kolejny złodziejaszek mógłby sięgnąć po jego własność. Nie było to coś, czego chciał doświadczyć tego dnia na własnej skórze. Nie mówiąc już o tym, że chyba zapadłby się pod ziemię przed Trevorem. Dobrze, że przynajmniej miał tę przewagę, iż mężczyzna nie wiedział o jego przynależności do oficjalnych służb bezpieczeństwa, bo pewnie straciłby jakąkolwiek wiarę w tę formację.

— Trevor, tak? — powtórzył dźwięcznie, jakby wypowiedzenie tego imienia na głos miało pomóc mu umiejscowić je pośród meandrów własnych wspomnień. Po chwili coś zaświtało mu w głowie; wspomnienie charakterystycznego świstu zaklęć ofensywnych, twarz zniekształcona wibracjami tarczy Protego, niechętne przyznanie się do porażki. — Wydaje mi się, że kiedyś ze sobą walczyliśmy. — Uniósł lekko brwi, zdając sobie sprawę, jak kontrowersyjnie mogło zabrzmieć to zdanie. — W ramach klubu pojedynków, oczywiście. O ile pamięć mnie nie myli, nie miałeś zbytnich problemów z rozbrojeniem mnie.

Ostatnie słowa wypowiedział ze znaczącym szacunku. Być może przy samym pojedynku uraziło to jego dumę, ale od tamtego czasu minęło sporo czasu, więc ładunek emocjonalny, który wtedy mu towarzyszył, zdążył już dawno zaniknąć na poczet chęci poprawienia własnych umiejętności. Cóż, sądząc po tym, że dał się okraść w biały dzień, to refleks dalej wymagał dodatkowych usprawnień, ale o tym nie miał zamiaru już informować swojego rozmówcy.

— Mam nadzieję, że to zrekompensuje fatygę — powiedział przepraszająco. Gdyby nie to, że był taki zabiegany, to zapewne postarałby się nieco bardziej wynagrodzić Trevorowi tę przysługę. Wysupłał z mieszka parę złotych monet, stanowiących około dziesięciu procent zawartości. Wręczył wyliczoną sumę mężczyźnie. — Wybacz, ale nie mam dziś za bardzo czasu na to, aby zaoferować wyjście na piwo kremowe i powspominania dawnych czasów. Urwania głowy idzie dostać z tymi wszystkimi przygotowaniami.



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Stary Zabójca

Trevor Yaxley
#6
09.02.2023, 04:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.02.2023, 04:31 przez Trevor Yaxley.)  
Z perspektywy życia, które wiódł od przeszło trzech lat, dobrze było zamienić te kilka słów z przypadkowo spotkaną osobą. W dodatku taką, którą musiał spotkać w jakimś miejscu. Biorąc pod uwagę, że ten czarodziej nie poruszył tematu jego spieprzonego życia to zakładał, że mógł nawet o tym nie wiedzieć, nie być tym zainteresowanym albo postanowił być wystarczająco taktowny aby nie poruszać tej sprawy.
— Zaryzykuję stwierdzenie, że prędzej czy później doszlibyśmy do tego wspólnymi siłami — Stwierdził z ciężkim westchnięciem,  dotykając opuszkami palca wskazującego i środkowego mostka nosa. W rzeczywistości było mu daleko do takiego optymizmu ze swojej strony. Zwłaszcza w takich warunkach. Ulica Śmiertelnego Nokturnu była ostatnim miejscem, w którym należało prowadzić tego typu rozmowy. O wiele lepiej sprawdziłby się w tej roli względnie przytulny pub, w którym mogliby wypić po kuflu piwa. Sam zaproponowałby Białego Wiwerna jako miejsce do prowadzenia dyskretnych rozmów. Prawdopodobnie byłby to zły pomysł, gdyż ten czarodziej najpewniej odstawałby stylem bycia od całej szemranej klienteli tego typu. Stojący przed nim akurat mężczyzna wydawał się być przykładnym obywatelem.
— Teraz tak. Lepiej nie zapeszaj, zwłaszcza jak jesteś na Nokturnie — Zasugerował mu rozwagę w chwaleniu dnia przed zachodem słońca. Ile to było takich historii, że ktoś uważał się za wielkiego szczęściarza i nigdy nie opuścił tej tego rewiru, kończąc chociażby nożem w plecach, poderżniętym gardłem albo zabity zaklęciem niewybaczalnym dla przykładu z powodu trzosu. Nietrudno o utratę czujności, czego konsekwencją będzie utrata życia.
Skinął głową w odpowiedzi na pytanie. Potwierdził w ten sposób zbieżność swojej osoby z tym imieniem. Mroki niepamięci spowijające te wspomnienia zaczęły się stopniowo za sprawą słów jego towarzysza. Powróciło wspomnienie tego charakterystycznego świstu zaklęć, twarz jego oponenta kryjącego się za wyczarowaną tarczą, poczucie satysfakcji, to samo przeczucie co do dalekiej od człowieczej natury tego czarodzieja oraz nuta rywalizacji podczas tego pojedynku, jakby wrażenie, że nie może się wycofać. Tego ostatniego to nie potrafił dokładnie określić. Oświeciło też go co do tożsamości tego czarodzieja, którą przez ich potyczką podano do ogólnej wiadomości.
— Teraz sobie przypomniałem. Walczyliśmy tam kilka lat temu, Eriku. Dobrze myślę? Byłeś godnym przeciwnikiem. To się nie zmieniło, prawda? Nadal się tam udzielasz? Ja już nie. Prawdę mówiąc... można tam trochę potrenować i poznać nowe zaklęcia, ale po latach uczestnictwa w tej organizacji to te pokazy pojedynków nie mają wiele wspólnego z prawdziwą walką tylko bardziej z przedstawieniem oraz tabunami wystrojonych czarodziejów, którzy obżerają się na bankietach. Byłem jednym z nich — Gdyby nie to, że Erik pomógł mu odświeżyć sobie pamięć to jak nic zacząłby się zastanawiać nad tym, w jakich okolicznościach stoczyli tamtą walkę. Rozbrojenie wprawionego w pojedynkach przeciwnika nie należało do łatwych zadań i trochę musiał się namachać różdżką. Ostatecznie zawsze zwycięży lepszy. Nie zamierzał się chełpić tym, że udało mu się rozbroić swojego rozmówcę. Był to towarzyski, choć spektakularny pojedynek. Okazał więc mu stosowny szacunek, mówiąc szczerze co do tego, że rozbrojenie Erika nie było dziecinną igraszką. Ten czarodziej nie czekał bezczynnie na to, aż wytrąci mu różdżkę z dłoni.
Trevor był zmuszony pozostawić za sobą tamto życie. Nie sposób jednak zaprzeczyć temu, że chciałby je odzyskać. W większości aspektów. Najbardziej zależało mu na najbliższej rodzinie i przyjaciołach oraz możliwości udzielania się w rozmaitych organizacjach. Nieszczególnie tęsknił za pracą w Ministerstwie Magii i to nawet, jak z pracą dla kogoś takiego jak on bywało różnie. Czasem coś mu wpadło, czasem musiał sobie radzić inaczej. Wolał zachować tak wiele niewygodnych szczegółów dla siebie i nie pokazywać tak wielu emocji lub, co gorsza, wyjść na słabego. Nie pozwolił sobie nawet na obrzucenie Erika posępnym spojrzeniem, który nieświadomie poruszył nieodpowiednią strunę. Nie była to jego wina.
Zamiast tego postanowił podzielić się z tym mężczyzną swoją niepochlebną opinią o Srebrnych Różdżkach, która nie była daleka prawdy. Swego czasu zachowywał się jak większość... jeśli nie wszyscy członkowie tej organizacji, ostatecznie zostając z niej wyrzuconym gdy uznano go za przestępcę. Postrzegał siebie z tamtego okresu jako wystrojonego pajaca. Wiadomo, ćwiczył swoje umiejętności pojedynkowe i refleks, ale także zabawiał gawiedź.
Podczas prawdziwego pojedynku czarodziejów nie ma co liczyć na taryfę ulgową i honorowe zachowanie ze strony przeciwnika. Odniesione podczas tego typu starcia obrażenia i śmierć były czymś rzeczywistym. Zwłaszcza w tych czasach. Nikt nie mógł czuć się bezpieczny, kiedy ta ziemia nosiła tylu bezwzględnych fanatyków. To ich powinni ścigać Brygadziści zamiast niego. Zaryzykowałby stwierdzenie, że nawet on wykazywał większą skuteczność w dokonywaniu zatrzymania obywatelskiego niż oni podczas wykonywania swoich standardowych obowiązków. W przeciwieństwie do nich to nie ograniczało go obowiązujące prawo ani odgórnie narzucone procedury. Nie miał też oporów przed odebraniem życia drugiemu człowiekowi w obronie własnej albo podczas ratowania kogoś.
— Jak najbardziej — Odparł krótko. Oczywiście, w pierwszej chwili uniósł brew w udawanym zaskoczeniu. Jakaś część posiadanej przez niego godności nie pozwalała mu otwarcie upomnieć się zasłużone znaleźne i wylewnie podziękować, gdy je otrzymał. Duma nakazywała mu odmówienie, ale potem tego żałowałby. Bo to był łatwy pieniądz. Może powinien zastanowić się nad tym, czy z łapania takich szumowin dałoby się wyżyć pomimo występowania oczywistego ryzyka w postaci narażenia się przestępczemu półświatkowi magicznego Londynu. Ostatecznie wyciągnął dłoń po złote monety, które miały trafić do jego odchudzonej sakiewki. Będzie na piwo.
— Na mnie też już pora. Jakbyś w przyszłości zamierzał się zachowywać równie roztropnie co dzisiaj i wkroczyć na Nokturn to możesz zaryzykować wejście do Białej Wiwerny. Dają tam mocniejsze trunki, niż kremowe piwo. Zapewne wolisz Dziurawy Kocioł. Nadchodzące Beltane, co? Za każdym razem to samo — Nie zamierzał dłużej zatrzymywać tego czarodzieja, którego noga tak naprawdę nie powinna stanąć w tym miejscu. Dawniej to całkiem chętnie napiłby się kremowego piwa, ale dawniej nie był uzależniony od alkoholu. Nie byłyby to wesołe wspominki. Przed każdym Sabatem w świecie czarodziejów kotłowało się niczym w ogromnym kotle i chyba każdy uwijał się jak w ukropie. Może tam go nogi poniosą. Pojawił się na ostatniej Ostarze, podczas której nie spotkało go nic dobrego. Nawet dotrzymująca mu towarzystwa wila go okradła z wygranej w loterii. Najgorsze w tym w tej całej sytuacji było to, że nie zgłosić tak zuchwałej kradzieży jakiemukolwiek Brygadziście. Nie chciał też zwracać na siebie jeszcze więcej uwagi, gdyż to już naprawdę ściągnęłoby mu na głowę mundurowych.

Słowa: 1004
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#7
16.02.2023, 02:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.02.2023, 22:13 przez Erik Longbottom.)  

Spuścił wzrok w dół, gdy został zganiony za swoje zbyt pozytywne myślenie. Faktycznie, świętować będzie mógł, dopiero gdy znajdzie się daleko stąd.

— Uważam, że nie wyszedłem z wprawy — odparł po dłuższej chwili ugodowo, nie chcąc wyrzucić z siebie jedynie suchego „tak”. Doceniał taktowne podejście Trevora do sprawy, chociaż nie był w stanie ocenić, na ile wynikało to z faktycznych przekonań, czy zaś była to swego rodzaju maska. Nie miał jednak powodu wątpić w intencje mężczyzny, toteż wydusił z siebie lekki uśmiech. — Tak, zdarza mi się tam czasem wpaść. Chociaż ciężko odmówić Ci racji — kontynuował nieco niemrawo — Klub Pojedynków przypomina bardziej organizację towarzyską, że nie wszyscy członkowie są zawodowymi pojedynkowiczami. W tak różnorodnym gronie ciężko o utrzymanie kondycji, chociażby na poziomie Aurura u każdego. Raczej chodzi o to, aby nie wyjść z wprawy i mieć „rozrywkę” na wolny czas.

Raczej nie umniejszam tym innym członkom, pomyślał Erik, wodząc przez moment wzrokiem na boki. Srebrne Różdżki nie przypominały zbytnio tradycyjnego Klubu Pojedynków, jaki mogli kojarzyć uczniowie Hogwartu z czasów szkolnych. Był przede wszystkim organizacją elitarną, a proces włączenia do kręgu zaufanych nowych członków nie był taki znowuż łatwy. To z kolei sprawiało, że stali uczestnicy rozgrywek czy treningów towarzyskich mogli popaść w swego rodzaju marazm. Ciągle widziało się te same twarze, te same techniki, te same zagrywki, aż w końcu kreatywność – tak ważna przy pojedynkach – gdzieś się zatracała na poczet zabawy elity.

— Przykry obowiązek — skomentował z nutą zrozumienia. — Chociaż nie zawsze jest tak źle. Czasami z bankietu może wyniknąć wiele dobrego. Zarówno dla uczestników, jak i dla społeczeństwa. O ile ktoś jest zainteresowany wsparciem go w odpowiedni sposób.

Na tym w dużej mierze skupiała się działalność Longbottomów. Może i Erik nie przepadał za różnej maści balami i przyjęciami, gdyż wiązało się to nierzadko z obecnością znienawidzonej przez niego prasy, ale nie mógł zaprzeczyć, że hojność gości pomagała przy różnych akcjach charytatywnych. Dodać do tego parę twarzy, które faktycznie są zainteresowane okazaniem pomocy, a nie tylko tym, aby wypaść dobrze w towarzystwie czy przed dziennikarzami, a nawet wydarzenie kulturowe dla rodów czystej krwi można było przekształcić w coś, co było w stanie pozbyć się cierpień i trosk co poniektórych.

Skinął głową, gdy Trevor przyjął pieniądze.

— Oh, oczywiście — Przechylił lekko głowę w bok. — Nie będę zajmował więcej czasu.

Nietrudno było odnieść wrażenie, że incydent związany ze złodziejem raczej nie było wydarzeniem, które Trevor planował jako główną atrakcję tego dnia. Ba, mógł się nawet gdzieś spieszyć, więc Erik nie chciał już wciągać czarodzieja w rozmowę, jeśli ten się gdzieś wyjątkowo spieszył. Wszyscy się uganiali za własnymi sprawami. Bez względu na to, czy był to Nokturn, Pokątna czy nawet Horyzontalna, ludzie dzisiaj dosyć żwawo poruszali się chodnikach, pragnąc dostać się z punktu A do punktu B. Uroki gorączki nadchodzących obchodów, czyż nie?

Przeszli jeszcze kawałek trasy razem, co dało Longbottomowi szansę na mimowolne kontynuowanie trwającej między nimi konwersacji. Nie był częstym gościem w barach na Nokturnie, starał się ich wręcz unikać. Poniekąd wynikało to z zawodu, jakim się parał, ale też własnych preferencji. Wiedział, w jakich lokalach czuje się komfortowo i gdzie może się spotkać z bliskimi, a Ulica Śmiertelnego Nokturnu nie należała do dzielnic, które były odwiedzane przez jego przyjaciół. Dziurawy Kocioł był niezłym lokalem, jednak Klubokawiarnia Nory również zaczynała się plasować bardzo wysoko na jego prywatnym rankingu.

— Będę miał na uwadze Twoją sugestię — potwierdził z nieznacznym uśmiechem. — Osobiście wychodzę z założenia, że lokal ma raczej znaczenie drugorzędne. Jasne nadaje to atmosfery, a wybór trunków bywa dodatkowym plusem, ale ważniejsze jest to, z kim się pije. W dobrym towarzystwie nawet najgorsze popłuczyny wydają się znośne w smaku. — Erik zatrzymał się przy skręcie w uliczkę prowadzącą na Pokątną. — Wygląda na to, że czas się rozejść. Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Do zobaczenia i... powodzenia w tym tłumie.

Uniósł lekko kąciki ust ku górze, po czym zniknął w uliczce, aby dalej skierować swe kroki na główną ulicę w magicznej dzielnicy Londynu. Wpadnięcie na złodzieja zdecydowanie nie było najprzyjemniejszym elementem tego wypadu do miasta, ale przynajmniej wszystko skończyło się względnie dobrze. Teraz tylko upewnić się, że o niczym nie zapomniał i mógł wracać do Doliny Godryka. Sukces!


Koniec sesji


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Erik Longbottom (2419), Trevor Yaxley (2029)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa