—22/04/1972—
alejka, ulica Śmiertelnego Nokturnu
Erik Longbottom & Trevor Yaxley
Nie miał pojęcia, co mu strzeliło do głowy, żeby uznać sobotnie zakupy na Pokątnej za dobry pomysł. Gdzie on miał oczy i resztki zdrowego rozsądku? Za nieco ponad tydzień miały się odbyć obchody święta Beltane, więc logiczne było, że w magicznej dzielnicy dosłownie roiło się od ludzi pragnących zrobić zakupy przed głównym tłumem. Ten w końcu miał nawiedzić te okolice dopiero w przyszłym tygodniu, aby załatwić wszystko na ostatnią chwilę. To, co miał teraz przed sobą Longbottom stanowiło jedynie preludium do jeszcze większej dawki chaosu i nieporządku.
Jakoś mi to nie poprawia humor, pomyślał Erik, ściskając oburącz przy piersi papierową torbę z zakupami przy piersi, starając się nie wpaść na nikogo w tłumie. Zajrzał do środka. Szal odebrany na polecenie matki, mały prezent w formie pluszaka dla Mabel, który planował jej wręczyć przy najbliższej okazji i jakieś pomniejsze sprawunki do domu. Chociaż tyle, że nie przyszło mu teraz krążyć wśród bazarów z owocami i warzywami, bo chyba strzeliłby sobie Obliviate prosto w łeb, żeby zapomnieć, po co tutaj w ogóle przyszedł.
— Zawsze wszystko na mojej głowie — skomentował, wyhamowując w ostatniej chwili, zanim nie wepchnął się pod nogi jakiejś rudowłosej kobiety, która ciągnęła za sobą czwórkę dzieci. Pokręcił głową i przeszedł na chodnik.
Wypuścił głośno powietrze z ust, cofając się jeszcze parę kroków w tył, dopóki nie poczuł na plecach charakterystycznego chłodu ściany pobliskiego budynku. Przełożył torbę do jednej dłoni, starając się nie wywalić jej zawartości na ziemię i zaczął szukać po kieszeniach kartki z listą. Czy jeszcze czegoś mu brakowało? Chyba nie, ale zawsze lepiej się upewnić, niż potem latać po kilka razy. Gdy zapoznawał się z treścią nakreślonej przez samego siebie notatki, poczuł, że ktoś się o niego ociera, jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Kręciło się tu tyle ludzi, że zdziwiłby się, gdyby każdy zdołał go ominąć.
— Cholera, jeszcze jakieś potwierdzenie z Gringotta — skomentował pod nosem, niezadowolony z takiego obrotu spraw. Chociaż... Może jeszcze zdoła sprawić, aby ta drobna komplikacja wyszło na jego korzyść?
Sięgnął do kieszeni płaszcza. Skoro już miał iść do banku, to mógł przy okazji wyciągnąć ze skrytki większą kwotę i zrobić swoje prywatne zakupy, tylko pytanie ile gotówki miał przy sobie. Erik zmarszczył brwi, gdy nie wyczuł znajomej miękkości sakiewki między palcami. Wywrócił kieszeń na wierzch i ku jego ogromnemu zdziwieniu zauważył jej brak. Zniknęła. Zapadła się pod siebie. Została mu odebrana przez bliżej nieokreśloną siłę wyższą lub...
— Ktoś mnie okradł — zorientował się zszokowany. To mu się nie zdarzało. Aż nie wiedział co robić.
Spojrzał bezwiednie w lewą, a potem w prawą stronę, aby koniec końców ponownie spojrzeć w swoje lewe. Jego wzrok spoczął na niskiej postaci, która zatrzymała się zaledwie parę metrów dalej, przyglądając się z uwagą witrynie jednego ze sklepów. Czyżby...? Nie, niemożliwe. Nikt nie jest tak głupi, żeby od razu nie zniknąć, pomyślał i ku jeszcze większemu zdziwieniu zauważył w rękach mężczyzny swoją osobistą sakiewkę, którą rozpoznał po charakterystycznym materiale w kratę.
— Hej! — krzyknął, a w jego głowie natychmiast zapaliła się czerwona lampka. Miał zamiar odzyskać swoją własność. Szkoda tylko, że zaalarmował złodzieja, który zwrócił się ku niemu, a następnie... Umknął w uliczkę prowadzącą na Śmiertelny Nokturn.
Wielu może i by odpuściło, nie chcąc wkroczyć na teren tej dzielnicy, jednak Longbottom nie miał takich oporów. Był brygadzistą, miał całkiem spore przeszkolenie w kwestii radzenia sobie z różnego rodzaju incydentami, a przede wszystkim chciał odzyskać swoją własność. Rzucił się więc do biegu, dalej ściskając w rękach torbę z zakupami, przepychając się między przechodniami.
— Niech ktoś go zatrzyma! — ryknął, wskakując na ławkę na Nokturnie, skracając sobie tym samym drogę o kilka sekund, gdyż nie musiał mijać kolejnych ludzi.
Gdy wylądował na ziemi, kontynuował bieg ze wzrokiem zafiksowanym na swojej ofierze. Machanie różdżką w tym tłumie było niebezpieczne, więc musiał go dorwać tradycyjnymi metodami.
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞