Brenna nie latała na miotle od ładnych paru lat.
Niektórzy mówili, że „tego się nie zapomina”. Uwierzyła, głupia. I jeszcze głupiej wyciągnęła ze schowka na miotły jeden ze starszych modeli, chcąc odświeżyć sobie te ponoć niezapominalne umiejętności. Było to związane z tym, że w domu mieszkało sporo wielbicieli quidditcha i gdzieś między słowami powstała idea meczu towarzyskiego. A Brenna, nawet jeżeli niekoniecznie od razu pchała się do „meczy”, to już bardzo chętnie pchała się do wszystkiego, co „towarzyskie”.
Wraz z miotłą wyprawiła się do Kniei, w której raczej nie musiała obawiać się mugoli. Z początku wszystko szło dobrze. Na rozkaz „do mnie” miotła faktycznie podskoczyła do ręki, a gdy Brenna na nią wsiadła i odbiła się od ziemi, wniosła się – niezbyt wysoko, akurat tuż nad korony drzew. Nie czuła się zbyt pewnie, wolała nie przyspieszać, ale wyglądało na to, że może faktycznie nie zapomniała absolutnie wszystkiego z dawnych lekcji udzielanych pierwszoklasistom w Hogwarcie…
…a potem pojawił się problem.
Miotła nie chciała skręcić.
Ani balansowanie ciałem w odpowiednią stronę, ani naciskanie na drążek nie działały. Próby zatrzymania się i zniżenia lotu również nic nie dawały, a Brenna patrząc w dół utwierdziła się w przekonaniu, że to „niezbyt wysoko” to jednak jest z pewnej perspektywy (upadku konkretnie) „bardzo wysoko”.
Wyciągnęła różdżkę, bo oczywiście czasy mieli takie, że Brenna prędzej zapomniałaby zmienić piżamę na normalne ubranie (co zresztą zdarzyło się jej. Raz. Albo dwa. Chociaż nie była pewna, czy to się liczy, bo pamiętała, po prostu nie zdążyła) niż zabrać ją ze sobą. Wyszeptała zaklęcie, jedno, potem drugie i trzecie, stukając w kij od miotły, ale ani czar zamrażający, ani unieruchamiający, ani wiążący nie powstrzymały miotły przed sunięciem coraz dalej. Prosto w stronę mugolskiej wioski. W dodatku w pewnym momencie zaczęła lekko znosić to na lewo, to na prawo, i Brenna z odrobiną paniki zrozumiała, że prędzej czy później z tej miotły zleci. Co gorsza, chociaż nie leciała bardzo nisko, to nie była też na tyle wysoko, aby nie została zauważona przez mugoli, kiedy znajdzie się nad Doliną Godryka.
Wizja zamieszania, tych wszystkich oblivate, jakie przyjdzie jej rzucić i wyłapywania wszystkich świadków, a także tego, co powie na to wuj Bones, przerażała Brennę chyba jeszcze bardziej niż myśl o zleceniu z miotły.
Spróbowała z kolejnym czarem, i jeszcze jednym, aż wreszcie ten zwiększający ciężar zadziałał. Miotła, odbijająca wszelkie czary próbujące ją zatrzymać, tym razem jakby nie mogąc utrzymać zwiększonego bagażu, zniżyła się o jakieś dwa, trzy metry, przy tym jednak rzucała się coraz bardziej, i bardziej, i wciąż leciała do przodu… I nie, nie było szans: Brenna mogła utrzymać się jeszcze chwilę, ale konsekwencja byłaby taka, że spadłaby w samym centrum wioski.
Z dwojga złego lepszy był upadek na trawę i ziemię rozmiękłą po niedawnym deszczu niż wioskowy bruk.
Schowała różdżkę. Adrenalina robiła swoje, chwilowo przytłumiając strach. Serce waliło tak szybko, jakby miało wyskoczyć z piersi, a w uszach jej huczało. Gdy spojrzała w dół, oszacowała, że była jakieś sześć, siedem metrów nad ziemią. Raczej powinna przeżyć. Raczej. Coś odbijało się jej w głowie, że śmierć następowała najczęściej w przypadku upadków z powyżej dziewięciu.
Myślała, że zabiją ją śmierciożercy, nie miotła.
Odetchnęła i…
…skoczyła, w dół, prosto na trawę i w rozmiękłe błoto jednego ze wzgórz, by spaść tam z nieba, uderzyć o ziemię ugiętymi nogami, stracić równowagę i potoczyć się po zboczu.