• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »
[18 Marca 1972] Trudne powroty | Eden & William

[18 Marca 1972] Trudne powroty | Eden & William
The Alchemistake
—I am a brain—
The rest of me is a mere appendix
William zdaje się mieć głowę w obłokach przy swoich 185 centymetrach wzrostu i wiecznie nieobecnym spojrzeniu. Burza kręconych, czarnych włosów wydaje się niezdatna do zaczesania, zazwyczaj towarzyszy jej też lekkie zmarszczenie brwi; w zamyśle, skoncentrowaniu. Skrępowany w towarzystwie mówi zbyt wiele lub za mało. Często zapomina o skarpetkach (czasami nawet o butach) czy jak wiąże sie krawat, nierzadko zapina nierówno koszule (myli guziki). Mówi dość szybko, więc czasami trudno zrozumieć zlewające się ze sobą słowa, ewentualnie nie kończy myśli, więc trzeba go ciągnąć za język.

William Lestrange
#1
21.01.2023, 08:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.01.2023, 10:25 przez William Lestrange.)  
Bal charytatywny był dla niego teraz jedną, wielką jasną smugą, w której kotłowały się zdobne kryształy, krągłe perły i różnokolorowe materiały wytwornych kreacji. Musiał jednak przyznać, że dla Eden musiał być chyba ciemną smugą, przynajmniej od któregoś momentu, bo gdy postawił pierwsze kroki na posadzce salonu ich wspólnego domu, to dla równowagi musiał podeprzeć się o fotel, a żona wydawała się nawet nie zauważyć. Wymamrotała jedynie coś pod nosem, ale Lestrange nie był w stanie stwierdzić, czy było to wyzwisko, prośba, a może po prostu mruknięcie niezadowolenia, bo w stanie takiego upojenia wydawała się zdolna do zaśnięcia na stojąco.
Fioletowa kreacja była teraz niczym więcej, jak utrapieniem. Plątała się pod nogami, jej materiał był za długi, wcześniej dumnie sunący po parkiecie sali balowej, teraz po prostu przeszkadzał. Marynarka Williama też była zamieszana w tę plątaninę materiałów, okrył nią żonę z czystego przyzwyczajenia, w geście troskliwym, acz nie pamiętał już, aby go wykonywał. Cóż, przynajmniej po wypiciu takiej ilości alkoholu zdawał się o niej myśleć więcej, niż robił to na trzeźwo. Musiał stwierdzić, ze ostatnie dnie Eden nawiedzała jego myśli znacznie częściej. Ich kłótnia, jej płacz, późniejsze ostre słowa na balu, które nawet teraz wbijały się w umysł Lestrange'a nieprzyjemnymi szpileczkami zazdrości, gdy myślał o byłej Pannie Malfoy w ramionach kogoś innego - zwłaszcza teraz.
Może faktycznie poświęcał jej mniej czasu, ale przecież... no właśnie, przecież co? Miał usprawiedliwienie? Na pewno jakieś miał, po prostu teraz o nim zapomniał, bo byl zły na siebie, na żonę, na sytuację i najbardziej to na fotel, na który patrzył od dłuższej chwili, bo nie był kanapą, na której obydwoje mogliby się zmieścić.
- Durny fotel - mruknął, jakby mebel był faktycznie winny całemu złu tego świata. Gdyby ktoś go teraz zapytał 'kto jest gorszy? Lord Voldemort czy fotel w twoim salonie?' definitywnie wybrałby pikowany mebel. Teraz skupił na nim całą swoją złość i nie kopnął go chyba tylko dlatego, że prawdopodobnie straciłby przy tym równowagę i wylądowaliby z Eden na podłodze (też byłaby to wtedy wina fotela). A tego przecież nie chciał.
Brzmiał trochę jak naburmuszony chłopiec, ale po takiej ilości wina i szampana, jakie w siebie wlał, należały mu się gratulacje, że w ogóle potrafił ustać. Zamiast zrobić ze sobą coś sensownego, chociażby zaprowadzić żonę do sypialni, oparł głowę na jej ramieniu - pare włosków załaskotało go w nos, zmarszczył go odrobinę. Zignorował na chwilę całą złość, bo w myślach zwyzywał fotel od najgorszych skurwysynów i trochę mu przeszła, obejmując kobietę trochę szczelniej, nie tylko tak, coby się nie przewróciła.
- Możemy spać na podłodze? Albo na kanapie. Nie mam siły na schody. Schody są moim wrogiem dzisiaj, Eden - wyrzucił z siebie tonem, jakby conajmniej miał zacząć zaraz recytować Shakespeare'a. Brzmiał bardzo poważnie, chociaż mówił trochę mamrotliwie. Nie był pewien jak blondynka zareaguje.
- Możesz spać na mnie, powinno być miękko - zaproponował, jakby wcale pare godzin temu nie zdenerwował się na nią tak, że rozbił w dłoni niczemu winny kieliszek. To wszystko wydawało się teraz tak mało istotne, miałkie w przypływie troski i czego jeszcze? Czegoś związanego z fotelem, ale już nie pamiętał. Chociaż naprawdę bardzo chciał.


Sometimes, I wonder if I should be medicated;
If I would feel better just lightly sedated
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#2
22.01.2023, 00:42  ✶  
Stwierdzenie, iż Eden była nietrzeźwa, byłoby grubym niedopowiedzeniem. Ona nawet nie była pijana; była doszczętnie narąbana.
Świadomość robiła, co mogła, żeby pozostać z Panią Lestrange na dłużej niż kilkanaście sekund z rzędu. Podczas tych ulotnych chwil kontaktu z rzeczywistością, które w tym momencie bardziej przypominały spazmy niż trzeźwość umysłu, blondynka biła się z własnymi myślami i ewidentnie dostawała łomot. Toteż podczas podróży do domu kurczowo trzymała się ramienia męża i dała się prowadzić bez żadnego zbędnego komentarza, bo wszystkie siły witalne zużywała na pozostanie w świecie żywych. William mógłby ją zaprowadzić do rodzinnej krypty, wskazać jakąkolwiek płaską powierzchnię, mówiąc, że to łóżko i ona uwierzyłaby mu bez zająknięcia się.
Czy była dumna z siebie, że doprowadziła się do takiego stanu? Teraz było jej wszystko jedno, ale była święcie przekonana, że jutro z rana będzie nienawidzić się za każdą rzecz, którą zrobiła tego wieczoru. Nie tylko za upicie się prawie że do nieprzytomności, ale również za to, jak zachowała się wobec małżonka. Miał swoje za uszami, nie można było zaprzeczyć, ale po wszystkim to właśnie ona, nikt inny, wychodziła na rasową hipokrytkę. Oczywiście w swojej moralnej rozprawie w głowie nie docierała jeszcze do momentu, w którym wpada na wyrażenie skruchy w sposób otwarty, ale to głównie dlatego, że łańcuch myśli Eden urywał się średnio co trzydzieści sekund, gdyż jego właścicielka była zarazem jego najsłabszym ogniwem w tej chwili.
Nie zauważyła fotela; równie dobrze mogłaby wejść w ścianę. Od niej również odbiłaby się jak piłeczka kauczukowa i szłaby dalej. Obecnie najistotniejszym problemem w jej głowie było to, że materiał sukienki wokół nóg zdawał się nagle urosnąć do niebotycznych rozmiarów i ciągle plątał się pod stopami. Chyba tylko dzięki boskiej opatrzności (w którą na trzeźwo za grosz nie wierzyła) jeszcze nie potknęła się i nie wybiła sobie zębów o podłogę. Możliwe, że dużo zawdzięczała też asekuracji Willa, ale o jego obecności przy swoim boku przypominała sobie sporadycznie, za każdym razem tak samo niebosko zaskoczona, że ją trzyma.
W ogóle nie przypominała sobie też, że zakładała marynarkę do tej sukienki. Przecież marynarka nie pasowała do sukni balowej, co sobie myślała? Musiała przecież mieć w tym jakiś cel. Może przegrała z kimś zakład?
- Chcesz ze mną spać? - zapytała tonem tak wzruszonym, jakby zaraz miała się rozpłakać ze szczęścia. Cała reszta pytania do niej nie dotarła, schody oraz wrogi stosunek Williama doń został pominięty, liczyła się obecnie kwestia spania wspólnie. Otoczyła go ramionami, skoro już i tak był tuż obok niej i wspierał nań swą głowę, po czym zanurzyła usta w jego włosach, chyba próbując pocałować go w czubek głowy. Zanim to jednak zdążyła zrobić, dotarła do niej pozostała część wypowiedzi Williama, na którą nagle poczuła potrzebę odpowiedzieć, toteż akcja pocałunek została nadpisana dialogiem.
- A wiesz, co jest moim wrogiem? Ta przeklęta sukienka - zapytała i od ręki sama sobie odpowiedziała, również brzmiąc śmiertelnie poważnie. - Mam dla ciebie zadanie bojowe - dodała, wyswabadzając się (średnio zgrabnie, prawdopodobnie zasadziła mu łokciem w jakiś kluczowy organ) z uścisku męża. Obróciła się do niego plecami gwałtownie, przez co zatoczyła się lekko, ale elegancko wróciła do pionu - to chyba znak, że nieco trzeźwiała.
- Rozepnij mi guzik na plecach - zażądała tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Musimy się jej pozbyć - dodała sekundę później, wciąż śmiertelnie poważna. - Sukienki w sensie, a nie twojej kochanki. Na tę drugą jeszcze przyjdzie kolej - obiecała dosyć łagodnym tonem, kontrastującym z grobową powagą sprzed chwili. Sama też nie wiedziała, czemu nagle wspomniała o Florence, którą obecnie miała za latawicę z powodu jej tańca z Williamem. Było to zupełnie wyrwane z kontekstu, ale Eden w tym momencie absolutnie nie miała pojęcia, co się właściwie dzieje. I chyba wcale nie chciała wiedzieć.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
The Alchemistake
—I am a brain—
The rest of me is a mere appendix
William zdaje się mieć głowę w obłokach przy swoich 185 centymetrach wzrostu i wiecznie nieobecnym spojrzeniu. Burza kręconych, czarnych włosów wydaje się niezdatna do zaczesania, zazwyczaj towarzyszy jej też lekkie zmarszczenie brwi; w zamyśle, skoncentrowaniu. Skrępowany w towarzystwie mówi zbyt wiele lub za mało. Często zapomina o skarpetkach (czasami nawet o butach) czy jak wiąże sie krawat, nierzadko zapina nierówno koszule (myli guziki). Mówi dość szybko, więc czasami trudno zrozumieć zlewające się ze sobą słowa, ewentualnie nie kończy myśli, więc trzeba go ciągnąć za język.

William Lestrange
#3
27.01.2023, 03:21  ✶  
Fakt. To było dobre pytanie.
Czy chciał z nią spać?
Gdyby zadała mu to pytanie jeszcze pare godzin temu, prawdopodobnie zmarszczyłby brwi i odpowiedział coś, co wyniosłoby rozmowę do poziomu kłótni. Teraz czuł jedynie, jak przyjemny szum w głowie porusza jego kończynami samoistnie, jak kręcący się dookoła (dosłownie, miał helikopter jak zamknął oczy) świat sprzyjał kochaniu - dosłownemu i w przenośni - kobiety, która przed sobą miał.
Przez chwilę gubił się w jej ramionach, oplatając ją też swoimi, i szczęśliwie rozczulonym tonie głosu, bo nic innego nie istniało, a nawet jeżeli, to blondynka mu po prostu cały świat przysłoniła. Kosmykami włosów łaskoczącymi w twarz, gdy próbowała znaleźć czoło pod morzem czarnych loków, znajomym, a zarazem tak ostatnio odległym, zapachem i tak bardzo, chyba najbardziej, irytującym materiałem jej balowej kreacji.
- Hm? - uniósł brwi, zaskoczony, że całe przedsięwzięcie zostało nagle przerwane, a schody i bestialskie fotele zdażyły odejść w niepamięć, zostać w przyziemności wszechświata - Ah, fakt, jest równie irytująca co ten diabelski mebel - mruknał, majac na myśli oczywiście niczemu winny fotel.
Już wyciągał ręce, aby pomóc jej wrócić do pionu, ale w tym samym momencie trafiła go w wątrobę, więc automatycznie przygiął się trochę, nie wydał z siebie żadnego dźwięku oprócz niewielkiego świstu, przy wciąganiu powietrza, ale ostatecznie nawet wyszło na dobre, że musiał się pochylić, bo guzik znajdował się znacznie niżej niż mu się z początku wydawało.
Przymrużył oczy, bo przez przesiadywanie w piwnicy bez naturalnego światła oczy miał już nie te i zmniejszył dystans pomiędzy nimi ponownie, rękowa próbując wygrać batalię z rozpięciem kreacji.
- Czy jeżeli hipotetycznie, ale tylko hipotetycznie - zaczął, być może umiał wciąż przemieniać swe myśli w słowa, ale brzmiały one bardziej pokracznie niż zazwyczaj - rozerwę materiał to będzie to na plus, czy na minus? - zażartował, bo w tym samym momencie znalazł to, czego szukał i z ulgą przełożył guzik przez materiał jaki na niego nachodził, aby wyswobodzić żonę z warstwa przeszkadzającego materiału, acz odrobinę zbyt ochoczo i faktycznie, tkanina popruła się delikatnie. Dla niepoznaki, nawet na chwilę ignorując kolejne słowa blondynki złożył pocałunek pomiędzy łopatkami, coby zasygnalizować, że jest uwolniona od męczenia się z kreacją.
- Kochanką? - że nauką? chciał dopytać, ale pijany był chyba bardziej domyślny od tego trzeźwego i zakodował, że kobiecie chodziło o Florence, z którą tańczył na balu. Automatycznie uderzyło go wspomnienie o interakcji żony z innym mężczyzną.
- Ah, kochanką. Przykro mi, ale w takim wypadku będę musiał w bardzo nieprzyjemnych i tajemniczych okolicznościach pozbyć się też twojego kochanka - pociągnął wypowiedź żartobliwym tonem, bo ilość wypitych procentów nie sygnalizowała, że w najbliższym czasie miałby cokolwiek wziąć na poważnie.
Zaczął zsuwać rękawy sukienki z ramion Eden, czując pod palcami dłoni ciepło jej skóry, narażone teraz na panującą w domu temperaturę.


Sometimes, I wonder if I should be medicated;
If I would feel better just lightly sedated
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#4
15.02.2023, 19:45  ✶  
Zmącone alkoholem myśli paradoksalnie wspomagały ich komunikację, która na trzeźwo zdawała się niemożliwa. Do tej pory Eden mogłaby przysięgać, że do osiągnięcia konsensusu w tym małżeństwie potrzeba cudu; tymczasem okazuje się, że wystarczyło się upić do skraju przytomności. To nie tak, że wcześniej wielokrotnie nie próbowała. Niemniej to był chyba pierwszy raz od dawna, kiedy William był zmarnowany nie tylko jednakowo, ale i symultanicznie.
- Jaki znowu mebel - zapytała w przypływie świadomości, rozglądając się dookoła salonu w próbie zrozumienia, w czym leży problem męża. - Ten fotel? Przecież to mój ulubiony fotel. Czemu musisz nienawidzić wszystkiego, co mi się podoba? Robisz mi na złość, prawda? - Obruszyła się, ale zrobiła to tonem skrzywdzonej pięciolatki, której ktoś ciągle dokucza i ciągnie za warkocze, a ona jest już tym doszczętnie zmęczona i ma serdecznie dosyć. Oczywiście było to niebywale niedorzeczne, ale na próżno było szukać logiki w upojonym szaloną mieszanką alkoholi umyśle Eden. Lepiej byłoby, gdyby nie pokłóciliby się o ten głupi fotel, bo ewidentnie się ponownie przed nim rozpłacze i tym razem tak szybko się już nie uspokoi.
Próbowała stać prosto, kiedy William bił się z guzikiem na plecach, ale łaskotał ją przy tym między łopatkami niemiłosiernie i mimowolnie zaczęła się wiercić. Niechybnie utrudniała mu tym samym całą pracę, ale nie umiała się powstrzymać.
- A rozrywaj, przecież drugi raz i tak już jej nigdzie nie założę - oświadczyła, wzruszając ramionami niezgrabnie. - Jeszcze by w Czarownicy pisali, że Eden Malfoy wykupiła pół Londynu, a nie stać jej na nową sukienkę. A to nieprawda, stać mnie na co najmniej trzy. - W głosie Eden było słychać dumę, a także również absolutny brak wyczucia konceptu pieniądza w tym momencie. Oczywiście nie mijała się z prawdą, stać ją było na trzy sukienki, a nawet zdecydowanie więcej. Niemniej to była pierwsza liczba, jaka przyszła do tej rozbujanej trunkami głowy. - Znaczy Lestrange... Stare nawyki - poprawiła się w kwestii własnego nazwiska, próbując przy tym machnąć ręką, ale w połowie gestu poczuła nagłe zmęczenie i dała sobie spokój.
Wzdrygnęła się, czując ciepły pocałunek między swoimi łopatkami, po czym zastygła w ruchu, jakby nie wiedząc, co ze sobą począć. Mogła przysiąc, że włosy na jej karku stanęły dęba, a jakieś dwa promile opuściły nagle jej organizm. Oczywiście nadal czuła się pijana, ale mogła przysiąc, że gest męża sprawił, że nieco przejrzała na oczy. Wielu rzeczy się po nim w tym momencie spodziewała, ale nie czułości.
W zasadzie ani teraz, ani nigdy.
- Mojego kochanka? - powtórzyła, równie zdziwiona co on, kiedy sama zaimplikowała zdradę po jego stronie. - Gdybym miała kochanka, w życiu byś się o tym nie dowiedział. Poza tym, skąd ta pewność, że to kochanek? Może uważam mężczyzn za wyjątkowo nudnych? - Nie miała pojęcia, czemu rozpoczęła ten wywód, bo po kilku słowach zaczęła go żałować. Mimowolnie zaczęła szukać salonie kolejnej dawki alkoholu, ale doskonale wiedziała, że niczego takiego tu nie było. - Kim była ta latawica? Muszę wiedzieć, pod czyj adres zamówić kilku smutnych panów w ciemnych garniturach - zapytała nonszalancko, obracając się przodem do męża, stojąc w zdjętej do połowie sukni. Położyła ręce na jego barkach, mimowolnie stykając ze sobą ich ciała. Nawet gdyby chciała zachować dystans, wciąż chwiała się na własnych nogach, więc i tak odbijałaby się od niego. Ciężko było stwierdzić, czy żartuje. W końcu nawet kiedy się śmiała, każdy podświadomie doszukiwał się w tym fałszu.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
The Alchemistake
—I am a brain—
The rest of me is a mere appendix
William zdaje się mieć głowę w obłokach przy swoich 185 centymetrach wzrostu i wiecznie nieobecnym spojrzeniu. Burza kręconych, czarnych włosów wydaje się niezdatna do zaczesania, zazwyczaj towarzyszy jej też lekkie zmarszczenie brwi; w zamyśle, skoncentrowaniu. Skrępowany w towarzystwie mówi zbyt wiele lub za mało. Często zapomina o skarpetkach (czasami nawet o butach) czy jak wiąże sie krawat, nierzadko zapina nierówno koszule (myli guziki). Mówi dość szybko, więc czasami trudno zrozumieć zlewające się ze sobą słowa, ewentualnie nie kończy myśli, więc trzeba go ciągnąć za język.

William Lestrange
#5
22.02.2023, 09:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.02.2023, 09:22 przez William Lestrange.)  
Gdyby miał siłę się nad tym zastanowić, zapewne uznałby, że w prawdzie chcą się ze sobą dogadać, w końcu nie bez powodu mówiło się, że ludzie po paru kieliszkach alkoholu zaczynają być do bólu szczerzy. Ich problemem była bezpośredniość, którą przerzucali się na codzień, nie biorąc jeńców. W sytuacji, gdy trunek stawał się katalizatorem, słowa przychodziły swobodniej, ruchy o wiele naturalniej, a zrozumienie przychodziło jak kolejny, zamówiony przy barze drink.
Przetrawił słowa małżonki, pozwalając im wsiąknąć w umysł. Z początku poczuł się niejako urażony, bo dlaczego musiała doszukiwać się w nim złośliwości nawet teraz? Czy, gdyby nie jej własne akcje i ostre słowa, w ogóle miałby powód, aby się w nią uzbrajać? Prawdopodobnie nie. Z natury był osobą ugodową, acz nie całkowicie podporządkowującą się. Potrafił iść na wiele ugód, ale nie całkowicie się zdeptać, zrównać z ziemią, na to był, po prostu, zbyt inteligentny i, chociaż nie myślał o tym zbyt często, to był powód rozwoju jak i klęski ich relacji.
- Nie, irytują mnie rzeczy i osoby, które wchodzą pomiędzy nas, jak ten mebel teraz - odparł zdecydowanie, choć normalnie pewnie by się zająknął, albo tylko mu się tak wydawało. Być może dawał sobie zbyt mały kredyt zaufania, oh gdyby posiadał pewność siebie, którą nagradzało go wypite wino, na codzień... Życie byłoby prostsze - tak mu się przynajmniej wydawało, ulegał temu złudzeniu, było przyjemne.
William był pełen sekretów, nawet dla samego siebie. Z roku na rok odkrywał nowe zachowania, umiejętności, o których nie miał pojęcia. Dałby sobie rękę uciąć (no, może tylko palec), że miało to związek ze zmianą środowiska i nabywaniem doświadczenia w jakichkolwiek interakcjach międzyludzkich, w końcu wciąż chadzał na obiadki u Malfoyów oraz wyjeżdżał na naukowe konferencje, mimo spędzania sporej ilości czasu w nieszczęsnej piwnicy.
Poczuł, że kobieta się spięła, więc nie wykonywał gwałtowniejszych ruchów, pozostając czujnym w kwestii tego, do czego prowadziła sytuacja. Nie chciał jej niczego narzucać, chociaż coraz częściej mu się wydawało, że pomimo swoich słów, tego od niego wymagała - większego zdecydowania, stawiania na swoim. Nie rozumiał sprzecznych komunikatów, zwłaszcza gdy w trzeźwym stanie analizował tę sprawę. Teraz ostatkiem sił powstrzymał się od odwrócenia żony przodem do siebie i prawdopodobnie dobrze, bo sama zrobiła to o wiele zgrabniej, przysuwając się.
Nieistotne, nazwiska mnie nie interesują, chciał powiedzieć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili, obejmując blondynkę rękoma w talii, układając chłodne dłonie na rozgrzanych, odsłoniętych teraz, lędźwiach.
Dla Eden nazwisko się liczyło, rodzina grała ważną rolę, nawet jeżeli zachowywała się tak, jakby nie obchodziło jej nic, poza własnym nosem. Dopiero co mu to wypomniała, pare dni temu przy śniadaniu, oskarżając, że się nią nie interesuje. Wiedział, że to kłamstwo, myślał o niej, chciał dla niej dobrze, po prostu ich wartości i priorytety były gdzie indziej, teraz mógł to przed sobą przyznać, chociaż pewnie następnego dnia, ta sprawa znów stanie się okropnie chaotyczna, zasnuta błędami przeszłości, niepewnością i innymi pozorami, które na siebie nakładał, mimowolnie, z przyzwyczajenia.
Logika podpowiedziała, że to, co chciał powiedzieć, było ostatnim, co powinno wychodzić z jego ust.
- Z Lestrange ci do twarzy - czy powinien był to mówić? Nie był pewien, bo stąpał po grząskim gruncie, ale jednocześnie czuł, że musi jakoś zaznaczyć, iż chce aby nosiła jego nazwisko. Nie potrafił zrozumieć skąd to nagłe pragnienie się pojawiło, zabłąkany w oparach alkoholowych umysł podpowiadał parkiet balu charytatywnego, pieczenie przeciętego naskórka zdobnym szkłem Longbottomów, ale nie chciał teraz o tym myśleć. Ciepło Eden przyjemnie go odurzało, podbijając uczucie nocnego upojenia. Chciał się w nim zanurzyć, utonąć i już nigdy nie wypływać, nie wracać do szorstkiej rzeczywistości, gdzie nie dogaduje się ze swoją partnerką.
- I dlatego z jednym tańczyłaś? - pozwolił sobie na zbyt dużo swobody w myślach i nie powstrzymał tych słów. Nie były wypowiedziane z pretensją, a przekorą, czystą satysfakcją, że mógł coś takiego wytknąć. Jego ton pozostawał spokojny, miarowy, czego nie można było powiedzieć o bijącym w rozszalałym rytmie sercu, choć ono definitywnie po prostu wyrywało się z piersi, aby udowodnić, że William Lestrange, mimo wszystko, darzy swoją żonę ciepłymi uczuciami.
- Skoro jesteś taka dobra w ukrywaniu kochanków, może w odkrywaniu też spróbujesz swoich sił? - użył gierki słownej, odnotowując w głowie, że będzie musiał sobie za to pogratulować jak wytrzeźwieje - Nie powiem ci, dopóki ty nie odpowiesz na moje pytanie, przykro mi, to nie podchodzi żadnym negocjacjom - jego ton wciąż zabarwiony był przekorą, choć tym razem z nutą rozbawienia, jakby po prostu ciągnął grę i, nawet jeżeli przegra, to nie będzie z tego powodu zły. Nie był świadomy, że cokolwiek, co teraz powie mogłoby wywołać kłótnie, bliskość Eden była zbyt przyjemna, a poza tym, nie podejrzewał jej o całkowitą utratę poczucia humoru. Powoli uświadamiał sobie, że to z powodu braku bliskości mógł być taki zgorzkniały... Ale czy na pewno? Nie, nie. Nie chciał o tym myśleć.
Nachylił się i, prawdopodobnie nie chcąc się dowiadywać, czy to, co powiedział było strzałem w dziesiątkę czy kompletnym ominięciem tarczy, złączył ich usta w pocałunku.


Sometimes, I wonder if I should be medicated;
If I would feel better just lightly sedated
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#6
28.05.2023, 16:19  ✶  
Szczerość Eden bywała zabójcza, więc nie była taka pewna, czy alkohol sprzyjał budowaniu relacji w tym przypadku. Niemniej tym razem była zbyt zmarnowana, by przejmować się ewentualnymi konsekwencjami, a jednocześnie zbyt zmęczona, by wszczynać burdy o rację. W końcu każdy argument traci na sile, gdy tuż po jego wygłoszeniu zaczynasz wymiotować na własny dywan, toteż wolała nie wojować.
- Kiedy trzyma się taki dystans, nietrudno, żeby coś przypadkiem przecięło nam drogę - odparła cicho, wzruszając przy tym ramionami. Powiedziała to na tyle neutralnym tonem, że nie brzmiało to jak przytyk skierowany w stronę Williama; raczej spostrzeżenie na temat tego, jak bardzo się od siebie oddalili. W końcu gdyby byli całkiem blisko, kto byłby w stanie wcisnąć się w środek?
Oczywistym było, że nazwisko miało dla niej ogromne znaczenie. Wiedziała, że nie byłaby nikim istotnym, gdyby przez większość życia dumnie nie mianowała się Malfoyem. Nie miała zamiaru udawać, że imię budowane setki lat przez jej przodków nie niosło ze sobą gigantycznych korzyści. Zdawała sobie sprawę, że jednocześnie było brzemieniem, które wraz z upływem lat coraz bardziej ciążyło jej na barkach, ale dotychczas była przekonana, że korzyści przeważają wady. Z każdym kolejnym dniem zaczynała tracić tę pewność siebie, lecz nie odważyła się jeszcze tego przed sobą przyznać.
Uśmiechnęła się mimowolnie słysząc, że do twarzy jej z jego nazwiskiem. Wydała z siebie cichy dźwięk, niby to śmiech, niby westchnienie, patrząc w bliżej nieopisany punkt przed sobą. Wiedziała, że to był komplement, ale napawał ją dziwaczną nostalgią.
Objęła twarz Williama w dłonie, unosząc się delikatnie na palcach. Bez wahania złączyła ich usta w pocałunku. Tak podpowiedział jej instynkt.
- Bo jestem dziwna? - Wyszeptała, wciąż trwając w tej pozycji, lecz odsunąwszy się na centymetr lub dwa, by móc spojrzeć w oczy męża. Uśmiechnęła się pod nosem, nieco szelmowsko, jakby była dumna ze swojej drobnej gry słownej. Między nimi zawisła woń słodkiego wina, którym obydwoje byli upojeni ciut za mocno, ale uwielbiała ten zapach. Przywodził jej tylko i wyłącznie dobre skojarzenia; miała nadzieję, że nic tego nie zmieni.
- Tańczyłam? - Zagadnęła, unosząc brwi w zwątpieniu, jakby musiała poświęcić dodatkowe kilka momentów na przypomnienie sobie przebiegu tego wieczoru. W końcu do niej dotarło, o czym mówił, co od ręki wymalowało się na jej twarzy w wyrazie oświecenia. - Alastor to stary przyjaciel. Poza tym nie musiałabym z nim tańczyć, gdyby mój mąż nie był na mnie obrażony - ośwadczyła, przyjmując niemal rozbawiony wyraz twarzy. Z jednej strony chciała puścić ich sprzeczkę w niepamięć, ale jednocześnie nie miała zamiaru przyznać się do winy. Nie potrafiła.
Łydki zaczynały jej sztywnieć, więc opuściła palce u stóp, stając znów na pełnych stopach. Zrównywanie ich wzrostu na dłuższą metę bywało dla niej niebywale męczące. Ponadto ciężko było jej utrzymać równowagę w tym stanie.
Przypomniawszy sobie ich kłótnię na balu, pamięć przywiodła również na myśl stłuczoną przez Willa lampkę wina. Złapała jego dłoń, próbując się przyjrzeć jego skórze w półmroku panującym w pokoju.
- Nie zrobiłeś sobie krzywdy? - Zapytała, mrużąc oczy. Już na trzeźwo miała problemy ze wzrokiem, teraz było jeszcze gorzej - żeby nie powiedzieć, że tragicznie. Mimo wszystko się martwiła; nawet jeśli był lekarzem, wiedziała, że czasem nie myślał o sobie w należytej ilości.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
The Alchemistake
—I am a brain—
The rest of me is a mere appendix
William zdaje się mieć głowę w obłokach przy swoich 185 centymetrach wzrostu i wiecznie nieobecnym spojrzeniu. Burza kręconych, czarnych włosów wydaje się niezdatna do zaczesania, zazwyczaj towarzyszy jej też lekkie zmarszczenie brwi; w zamyśle, skoncentrowaniu. Skrępowany w towarzystwie mówi zbyt wiele lub za mało. Często zapomina o skarpetkach (czasami nawet o butach) czy jak wiąże sie krawat, nierzadko zapina nierówno koszule (myli guziki). Mówi dość szybko, więc czasami trudno zrozumieć zlewające się ze sobą słowa, ewentualnie nie kończy myśli, więc trzeba go ciągnąć za język.

William Lestrange
#7
31.05.2023, 07:45  ✶  
Nie potrafił zmniejszać dystansów. Zazwyczaj trzymał się z daleka od eventów socjalnych, bliższych relacji. Czuł się bezpiecznie w swoim własnym świecie wypełnionym logicznymi obliczeniami i nowymi schematami. Zabolały go słowa Eden, choć bardziej od nich, neutralność w jej tonie. Miała racje, musiał to przyznać, chociaż nie potrafił zrobić tego na głos. Czuł się bezradny, coraz bardziej uświadamiając sobie, że mimo dobrych chęci, mogą się po prostu zbytnio różnić, aby znów złączyć ich dwa istnienia w dobrze naoliwiony mechanizm. Nie, nawet nie - w szczelnie domkniętą całość. Nieprzyjemnie go to otrzeźwiło. Ani świat już nie wirował, ani fotel nie irytował. Wciąż nie był całkowicie wolny od upojenia, ale trzymanie pionu oraz motoryka były w normie.
Dzisiejszy wieczór dokopał się do źródła czułości w jego umyśle, bo zamiast cokolwiek odpowiedzieć, po prostu przesunął dłonią po lekko rozwichrzonych włosach żony. Były miękkie w dotyku, więc wsunął palce w kosmyki, delektując się słodkością kolejnego pocałunku; chwilą ulotną, która złączyła ich usta lepkim upojeniem.
Lubił jej zadziorność, pewność siebie, to że z łatwością stawiała na swoim i zawsze miała ostatnie zdanie w konwersacji. Nigdy nie spoglądał na nią z przestrachem, podziwem czy wymuszonym szacunkiem. Spoglądał na nią jak osobę każdą inną, a nie postrach świata nieruchomości, szkolnych korytarzy czy Ministerstwa. Jednocześnie traktował ją wyjątkowo, chociaż w ostatnich latach ta kwestia się zatarła, przypruszona grubą warstwą kurzu i przyzwyczajenia trwania w zdefiniowanej przez społeczeństwo i tradycję relacji. Eden była w stanie do niego dotrzeć, tak zwyczajnie, bez większych manipulacji.
– Żyjesz ze mną pod jednym dachem, nie możesz nie być dziwna – nawet jeżeli większość dni się mijali, William miewał swoje dziwactwa. Zdawał sobie sprawę, że te mogły być wyczuwane w domu, nawet jeżeli jego urządzenie w stu procentach zależało od żony. Budynki były tylko szkieletami, to ludzie wkładali w nie dusze, serce, bądź cokolwiek innego, co akurat uznali za stosowne.
Przymknął oczy słysząc jak opisała ich kłótnie na balu.
Zdusił chęć odgryzienia się, chociaż poczuł, że na samo wspomnienie tej irracjonalnie głupiej rozmowy zrobiło mu się gorąco.
– Florence mi ją oczyściła, jest uzdrowicielem. To znajoma po fachu – odparł jedynie, odpowiadając tez na kolejne, zadane pytanie. Obiecał, że żona dostanie informacje o tym kim była kobieta, z która tańczył, więc tak też się stało.
Nie rozumiał czemu poczuł rozlewające się ciepło, tym razem niezwiązane ze złością, gdy blondyna przyglądała się jego dłoni z taką dokładnością, nawet jeżeli było to związane z jej słabym wzrokiem. Przez chwilę był skołowany, ale postanowił nie błądzić myślami po meandrach analiz uczuć. Zazwyczaj lądował wtedy w labiryncie niedopowiedzeń i sygnałów dymnych.
– Wszystko w porządku – zapewnił tylko i nie chcąc jej dać momentu na reakcje, postanowił wykorzystać fakt przewagi fizycznej jak i tego, że wciąż trzymał ją jedną ręką w talli.
Upojenie alkoholowe naprawdę dało mu zastrzyk pewności siebie lub obudziło zagubionego romantyka, bo wziął ją na ręce z postanowieniem wdrapania się po schodach.
– Wybacz, ale zadecydowałem za ciebie. Idziemy do góry – odparł, z pewną trudnością, bo mimo różnicy w aparycji, podnoszenie drugiej osoby nie było najprostszą czynnością.


Sometimes, I wonder if I should be medicated;
If I would feel better just lightly sedated
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eden Lestrange (1694), William Lestrange (2294)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa