• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10
[wiosna, 1972] Drewniane molo

[wiosna, 1972] Drewniane molo
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#1
24.01.2023, 03:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.04.2023, 19:51 przez Morgana le Fay.)  
Rozliczono - Patrick Steward - Pierwsze koty za płoty

wiadomość pozafabularna
Scenariusz "Drewniane molo": Udałeś się na drewniane molo daleko od miasta. Odpoczynek od tłumu omal nie skończył się tragedią, ponieważ przepiękna istota mieszkająca w słonej wodzie oczarowała cię swoim śpiewem i wskoczyłeś za nią do wody. Kilka pocałunków później zorientowałeś się, że wciąga cię coraz niżej. Na szczęście nie było dla ciebie za późno - udało ci się uwolnić.

Powinien zrobić to już dawno temu.
Nawet nie rok wcześniej. I nawet nie w dzień śmierci Clare lub podczas jej pogrzebu (na którym i tak się nie pojawił, bo nie był w stanie pożegnać się z nią w ten sposób).
Powinien ściągnąć z szyi wisiorek i wręczyć jej go podczas tamtej rozmowy, podczas której wszystko skończył. Tak byłoby najrozsądniej. Bolesne i niehumanitarne przypalenie rozognionej rany, ale ratujące życie. Tyle, że wtedy nie myślał rozsądnie. Był zły, rozżalony i zraniony. Chciał być dorosły. Pragnął zachować się jak dorosły, dojrzały mężczyzna. I chyba nawet mu się udało, w końcu nie zrobił żadnej sceny, nawet jeśli wracając do domu miał tak bardzo zaciśnięte zęby, że nie był wstanie wypowiedzieć choćby kilku słów do czekających w domu dziadków.
A potem Clare umarła a Patrick nie do końca umiał się z nią pożegnać. Ściągnął z szyi ten nieszczęsny wisiorek i zaczął nosić go w kieszeni spodni. Czasem wyciągał, pocierał, spoglądał na maleńką fokę trzymającą w rękach malutki kamień i myślał o tym, co chciałby powiedzieć właścicielce drugiego wisiorka. Chociaż oddzielnie wyglądały jakby nic im nie brakowało, tylko razem stanowiły jedność.
Patrick przystanął na końcu mola. Obserwował wzburzone, morskie fale. Przejmujący wiatr uderzał w jego twarz, ale on zdawał się jakby tego nie widzieć. Obracał w ręku małą foczkę, ciągle niepewny czy był w stanie naprawdę się z nią rozstać.
Pewnie powinien zrobić to już dawno temu, ale podstawowym problemem Stewarda było to, że zbyt mocno przywiązywał się do przeszłości. Jako dziecko hołubił pamięć o zmarłych rodzicach. Jako dorosły, rozpamiętywał dawną miłość. Choć życie biegło do przodu, on z uporem maniaka spoglądał w tył, pragnąc dostrzec tam rzeczy, których nie tylko już nie było, ale które może nawet nigdy nie istniały.
Już wystarczy, pomyślał. Wystarczy. Czas się pożegnać.
Ostatni raz ścisnął mocniej wisiorek. Przez to ile czasu trzymał go w ręku, ten był tak ciepły, że niemal oddawał mu swoje ciepło - jakby wspierał w podjętej decyzji. Uniósł rękę a potem z rozmachem cisnął nim w wodę. Patrick zamknął oczy. Zacisnął usta. Poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku i przez moment żałował, że naprawdę pozbył się cennego (nieprawda, to wcale nie był wartościowy wisiorek, tylko pełen wspomnień, zawiedzionych nadziei, pogrzebanych uczuć) przedmiotu. W ręku, w którym sekundę wcześniej ściskał łańcuszek, nagle zrobiło się okropnie pusto.
Zjawił się w Allhalows przez plotki, które lotem błyskawicy zaczęły pojawiać się w czarodziejskim świecie (i mugolskim, mugolskim nawet w pierwszej kolejności). Obiecał staremu panu Finleyowi, że na pewno sprawdzi to przeklęte molo. Osobiście jednak Patrick nie wierzył, by tak blisko brzegu grasowała jakaś niebezpieczna istota magiczna, która wciągała miejscowych mugoli w odmęty. Woda sama w sobie była wystarczająco niebezpieczna nawet bez magicznych kreatur żyjących w jej głębinach. Za to im dłużej myślał o sprawie, tym wyraźniej widział w niej szansę na pożegnanie się z własną przeszłością.
Już miał się odwracać i odchodzić, gdy do jego uszu doleciała cicha, kojąca melodia. Patrick zamarł, wsłuchując się w znajomy głos.
Więc jak to? Przecież w tym nie było najmniejszego sensu… Czyżby plotki mogły okazać się prawdziwe?
A jednak odwrócił się z powrotem ku wodzie. Zrobił krok do przodu. Kolejny. Melodia była smutna, żałobna a jednocześnie wabiąca, czuła i wyśpiewywana tak znajomym głosem, że serce chciało mu się wyrwać z piersi. To nie było możliwe, ale naprawdę dostrzegł unoszącą się na wodzie Clare. Patrzyła na niego wyczekująco, nucąc pod nosem. A jej śpiew, choć wcale nie głośny, przebijał się przez huk wiatru i szum fal rozbijających się o brzeg, kierując wprost do uszu Patricka.
Wiedział, że to tylko iluzja a jednak dał się jej ponieść. Nie zastanawiając się nad tym co robi, ku uciesze unoszącej się na wodzie istoty, skoczył do wody.
- Kochanie – wydukał.
Nie oponował, gdy Clare objęła go ramionami i pocałowała. Tęsknił za smakiem jej ust. Za miękkością warg, za bijącym od niej ciepłem i delikatnością. Odwzajemniał łapczywie pocałunki, ale wewnętrznie coraz wyraźniej czuł, że coś było nie tak. Istota, którą całował nie była ciepła i delikatna. Ciągnęła go w dół, najwyraźniej zamierzając utopić. Była zimna, oślizgła i należała do morskiego świata, którego on nie był częścią.
Patrickowi zaczęło brakować tlenu w płucach. Odruchowo próbował nabrać powietrza, ale nie miał jak. W dodatku Clare, może przez to, że pod powierzchnią wody, nie mógł usłyszeć jej głosu, przestała wyglądać jak Clare. Ściskała go osobliwa istota, mająca w sobie jednocześnie coś z kobiety, ośmiornicy i żaby. Znowu zareagował instynktownie, odruchowo wierzgając, kopiąc, wyrywając się (a między tym wszystkim – na szczęście sięgając po różdżkę). Nie myślał co robi, wiedział tylko że musi się wydostać z uścisku, nabrać powietrza do płuc i wydostać na brzeg.
Nawet jej nie zaatakował, raczej odepchnął się od niej – a dzięki magii – odepchnięcie okazało się na tyle skuteczne, że również wyrwał się z oplatających go macek, ułamek sekundy widział jeszcze oddalającą się szybko wgłąb morza istotę i wypłynął na powierzchnię. Zakrztusił się słoną wodą, a potem ruszył kraulem ku brzegowi. Gdyby miał chwilę na rozmyślania, wyrzucałby sobie, że dał się podejść jak dziecko, zamiast tego jednak dotarł do miejsca gdzie mógł bezpiecznie stanąć nogami na dnie i już na piechotę, kaszląc i plując słoną wodą, kierował do brzegu.

907
Widmo
It's getting dark in this
little heart of mine

Alanna Carrow
#2
28.01.2023, 02:05  ✶  
Allhallows miewało swój urok, o ile wiedziało się, czego i gdzie szukać.
  Choć tak po prawdzie, w tej chwili chyba jedynym, czego Clare mogła teraz szukać, to ciszy i świętego spokoju. Zwłaszcza po ostatniej przygodzie z miastem-widmo, do którego trafiła przez całkowity przypadek. Wizje, jakich doświadczyła? Raniące do głębi, sprawiające, że chciało się zwinąć w kłębek i gorzko zapłakać nad własnym losem.
  I losem innych.
  Serce się wyrywało, kazało rzucić wszystko i wszystkim już, teraz, natychmiast, byleby tylko pobiec do ukochanych, przytulić do piersi i oznajmić, że w zasadzie to nie muszą się smucić. Nie to ciało, ale ta sama dusza, więc to tak, jakby nadal była tą samą osobą.
  Tyle że to nie była prawda, a przynajmniej nie do końca. Już nie była tą Clare, co kiedyś. Rzeczy, których musiała się dopuścić, żeby przetrwać – dla szansy, którą być może będzie mogła wykorzystać – sprawiały, iż czuła się brudna, a w ustach pojawiał się absmak. Jednocześnie łatwiej przychodziło sięgnięcie po rozwiązania, o których nawet by nie pomyślała, będąc dawną Clare.
  Krew na rękach, której nigdy nie zmyje, nawet jeśli szukała alternatywnych możliwości, żeby uniknąć ponurej ostateczności, dokonywanej w imię Czarnego Pana. Ironia losu – w poprzednim życiu nie miała nic przeciwko mugolakom, z niejednym się przyjaźniła, a teraz…? Teraz cały świat zmienił się w wielki teatr, na którego deskach odgrywała chyba najtrudniejszą rolę, jaka kiedykolwiek mogła przypaść jej w udziale. Z jednej strony – nie mogła wzbudzić podejrzeń wśród Śmierciożerców. Z drugiej – dla bezpieczeństwa ukochanych nie mogła też pozwolić im się w jakikolwiek sposób domyślić. Co było bardzo, bardzo trudne, zwłaszcza że ostatnio coś podejrzanie często ścieżki zaczęły się przecinać, przeplatać ze sobą.
  Nawet się nie spostrzegła, kiedy zawędrowała w okolice wody – wody! Większych jej ilości przecież skrupulatnie unikała, wielogodzinne moczenie się w wannie odeszło do przeszłości. W końcu aż za dobrze pamiętała, jak woda ją pochłonęła, jak się dusiła, tę panikę, gdy sobie uświadomiła, co się dzieje– ale było już za późno, żeby odwrócić bieg wydarzeń, za późno na to, by nie osunąć się w ciemność.
  Tam, skąd w teorii nie było powrotu.
  Zapatrzyła się gdzieś przed siebie, nie próbując nawet podejść zbyt blisko fal, obmywających brzeg. Nawet o tym nie pomyślała, choć kiedyś przecież wręcz uwielbiała moczyć stopy i nie tylko stopy; inna sprawa, iż pora roku, a co za tym idzie – temperatura – bynajmniej nie sprzyjały bliższemu kontaktowi z wodą, nawet na samej płyciźnie.
  Nie wiedziała, jak długo tak tkwiła, wpatrując się gdzieś przed siebie. Myśli przychodziły i odchodziły, zdawały się płynąć dość swobodnie, krążąc jednak ciągle wokół tych samych tematów. Nie potrafiła przejść nad nimi do porządku dziennego – zresztą, czy było to w ogóle możliwe? Może, gdyby stała się bardziej Alanną, gdyby wyparła więcej siebie, może byłaby w końcu do tego zdolna…
  … w pewnym momencie odkryła, że bynajmniej nie znajdowała się tu sama. Na męską sylwetkę początkowo spoglądała dość obojętnie (mhm, cokolwiek rzucił, to wątpiła, żeby ryby się z tego ucieszyły), ale im dłużej bezwiednie jej się przypatrywała, tym bardziej odnosiła wrażenie, że jest dziwnie znajoma. Aż w końcu wrażenie zmieniło się w pewność w momencie, gdy ujrzała, jakim krokiem się porusza. Niby detal, drobny, a jednak sposób, w jaki się chodziło, potrafił zdemaskować nawet wtedy, gdy ukryło się rysy twarzy i zniekształciło inne detale wyglądu.
   Chyba powinna się była teleportować jak najdalej stąd – nie chciała konfrontacji z Patrickiem. Czuła, że nie ma na to siły, nie po tym wszystkim, co nie tak dawno przecież widziała. Nie chciała też, by odniósł wrażenie, że go śledzi – i tak ostatnio zbyt często się stykali. Choć może…
  Może…?
  Może Allhalows stanowiło dość bezpieczne miejsce na to, by odrzucić maskę i ujawnić prawdę. Tylko czy by w to uwierzył…? I jakiś cichy głosik szeptał, że nie można było poczuć się zbyt pewnie, że nawet jeśli wydaje się, iż nie powinni się tu znajdować żadni poplecznicy Voldemorta, którzy ją skojarzą, to należało dmuchać na zimne.
  Palce zacisnęły się wokół różdżki.
  A potem zdała sobie sprawę z tego, że coś jest bardzo, bardzo nie tak. Przecież to nie pora na kąpiel, to raz, dwa, kto normalny wskakuje do wody w ubraniu?! Nawet jeśli miało się magię, to ani to wygodne, ani praktyczne. Czyżby chciał ze sobą skończyć? Tę myśl niemal natychmiast odrzuciła – na ile znała Patricka, to jakoś nie potrafiłaby uwierzyć, iż byłby do tego zdolny.
  Bardzo szybko zapomniała, że miała się trzymać z daleka – jak w końcu mogła, w takiej sytuacji?! Byłoby to trudne już w przypadku losowej, całkiem nieznanej osoby, ale Patrick…? Wciąż stanowił – z którejkolwiek by strony nie spojrzeć – centrum jej świata. W pierwszej chwili zareagowała odruchowo, pognała wprost do wody, chcąc chyba wyciągnąć Stewarda z odmętów choćby i za uszy. Tylko że bardzo szybko musiała zweryfikować swoje plany; gdy tylko poczuła, jak woda wlewa się do butów, jak obmywa kostki, łydki, jak próbuje sięgnąć dalej – trafiła na ścianę. Nie dosłownie, niemniej ciało odmówiło posłuszeństwa. Mogła przeklinać, płakać, prosić, grozić – stopy ani myślały wykonać kolejny krok. I kolejny. Tyle, ile trzeba było, aż straciłaby grunt pod nogami.
  Nie miała pojęcia, co robić. Każda sekunda była na wagę złota, a tymczasem… była w stanie zrobić jedno, wielkie nic, jeśli nie liczyć rozpaczliwego krążenia po płyciźnie, rozglądania się w poszukiwaniu potencjalnej pomocy i w końcu zszarzenia na twarzy.
  Miłość zderzyła się ze strachem, który mocno trzymał Clare w objęciach i ani myślał odpuścić, choćby na chwilę. Zderzyła się i zdawała przegrywać tę desperacką walkę – w końcu im dłużej trwała niemoc, tym mniejsze szanse, że uda się ocalić mężczyznę.
  Desperackie chwile przynosiły równie desperackie pomysły – nawet nie wiedziała, kiedy dobyła różdżki. Głupi, bardzo głupi pomysł, bo przecież nie mogła sobie ufać, że opanuje swoje reakcje, gdy za sprawą magii przeniesie się tam, gdzie ewidentnie coś się kotłowało. Dlaczego właściwie woda burzyła się w tym miejscu, miast spokojnie zamknąć nad swoistą ofiarą dla bogów? Nad tym też się nie zastanawiała, skupiając się na tylko jednej rzeczy.
  Musiał przeżyć.
  Świat bez niego równie dobrze mógł nie istnieć.
  A jednocześnie wciąż nie mogła przebić się przez niewidzialną barierę, wytwór równie niewidzialnego potwora, który usadowił się za uchem i sączył swój jad. Słaba. Za słaba. Powinnaś znowu zniknąć w wodzie, pozwolić jej wypchnąć powietrze z płuc.
  Teleportacja w tę i z powrotem, to brzmiało tak prosto. Zadygotała, wpatrując się przez ułamek sekundy w różdżkę, choć dla niej ciągnęło się to tak naprawdę w nieskończoność. Poszarzała jeszcze bardziej, choć wydawać się mogło, iż to już niemożliwe. Zdawała się podjąć w końcu decyzję, tak naprawdę jedyną, jaką mogła.
  Uniosła spojrzenie, żeby spróbować oszacować odległość, jaka dzieliła ją od celu i… nie była pewna, czy wydała z siebie jakikolwiek głos czy nie. Nieistotne – dostrzegła płynącego do brzegu Patricka. Żył. Fala ulgi, jaka ją zalała, była wręcz obezwładniająca; tak bardzo, że zamarła na chwilę, usiłując to wszystko przetrawić. Mocno wcześniejsza myśl, że powinna się stąd ulotnić, przepadła w niebycie i już nie wróciła.
  Ocknęła się mniej więcej wtedy, gdy Steward ewidentnie poczuł pod stopami grunt. Ale i tak nie myślała szczególnie trzeźwo, bowiem zamiast zniknąć, wyczarowała koc i podbiegła do niedoszłego topielca, gdy tylko wyszedł na płyciznę. Miała serdecznie w dupie, czy Patrickowi to pasuje czy nie, tak samo nie przejmowała się aktualnie tym, że kompletnie nie była w stanie ukryć swoich uczuć; wyglądała na wyraźnie przerażoną i mocno podenerwowaną tym, czego była świadkiem.
  - Idiota – zapewne miało to być pełne złości fuknięcie, jednakże wypadło słabo, w obliczu rozedrganego głosu. Nieco drżącymi rękoma narzuciła koc na jego ramiona, po czym znowu machnęła różdżką, usiłując stworzyć jakiś ręcznik, co przychodziło ewidentnie z trudem.
  No i chyba logiczniejszym byłoby najpierw przywołać coś do pozbycia się nadmiaru wody, a potem coś do owinięcia się – niemniej logika teraz zdecydowanie nie była najmocniejszą stroną kobiety, wręcz przeciwnie.

1269
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#3
29.01.2023, 21:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.01.2023, 21:52 przez Patrick Steward.)  
Adrenalina buzowała w żyłach Stewarda, gdy brnął do brzegu. Z jej nadmiaru jeszcze nawet nie czuł zimna. Raczej z każdą sekundą narastała w nim irytacja na samego siebie. I wściekłość (również na siebie). Mógł wziąć zasłyszane plotki trochę bardziej na poważnie. Mógł nie bagatelizować ich jak ostatni kretyn. Przecież słyszał o zaginięciach przy molo… A to sobie wybrał świetne miejsce na pożegnanie się z Clare. Może teraz poczwara, która wciągnęła go do wody nosi na swojej żabio-ośmiorniczej szyi jego naszyjnik?
Potrząsnął głową, gdy już stał na tyle pewnie, że mógł bezpiecznie iść do brzegu. Mimo że w butach, czuł kamieno-piaszczyste dno, gdy brnął przez wodę. Zakaszlał, wypluwając kolejną porcję słonego płynu. Aż kręciło go od soli w nosie. Wiatr smagał go po plecach. Ubranie nieprzyjemnie kleiło się do ciała.
Irytacja na samego siebie tylko w nim narastała. Całe szczęście, że się nie utopił w tej cholernej wodzie. To już nawet nie byłoby pożegnanie z Clare, ale powrót do Clare. Może nawet gdzieś tam czekała właśnie na niego w świecie po drugiej stronie?
I pewnie przez to, jak bardzo był skupiony na wydostaniu się na brzeg i własnych myślach, Alannę usłyszał dopiero wtedy, gdy ta już ruszyła w jego stronę. Popatrzył na nią półprzytomnie. W pierwszej chwili skołowany w ogóle tym, że ktokolwiek jeszcze znalazł się na molo w tym czasie. A dopiero sekundę później uzmysławiając sobie, że to była akurat ta rudowłosa kobieta, którą nie tak dawno temu spotkał na cmentarzu a potem podczas interwencji aurorskiej.
Ale teraz to ona do niego szła a on wcale się nie narzucał. Słońce, które wyszło zza chmury, odbijało refleksy w jej ognistych włosach i Patrick po raz bodaj pierwszy pomyślał, że chciałby wsunąć w nie rękę, poczuć ich miękkość, pogładzić Alannę i zapytać, co ją tak zdenerwowało. Przecież nic wielkiego się nie stało. To tylko on się wygłupił.
Nie oponował, gdy zarzuciła mu koc na ramiona. Zamiast tego, wrócił razem z nią na drewniane molo – ale tym razem przysiadł od razu, w miejscu, gdzie się zaczynało, jak najdalej od jego końca, gdzie przecież za jakiś czas, może za parę godzin, wróci czająca się tam wodna istota.
- Cały czas tak samo czarująca – zażartował, gdy usłyszał jak nazwała go idiotą. Tym razem naprawdę zgadzał się z tym określeniem. Mógł chociaż założyć jakieś nauszniki… Otarł ręką twarz, która ociekała wodą. Nie przeszkadzał Alannie w tym co robiła. Zamiast tego obserwował ją tylko uważnie, spod półprzymkniętych powiek, coraz bardziej zdając sobie sprawę z tego, że jednak mu się nie wydawało. Naprawdę była zdenerwowana. Podniósł się ze swojego miejsca - Ej, już dobrze, nic mi się nie stało – dodał łagodniejszym tonem, łapiąc ją rękami za ramiona, by zwrócić na siebie jej uwagę. – Dziękuję za koc.
Zdając sobie sprawę, że niepotrzebnie ją trzymał za ramiona (i jak to w ogóle wyglądało takie trzymanie?), odsunął się od rudowłosej kobiety. Uśmiechnął z zakłopotaniem, trochę przepraszająco.
- Co ty tu w ogóle robiłaś, do licha? Też przysłali cię, żebyś sprawdziła rozprzestrzeniające się w okolicy plotki o zaginięciach? – zagaił, nieudolnie próbując zamaskować własne zmieszanie.
I nagle dotarło do niego coś jeszcze. Zamarł na sekundę by zaraz po niej, z szybkością godną najlepszych szukających w Quidditchu, sięgnąć ręką do tylnej kieszeni jeansów i wyciągnąć stamtąd zalany, wysłużony szkicownik z przytroczonym do niego ołówkiem. W tym samym czasie twarz Patricka przechodziła szybką metamorfozę: od zaczerwienionej z zimna i stresu, przez pobielałą ze strachu by na końcu znowu poczerwienieć.
- Kurwa mać – syknął pod nosem. Jego szkicownik. Wysłużony, wykochany, może nieszczególnie atrakcyjny fizycznie (bo z pogniecioną skórzaną oprawą i rozciągniętą spinającą wszystko gumką), ale najlepszy jaki miał, konał właśnie, zamordowany w sposób tragiczny przez słoną wodę. Steward nie był pewien czy posklejane, mokre kartki dało się jeszcze uratować. A w środku miał jeszcze szkice sięgające czasów sprzed dwóch lat. Jeszcze nawet takie, które wykonał w obecności Clare. Z nimi też miał się pożegnać?
Szybko, nie patrząc na to, że zaczynał trząść się jak osika, próbował otworzyć szkicownik, by jakoś uratować te najcenniejsze rysunki.
1565
Widmo
It's getting dark in this
little heart of mine

Alanna Carrow
#4
31.01.2023, 01:11  ✶  
Nic wielkiego się nie stało? O, gdyby mogła czytać w myślach. Gdyby zerknięcie do umysłu nie wymagało mniejszej lub większej sieci czarów, tylko wszystko było widoczne, jak na dłoni. Gdyby… Zapewne wtedy by się nie pohamowała, nie bacząc na to, że być może jako Alanna Carrow powinna mieć większy dystans do wspaniałych pomysłów aurora.
  Tyle że teraz pierwsze skrzypce grała Clare, roztrzęsiona Clare, która o mały włos nie była świadkiem śmierci swej największej – i jedynej – miłości w życiu. Zdystansowanie się? Coś wręcz niemożliwego.
  - A co, mam poklepać po główce i jeszcze pochwalić? – sarknęła, pochylając się nad Patrickiem. W końcu udało jej się przyzwać cholerny ręcznik, więc zarzuciła go na łepetynę mężczyzny, dość energicznie wycierając włosy. Gdzieś ta cała rozpacz, przemieszana z budzącą się złością – na jego głupotę, oczywiście – musiała znaleźć swoje ujście.
  I nawet nie zauważyła, że gdy tak się pochylała nad mężczyzną, wisiorek się wyśliznął zza dekoltu i radośnie zadyndał na srebrnym łańcuszku. Pozornie nic wielkiego – ot, foczka. Motyw, jakich wiele. Tyle, że Steward doskonale znał ten wzór.
  Druga, pasująca część do wisiorka, co właśnie skończył na dnie wód, lub na szyi syreny.
  Zamarła na chwilę, gdy Patrick się podniósł, gdy złapał ją na ramiona. Spojrzała na niego z całkowitym niezrozumieniem w oczach. Nic się nie stało, no naprawdę?
  - Nic? Jak na moje, to mocno coś ci się w łeb stało, są mniej męczące sposoby na zabicie się niż próba wylądowania na dnie – warknęła. Tak, z jej perspektywy dokładnie tak to mogło wyglądać. Bo jak inaczej? Ni stąd, ni zowąd, najpierw coś wyrzucił, a potem tak po prostu wskoczył do wody. W ubraniu. I tak, powinna się była wyrwać z tego uścisku, wypluć z siebie całe morze obelg, choćby dla pozorów, ale, ale… nie potrafiła. Tęskniła za tym dotykiem, nawet jeśli od męskich dłoni dzieliła ją warstwa ubrań. Tęskniła za bliskością, chociaż w tej chwili tak naprawdę trudno było o niej mówić – to ledwo namiastka, kropla w morzu wszystkiego, co oficjalnie ich dzieliło.
  Samobójstwo w zasadzie nie pasowało jej do wizerunku Patricka, z drugiej jednak strony… nie miała pewności, czy sama by w końcu nie pękła, gdyby z tyłu głowy miała głosik szepczący, że to przez nią ukochany nie żyje. Wciąż i wciąż, każdego dnia, nocy, godziny, sekundy niemalże.
  Zaczerpnęła dość gwałtownie oddechu – być może po to, by znowu go opieprzyć – i… zawiesiła się. Tak jakby. Zmarszczyła brwi, w ciemnych oczach znów pojawiło się niezrozumienie.
  - Jakie znowu zaginięcia? – spytała, zbita z tropu, po czym pokręciła głową – To nie ja tu jestem aurorem – przypomniała. Ciszej, trochę łagodniej. Źle oceniła sytuację? Tylko że niczego podejrzanego nie usłyszała, nie zauważyła, więc może faktycznie chciał się wybrać na drugi świat, ale w ostatniej chwili rozmyślił?
  Coś ją ukłuło, gdy ujrzała szkicownik. Znała go dobrze, pamiętała, kojarzyła też, jakie powinny się w nim znajdować rysunki – chyba że w przypływie jakichś emocji postanowił się ich pozbyć.
  - Daj mi to – poleciła cicho. Woda, do tego słona; nie rokowało to szczególnie dobrze dla tego szkicownika, ale spróbować mogła. Nakryła delikatnie dłonie mężczyzny swoimi, jakby chciała go w ten sposób uspokoić, powstrzymać drżenie.
  Cóż. To nie tak, że w poprzednim życiu nie nabrała doświadczenia, jeśli chodziło o obchodzenie się z takimi rzeczami…

528/1797
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#5
31.01.2023, 02:28  ✶  
Posiniałe z zimna wargi Patricka drgnęły. Na chwilę, na moment tylko, zagościł na nich słaby, szczery uśmiech. „Właśnie klepiesz mnie po główce” – chciał powiedzieć, ale niewypowiedziane słowa zamarły mu na końcu języka.
Uśmiech spełzł z ust szybciej niż na nie wykwitł. Wbił twardniejące spojrzenie w wisiorek. Patrzył na niego intensywnie, czując narastającą w żołądku gorycz. Jakie to było podłe ze strony losu, że chwilę po tym jak pożegnał się z własnym, dostrzegł niemal identyczny, jego drugą część, na szyi rudowłosej kobiety. Pewnie były takich wisiorków setki tysięcy, ale wcześniej jakoś tego nie dostrzegał. To zawsze była ich pamiątka, ich tajemnica, ich nadzieja i ich miłość, która, potem, gdy Clare odeszła, zamieniła się w jego pamiątkę, jego tajemnicę, jego nadzieję i jego miłość.
A teraz okazywało się, że podobny sekret, tajemnicę, nadzieję i uczucia nosiła na szyi Alanna. Dosłownie jak Clare, jej partner również musiał podarować okazalszy fragment wisiorka.
W Patricka uderzyło jak bardzo to było wszystko niesprawiedliwe. Prawie wyrzucał sobie w myślach tę głupią chęć, by pogładzić ją po włosach. Oschła, wredna i zawzięta – taka mogła być tylko wobec niego, gdzieś tam był ktoś inny, ktoś kogo szczerze kochała i z którym dzieliła – jeśli nawet nie wspólne życie to przynajmniej sentymenty przeszłości.
Chrząknął, czując gulę, która ciągle rosła mu w gardle.
- Nie próbowałem się zabić – zaprzeczył cicho. – Biuro Aurorów otrzymało zgłoszenie. O zaginięciach w pobliżu molo. Źle oceniłem zagrożenie, wodna istota, wciągnęła mnie do morza – wyjaśnił, wciąż tak samo matowym głosem.
Nagle dotknięcie Alanny, tak naturalne w pierwszej chwili, stało się kompletnie nie na miejscu. Nie powinien się z nią spoufalać, nie wtedy, gdy w jej życiu był ktoś inny. Zresztą, widok wisiorka dobitnie uzmysłowił Patrickowi jedno: nie był gotów pożegnać się z Clare. To jeszcze nie był ten czas. Od jej śmierci minęło zbyt mało czasu i chociaż rana zdążyła już przyschnąć, wciąż jeszcze nie zabliźniła się na tyle, by mogła zamienić się w zwykłą bliznę.
Odwrócił wzrok od wisiorka.
Z niemą ulgą skupił uwagę na swoim notatniku. Kolejnej pamiątce po Clare, którą ta wycieczka nad drewniane molo tak po prostu zniszczyła. Najchętniej, tak po prostu, zaszyłby się w tym momencie w swojej kawalerce. Przesiedziałby w niej dobę, malując na płótnie obraz przedstawiający morze, spienione fale, kładkę i siedzącą na niej jasnowłosą kobietę. Odwróconą ku wodzie a przez to tylko plecami zwróconą wobec patrzącego na płótno obserwatora. Już nawet wiedział, jak to namaluje. W myślach kompletował paletę kolorów. Prawie czuł nieprzyjemny zapach farb i słyszał dźwięki wydawane przez pędzel, gdy będzie mieszał nim w słoiku z wodą.
- Proszę – podał jej przemoczony szkicownik.
Ten był aż ciężki od słonej wody, którą wchłonęły kartki. Patrzył na ruchy Alanny, nie zastanawiając się nad nimi. Sprawa była przegrana. Czuł to wszystkimi swoimi zmysłami. Morze przyjęło od niego więcej darów, niż chciał mu zaoferować. Nie zadowoliło się tylko foczką, ale odebrało też wysłużony, czarny notatnik z jego rysunkami.
Ale patrząc na Alannę, w pamięci wciąż miał przede wszystkim wisiorek, ten przeklęty wisiorek, który teraz ciążył mu na całej jej postaci. I jak na ironię, teraz miała w rękach jego szkicownik, kolejny symbol Clare.
Zacisnął mocniej usta, gdy poczuł jej ciepłe ręce na swoich. To było miłe. I takie zwodnicze, oszukańcze, nieprzyjemnie kujące gdzieś w środek jego duszy. Poruszył się niespokojnie. Dość tego. Dość.
- Wisiorek. Całkiem ładny – wypluł z siebie. Chciał, żeby jego słowa zabrzmiały neutralnie, zwyczajnie jak rzucona przypadkiem uwaga, ale wybrzmiały ciężko, gorzko i boleśnie.
2134
Widmo
It's getting dark in this
little heart of mine

Alanna Carrow
#6
01.02.2023, 00:44  ✶  
Spośród całej tej jędzowatości i szorstkości, jaką do tej pory okazywała, przebijała się jednak jakaś troska godna matki-kwoki. Bo czy inaczej wyczarowywałaby koc, ręcznik, wkurzała się na durne pomysły – przynajmniej dopóki była pewna, że takie właśnie realizował – i jeszcze opieprzała? Zamiast po prostu przejść nad tym do porządku dziennego.
  Ale może to nie oznaczało to nic. Może nadal go nie lubiła – jak sądził przecież – tylko po prostu została na tyle mocno wytrącona z równowagi, że ukazała część innej twarzy, której istnienia być może nie dało się podejrzewać. Nie przy dotychczasowym podejściu, kiedy wydawać się mogło, że tylko szuka okazji, jak by tu dopiec, że czyha na nieopatrznie rzucone słowo, aby się w nie wczepić i całkowicie odwrócić kota ogonem.
  Zamarła, gdy przyznał się, że bynajmniej nie była świadkiem próby samobójstwa. Fala ulgi, jaka ją zalała sprawiła, że przez chwilę nie była pewna, czy przypadkiem zaraz nogi się pod nią nie ugną, przez co wyląduje szacownymi literami na deskach molo. Pochyliła głowę, chcąc ukryć wyraz twarz przed Stewardem; tego wszystkiego było dużo.
  Za dużo.
  A czy tego chciała czy nie – nie mogła sobie pozwolić na pęknięcie, rozszlochanie się, wypuszczenie z siebie wszystkiego, co się kłębiło. Strachu. Nieopisanej tęsknoty. Złości też, wszak ta też jej nie opuszczała – mógł być ostrożniejszy!
  … i mogła, do jasnej cholery, lepiej wybrać sobie ciało do opętania.
  - Z mojego miejsca to wyglądało inaczej. Najwyraźniej miałeś dziś szczęście – odparła, brzmiąc już jakoś inaczej. Bardziej miękko, jakby nagle zostało spuszczone całe powietrze z balonika.
  Sprawa szkicownika jednak pozwoliła kobiecie wziąć się jako tako w garść, pozwalając skupić się na czymś innym. Sprawa może i przegrana, ale… coś w nie nie pozwalało patrzeć, jak ten zbiór połączonych kartek, w którym zawierały się ich wspólne wspomnienia, tak po prostu sobie umarł, bez jakichkolwiek prób ocalenia.
  Bo może była głupia wierząc, iż słusznie próbuje przetrwać w świecie, w którym musiała uważać na każdy krok, aby nie skończyć ponownie za Zasłoną. Może marzenie o połączeniu się i wspólnym życiu to tylko bardzo, bardzo durna mrzonka, godna małego dziecka.
  Tak boleśnie blisko, a jednocześnie tak daleko.
  A ten szkicownik…? Zdawał się być takim samym symbolem, jak ten, co nosiła na szyi. No, prawie takim samym, bo nie zamykało się w nim aż tyle marzeń, uczuć i cichej nadziei, co w srebrnej foczce, która wyciągała swe płetwy w ochronnym geście, co uwidoczniało się najlepiej w zestawieniu z drugim wisiorkiem.
  Nawet po śmierci nie potrafiła zrezygnować z danej kiedyś obietnicy, że już zawsze – zawsze! - będzie go nosić i się z nim nie rozstanie. Stanowił też swego rodzaju kotwicę, przypomnienie, że może nie wszystko stracone, zwłaszcza gdy nocą nie chciał przyjść sen, a dłoń sama z siebie zamykała się na srebrnej ozdóbce.
  Klęknęła na deskach, kładąc przemoczoną kupkę nieszczęścia przed sobą. Obchodziła się z nią jak z jajkiem – delikatnie, niemalże z czułością.
  - Niczego nie obiecuję – uprzedziła krótko, pochylając się nad szkicownikiem. I drgnęła, gdy wspomniał wisiorek. Jakimś cudem powstrzymała gwałtowną, nierozsądną chęć chwycenia tej błyskotki i schowania jak najgłębiej się tylko dało – wzbudzałoby to raczej większe podejrzenia niż samo noszenie tej samej biżuterii, co ukochana Patricka. Niesamowity zbieg okoliczności? Owszem, ale to też nie tak, że powstała tylko jedna focza para. Chyba…?
  - Taki sobie. Ale go lubię – odparła dość szorstko, starając się brzmieć, jakby nic nie znaczył. Choć przecież znaczył wszystko. Stanowił jedyną namacalną rzecz, która dowodziła, że poprzednie życie nie było snem. Wzięła głębszy wdech, usiłując się skupić; owszem, pewne zaklęcia była w stanie wyrecytować nawet w środku nocy, ale nie chciała ryzykować, że z powodu rozkojarzenia coś pomyli formuły. Nawet jeśli nie należały do szczególnie skomplikowanych.
  Naprawdę była ostrożna w tym, co robiła. Stopniowe osuszanie, najpierw wstępne, ogólne, a potem kartka po kartce, przy czym każdą przewracała niemalże z namaszczeniem. Pewnie, starała się dodatkowo cofnąć wszelkie zniekształcenia z pomocą magii, ale woda to bezlitosny żywioł, w połączeniu zaś dodatkowo z solą… To nie miało jednak prawa się udać. Atrament, farby, akwarele i sam Steward chyba tylko wiedział, co jeszcze – to też się mieszało. Rozpływało. Przebijało.
  - Przykro mi – niemalże szepnęła po naprawdę długiej chwili. Nie musiała raczej tłumaczyć, sam wszak mógł obserwować cały proces, dostrzec, co nie uległo całkowitemu zniszczeniu. Powinna się była podnieść, oddać mu ten cholerny szkicownik, odwrócić się na pięcie i odejść, jak na cmentarzu. Ale wciąż tkwiła w tej pozycji, nadal z różdżką w ręce, wpatrując się bezradnie w to, co tak chciała uratować. W to, co świadczyło o tym, że przez cały ten czas rozłąki nadal się nie zmienił. Wszystko w swoistym chaosie, niepoukładane, czasem jedno na drugim – choć przecież zawsze kręciła nosem, gdy tylko dostrzegała, że znowu tak postąpił. Rysunki, które pamiętała, a czasem nawet obserwowała proces ich powstawania, gdy bezczelnie zerkała Patrickowi przez ramię.
  I to wszystko odeszło, nie licząc tego marnego ułamka, co udało się ocalić…


793/2590
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#7
03.02.2023, 02:46  ✶  
- Tak – zgodził się cicho Steward.
Miał wielkie szczęście i wielkiego pecha jednocześnie. I paradoksalnie, za obydwa odpowiadała ta sama nieżyjąca kobieta. I mimo śmierci, zrzucał na nią winę. Bo gdyby nie ona, gdyby nie to co ich łączyło, nie potraktowałby zgłoszenia dotyczącego zaginięć aż tak obcesowo, nie pomyślałby o zrobieniu z niej sprawy prywatnego pożegnania, które jak się okazało, wcale nie było pożegnaniem.
Albo było, ale nie takim, jakiego właściwie oczekiwał.
Chciał się pożegnać z przeszłością i zacząć nowe życie. Miał dość kurczowego trzymania się miłości sprzed lat. I to takiej, która ani wtedy, ani tym bardziej teraz, nie mogła już być (nawet jeśli nie spełniona to przynajmniej niechżeby by była) szczęśliwa.
A dotarło do niego, że jeszcze było za wcześnie. Dużo za wcześnie na pożegnania. Chyba nawet na utratę wisiorka było za wcześniej, bo teraz coraz silniej odczuwał, że kieszeń była pusta bez niego.
Obserwował klęczącą Alannę.
Tak naprawdę widział jej rozedrganie i zdenerwowanie. Tylko zrzucał je raczej na karb tego, co właśnie widziała i co mylnie zinterpretowała jako próbę samobójczą. Sam zareagowałby pewnie podobnie do niej, gdyby na jego oczach ktoś próbowałby się utopić.
To tylko to klęczenie go zastanawiało. On nie klęczałby nad szkicownikiem niemal obcej osoby. Nie próbowałby go ratować. Nie obchodziłby się z nim jak z jajkiem.
Wyciągnął różdżkę, skierował ją na siebie i wymamrotał zaklęcie osuszające. Choć koc, ręcznik i tarcie były wyrazem troski, przegrywały w starciu z magią. A Patrick nie mógł pozwolić sobie na zapalenie płuc, nawet jeśli skupiał się teraz głównie na tym co czuł i jak bardzo go bolało.
A potem dotarł do niego cały absurd sytuacji, w której się znaleźli. Gdyby wierzył w to, że przekorny los próbuje się bawić ludzkim życiem, uznałby, że teraz właśnie bawi się jego. Najpierw Alanna pachniała jak Clare. Teraz miała taki sam wisiorek jak Clare. I jeszcze próbowała uratować jego szkicownik. Gdyby się jeszcze okazało, że człowiek, od którego otrzymała wisiorek umarł…
Steward wzdrygnął się do własnych myśli. Może jednak za długo był przemoczony i teraz potrzebował solidnej dawki eliksiru pieprzowego, bo zaczynał mieć gorączkę i doszukiwał się niezwykłych rzeczy tam, gdzie ich wcale nie było?
Przyklęknął obok niej.
- I tak dziękuję. Starałaś się. Powinienem zaprosić cię za to na kawę albo chociaż przesłać ci jakiegoś pączka z Klubokawiarni Nory. Są naprawdę pyszne – zapewnił bezsensu, bo przecież nawet nie wiedział, czy Alanna w ogóle lubiła pączki lub piła kawę. Może była fanką herbaty i miała uczulenie na cukier? – Po prostu kupię nowy. Ktoś mi nawet polecał sklep na Carkitt Market.
I mimo tego pozornego pogodzenia się ze stratą, z jakiegoś powodu, zaczął starannie, z jakąś nabożną czcią nawet, zbierać pozostałości szkicownika.
2574
Widmo
It's getting dark in this
little heart of mine

Alanna Carrow
#8
04.02.2023, 16:42  ✶  
Ten notes nie był jej, to nie powinno tak boleć. Nie, gdy tkwiło się w ciele Alanny, o czym najwyraźniej przez całą sprawę z domniemanym samobójstwem zapomniała, przez co maska tej szorstkiej, wrednej, paskudnej jędzy nie trzymała się tak dobrze, jak powinna była.
  Popełniała coraz więcej błędów, co sobie dość boleśnie uświadomiła. A z tym szło jakieś poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Bo to nie powinno tak być. Nie powinna być zmuszona do krycia się wśród śmierciożerców, nie, nawet wcześniej – nie powinna była umrzeć. Nie tak miało być, czego świadectwem i przypomnieniem była foczka zawieszona na szyi.
  Symbol wszystkich marzeń i nadziei, który musiała najpierw wykraść, żeby mieć coś, co stanie się kotwicą w nowym-starym świecie. Kotwicą przypominającą, że może nie wszystko przepadło, że może warto wykazać się cierpliwością.
  Tylko że ta się już chyba kończyła, zwłaszcza że czuła na karku oddech Voldemorta. Jego działania i plany? Mogły obrócić wszystko wniwecz, tak samo jak woda uczyniła to z nieszczęsnym szkicownikiem.
  Podniosła w końcu spojrzenie na Patricka. Czy patrzysz na mnie? zastanowiła się, wahając się przy tym, czy może nie opuścić oklumencyjnych barier. Ale to też mógłby być błąd. W końcu aż za dobrze wiedziała, co potrafił dojrzeć – jeśli tylko szukał; tyle że nici z jednej strony mogły być wskazówką, z drugiej zaś – nie była pewna, jak teraz zareaguje. Niby znała Stewarda, ale zdawała też sobie sprawę z tego, że ludzie nie są niezmienni w swej naturze.
  Czy patrzysz? krążyło wciąż w myślach, ciążyło coraz bardziej. Chciała tego. Chciała ulec pragnieniu, postąpić jak dawniej, w tych momentach po sprzeczkach, gdy opuszczała bariery, wysyłając tym samym sygnał na zgodę. I dlatego, że tak bardzo tego pragnęła, zrezygnowała z tego pomysłu. Carrow, nie Avery. Nie mogła o tym zapominać, a Carrow… była przeświadczona, iż Alanna nie okazałaby takiej słabości.
  Zacisnęła wargi na wspomnienie o kawie bądź pączku. Znów, powinna była zareagować inaczej. Powinna była obsztorcować Patricka z góry na dół, że co sobie myśli. Że to, iż próbowała mu pomóc nie oznaczało, iż jest chętna na jakiekolwiek spotkania.
  Ale tu już rozsądek przegrał sromotnie.
  - Pączek brzmi dobrze – zgodziła się, wstając z klęczek – I tak szkoda twojej pracy – dodała, zaciskając palce wokół różdżki. Tego też nie chciała, odejścia jak najdalej, ale z każdą chwilą zaczynała się coraz bardziej obawiać, że nie utrzyma siebie i swoich pragnień w ryzach.
  - Może lepiej dziś już nie podchodź do wody – rzuciła, choć nie tak szorstko, jak powinna była i bez słowa pożegnania czy ostrzeżenia się aportowała.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Patrick Steward (2608), Alanna Carrow (3064)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa