24.01.2023, 03:55 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.04.2023, 19:51 przez Morgana le Fay.)
Rozliczono - Patrick Steward - Pierwsze koty za płoty
wiadomość pozafabularna
Scenariusz "Drewniane molo": Udałeś się na drewniane molo daleko od miasta. Odpoczynek od tłumu omal nie skończył się tragedią, ponieważ przepiękna istota mieszkająca w słonej wodzie oczarowała cię swoim śpiewem i wskoczyłeś za nią do wody. Kilka pocałunków później zorientowałeś się, że wciąga cię coraz niżej. Na szczęście nie było dla ciebie za późno - udało ci się uwolnić.Powinien zrobić to już dawno temu.
Nawet nie rok wcześniej. I nawet nie w dzień śmierci Clare lub podczas jej pogrzebu (na którym i tak się nie pojawił, bo nie był w stanie pożegnać się z nią w ten sposób).
Powinien ściągnąć z szyi wisiorek i wręczyć jej go podczas tamtej rozmowy, podczas której wszystko skończył. Tak byłoby najrozsądniej. Bolesne i niehumanitarne przypalenie rozognionej rany, ale ratujące życie. Tyle, że wtedy nie myślał rozsądnie. Był zły, rozżalony i zraniony. Chciał być dorosły. Pragnął zachować się jak dorosły, dojrzały mężczyzna. I chyba nawet mu się udało, w końcu nie zrobił żadnej sceny, nawet jeśli wracając do domu miał tak bardzo zaciśnięte zęby, że nie był wstanie wypowiedzieć choćby kilku słów do czekających w domu dziadków.
A potem Clare umarła a Patrick nie do końca umiał się z nią pożegnać. Ściągnął z szyi ten nieszczęsny wisiorek i zaczął nosić go w kieszeni spodni. Czasem wyciągał, pocierał, spoglądał na maleńką fokę trzymającą w rękach malutki kamień i myślał o tym, co chciałby powiedzieć właścicielce drugiego wisiorka. Chociaż oddzielnie wyglądały jakby nic im nie brakowało, tylko razem stanowiły jedność.
Patrick przystanął na końcu mola. Obserwował wzburzone, morskie fale. Przejmujący wiatr uderzał w jego twarz, ale on zdawał się jakby tego nie widzieć. Obracał w ręku małą foczkę, ciągle niepewny czy był w stanie naprawdę się z nią rozstać.
Pewnie powinien zrobić to już dawno temu, ale podstawowym problemem Stewarda było to, że zbyt mocno przywiązywał się do przeszłości. Jako dziecko hołubił pamięć o zmarłych rodzicach. Jako dorosły, rozpamiętywał dawną miłość. Choć życie biegło do przodu, on z uporem maniaka spoglądał w tył, pragnąc dostrzec tam rzeczy, których nie tylko już nie było, ale które może nawet nigdy nie istniały.
Już wystarczy, pomyślał. Wystarczy. Czas się pożegnać.
Ostatni raz ścisnął mocniej wisiorek. Przez to ile czasu trzymał go w ręku, ten był tak ciepły, że niemal oddawał mu swoje ciepło - jakby wspierał w podjętej decyzji. Uniósł rękę a potem z rozmachem cisnął nim w wodę. Patrick zamknął oczy. Zacisnął usta. Poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku i przez moment żałował, że naprawdę pozbył się cennego (nieprawda, to wcale nie był wartościowy wisiorek, tylko pełen wspomnień, zawiedzionych nadziei, pogrzebanych uczuć) przedmiotu. W ręku, w którym sekundę wcześniej ściskał łańcuszek, nagle zrobiło się okropnie pusto.
Zjawił się w Allhalows przez plotki, które lotem błyskawicy zaczęły pojawiać się w czarodziejskim świecie (i mugolskim, mugolskim nawet w pierwszej kolejności). Obiecał staremu panu Finleyowi, że na pewno sprawdzi to przeklęte molo. Osobiście jednak Patrick nie wierzył, by tak blisko brzegu grasowała jakaś niebezpieczna istota magiczna, która wciągała miejscowych mugoli w odmęty. Woda sama w sobie była wystarczająco niebezpieczna nawet bez magicznych kreatur żyjących w jej głębinach. Za to im dłużej myślał o sprawie, tym wyraźniej widział w niej szansę na pożegnanie się z własną przeszłością.
Już miał się odwracać i odchodzić, gdy do jego uszu doleciała cicha, kojąca melodia. Patrick zamarł, wsłuchując się w znajomy głos.
Więc jak to? Przecież w tym nie było najmniejszego sensu… Czyżby plotki mogły okazać się prawdziwe?
A jednak odwrócił się z powrotem ku wodzie. Zrobił krok do przodu. Kolejny. Melodia była smutna, żałobna a jednocześnie wabiąca, czuła i wyśpiewywana tak znajomym głosem, że serce chciało mu się wyrwać z piersi. To nie było możliwe, ale naprawdę dostrzegł unoszącą się na wodzie Clare. Patrzyła na niego wyczekująco, nucąc pod nosem. A jej śpiew, choć wcale nie głośny, przebijał się przez huk wiatru i szum fal rozbijających się o brzeg, kierując wprost do uszu Patricka.
Wiedział, że to tylko iluzja a jednak dał się jej ponieść. Nie zastanawiając się nad tym co robi, ku uciesze unoszącej się na wodzie istoty, skoczył do wody.
- Kochanie – wydukał.
Nie oponował, gdy Clare objęła go ramionami i pocałowała. Tęsknił za smakiem jej ust. Za miękkością warg, za bijącym od niej ciepłem i delikatnością. Odwzajemniał łapczywie pocałunki, ale wewnętrznie coraz wyraźniej czuł, że coś było nie tak. Istota, którą całował nie była ciepła i delikatna. Ciągnęła go w dół, najwyraźniej zamierzając utopić. Była zimna, oślizgła i należała do morskiego świata, którego on nie był częścią.
Patrickowi zaczęło brakować tlenu w płucach. Odruchowo próbował nabrać powietrza, ale nie miał jak. W dodatku Clare, może przez to, że pod powierzchnią wody, nie mógł usłyszeć jej głosu, przestała wyglądać jak Clare. Ściskała go osobliwa istota, mająca w sobie jednocześnie coś z kobiety, ośmiornicy i żaby. Znowu zareagował instynktownie, odruchowo wierzgając, kopiąc, wyrywając się (a między tym wszystkim – na szczęście sięgając po różdżkę). Nie myślał co robi, wiedział tylko że musi się wydostać z uścisku, nabrać powietrza do płuc i wydostać na brzeg.
Nawet jej nie zaatakował, raczej odepchnął się od niej – a dzięki magii – odepchnięcie okazało się na tyle skuteczne, że również wyrwał się z oplatających go macek, ułamek sekundy widział jeszcze oddalającą się szybko wgłąb morza istotę i wypłynął na powierzchnię. Zakrztusił się słoną wodą, a potem ruszył kraulem ku brzegowi. Gdyby miał chwilę na rozmyślania, wyrzucałby sobie, że dał się podejść jak dziecko, zamiast tego jednak dotarł do miejsca gdzie mógł bezpiecznie stanąć nogami na dnie i już na piechotę, kaszląc i plując słoną wodą, kierował do brzegu.
Nawet nie rok wcześniej. I nawet nie w dzień śmierci Clare lub podczas jej pogrzebu (na którym i tak się nie pojawił, bo nie był w stanie pożegnać się z nią w ten sposób).
Powinien ściągnąć z szyi wisiorek i wręczyć jej go podczas tamtej rozmowy, podczas której wszystko skończył. Tak byłoby najrozsądniej. Bolesne i niehumanitarne przypalenie rozognionej rany, ale ratujące życie. Tyle, że wtedy nie myślał rozsądnie. Był zły, rozżalony i zraniony. Chciał być dorosły. Pragnął zachować się jak dorosły, dojrzały mężczyzna. I chyba nawet mu się udało, w końcu nie zrobił żadnej sceny, nawet jeśli wracając do domu miał tak bardzo zaciśnięte zęby, że nie był wstanie wypowiedzieć choćby kilku słów do czekających w domu dziadków.
A potem Clare umarła a Patrick nie do końca umiał się z nią pożegnać. Ściągnął z szyi ten nieszczęsny wisiorek i zaczął nosić go w kieszeni spodni. Czasem wyciągał, pocierał, spoglądał na maleńką fokę trzymającą w rękach malutki kamień i myślał o tym, co chciałby powiedzieć właścicielce drugiego wisiorka. Chociaż oddzielnie wyglądały jakby nic im nie brakowało, tylko razem stanowiły jedność.
Patrick przystanął na końcu mola. Obserwował wzburzone, morskie fale. Przejmujący wiatr uderzał w jego twarz, ale on zdawał się jakby tego nie widzieć. Obracał w ręku małą foczkę, ciągle niepewny czy był w stanie naprawdę się z nią rozstać.
Pewnie powinien zrobić to już dawno temu, ale podstawowym problemem Stewarda było to, że zbyt mocno przywiązywał się do przeszłości. Jako dziecko hołubił pamięć o zmarłych rodzicach. Jako dorosły, rozpamiętywał dawną miłość. Choć życie biegło do przodu, on z uporem maniaka spoglądał w tył, pragnąc dostrzec tam rzeczy, których nie tylko już nie było, ale które może nawet nigdy nie istniały.
Już wystarczy, pomyślał. Wystarczy. Czas się pożegnać.
Ostatni raz ścisnął mocniej wisiorek. Przez to ile czasu trzymał go w ręku, ten był tak ciepły, że niemal oddawał mu swoje ciepło - jakby wspierał w podjętej decyzji. Uniósł rękę a potem z rozmachem cisnął nim w wodę. Patrick zamknął oczy. Zacisnął usta. Poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku i przez moment żałował, że naprawdę pozbył się cennego (nieprawda, to wcale nie był wartościowy wisiorek, tylko pełen wspomnień, zawiedzionych nadziei, pogrzebanych uczuć) przedmiotu. W ręku, w którym sekundę wcześniej ściskał łańcuszek, nagle zrobiło się okropnie pusto.
Zjawił się w Allhalows przez plotki, które lotem błyskawicy zaczęły pojawiać się w czarodziejskim świecie (i mugolskim, mugolskim nawet w pierwszej kolejności). Obiecał staremu panu Finleyowi, że na pewno sprawdzi to przeklęte molo. Osobiście jednak Patrick nie wierzył, by tak blisko brzegu grasowała jakaś niebezpieczna istota magiczna, która wciągała miejscowych mugoli w odmęty. Woda sama w sobie była wystarczająco niebezpieczna nawet bez magicznych kreatur żyjących w jej głębinach. Za to im dłużej myślał o sprawie, tym wyraźniej widział w niej szansę na pożegnanie się z własną przeszłością.
Już miał się odwracać i odchodzić, gdy do jego uszu doleciała cicha, kojąca melodia. Patrick zamarł, wsłuchując się w znajomy głos.
Więc jak to? Przecież w tym nie było najmniejszego sensu… Czyżby plotki mogły okazać się prawdziwe?
A jednak odwrócił się z powrotem ku wodzie. Zrobił krok do przodu. Kolejny. Melodia była smutna, żałobna a jednocześnie wabiąca, czuła i wyśpiewywana tak znajomym głosem, że serce chciało mu się wyrwać z piersi. To nie było możliwe, ale naprawdę dostrzegł unoszącą się na wodzie Clare. Patrzyła na niego wyczekująco, nucąc pod nosem. A jej śpiew, choć wcale nie głośny, przebijał się przez huk wiatru i szum fal rozbijających się o brzeg, kierując wprost do uszu Patricka.
Wiedział, że to tylko iluzja a jednak dał się jej ponieść. Nie zastanawiając się nad tym co robi, ku uciesze unoszącej się na wodzie istoty, skoczył do wody.
- Kochanie – wydukał.
Nie oponował, gdy Clare objęła go ramionami i pocałowała. Tęsknił za smakiem jej ust. Za miękkością warg, za bijącym od niej ciepłem i delikatnością. Odwzajemniał łapczywie pocałunki, ale wewnętrznie coraz wyraźniej czuł, że coś było nie tak. Istota, którą całował nie była ciepła i delikatna. Ciągnęła go w dół, najwyraźniej zamierzając utopić. Była zimna, oślizgła i należała do morskiego świata, którego on nie był częścią.
Patrickowi zaczęło brakować tlenu w płucach. Odruchowo próbował nabrać powietrza, ale nie miał jak. W dodatku Clare, może przez to, że pod powierzchnią wody, nie mógł usłyszeć jej głosu, przestała wyglądać jak Clare. Ściskała go osobliwa istota, mająca w sobie jednocześnie coś z kobiety, ośmiornicy i żaby. Znowu zareagował instynktownie, odruchowo wierzgając, kopiąc, wyrywając się (a między tym wszystkim – na szczęście sięgając po różdżkę). Nie myślał co robi, wiedział tylko że musi się wydostać z uścisku, nabrać powietrza do płuc i wydostać na brzeg.
Nawet jej nie zaatakował, raczej odepchnął się od niej – a dzięki magii – odepchnięcie okazało się na tyle skuteczne, że również wyrwał się z oplatających go macek, ułamek sekundy widział jeszcze oddalającą się szybko wgłąb morza istotę i wypłynął na powierzchnię. Zakrztusił się słoną wodą, a potem ruszył kraulem ku brzegowi. Gdyby miał chwilę na rozmyślania, wyrzucałby sobie, że dał się podejść jak dziecko, zamiast tego jednak dotarł do miejsca gdzie mógł bezpiecznie stanąć nogami na dnie i już na piechotę, kaszląc i plując słoną wodą, kierował do brzegu.
907