04.02.2023, 18:26 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.03.2023, 17:41 przez Morgana le Fay.)
Rozliczono - Brenna Longbottom - Pierwsze koty za płoty
- Cały czas zastanawiam się, czy ten kupon nie jest podrobiony – powiedziała Brenna Longbottom, unosząc świstek czerwono – białego papieru tak, by spojrzeć na niego pod światło. Zupełnie jakby słoneczne promienie, tego dnia padające na ulicę Pokątną, mogły ujawnić podstęp. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały jednak na to, że los był prawdziwy. Nie wyczarowano go (sprawdziła), nie zmieniono na nim cyferek magią (też sprawdziła) i posiadał specjalne oznaczenie, takie, jak wskazywano w gazecie (to też w swojej paranoi zweryfikowała). – Bo wiesz, dostałam go od Johnny’ego Plumpa. Byłam absolutnie pewna, że kiedy sprawdzę, okaże się, że tak naprawdę nie ma żadnej loterii. Wiesz, jak poznałam Johnny’ego Pluma? Byłam w Brygadzie od pół roku, mieliśmy akcję na Nokturnie, miałam w cywilu czekać przy przejściu do Alei Horyzontalnej. Chyba pracowałam tam za krótko, żeby mieć… odpowiednią aurę, bo podszedł do mnie i koniecznie chciał mi sprzedać kradzione kociołki. Musiałam go w końcu aresztować, bo za żadne skarby nie mogłam się go pozbyć. Próbowałam prośbą, groźbą, ignorowaniem, a on nic, tylko kup pani kociołek, to najlepsze kociołki, nawet jak w końcu mu przywaliłam, domagał się, żebym kupiła ten kociołek jako rekompensatę, bo inaczej zgłosi mnie Brygadzistkom, nic, zero, nada. A facet, na którego się czailiśmy, omal nie przebiegł obok mnie.
Gdy wędrowali ulicą, Brenna… jak to Brenna, gadała. I nie przeszkadzało jej ani trochę, że byli tu służbowo, bo zasadniczo nie chodziło o patrol, a udawali się właśnie powoli w stronę Nokturna, gdzie jeden z ich informatorów być – może – coś – wiedział – o – jednym – ataku – śmierciożerców.
Brenna podejrzewała, że to „coś wiem” oznacza „powiem, że gość w masce i szacie tego dnia uciekał tą uliczką, nic więcej nie widziałem, pięć galeonów się należy”, ale musieli przynajmniej to sprawdzić. A przy okazji po drodze miała zamiar zajrzeć do siedziby gazety, która zorganizowała Wielką Loterię, w ramach której Johnny Plump oferował jej kupon w zamian za kilka sykli, które był jej winien.
Przyjęła go głównie po to, żeby mieć to z głowy, zwłaszcza, że Johnny był facetem, którego czasem warto było zaszantażować, by dowiedzieć się tego i owego. Głównie co piszczy na ulicach, bo z grubymi rybami nigdy nie miał do czynienia, ale to też bywało bardzo przydatne. Jakie było jej zdziwienie, kiedy okazało się, że Wielka Loteria faktycznie się odbywa, kupony na nią wyglądają dokładnie tak, jak los, który oferował jej Johnny, a co więcej wydrukowane w gazecie liczby pokrywają się z tymi, które na nim wydrukowano.
Co więcej wygrana przy jej liczbach była całkiem atrakcyjna, bo obejmowała cały dzień w magicznym wesołym miasteczku dla dwóch osób. Pieniądze same w sobie rzadko interesowały Brennę – była tą szczęściarą, która nie tylko nie musiała płacić czynszu, więc pensję miała dla siebie, ale też całe życie otrzymywała od bogatych krewnych pieniądze z różnych okazji, a matka bogaczka założyła dla córki specjalny fundusz, kiedy ta jeszcze raczkowała.
Ale dzień w wesołym miasteczku?
To było doskonałe. Mogłaby zaprosić Mabel. A jeśli nie zdołałaby wykroić całego dnia na taką wyprawę, to wręczyć kupony Norze, by zabrała dziewczynkę samą, posłała ją z Nicholasem albo Fergiem. Ollivander pewnie nie miałby nic przeciwko.
- No nic, zaraz się dowiemy, obiecuję, że to potrwa góra dwie minuty – powiedziała, zatrzymując się przed odpowiednią kamienicą. Akurat mieli po drodze, więc mogła szybko zajrzeć do środka i odebrać karnet.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.