Poszedł więc do otwartego okna w akompaniamencie skrzypliwych jęków parkietu w jodełkę i usiadł na parapecie, a następnie sięgnął do kieszeni spodni po nieco sfatygowaną paczkę papierosów. Opalił jednego i zaciągnął się dymem, nikotyną przyjemnie kojącą zszargane nerwy. Popiół natomiast strzepał na ulicę; w domu profesora Owena zawsze panowały luźniejsze obyczaje, a raczej ich brak. Nic dziwnego, że Perseus, u progu swej magipsychiatrycznej kariery, lgnął do ekscentrycznego nauczyciela niczym ćma do ognia. Z wzajemnością zresztą, bowiem wkrótce zyskał miano ulubionego studenta profesora, a ich relacja przeniosła się na mniej oficjalny grunt.
A teraz jego mentor nie żył, a on od dnia pogrzebu codziennie odwiedzał wdowę po nim. Wyjeżdżając do Paryża obiecał sobie, że nigdy już nie wróci do Londynu. Owe "nigdy" prędko zostało zweryfikowane przez śluby, pogrzeby, a także inne mniej lub bardziej rodzinne uroczystości, na których zwyczajnie wypadało się pokazać. Cóż, mógł próbować uciec od przeszłości, ale ona i tak dopadnie go nad Sekwaną.
Zgasił niedopałek o parapet, a następnie rzucił go na opustoszałą ulicę ("Jakże niegrzecznie, panie Black!, usłyszał w głowie głos swej nauczycielki etyki z dziecięcych lat i zaśmiał się pod nosem). Już miał wycofać się z powrotem w głąb mieszkania, kiedy do jego uszu dotarły głosy; liczne głosy, skandujące i przekrzykujące się w kakofonii, z której trudno było wyłapać jakiekolwiek hasła. Hałas z każdą sekundą narastał, zupełnie tak, jakby rozkrzyczana masa miała zaraz zalać bruk przed kamienicą.
— Też to pani słyszy? Czy to jakaś pikieta? Zgromadzenie? Czy może ktoś urządził mecz quidditcha w środku miasta? — zapytał wdowy, która ni stąd, ni zowąd pojawiła się obok niego z tacą, na której znajdowały się ociekające wodą szklanki wypełnione rozkosznie chłodną lemoniadą. Przyjął poczęstunek z wdzięcznością, opróżniając naczynie niemalże natychmiast. Pozostawił jedyne smutne dwie kostki lodu błyskawicznie topiące się na szklanym dnie.
— Wydaje mi się, że to marsz praw charłaków, przynajmniej tak się mówi. Pół magicznego Londynu zablokowane! — odparła kobieta. Czerń jej sukienki czyniła jej twarz jeszcze bledszą niż zazwyczaj, zaś cienkie niteczki siwych włosów upięte w niski kok na karku i grube okulary przez które jej oczy wydawały się jeszcze większe, nadawały jej rachityczny wygląd. Wzruszenie ściskało go za gardło, gdy patrzył na zniedołężniałą staruszkę, która została na świecie sama. Jej jedyny syn, którego zdjęcie stało teraz oprawione na starym pianinie służącym jako ozdobna półka, zaginął na morzu lata temu.
— Ach tak — mruknął, nie wiedząc, co właściwie powinien powiedzieć. Jako przedstawiciel Szlachetnego i Starożytnego Rodu Black powinien okazać wyższość, jednakże nie potrafił. Miał chyba w coś, co nazywało się empatią i współczuł każdej osobie, która urodziła się magicznej rodzinie pozbawiona daru magii. Nie chodziło tu o sam ostracyzm - w jego rodzinie tego rodzaju przewinienie karane było zamianą w smolistą plamę na rodowym gobelinie.
— To nie ich wina, że tacy się urodzili, ale na Merlina, przejście ulicami miasta nie sprawi nagle, że... — nakręcała się pani Owen, a w tym samym czasie maszerująca masa wtoczyła się na ulicę. Wówczas Perseus i goszcząca go wdowa zgodnie zamilkli i wychylili się z okna na trzecim piętrze z zainteresowaniem.
if i can't find peace, give me a bitter glory