![]() |
[2 maja 1972] Rachunek sumienia po wielkiej wichurze - przeczesywanie lasu - Wersja do druku +- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl) +-- Dział: Scena poboczna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=6) +--- Dział: Dolina Godryka (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=23) +---- Dział: Knieja Godryka (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=31) +---- Wątek: [2 maja 1972] Rachunek sumienia po wielkiej wichurze - przeczesywanie lasu (/showthread.php?tid=1671) |
[2 maja 1972] Rachunek sumienia po wielkiej wichurze - przeczesywanie lasu - Laurent Prewett - 29.07.2023 adnotacja moderatora
Rozliczono - Laurent Prewett - osiągnięcie Piszę, więc jestem Laurent zjawił się na polanie z samego rana. Przyleciał powozem z trójka abraksanów, wybierając odpowiedni powóz, który zazwyczaj służył do transportu albo większej ilości osób, albo towarów, jeśli była potrzeba ich sprowadzania. Czasem małych źrebiąt czy innych istot. Wóz, który teraz mógł pomieścić rannych, których można było ułożyć, albo którym można było przywieźć niezbędne eliksiry. Kiedy fiuu i teleportacja odpadały, nagle robił się w świecie magii paraliż. Ale abraksany nie zawodziły. Mógł pomóc, miał możliwości, żeby pomóc i chciał pomóc. Plotki plotkami, usłyszeć, że jest źle to jedno. Zobaczyć - drugie. Laurent gotów był z samego rana ruszać na poszukiwania, ale zanim dobrze zdążył się rozgościć, zanim przygotował się do wyruszenia, dobrali mu parę, to został poproszony o coś innego. Do czego poczuł się zobowiązany - czyli do przywiezienia niezbędnych eliksirów, żeby uporać się ze wszystkimi rannymi. Priorytety - i dobrze, może i do poszukiwań też ciągle szukano chętnych, ale zdecydowanie nie było osoby pod ręką, która mogła poprowadzić abraksany na ten moment. To w końcu nie były łatwe zwierzęta. Zwłaszcza, że te gadały i szczególnie ich przewodnik - miał swoje humorki. Zajęło to więc trochę czasu, nim z panem Delacour przejechali się po odpowiednich sklepach, żeby zainwestować w to, by wszystkie produkty zostały na miejsce przywiezione. Normalne, a nie jakiejś najniższej jakości, które miałyby wątpliwie dobre działanie, ewentualnie skutki uboczne, których nikt tutaj nie potrzebował. Poteem jeszcze pomóc tu, pomóc tam... Takim sposobem z poranka zrobił się już wieczór, kiedy zjawił się z powrotem w lesie. Ułożył odpowiednio abraksany, oddał wóz pod opiekę kogoś, kto prowadzić potrafił i kto zajmie się transportem rannych razem z pomocą medyczną, jeśli i taka będzie potrzeba i wrócił do namiotu. Po krótkiej rozmowie z kobietą ta potwierdziła, że potrzebują jeszcze kogoś na przeszukanie kawałka lasu, który jeszcze nie został zbadany. Poprosiła tylko, żeby moment poczekał, bo poszukiwania, ze względów bezpieczeństwa, nie powinny się odbywać w pojedynkę. Dlatego Laurent zatrzymał się z boku, przyglądając ludziom kroczącym przez zniszczoną trawę ze... smutkiem. To był smutny widok. Jeśli kogoś cieszyło cierpienie to był zwykłym psychopatą. Ten obraz był obrazem po stoczonej tu wojnie, walce o życie i o... w zasadzie o co tutaj walczono? Co chcieli osiągnąć Śmiericożercy? Siedzący przy nodze Laurenta wielki, czarny Jarczuk z pestką na czole otarł się łbem o jego udo. Lauren ubrany był bardzo prosto jak na swoje standardy - brał pod uwagę, że tutaj trzeba pomóc, a nie się stroić. Wiedział, jak się ubrać do lasu. Nawet jeśli brudne zabawy nie były do końca dla niego. Tak i również takie, które wymagałyby krzepy fizycznej. Basior wyrwał na moment blondyna z zamyślenia sprawiając, że ten spojrzał na stworzenie i położył uspakajająco dłoń na jego łbie. RE: [2 maja 1972] Rachunek sumienia po wielkiej wichurze - przeczesywanie lasu - Eunice Malfoy - 30.07.2023 Na myśl, jak niewiele brakowało, żeby została na Polanie Ognisk jeszcze trochę i tym samym trafiła w środek zamieszania, Eunice robiło się całkiem zimno. Jeszcze zimniej, gdy okazało się, iż w Mungu jest przez to naprawdę dużo pracy… wróć, nie przez „dużo pracy”, tylko przez skutki tegoż, jakie widziała na własne oczy. I jakimi się siłą rzeczy zajmowała, mając już jakie takie pojęcie o składaniu wszystkiego do kupy. Pewnie, trochę jej brakowało do pełnego uzdrowicielskiego wykształcenia, ale wciąż, trafiały się przypadki, w których ktoś nie do końca wtajemniczony we wszystkie arkana (inna sprawa, że uzdrowicielstwo to dziedzina, w której tak naprawdę należało się kształcić całe życie, a nie, że Hogwart, Akademia, dziękuję, do widzenia, już pan wie wszystko i choroby oraz urazy nie mają żadnych tajemnic) byłby w stanie sobie z nimi sobie poradzić. Całkiem niespodziewanie dla siebie, nie pozostała w Londynie – jedna z uzdrowicielek, wybierająca się w środek całego rozgardiaszu uznała, że przyda jej się dodatkowa para rąk (tak jakby w Mungu wcale się nie miała przydać, mhm) i postanowiła zgarnąć ze sobą również i Eunice. Cóż, ta była jedynie stażystką, generalnie robiła to, co jej kazano i jak jej kazano, toteż koniec końców – nie minęła nawet doba, kiedy z powrotem znalazła się w miejscu, gdzie świętowano sabat. Na miejscu między innymi okazało się, iż jest potrzebny ktoś, kto obeznaje się w sprawach ludzkiego ciała – i to niekoniecznie w samym polowym szpitalu. W las wychodziły grupy, natrafiające w ostępach na potrzebujących pomocy; a zanim się udało z nimi wrócić, to… mogło być trochę za późno dla poszkodowanych. Uzdrowiciel zaś, jeśli taki był w grupie poszukiwaczy, dawał szansę na to, iż uda się chociażby wstępnie ogarnąć pacjenta i nie doprowadzić do sytuacji, w której ratunek przybył o czasie, ale jednocześnie nie był w stanie tak naprawdę pomóc. Toteż zdecydowała się zgłosić do przeczesywania lasu. Dość szybko wskazano jej, że jest taki i taki, nie ma jeszcze pary, więc proszę bardzo, stoi tam i powodzenia w poszukiwaniach. O, i nawet nazwisko nie było takie znowu nieznajome. - Hej – przywitała się krótko, podchodząc do Prewetta i posyłając mężczyźnie dość blady, zmęczony uśmiech. Mimo wszystko, dzień był długi i nie do końca jeszcze była pewna, kiedy dokładnie się skończy – Sparowali mnie właśnie z tobą, więc… idziemy? – spytała, nie bawiąc się w ceregiele. Tak jakby nie czas ku temu, prawda? A porozmawiać o dupie Maryni czy też, raczej, końskich sprawach – jak należało się spodziewać w przypadku tej dwójki – można było w drodze. RE: [2 maja 1972] Rachunek sumienia po wielkiej wichurze - przeczesywanie lasu - Laurent Prewett - 30.07.2023 Tak na dobrą sprawę był ciekaw, jak dobierali pary. I czy w ogóle czymkolwiek się kierowali, czy po prostu - kto pierwszy, ten lepszy? Była tu zasada? Mieli schemat? Pewnie nie. Nawet jeśli Laurent sam miał na to pomysł, jeśli potrzeba ułożenia tego miejsca pchała mu się pod skórę to widział, że robiono tutaj to, co było możliwe. Tak i w braku odpowiedniego dobierania do siebie czarodziei był jakiś tam "plan". Ten plan był banalnie prosty i rozbijał się o podstawę "nie mamy wystarczającej ilości ludzi". Widział, że zaangażowało się sporo osób. Niestety te sporo osób to ciągle było za mało, żeby mówić o organizacji na miarę wsuwania klocków do odpowiednich kształtów. To tylko pozostawiało ten dziwny posmak, że niby "można to zrobić lepiej". Ale wcale nie uważał, że gdyby przyszło mu tym sterować to faktycznie byłoby lepiej. Reakcja Ministerstwa i to, jak szybko pozbierali się tutaj ludzie i tak było imponujące. Pewnie musieli. Przecież Beltane było wielkim świętem. I jednym z mniej lubianych przez Laurenta, bo podsuwało do głowy rzeczy, których wolał nie pokazywać publicznie. Może i brakowało mu do nienagannej reputacji, ale kiedy jesteś półkrwi i pracujesz z czystokrwistymi czarodziejami to czymś musisz nadrabiać. W zasadzie musisz nadrabiać bardzo wieloma rzeczami, żeby wszystko grało. Jak w zegarku. Tak, to miejsce po wielkiej wichurze mogłoby działać jak w zegarku... Przyglądał się temu, oceniał i pozwalał, żeby dreszcze chłodu zapadającej nocy przebiegły po jego kręgosłupie, pobudzając mimo zmęczenia. Bo był już zmęczony i chyba mógł sobie darować wybieranie się między drzewa. Zostawić to silniejszym, lepszym. Nie wiem, bardziej doświadczonym? Tak funkcjonował ludzki umysł - szukał wymówek. Laurent mógł się bać niektórych ludzi, zastanawiać się, czy chce z nimi przebywać, ale nie bał się lasu. Czego się bał to tego, że w ciemności mogli się właśnie pojawić ludzie, którzy niekoniecznie chcą dać się zatargać do namiotu. Czy była jakaś szansa znalezienia Śmierciożercy w lesie? Na przykład - rannego? Niezdolnego do ucieczki? Myśl tak przerażająca jak i ekscytująca w swoich posadach. Kto w swoim życiu nie szukał chociaż odrobiny adrenaliny..? Oto były sprzeczności, które podskórnie wchodziły mu do głowy. I cóż? No jakoś musiał z tym żyć. Dominantą i tak był tutaj smutek płynący z tego, że w ogóle trzeba było tu być. Nie, nie dlatego, że trzeba było pomagać. Dlatego, że tyle negatywów pojawiło się w świecie przez jakiś pojebów. Nawet mimo tego, że nie był altruistą wielkim gotów był się w to wszystko zaangażować. Choć, oczywiście, myślał już, żeby wrócić do domu i sobie darować, bo przecież "pomógł wystarczająco". - Dobry wieczór. - Przywdział na twarz klasyczny uśmiech, miły, sympatyczny. Anielski. Cieszył się, że para pojawiła się szybko - bo chyba naprawdę by wysiadł i zrezygnował. Abraksany też były zmęczone. Pocieszające było też to, że była to osoba znajoma. Może i nie jakoś bardzo, ale jednak gdzieś się jej nazwisko przewijało dopasowane do twarzy. - Malfoy... Eunice, dobrze pamiętam panienkę? - Bo z tego co kojarzył, jeśli nie zmieniła nazwiska, to nadal panienka, a nie pani. - Naturalnie. - Wskazał gestem dłoni kierunek i wyciągnął różdżkę z kieszeni. Wielki Jarczuk o czarnej sierści wstał i poszedł równiutko przy jego nodze, nie pozwalając sobie ani na nadmierne zwalnianie, ani wyprzedzanie swojego właściciela. Fakt, small talki można było już uskuteczniać po drodze... o ile w ogóle któreś z nich będzie miało na to siły. Laurent zamierzał próbować, bo w końcu nawet sama kultura tego od niego wymagała. - Cieszę się, widząc znajomą osobistość. RE: [2 maja 1972] Rachunek sumienia po wielkiej wichurze - przeczesywanie lasu - Eunice Malfoy - 30.07.2023 Skinęła lekko głową. Tak. Malfoy. Znowu Malfoy, bo przecież nie tak dawno nosiła jeszcze inne, ale co było, a nie jest, na dobrą sprawę nie pisze się w rejestr, więc nie ma co o tym dywagować. - Tak, bardzo dobrze – zapewniła, jakby samo skinięcie nie wystarczyło na potwierdzenie. Uśmiechnęła się ciut szerzej, gdy wspomniało znajomej osobistości – fakt, jakoś pewniej się człowiek mógł poczuć, gdy szedł między drzewa w skądinąd znanym towarzystwie, nie zaś z kimś zgoła obcym. - Ja też – przyznała krótko, po czym dodała, również wyciągając różdżkę i zaciskając na niej palce – Jest już dość późno, zaraz będzie całkiem ciemno, więc myślę, ze nie będziemy się zapuszczać bardzo głęboko – zaznaczyła na wszelki wypadek, dość okrężną drogą sugerując, że o ile była w stanie kawałek przejść – to bynajmniej nie miała zamiaru aż tak się poświęcać, żeby szukać do świtu. Raz, że to jednak był las, dwa, że wątpiła, że byłaby w stanie aż tyle wytrzymać. Żaden z niej auror, brygadzista czy też inszy sportowiec. Może nie szorowała całkiem po dnie, jeśli chodziło o ogólną sprawność organizmu, to jednak daleko miała do wytrzymałości niektórych ludzi, a co za tym idzie – naprawdę należało przeliczyć siły na zamiary. - W stadninie wszystko dobrze? – zagadnęła kurtuazyjnie, rozpalając światło na końcu różdżki. Z którejkolwiek strony by nie patrzeć: pora dnia była, jaka była, a jak się wchodziło między te wszystkie drzewa… to już się robiło jeszcze bardziej ciemniej. Straszniej? Może jednak zgodzenie się na „spacer” nie było dobrym pomysłem, może trzeba się było jednak zaprzeć i uznać, że bynajmniej nigdzie nie idzie i koniec, kropka. Z drugiej strony… nie była sama, więc może akurat nic ich nie zeżre? I może, jakimś cudem, faktycznie natkną się na kogoś, komu jeszcze można by było udzielić pomocy. Cudem, bo już tyle czasu przecież minęło, że w jej opinii szanse na znalezienie kogoś żywego w tej Kniei były już nikłe. !F1 RE: [2 maja 1972] Rachunek sumienia po wielkiej wichurze - przeczesywanie lasu - Pan Losu - 30.07.2023 A więc zdecydowaliście się przemierzać Knieję...Na drodze do Doliny, w miejscu, w którym został wygaszony ogień, natknęliście się na wiszący na drzewie mundur Aurora pełen pyłu i dziwnych, zasuszonych, popękanych kawałków... czegoś. Do złudzenia przypominało to ludzką skórę. Nadgryzienie zębem czasu nie jest wystarczającym ujęciem tego, że ciało tego mężczyzny już właściwie nie istniało. Jeżeli sięgnęliście do kieszeni odzienia, na dokumentach odczytaliście nazwisko Longbottom. Był to bowiem ojciec @Danielle Longbottom po spotkaniu z Saurielem i dziwnymi widmami, ale nie mogliście o tym wiedzieć. Nieznane wam były przecież potwory mogące uczynić to z kimś martwym, a to, co pozostało po Longbottomie nie przypominało nawet zwłok. Jedynie krew pokrywająca materiał sugerowała, że jego właściciel nie skończył zbyt dobrze... RE: [2 maja 1972] Rachunek sumienia po wielkiej wichurze - przeczesywanie lasu - Laurent Prewett - 30.07.2023 Eunice przypominała anioła wyrwanego z renesansowych obrazów. Jasne włosy, równo wykrojona twarz, duże oczy i usta, które zostały stworzone do pocałunków. Gdzie aureola, gdzie pogubiła pióra? Pewnie jeszcze dalej niż energię, jaka została z niej wyssana przez cały dzień pracy. Możesz mieć obok siebie bandziora, z którym powiedzieliby, żebyś szedł w knieję, a mógł to być właśnie taki anioł, który sam swoim uśmiechem, nawet jeśli zmęczonym, sprowadzała spokój. A to przecież takie afe i niedobre - ocenianie kogoś po wyglądzie. Laurent niewiele sobie robił z wzniosłych słów na temat tego, jak to człowiek jest czymś więcej niż ciałem. Owszem, jest. Słodycz duszy i rozkosze umysłu kryły się w końcu o wiele głębiej. Jednak to często ciało decydowało o tym, do kogo podejdziesz, z kim porozmawiasz, kogo porwiesz w atłas pościeli... a z kim będziesz chciał przemierzać mroczny las nocą. Czułbyś się bezpieczniej, gdyby to był klasyczny silny i niezależny mężczyzna, a mimo tego z ulgą przyjąłeś, że to właśnie taka osoba stanie przy twoim boku. Pozory były królową salonów czystokrwistych. Ci, którzy wydawali się najbardziej niewinni i słodcy byli zazwyczaj najbardziej niebezpieczni, ale blondyn przejmował się tym wtedy, kiedy na tych salonach przebywał. Teraz oboje mieli na sobie ślady dzisiejszego dnia, ich ubranie dawno przestało być świeże, a oni sami ewidentnie myśleli o tym, że może lepiej byłoby zasiąść w wygodnym fotelu z winem w dłoni. Czy też herbatą, kto co wolał. - Do głębokich lasów raczej posłaliby osoby do tego odpowiednio przygotowane. - Uspokoił kobietę, że nie miał żadnego zamiaru zagłębiać się w las... no chyba że nagle ktoś by zaczął krzyczeć o pomoc z jego głębin - wtedy naprawdę miałby dylemat. Dylemat polegałby na tym, czy spierdalać, bo jeśli ktoś o pomoc woła to chyba jest przed czym uciekać, czy może jednak zaryzykować i z coraz bardziej rozszarpanymi nerwami wchodzić głębiej. Lecz tak po prostu, żeby szukać, żeby przemierzać te drzewa? Nie. Nawet jeśli w lasach czuł się pewnie, potrafił się po nich poruszać, to nie był całkowicie zwyczajny las i nie obowiązywały go również zasady dziczy. To był aktualnie las, w którym człowiek z przysłowiowym nożem w ręku mógł się czaić za konarem. W całkowitych ciemnościach było o to szczególnie łatwo. Nie wspominając, jak ciężko było cokolwiek dojrzeć, nawet kiedy Lumos rozpraszało cienie dookoła nich. Co było za to świetne to fakt, że to właśnie Eunice pierwsza zaczęła, że może lepiej nie wchodzić za daleko... Laurent mógł zachować ociupinkę męskiej dumy i zawsze potem powiedzieć, że przecież musiał dbać o komfort damy. - Bardzo pracowicie, zaczynają się wakacje za miesiąc, rozpoczynają się po kolei sezony godowe... Kiedy zaczyna się najwięcej pracy zaczynam najbardziej tęsknić za zimą. - Uśmiechnął się do kobiety, schylając pod jedną z gałęzi. I gdy obejrzał się za siebie widząc, jak znika z ich pola widzenia pole namiotowe to poczuł się jednak mniej pewnie. Aż chłodny dreszcz przeszedł mu po karku. Skupił się więc na tym, co było teraz konieczne i niezbędne - na badaniu otoczenia, żeby szukać... sam nie wiedział, czego. Ale na pewno, żeby się nie zgubić. I kto wie? Może nie znajdą zupełnie niczego ciekawego? Pies przy boku Laurenta szczeknął w pewnym momencie, sprawiając, że Laurent sam prawie dostał zawału i lekko podskoczył. Miał całkowitą nadzieję, że ta reakcja nie była zauważona przez Malfoy, bo przecież - wstyd... - Szukaj. - Wydał polecenie zwierzęciu, a wielki pies wyrwał do przodu, znikając im z pola widzenia. Szczekał. Szczekał i dawał im znać, gdzie mają iść. Więc Laurent ruszył za dźwiękiem. Mundur wyglądał całkowicie niepozornie. Na tyle, że przypominało to po prostu porzucone ubranie, więc jakoś blondyn nie miał skrupułów, żeby do tego podejść. Choć i tak zrobił to ostrożnie. Uspokoił psa, głaskając go po głowie i hasłem "dobry chłopiec", co sprawiło, że ten przestał szczekać. Ale krążył wokół tego. Wąchał. Niuchał. Czuł coś, ale Laurent był pewien, że skoro ktoś tutaj porzucił ubranie to musiało być tu wiele zapachów. Szczególnie, że deptali właśnie po spalonych połaciach terenu. Nie bardzo rozumiał, na co teraz patrzy. Skóra? Absurd. A może? Jakie okrutne zaklęcie mogło doprowadzić do tego, żeby człowiek się znalazł w takim stanie? O ile to był człowiek. Laurent podniósł wzrok na Eunice. RE: [2 maja 1972] Rachunek sumienia po wielkiej wichurze - przeczesywanie lasu - Eunice Malfoy - 30.07.2023 Parsknęła cicho na tę uwagę. Wprawdzie coś w tym było, że do dłuższej wędrówki raczej kwalifikowałby się ktoś zgoła inny, ale znów – opierano się na ochotnikach. To nie byli brygadziści i aurorzy, wysyłani w ostępy na polecenie przełożonych. To byli różni czarodzieje, mniej i lepiej wyszkoleni, jednakże chętni do zbadania terenów i niesienia pomocy. Ona zaś szkoliła się w uzdrowicielskich arkanach – na dobrą sprawę całkiem logicznym wydawałoby się wysłanie jej znacznie głębiej w las; ale i też nie dało się ukryć, że spora jego połać już została przeczesana, o czym świadczyły choćby czerwone wstążki na drzewach, sugerujące, że w tę czy tamtą stronę nie powinni się kierować, bo ktoś już tu był. Był i zapewne już ogarnął ten teren, więc na dobrą sprawę szkoda było marnować czas, jaki mieli do dyspozycji, na sprawdzanie już sprawdzonych miejsc. - Zima ma swoje zalety - przyznała dość lekkim tonem, jakby wcale a wcale nie wchodzili właśnie tam, gdzie robiło się mocno ciemniej. Ciemności jako takich się nie bała, niemniej już doszło do jej uszu parę mniejszych i większych ploteczek, że w lesie coś się kryje – tyle że nie szła sama, miała do towarzystwa znajomego i jego psa, więc chyba… chyba raczej nic ich nie zeżre? No i światło. Końcem różdżki rozświetlała dodatkowo drogę, choć przez myśl przemknęło, że może jednak lepiej było je zgasić – bo a nuż zwróci uwagę tego czegoś, co chciała uniknąć… tak źle, tak niedobrze, niestety, średnio widziała dobre rozwiązanie, zwłaszcza że natura nie obdarzyła jej oczyma pozwalającymi dobrze widzieć w mroku. Zresztą, co do zasady zwykli ludzie takich oczu nie mieli, nieprawdaż? - Ale ma też bardzo duży minus, przejażdżki tą porą roku nie są tak przyjemne – dodała. Coś za coś. Koniec wytężonej pracy, okres zimowego odpoczynku, ale jednocześnie nie dało się czerpać pełną garścią z obcowania z kopytnymi – a przynajmniej Malfoy zdecydowanie wolała mknąć po zielonych łąkach niż roziskrzonej bieli. Dość szybko z głowy wywietrzała chęć prowadzenia luźniejszej konwersacji, bowiem pies szczeknął. I najwyraźniej nie było to po prostu szczeknięcie, skoro za tym poszła komenda, a następnie za komendą… och. Zwierzę poprowadziło ich jak po sznurku do… … poszarzała trochę na twarzy, gdy w końcu jej oczom ukazało się coś, co w teorii powinno być ciałem. To by sugerował przecież mundur, który nie był… hm. Pozbawiony całkiem zawartości, co by oznaczało, że ktoś najwyraźniej uznał, iż nie potrzebuje już uniformu i tak go sobie tu zostawił. Co, oczywiście, było swego rodzaju absurdem. - O żeż... – wyrwało się dziewczynie, która w pierwszej chwili wręcz się zatrzymała. Dopiero po kilku oddechach i rozejrzeniu się dookoła – bo a nuż coś czaiło się w pobliżu i na nich czekało?! - zdecydowała się podejść do szczątków. To nie wyglądało jak człowiek, już nie, ale to, co widziała… przypominało skórę? I jeszcze ta krew… … to ostatnie akurat ją nieszczególnie ruszało, bo już trochę jej w swoim życiu widziała. W przeciwieństwie do… nie była pewna, jak to określić. Nagłe postarzenie w przeciągu doby? Doby, bo nie wiedziała przecież, jak długo wisiał w takim stanie i co dokładnie spowodowało, że delikwent wyglądał tak, jak wyglądał. - Cóż, wygląda na to, że jemu akurat nie pomożemy – odezwała się po chwili, stwierdzając rzecz oczywistą – Ciekawe, co go tak urządziło... – dodała po chwili, obchodząc „wisielca” dookoła. Tyle że nie była w stanie teraz tego stwierdzić. I niekoniecznie mogłaby to stwierdzić również i później, gdyby miała ciało na stole – specjalizowała się głównie w eliksirach i roślinach, nie zaś w ekspresowej mumifikacji – Nie jestem pewna, czy damy radę go przetransportować, nie niszcząc go doszczętnie – podzieliła się jeszcze myślą, z wahaniem wyciągając dłoń do tej kieszeni, do której mogła sięgnąć. Ostrożnie, delikatnie, żeby nie okazało się, iż przez to całość zamieni się w pył. Ale może akurat dzięki temu zyskają wskazówkę, kim był denat…? RE: [2 maja 1972] Rachunek sumienia po wielkiej wichurze - przeczesywanie lasu - Laurent Prewett - 31.07.2023 Jakoś nie bardzo zdołał się zorientować, a może powinien, co właściwie znajdowali? Trupy? Laurent doskonale wiedział, że na widok trupa obsiadywanego przez muchy jego żołądek by się bardzo mocno skręcił, a on walczyłby z wymiotami. O ile miałby szansę walczyć. Możliwość znalezienia takowego była więcej niż prawdopodobna, skoro ludzie tu walczyli. I ludzie tu umarli, to akurat wiedział doskonale. Szukano też zaginionych. Czyli właśnie - albo zmarłych albo tych, którzy zabłądzili. Ewentualnie byli niezdolni do tego, żeby wrócić samodzielnie. I tak, ani on, ani Eunice nie byli wyszkolonymi Brygadzistami, ale posiadali zalety, które umożliwiały im wkroczenie do tego lasu. Pomóc. Pomoc. Jakie to w ogóle było absolutnie szlachetne! Grając dobrą minę do złej gry nawet nie poważyłby się zakpić z tego przed kobietą, bo gdzież to! Trzeba się pokazywać z jak najładniejszej i najbardziej szlachetnej strony. Nie tej, która w duchu modliła się, żeby nic strasznego się tu nie zdarzyło. A modlić się w sumie zaczął dopiero, kiedy namioty zniknęły im z pola widzenia i odgłosy stamtąd dochodzące zastąpiła złowroga cisza. Nie panowała egipska ciemność - niebo było klarowne. Mimo to wzrok i tak był całkowicie omamiony, przysłonięty kurtyną mroku, upośledzony przez swoje ograniczenia. Tyle lat rozwoju magii i jeszcze nikt nie znalazł sposobu na stworzenie nad-człowieka? Udoskonalenie ułomnej rasy, jaką człowiek był? Byłoby czasem naprawdę bardzo dobrze widzieć tak późną porą. Czasem... na przykład teraz. - To prawda. Widok jest wspaniały, kiedy wszystko pokryte jest śniegiem, ale szczypiący mróz czasem aż zanadto daje o sobie znać. - Czy Laurent skupiał się na tej rozmowie? Nie. Nie bardzo. Nie dlatego, że miał coś do Eunice, że w sumie to temat nudny... okej, temat przerabiany przez niego w kółko i macieju, bo przecież co druga osoba podpytywała. To naturalne. I nie przeszkadzało mu to, kiedy rozmówca był po prostu lotny, a nie tylko odbębniał formułki. Tutaj skupieniu przeszkadzał ten las i jego wątpliwie pozytywny urok. Zresztą usprawiedliwiał siebie samego, że na pewno Eunice też tak miała i że odzywała się, zupełnie jak on, żeby nie dajcie bogowie nie pozwolić tej ciszy ich pochłonąć. Z jednej strony, jak z tym światełkiem, niby chcesz siedzieć cicho, bo jeszcze coś usłyszy. Z drugiej strony - chcesz mówić, bo brzmienie twojego głosu i głosu drugiej osoby wprawiało w statyczne wrażenie, że wszystko jest w porządku, że nie ma się czego bać. Potem znaleźli ciało i tak zwany small talk i tak stracił na znaczeniu. Jeśli to w ogóle można było nazwać ciałem. Laurent nie do końca rozumiał, co widzi. Niby widział, ale jego mózg tego jeszcze nie akceptował. Jak z raną, kiedy ją masz, ale nie zdążyłeś zauważyć, że ją posiadasz. Wszystko w tobie działało wtedy z bzdurnym wręcz opóźnieniem. Nie pojawiała się odpowiednia reakcja od razu - trzeba było poczekać, aż odpowiednie informacje przesuną się po mózgu, rozłożą tam i wtedy rozpocznie się chaos. Dlatego też przytrzymał Eunice delikatnie marynarkę, żeby ta mogła sięgnąć do kieszeni i wyciągnąć dokumenty, które mężczyzna nosił przy sobie. Kiedy ona na nie spoglądała, on zaczął ostrożnie przeszukiwać pozostałe - ale poza jakimiś papierkami nic nie znaczącymi nie znalazł niczego ciekawego. Z każdą kieszenią tylko trochę bardziej drżały mu dłonie, bo coraz głośniej uderzało jego serce. Kiedy docierało do niego, CO tak naprawdę ma przed sobą. Pod swoimi dłońmi. - Poradzimy sobie. - Laurent bardzo skupił się na tym, żeby głos mu nie zadrżał. I żeby siebie samego pozbierać, zanim zaczną zbierać trupa. - Nie możemy go tu zostawić. - Mogli, jak najbardziej. Laurent podniósł się i rozejrzał wokół. Chyba nikogo tu nie było. Ani niczego. Jarczuk nadal węszył jak szalony, ale nawet jak zniknął z obrębu światła to nadal go słyszał. Odszedł kawałek bliżej linii drzew i przeciągnął różdżką w powietrzu, żeby transmutacją stworzyć prowizoryczne nosze. Przyciągnął je za sobą i położył obok trupa. Wystarczyło go ostrożnie na nich położyć, również zaklęciem... RE: [2 maja 1972] Rachunek sumienia po wielkiej wichurze - przeczesywanie lasu - Eunice Malfoy - 04.08.2023 Chyba nie do końca powinna tu być, ale coś takiego, w teorii, miało niby kształtować charakter (mhm, młoda Malfoy już raczej była stracona dla świata, najprawdopodobniej, pod pewnymi względami), a z drugiej – stanowiło cenne doświadczenie. W zasadzie zadziwiające, jak chłodno do tego wszystkiego podchodziła, umiejętnie to maskując. Nawet jeśli dziwiło, iż ten, którego poglądy popierała, ostatecznie utoczył (nawet jeśli nie osobiście, to wciąż wszystko stało się głównie za jego sprawą) czystej czarodziejskiej krwi, to jak na razie, nie myślała o o zweryfikowaniu swoich poglądów oraz zastanowieniu się, kogo tak naprawdę popiera. Tak że… było w tym coś przewrotnego: z jednej strony (nieoficjalnie, rzecz jasna; obnoszenie się z tym to wręcz proszenie się o kłopoty) była za tym, co sobą reprezentował Czarny Pan, z drugiej… cóż. Łaziła jak durna po tym lesie, niepewna, na co się natknie, bo istniała jeszcze jakaś szansa, że może ostał się jakiś ocalały, któremu szło pomóc. Ale nie, nie w tym przypadku, o czym się przekonali dość rychło i tak naprawdę nie trzeba było mieć ukończonych studiów uzdrowicielskich – ani żadnych innych, bo nawet ledwo odrosłe od ziemi dziecko to widziało – że temu smętnemu wisielcowi nie dało się już pomóc. Chyba że w kwestii powrotu na łono rodziny, żeby mogli się z nim pożegnać i pochować. Tyle dało się dla niego zrobić, o ile miał przy sobie cokolwiek, co wskazywałoby na tożsamość; stan ciała nieszczególnie rokował rozpoznanie go na podstawie rysów twarzy, niestety, a to ułatwiłoby sprawę. Chociaż… mundur dość jasno określał przynależność; prędzej czy później w końcu ustalą, kim może być ów człowiek, bowiem najzwyczajniej w świecie jego nazwisko pozostanie na liście tych, którzy poszli i nie wrócili. A z niej wystarczyło już skreślać zidentyfikowanych, aż w końcu pozostanie to jedno, jedyne. Dość szybko jednak się przekonali, że Ministertwo nie będzie musiało sobie zawracać głowy taką analizą. Dokument, jaki udało się delikatnie wydobyć z kieszeni, okazał się określać tożsamość pechowca. - Hm, wygląda na to, że to Longbottom – mruknęła po tym, jak odsunęła się trochę i zapoznała z zawartością „zdobyczy”. Longbottom, członek rodziny, która nadal nie przyłączyła się do sprawy i w zasadzie Malfoy nieszczególnie się spodziewała, że kiedyś usłyszy o Długozadku jako o popleczniku Czarnego Pana. Podniosła wzrok na Laurenta, wahając się. - W zasadzie możemy – stwierdziła po krótkiej chwili namysłu – Po prostu wrócimy i poinfo… uważaj! – niemalże załamała ręce widząc poczynania Prewetta. Mimo wszystko, wolałaby uniknąć ewentualnych oskarżeń o to, że doszczętnie popsuli ciało, które i tak wyglądało, jakby miało się rozsypać pod wpływem dotyku. Najdelikatniejszego nawet – … w razie czego to ty będziesz się tłumaczył – uprzedziła, choć trudno ocenić, czy mówiła śmiertelnie poważnie i faktycznie zostawi go samemu sobie czy po prostu wybrała taką formę uczulenia mężczyzny na to, iż naprawdę należało z prawdopoobnie-Longbottomem obchodzić się jak z jajkiem. Wstrzymała na chwilę oddech, obserwując, jak Laurent przenosi zwłoki na nosze zaklęciem, po czym zdecydowała się również machnąć różdżką i stworzyć wokół ciała osłonę – zapewne już trochę sobie wisiał, ale naprawdę nie chciała, żeby zwiał go wiatr bądź drzewo zrzuciło gałąź, która spadłaby idealnie na zwłoki. Czy też cokolwiek innego. - Cóż… to chyba wracamy? – mruknęła, rozglądając się jeszcze wokół. Niby mogliby jeszcze przejść parę kroków, ale… wtedy musieliby zostawić aurora, a Laurent chyba się do tego nie kwapił. RE: [2 maja 1972] Rachunek sumienia po wielkiej wichurze - przeczesywanie lasu - Laurent Prewett - 04.08.2023 Szok. Mechanizm obronny organizmu na napotkane okoliczności, które mogłyby zaszkodzić. Niekiedy ten mechanizm bywał bardzo niebezpieczny - i zgoda, psychikę chronił, tylko co ci po psychice, kiedy masz dziurę w głowie? Kiedy coś rozerwało cię na strzępy, pochłonął cię ogień? Po nic. Na nic się zdawały, do niczego nie było potrzebne i... i szok miał też wiele oblicz. Nie musiał paraliżować. Czasem wystarczyły chwile takie jak te - że czułeś, jakby wyłączyły ci się emocje. Niby dłonie drżały, niby trwał niepokój w postaci ciężaru w połowie klatki piersiowej, ale ten niepokój nie opadał na dół, żeby przygwoździć do podłoża. Laurent nie zamierzał się tutaj rozkleić - na to będzie miał czas w zaciszu domowym. Kiedy ktoś z boku daje ci dobry przykład na to, jak postępować, to jakoś można było łatwiej "stanąć na wysokości zadania". Blondyn wiedział, jaka jest tutaj jego rola, po co przyszedł i wiedział, czego się spodziewać. To, co zastali, było surrealne. Przedziwny obraz wyrwany z płótna SalvadoraDali. - Znasz go? - Czy to pytanie było potrzebne? Nie. Spoglądając na twarz Eunice nie widział tam bólu, żalu, tego wspomnianego szoku. Nie po pierwszym zdziwieniu, jakie przeminęło - odkrycia tego, że w ogóle coś takiego się wydarzyło, że tu jest i czeka, aż ktoś go znajdzie. Aż ktoś go sprowadzi do kawałka świata cywilizowanego. Tak, chociaż kawałka. Cokolwiek mu się stało Laurent odczuwał bardzo mocne odepchnięcie od możliwością pogodzenia się z tym, że w ogóle istniało jakieś zaklęcie albo stworzenie, bo przecież o stworach też mówiono, które pozwoliłoby człowiekowi na skończenie w takim stanie. Jakby wszystko zostało z niego... wyssane. To jakaś odmiana dementorów? Nie. Wampirów? Tak ofiara wampira nie wyglądała. Wiedział na pewno, że będzie musiał zanurkować w swoich księgach. Sam nie wiedział czy wolałby, żeby to jakaś magiczna kreatura do tego doprowadziła, czy może jednak zaklęcie, o którym mógł nie mieć najśmielszego pojęcia. Podskoczył, kiedy Eunice zmieniła swój spokojny, przyjemny dla ucha głos na podniesienie go na krótką chwilę. Serce walnęło mu w klatce piersiowej tak, jakby chciało z niej uciec wybijając po drodze wszystkie żebra. Ewentualnie górą - przez mostek. Przymknął na moment oczy i wziął głęboki oddech, a wielki pies szczeknął, zamierając w bezruchu, patrząc na Eunice. Nie widząc jednak zagrożenia wrócił chwilowo do krzątania się po terenie. - Wezmę na siebie odpowiedzialność, panienko Malfoy. - Zobowiązał się, choć nie lubił tego. Ale czy ktoś lubił w ogóle taszczyć odpowiedzialność na ramionach? Nie przeszkadzało mu to w pracy, natomiast nie lubił, kiedy z próby zrobienia czegoś dobrego wychodził potem ryk i upomnienia. Bo "coś mogło się stać". Ale nie stało. Byli dorosłymi i kompetentnymi czarodziejami, przynajmniej tak chciał myśleć o sobie i Eunice, przecież by ich inaczej nie puścili? A zostawienie tego człowieka tutaj... dobrze, znaleźliby go. Oczywiście. Rano. A co jeśli przyszedłby deszcz? W Anglii przecież deszcz był jak oddychanie - non stop. I nigdy nie było wiadome, kiedy z czystego nieba zrobi się czarne. Wystarczyły bardziej trefne warunki pogodowe, jakieś zwierzęta dzikie... cokolwiek. Nie, nie, tyle czarnych wizji, że coś jednak mogłoby się stać temu... temu ciału, przychodziło do jego głowy, że nie chciał go tu zostawiać. Chociaż znów - niby można go było zabezpieczyć... a to znów wracało do "a co, jeśli coś poszłoby nie tak?" I takie zamknięte koło czarnowidztwa. - Wracajmy. - Zgodził się, przez moment spoglądając, jak różdżka Eunice tworzy świetlistą ochronę wokół mężczyzny, która zaraz zbledła i stała się niewidoczna. Sam ostrożnie uniósł swoją, żeby zacząć prowadzić te nosze z trupem do obozu. Nie wszedł prosto w pole namiotowe z tym... z tym trupem. Poprosił Eunice, żeby poinformowała kogoś, jak to wygląda. I że poczeka chwilę, bo nie wiedział nawet, gdzie go zanieść, położyć. Zostawić. Organizujący to miejsce chyba wiedzieli lepiej, gdzie zostawiali... ciała. Kiedy odpowiedzialna za to osoba rzeczywiście się pojawiła z wielką wdzięcznością oddał mu zmarłego. Pożegnał się z Eunice, podziękował i zaprosił, rzecz jasna, kiedyś na przejażdżkę do siebie. Na piękne plaże i do magicznego lasu. A potem udał się do domu. Wystarczyło mu wrażeń na dziś. Było ich i tak o wiele za dużo. Koniec sesji
|