Secrets of London
1967 | In the shadows of the haunted halls, our destiny awaits - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Poza schematem (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29)
+--- Dział: Retrospekcje i sny (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=25)
+--- Wątek: 1967 | In the shadows of the haunted halls, our destiny awaits (/showthread.php?tid=2363)



1967 | In the shadows of the haunted halls, our destiny awaits - Alastor Moody - 03.12.2023

Alastor Moody & Sebastian Macmillan
Lato 1967 roku

Istniało mało osób, które zgodziłyby się z dnia na dzień wyjechać do pracy tak daleko, stąd mogło nieco dziwić, że nie spotkali się wcześniej na przynajmniej jedną, dłuższą rozmowę, ale to fakt - mówiąc o dorosłym życiu, ich drogi ani razu nie splotły się na tyle, żeby stojąc na dworcu w Edynburgu, rozpoznał Sebastiana Macmillana od razu. Miał go z niego odebrać po wyczerpującej podróży, do Szkocji, na którą zgodził się w ostatniej możliwej chwili, ratując plan Harper odnośnie potencjalnie nawiedzonego domu na obrzeżu stolicy. Moody był mu za to dozgonnie wdzięczny, bo nikt nie miał pojęcia, ile jeszcze dni musiałby spędzić tu na miejscu, zanim na wezwanie będzie mógł odpowiedzieć ktokolwiek posiadający kwalifikacje do współpracy z Ministerstwem, a nawiedzony dworek, jak to już nawiedzone dworki do siebie miały, pojawiał się na mapie tylko w niektóre dni. Tak, było to niepoważne, ale w świecie magii funkcjonowało tyle rzeczy mniej poważnych, że takie dziecinne historie gubiły się w tłumie innych.

Miał opis jego aktualnego wyglądu, mgliste wspomnienie z czasów szkolnych i nadzieję, że wypatrzy go w tłumie osób wysiadających z zatłoczonego pociągu. Zadanie okazało się o wiele cięższe niż początkowo zakładał - stał więc trochę jak słup soli, kiedy fala ludzi przesuwała się po jego bokach i szła do wyjścia, omijając go tak szerokim łukiem jak tylko się dało, bo wysoki facet w czarnym mundurze Aurora nie wzbudzał niczyjego zaufania. No, przynajmniej mugoli. Wezwany na miejsce egzorcysta wyłapał go dzięki temu dosyć szybko, bo wyróżniał się w tłumie.

Spotkali się na peronie siódmym, w ścisku i przy dźwiękach odjeżdżającego pociągu, przez co Sebastian nie mógł usłyszeć co Moody mówił do niego przed podaniem mu ręki. Ich spojrzenia spotkały się w milczeniu, ze strony Alastora przykrytym delikatnym uśmiechem.

- Więc? - Powtórzył, ale dostrzegając konsternację wypisaną na obliczu Sebastiana, zdał sobie sprawę z tego, że mówił za cicho, albo to ta cholerna lokomotywa huczała za głośno. - Zapytałem, czy pomóc ci z walizką.

Kapitan drużyny od czasów szkolnych zmienił się bardzo. Wyrósł niesamowicie, nabrał masy mięśniowej. Był wciąż młodziutki, więc wszystko jeszcze przed nim, ale już teraz dało się dostrzec muskulaturę rysującą się pod warstwami czarnego materiału. Nosił wiele znamion wybranej ścieżki zawodowej - ze wszystkich otarć wyróżniało się najbardziej rozcięcie wzdłuż szyi, tak długie, że sięgało pewnie do obojczyka, ale jego koniec znajdował się już pod ubraniem.

[inny avek]https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=XJGivQp.png[/inny avek]


RE: 1967 | In the shadows of the haunted halls, our destiny awaits - Sebastian Macmillan - 12.12.2023

Ministerstwo Magii to była sprawnie działająca, regularnie oliwiona maszynę, o którą dbali wszyscy, którzy mieli zaszczyt pracować w jego gmachu. Powiedział nikt nigdy. A już na pewno nie Macmillan. Owszem, łatwo było ulec temu złudzeniu; rząd i pracownicy z biegiem lat nauczyli się ukrywać wady obecnego systemu. Jednak gdy po szczeblach hierarchii co poniektórych departamentów zaczynali się piąć ludzie, którzy robili wszystko według podręcznika, stosując się do oficjalnych zasad... Wtedy wszelkie niedociągnięcia i nadużycia momentalnie rzucały się w oczy.

Sebastian dosyć szybko zdał sobie sprawę, że regulaminy były w dużej mierze sugestiami, a poszczególne etapy pewnych procedur można było zamieniać miejscami, tak aby „ułatwić sobie życie”. Nie potrafił się do tego zmusić. Tak samo nie znosił przekupstwa i wykorzystywania znajomości, aby przyspieszyć pewne sprawy. Chociaż tyle dobrego, że i tak nie postawiono go w sytuacji, w której musiałby działać wbrew swojemu sumieniu. Był introwertykiem, w kafeterii przesiadywał samotnie, a gdy już ktoś się do niego dosiadł, to zapewne łaknął towarzystwa drugiego człowieka jeszcze mniej od niego. Chociaż i od tej zasady były wyjątki.

Polityczne płotki nie podlizywały mu się, nie wysyłano mu czekoladek, nie zostawiano na recepcji bukietów kwiatów. Nawet jego szafka świeciła pustkami, gdy starsi stażem pracownicy mogli pochwalić się kolekcją alkoholi otrzymanych w ramach „bardzo chętnej pomocy”. Do niedawna Sebastian cieszył się z takiego stanu rzeczy. A potem okazało się, że przez swą bierność sam stał się pionkiem w czyjejś grze. I takim oto sposobem został posłany do Edynburga, żeby pomóc jakiemuś aurorowi.

Podejrzenie egzorcyzmów mówili, przecież i tak się w tym babrzesz w wolnym czasie, mówili, powtarzał Macmillan, przerzucając kolejną stronę w modlitewniku. Kobieta siedząca naprzeciwko niego w przedziale wpatrywała się w okno, przesuwając palce po kolejnych paciorkach mugolskiego różańca. Na początku podróży odbył z nią krótką rozmowę – przez czarną szatę pomyliła go z księdzem. Nie wyprowadził jej z błędu; tak było łatwiej. Poza tym nie miał nic przeciwko rozmowie ze starszą kobietą. Wiek przynosił niekiedy większą wiedzę niż największe doświadczenie zdobyte w młodym wieku. Donośne pogwizdywanie pociągu po niedługim czasie zapowiedziało przystanek na pobliskiej stacji.

Moody, Moody, Moody — powtarzał pod nosem, jakby obawiał się, że nazwisko wypadnie mu z głowy.

Wraz z innymi pasażerami czekał przy wyjściu z pociągu, aż ktoś bardziej obeznany z mechanizmem drzwi postanowi je uchylić. Tym kimś okazała się nastolatka w okularach przeciwsłonecznych, która szarpnęła mocno parę razy, a po chwili wylądowała na peronie. Sebastian ruszył w jej ślady z szerokim uśmiechem na ustach, puszczając wcześniej przodem kilku starszych pasażerów.

W Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów chyba pracowało paru Moodych. Może nawet przewinęło się przez jego czasy szkolne? Sebastian nie miał w głowie całej kroniki Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Nawet na wpół rozmyte wizje przeszłości nie przygotowały go na ujrzenie na własne oczy tego absolutnego chada, jakim był Alastor Moody. Na szczęście dosyć charakterystyczny mundur Aurora wypatrzył stosunkowo prędko.

Hmm? — Zmarszczył brwi po krótkim uściśnięciu dłoni. Próbował wyczytać z ruchu warg, o co mogło mu chodzić. Nie zidentyfikował jednak nawet jednego słowa, toteż po prostu wpatrywał się uważnie w usta Alastora. — Co? — Poderwał wzrok nieco wyżej, gdy chłopak znowu się odezwał. Zerknął na swój bagaż, który trzymał za rączkę. — Ach, tak. Dziękuję.

Przekazał walizkę aurorowi. Wątpił, aby udźwignięcie go stanowiło dla niego duży problem. Nie był ślepy, postura Moody'ego jasno wskazywała, że nie należał do tych detektywów, którzy spędzali popołudnia, wcinając makowca w gabinecie. Powoli ruszyli w stronę wyjścia, torując sobie drogę przez tłum mugoli. Obserwując Alastora stanowiącego przód ich dwuosobowego pochodu, w głowie Sebastiana mimowolnie zawitało wspomnienie marmurowych posągów rozsianych po miejscach kultu w całej Anglii.

Uff... W końcu. Tu jest nieco spokojniej — ucieszył się Sebastian, gdy wydostali się z zatłoczonego peronu. — Sebastian Macmillan. Biuro Rejestracji Post-istot i ich historii. — Uśmiechnął się minimalnie do Alastora. Nie przejmował się, że mijający ich ludzie mogli rzucić w jego stronę zdziwione spojrzenie. I tak by się nie domyślili, o co chodzi. — Miło poznać. Pomimo okoliczności. Pewnie wasz departament wolałby to załatwić... We własnym gronie?

Jak do tej pory nie współpracował zbyt często z Departamentem Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Praca w Biurze Rejestracji była w gruncie rzeczy papierkowa, a delegacje polegały w dużej mierze na przeszukiwaniu archiwów i rozmowach z okolicznymi historykami. W takie sprawy Biuro Aurorów raczej się nie angażowała. Teraz jest inaczej, zdał sobie sprawę. Nie był tutaj aby stworzyć czyjeś akta, a odwalić robotę egzorcysty. Nawet jeśli oficjalnie nie został na niego jeszcze mianowany.

Co... Co właściwie wzbudziło wasze... Twoje podejrzenia? — spytał z zaciekawieniem, zrównując tempo chodzenia z Alastorem.



RE: 1967 | In the shadows of the haunted halls, our destiny awaits - Alastor Moody - 23.12.2023

Moody uśmiechnął się, przejmując od niego bagaż, który faktycznie nie wydał mu się być ani trochę ciężki. Ruszył do przodu jako pierwszy, przecinając morze pędzących ku wyjściu mugoli i nie dało się nie zauważyć, że poruszanie się w takim tłumie przychodziło mu bardzo swobodnie. Ludzie ustępowali mu miejsca w sposób bardzo naturalny, nawet mimo tego, że Auror co chwilę odwracał się, aby sprawdzić, czy Sebastian na pewno za nim idzie, a przez chwilę szedł nawet bokiem, jakby nie patrząc w ogóle przed siebie, zamiast tego skupiając swoją uwagę na kapłanie. Zbyt wiele razy krzyczano na niego, że nie powinien chodzić tak szybko, jakby kogoś gonił, więc teraz dosyć nachalnie sprawdzał, czy na pewno nie zgubił osoby, która powinna mu w tej podróży towarzyszyć.

- Oooh, no tak - wydał z siebie cichy pomruk, kiedy dotarło do niego, że się powinni sobie przedstawić. Macmillan nie miał racji w tym, że wolałby załatwić sprawę w gronie osób z tego Departamentu, ale na pewno do tego przywykł. Te same twarze. Niektórzy przybywali, inni odpływali, wciąż jednak we współpracy mogli zachować pewną stałość, wypracowali sobie różne nawyki, wiele rzeczy załatwiali po cichaczu i ufali sobie nawzajem, że to, co przemilczeli w ciemnej piwnicy pod Aleją Nokturnu, zostawało przemilczane również w dokumentacji składanej Ministerstwu. Nie wypadało. Oczywiście, że nie wypadało. Ale im dłużej pracujesz w takim zawodzie, tym szybciej zdajesz sobie sprawę z tego, jak ciężko było robić cokolwiek bez naciągania niektórych rzeczy w dobrej wierze...

- Alastor Moody - przedstawił się raz jeszcze, domyśliwszy się, że nie nie miał szansy usłyszeć nic z tego, co powiedział na peronie - Biuro Aurorów - ale to wydawało mu się być tak oczywistą oczywistością... Miał ten kierunek życia zapisany w nazwisku tak samo, jak Sebastian miał zapisany swój - nie mogli znaleźć tu nici podobieństwa jeżeli chodziło konkretnie o zawód, ale na pewno w kwestii jego dziedziczenia z ojca na syna. - I noszenia bagaży. - Ostatnie słowa dodał tonem zaczepnym, robiąc minę, jakby się miał zaraz roześmiać. Nie roześmiał się. Wybadał za to teren, czy sobie mógł przy Sebastianie na takie żarciki pozwolić, czy jednak powinien potraktować go jak takiego smętnego urzędasa niechętnego do słuchania tego typu tekstów. - A nie znamy się już?

- Haaa... - Nie wiedział, co mu na to wszystko odpowiedzieć. Zatrzymał się na chwilę, przekładając walizkę Sebastiana do drugiej ręki, pocierając przy tym nos z miną, jakby się nad czymś zastanawiał. - Normalnie to wygląda tak, że sprawdzam takie upiorne dworki sam i jak wykluczę wpływy czarnoksięskie, to przejmują to inne Departamenty, bo nikt nie lubi marnowania cudzego czasu. Tutaj sprawa wymaga obecności obu specjalistów jednocześnie, bo to jedno z tych miejsc, które ukazują się tylko przy określonych warunkach. Jakbym wykluczył działanie czarnoksiężnika, to następna osoba mogłaby tam wejść za miesiąc. - Znów ruszył do przodu. - Zgadnij co to za warunki. Jesteś z kultu Matki? Pewnie koncepcja ci się spodoba... Noo, pomijając to, że zaginęli ludzie...

A mugole? Mugole mieli to do siebie, że takich historii nie słuchali. Nie lubili w nie wierzyć. Zawsze znaleźli sposób, żeby im zaprzeczyć, albo wziąć kogoś za wariata. Ewentualnie za fanatyka rekonstrukcji podróżującego z młodym, przystojnym księdzem.

[inny avek]https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=XJGivQp.png[/inny avek]


RE: 1967 | In the shadows of the haunted halls, our destiny awaits - Sebastian Macmillan - 04.01.2024

Współpraca między poszczególnymi departamentami Ministerstwa Magii była potrzebna. Nie była jednak idealna. Macmillan widział korzyści takiej relacji, jednak miał też świadomość, że poszczególne biura miały inne tryby pracy. I chociaż wszyscy siedzieli przy takich samych biurkach, sygnując swoje raporty tymi samymi pieczątkami, tak praca dla, chociażby Departamentu Magicznych Gier i Sportów a Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów była dosyć odmienna. Wydziały przyciągały różne osobowości, a gdy się ze sobą ścierały... Cóż, zawsze ktoś kończył na gorszej pozycji.

Naprawdę? Nie wiedziałem, że rozszerzyliście działalność. — głos Sebastiana zdradzał spokój, chociaż był nieco chropawy. Zmrużył oczy, obawiając się, że Auror próbuje zabawić się jego kosztem. — Ciekawy kierunek. Szybciej bym was widział jako bodyguardów sędziów Wizengamotu albo straży przybocznej Ministra Magii. To jest, gdybyście musieli się częściowo przekwalifikować. — Uśmiechnął się cierpko. — Chociaż ochroniarze chyba nie dostają zbyt dobrych napiwków. A za taką pomoc wypadałoby się odwdzięczyć.

Wskazał ruchem brody na walizki. Chyba powinien zaproponować jakieś piwo. A może obiad w knajpie? To chyba był całkiem niezły pomysł, żeby zacieśnić znajomość, zanim przejdą do tych wszystkich spraw zawodowych, które wisiały nad ich głowami. Tak się zachowywali normalni ludzie, pragnący nawiązać pozytywną relację z drugim człowiekiem, czyż nie? Sebastian oblał się rumieńcem. Ledwo wyściubił nos poza swoją strefę komfortu zwykłą sugestią, a już miał wrażenie, że plan spalił na panewce.

Znamy...? — Otworzył usta, jednak po chwili znowu je zamknął. Nie wiedział, jak ma zareagować. Co rusz zerkał dyskretnie na twarz Alastora, próbując ją dopasować do jakiegoś miejsca. Odchrząknął znacząco, próbując wykrzesać z siebie strzępy pewności siebie: Nie chciał przyznawać się do tego, że nie pamięta, skąd mogą się kojarzyć. — Zawsze można się poznać bardziej dogłębnie. Skoro jest okazja.

Słuchał uważnie tego, co mówił, Moody, chociaż przywiązywał równie dużą uwagę do jego słów, jak i do tego, co się działo wokół nich. Nie mógł się oprzeć uczuciu podziwu. Zafascynowało go to, jak Auror poruszał się w tłumie, zupełnie tak jakby się z nim zespoił, a przy tym wciąż był w stanie wywrzeć na nim swój własny wpływ. Przechodnie ustępowali Alastorowi z drogi, zerkając jedynie ze zdziwieniem na podążającego za nim Sebastiana. Ksiądz z eskortą to chyba był rzadki widok. Huh, może ten pomysł z bodyguardami jednak nie był taki irracjonalny.

Nie możesz po prostu powiedzieć? Kult ma wiele tradycji, ciężko tak zgadywać w ciemno. — Wzruszył sztywno ramionami, unosząc spojrzenie ku niebu. Wypuścił głośno powietrze z ust. — Stare zaklęcia ograniczające liczbę gości? Pętla czasu? Widzimisię zjawy, która daje się we znaki w równych odstępach czasu? Coś opartego na datach zbliżonych do terminów sabatów? Fazy księżyca? — Zasypywał Alastora swoimi domysłami, powstrzymując się jednak przed tym, aby nie uraczyć go całym monologiem, który wyjaśniłby, czemu doszukiwał się akurat takich warunków w działaniu nawiedzonego domu. — Tylko nie mów, że drzwi do posiadłości otwierają się, gdy goście śpiewają gospel pochwalny do Matki Natury przeznaczony na konkretny dzień.

Oczy Sebastiana zabłyszczały z naiwnością, jakby jakaś cząstka jego jestestwa faktycznie wierzyła, że zażegnanie całego ambarasu mogło okazać się takie proste. A byłoby to nad wyraz przedziwne zrządzenie losu – zwłaszcza że zabrał ze sobą swój modlitewnik. A intonować to on potrafił i podczas obrządków podśpiewywał dosyć gorliwie. Pierwszy raz jednak miałby do czynienia z duchem, który podporządkował się konkretnej pieśni.

Tylko zaginęli, czy dowiedziałeś się czegoś jeszcze? — Wolał działać na faktach, niż częściowych poszlakach. Czy trop po prostu urywał się w okolicy domu? Czy znaleziono jakieś ślady, które mogły wskazać na los poszukiwanych.



RE: 1967 | In the shadows of the haunted halls, our destiny awaits - Alastor Moody - 22.04.2024

[inny avek]https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=XJGivQp.png[/inny avek] Nie wiedział do końca, co w Macmillanie sprawiało, że od razu czuł się przy nim tak swobodnie. Okej, miał ekstrawertyczną naturę i nawet mimo szorstkości, jaką nabył przez twarde ojcowskie wychowanie, uchowało się w nim tyle czaru, żeby ciągnąć takie rozmowy całkiem naturalnie, ale niektórzy ludzie działali na to co mówił i jak się zachowywał lepiej niż inni. Od czego to zależało? Powinien zacząć wierzyć w tę legendarną kompatybilność dusz? Ale może jednak... może jednak powinien się trochę wstrzymać...

Uśmiechnął się szerzej.

- Wygraliśmy to w grze w kamień, papier, nożyce z Biurem Bezpieczeństwa. Oni dostali wyciąganie podejrzanych obiektów z kibli prowadzących do Atrium - powiedział swobodnie, zupełnie jakby nie wyczuwał ani grama bijącej od kapłana cierpkości. Jego słowa były lekkie, otwarte i może nie szczere - bo żartował sobie przecież - ale to nie były żarty wymagające żadnych domysłów. - Napiwki przyjmuję tylko w piwie. - I dopiero po tych słowach jakby ucichł. Nie przez niezręczność, po prostu napiwek... piw... Dopiero teraz udało mu się zauważyć podobieństwo pomiędzy tymi słowami i zaczął w ogóle zastanawiać się nad tym, dlaczego na niektóre rzeczy mówiono tak, a nie inaczej. Takie myśli udawało mu się jednak bardzo szybko zbywać, odkładać na bok - kogo właściwie obchodziły takie rzeczy? Szczególnie w żywej rozmowie.

- Nie pamiętasz mnie. - Stwierdził, a później szybko pokręcił głową. - Nie szkodzi. - Jednak nie był tym ani trochę zaskoczony. - Będziesz miał zagadkę. - To była jedyna próba zabawienia się kosztem Macmillana, jaka mogła przyjść Moody'emu do głowy. Skazanie go na przypomnienie sobie pierdół z przeszłości, zastanawianie się, czy nie siedzieli ze sobą w jednej ławce w Hogwarcie. Oczywiście, że nie siedzieli. Ale Alastor parsknie, jeżeli kapłan naprawdę zacznie się nad tym głęboko zastanawiać i zadawać mu jakieś naiwne pytania.

Tak jak teraz, kiedy wymieniał swoje propozycje, zupełnie jakby sekundę wcześniej nie poprosił go o bezpośrednią podpowiedź...

- Pełnia.

Rozwiązanie było jeszcze prostsze.

- Znikają. Ale tylko niektórzy. To są opowieści z serii: moja matka zboczyła z traktu i pobiegła w tamtym kierunku. Uważaj, ten stopień jest jakiś dziwny. - Mówił, wspinając się po schodach. - Pobiegłem za nią, ale nigdy jej nie znalazłem. Trafiłem tylko na ten dom, przerażający dom... I nigdy do niego nie wchodzą. - Znów się zatrzymał. Tym razem, żeby odwrócić się do Macmillana i spojrzeć mu prosto w oczy. - Trochę... trochę jakby to chciało zżerać ich pojedynczo. - Chciał zobaczyć jego reakcję. - Ciekawie, co? - Wymusił na nim nawet odpowiedź, tak żeby nie mógł zbyć go szeroko otwartymi oczami. - Dobrze, że idziemy tam we dwójkę. - Poklepawszy go po ramieniu, ruszył dalej.

To nie było tak, że chciał go straszyć, po prostu... za bardzo poczuł chwilę.




RE: 1967 | In the shadows of the haunted halls, our destiny awaits - Sebastian Macmillan - 02.05.2024

Być może wynikało to ze stereotypu, jakoby każdy introwertyk potrzebował swojego ekstrawertyka? Sebastian zdecydowanie należał do grona milczków, którzy przemykali korytarzami szkoły czy miejsca pracy, licząc, że pozostaną niezauważeni, ale jak to już bywało na tym świecie... Ludzie byli różni. A Alastor zdawał się stanowić jego odwrotność. Może czuł się w obowiązku wypełnić drogę dialogiem, obawiając się, że cisza skrępuje ich obydwu? A może był po prostu koleżeński. Mimo wszystko Macmillan cieszył się, że to nie na nim spoczywa ciężar prowadzenia konwersacji.

Ministerialna kanalizacja musi k ryć w sobie wiele tajemnic. Kto wie, co można tam wygrzebać — odezwał się, starając się powstrzymać uśmiech wykwitający powoli na jego twarzy. — Nie żałujesz, że omijają cię takie atrakcje? — Skinął głową. — Da się załatwić. Chociaż podejrzewam, że dostanie tutaj doprawionego kremowego, może nie być wyjątkowo łatwe. Jesteśmy daleko od Hogsmeade.

Oczywiście nie miał nic do zarzucenia lokalom w Londynie, jednak wioska w okolicy Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie zdecydowanie potrafiła wyhodować sobie stałą i wierną klientelę, która wracała do Trzech Mioteł nawet po zdobyciu tytułu absolwenta magicznej akademii. Nie pamiętasz mnie. A więc już się gdzieś spotkali. Usta egzorcysty ułożył się w cienką linię, jednak im bardziej starał się przypomnieć sobie mężczyznę, tym mniej punktów wspólnych między nimi przychodziło mu na myśl. Może jakieś konsultacje? Impreza rodzinna? Ślub? Pogrzeb? Stypa ciotki powiązanej z kowenem?

Jak oryginalnie — sarknął z nutką sarkazmu w głosie. — Aczkolwiek masz rację: jako osoba powiązania z kultem Matki doceniam symbolizm. To czas boginii. Siły wyższe będą po naszej stronie.

Pełnia stanowiła dopełnienie cyklu zmian oblicza księżyca, ale też była to pora jego największej potęgi. Świetlista tarcza była także jednym z symboli bogini Matki. Kto wie, może odmówienie kilku modlitw przed rozprawieniem się z nawiedzonym domem faktycznie mogło podziałać na ich korzyść? Pomimo tego, że często pełnił funkcje kapłana, tak wiedział, że Bożkowie nie byli w stanie zapewnić wszystkimi. Człowiek musiał się czasem postarać, jednak podczas pełni... Szanse na to, aby dostać mały podarek od Pani Księżyca, drastycznie wzrastała. A przynajmniej Sebastian lubił w to wierzyć.

Ciekawie? — powtórzył po Moodym, lustrując go pytającym spojrzeniem. — Raczej przerażająco rozsądnie. Skoro dom jest w stanie typować swoje ofiary, to znaczy, że jest całkiem kreatywny. Sam budynek lub byt, który zdecydował się tam zabarykadować. — Zamilkł na moment, pozwalając, aby jego towarzysz przyswoił roztaczaną przez niego perspektywę. — A to z kolei każe myśleć, że ma konkretną strategię, po jaką sięga, gdy natrafi na kogoś wartego uwagi. Możliwe nawet, że jest świadomy swoich słabości. Trudniej byłoby mu zaatakować grupę dwudziestu osób na raz i podzielić swoją uwagę. Łatwiej skupić się na jednej ofierze. Dostroić się do niej, przetestować pod każdym względem, dopóki nie zada się ostatecznego ciosu.

Brzmię jak jakiś łowca potworów, pomyślał kwaśno, bo zazwyczaj trzymał się z dala od tego typu towarzystwa. Dogłębnie wierzył w to, że pokojowe rozwiązania potrafił przynieść największe korzyści. W większości przypadków. Macmillan nigdy w życiu nie próbowałby rozmawiać z opętańcem i próbować przekonać obcą duszę do dobrowolnego opuszczenia nieswojego naczynia. Każda dusza miała swoje miejsce, czy to w świecie materialnym lub w zaświatach, jednak nie uprawniało to nikogo do kradzieży ciała żyjącego człowieka i próby pozbycia się gospodarza.

W gruncie rzeczy duchy szukające nowego ciała zachowywały się podobnie: znajdowały lub napotykały na swojej drodze naczynie i testowało, czy walka o ciało będzie warta zachodu. I czy przypadkiem czyjeś moce mentalne nie będą w stanie oprzeć się pierwszym próbom opętania. Ryzyko było czasem całkiem spore, jednak dla tych duchów gra była warta świeczki. Dlatego też między innymi zbiorowe opętania nie były czymś powszechnym: wymagało to znajomości ciał, poznania ich i poświęcenia im podobnej uwagi. Huh, najwyraźniej egzorcyzmy miały sporo wspólnego z polowaniem.

Pakowanie się do wnętrza nawiedzonego domu w pojedynkę faktycznie nie byłoby dobrym pomysłem — stwierdził z ociąganiem, aż poczuł rękę Alastora na swoim ramieniu. Przeszył go dreszcz, a niespodziewane zbliżenie sprawiło, że machinalnie zwolnił kroku, zostając nieco w tyle. — Proszę się nie martwić — kontynuował po wzięciu głębokiego oddechu. — Dopełnię wszelkich starań, aby ta wizyta nie zakończyła się w najgorszy możliwy sposób. A odrobina błogosławieństwa Matki może nawet sprawi, że skończy się przyjemnie.

Och, ile by dał, aby nawiedzone domy można było neutralizować przy pomocy odśpiewaniu paru pieśni pochwalnych ku chwale Pani Księżyca.

@Alastor Moody



RE: 1967 | In the shadows of the haunted halls, our destiny awaits - Alastor Moody - 29.07.2024

[inny avek]https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=XJGivQp.png[/inny avek] - Urzędników, którzy utknęli gdzieś pomiędzy? - Zaśmiał się. - Kamień, papier, nożyce to święta gra, całkowicie zaakceptowaliśmy naszą porażkę. - Przez krótki moment był cichutko - dokładnie tych kilka sekund, jakich potrzebował na zauważenie cienia delikatnego uśmiechu, jaki zawitał na twarzy egzorcysty. - Poza tym... co za przygoda, co za towarzystwo, jak widać noszenie bagaży, potrafi oddać swoje.

Nie narzekałby, gdyby jego uśmiech poszerzył się bardziej i w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, jak rzadko myślał w ten sposób o ludziach przy pierwszym spotkaniu. No dobra - nie widział Sebastiana pierwszy raz, ale ich interakcje były ograniczone, właściwie to nieistniejące, co kapłan udowodnił przed chwilą, nie potrafiąc skojarzyć go z czymkolwiek. Ale to na pewno było pierwsze spotkanie od dawien dawna, pierwsze nadające tej relacji jakiś początek i rytm i Moody nawet mimo nieśmiałości Macmillana czuł chemię. Niektórzy ludzie samą swoją obecnością zarażali umysły i to chyba był jeden z tych przypadków.

- I po stronie wilkołaków - zauważył i dodał niby-uspokajająco - ale nie spodziewam się ich tam. - Niby, no bo jakie to było uspokojenie, skoro od razu droczył się z nim znowu? - Może jest jak wąż. Zjada jedną mysz, a później trawi. - Pierwszy raz od niepamiętnych czasów zwątpił we własny dowcip. - Przeszkadza ci moje poczucie humoru? - Pytanie zadał, chociaż niepewność kiepsko leżała w jego ustach.

Miejscowość, w jakiej się znajdowali, należała do tych malowniczych. Moody przywykł do innych widoków - zwykle wysyłano go do najgorszych miejsc - takich, co niegdyś musiały być bardzo przyjemne dla oka - to mówił już sam budynek dworca, niestety wszystkie budynki nadgryzione były zębem czasu lub stały się ofiarami prób pomieszczenia jak największej liczby ludzi na jak najmniejszej przestrzeni. Kamieniczkom daleko było do bloków z wielkiej płyty charakterystycznych dla państw zza żelaznej kurtyny, ale ciasnota i budżetowość nieco kuły w oczy, kiedy człowiek nawykł do klimatu czarodziejskich ulic Londynu. Edynburg... Edynburg wydawał mu się nawet piękniejszy niż Pokątna i Horyzontalna. Tacy ludzie jak on rzadko pochylali się nad pięknem miejscowości, w których znaleźli się z przyczyn zawodowych, stolica Szkocji onieśmielała jednak swoją wyjątkowością i oczarowała również jego.

- Nasz hotel jest tam, bardzo blisko dworca. W nocy trochę męczą dźwięki stacji... ale zgadnij co, w nocy nas tam nie będzie. Ze złych wieści - w dzień męczą jeszcze mocniej.

Wskazał mu palcem jedną z kamieniczek. Faktycznie, na eleganckiej fasadzie ktoś zawiesił nieestetyczny, paskudny wręcz w zestawieniu z otoczeniem napis - HOTEL. Świecił się i buczał nieprzyjemnie, najwyraźniej podłączony do mugolskiego... prądu. To nie był hotel czarodziejów.


RE: 1967 | In the shadows of the haunted halls, our destiny awaits - Sebastian Macmillan - 29.07.2024

Cóż, zdecydowanie potrzebował nieco czasu, aby oswoić się z nową sytuacją. I staro-nowym towarzyszem podróży. Gdyby mógł, najchętniej poprosiłby o przydział do kogoś o podobnym temperamencie do jego własnego, jednak... Nawet on nie był w stanie zignorować plusów płynących z posiadania rozgadanego faceta u swojego boku. Na przykład: praktycznie w ogóle nie będzie musiał rozmawiać z innymi ludźmi, tak długo, jak pozostanie w jego towarzystwie. To... To już wywołało szerszy uśmiech na jego twarzy.

Nie — odparł machinalnie, gdy Alastor zaczął dopytywać o kwestię swojego poczucia humoru. Wbił na dłużej wzrok w jego twarz, łudząc się, że taka odpowiedź go usatysfakcjonuje. Jeśli jednak czarodziej był, chociaż w połowie podobny do znacznej większości społeczeństwa, to zapewne pomyśli, że kłamie. Albo jest bucem. — Nie, nie przeszkadza mi. To nie jest jakieś wielkie utrapienie. Po prostu jesteś bardzo... hmm… podekscytowany.

Biorąc pod uwagę wychowanie Macmillana, można by sądzić, że swoje preferencje towarzyskie wyniósł prosto z głównej siedziby kowenu na Charing Cross Road. Mogłaby to być prawda. Bądź co bądź, wielu kapłanów i kapłanek wolało spokojne życie, gdzie skupiali się na pielęgnowaniu swojej więzi z Panią Księżyca i służyli zgromadzeniu, dbając o liczne miejsca kultu rozsiane po całym kraju. To jednak nie wychowanie pośród wierzących sprawiło, że Sebastian tak bardzo cenił sobie ciszę i spokój. A przynajmniej nie tylko.

Odkąd pamiętał, stronił od ludzi głośnych. A za takowych uznawał wszystkich, którzy w jego mniemaniu nie potrafili usiedzieć na miejscu. Tych, co musieli doświadczać kilkudziesięciu bodźców jednocześnie, aby normalnie funkcjonować. Byli jak stado chochlików kornwalijskich, które opiły się kilkoma kubkami mocnej kawy na poranne rozruszanie organizmu. Z racji na to, że Sebastian musiał jednak żyć w społeczeństwie, musiał poniekąd przywyknąć, że nie zawsze trafi do towarzystwa, które... w stu procentach odpowiadało jego standardom. Takie życie.

Poza tym, wydajesz się mieć sporo myśli, które muszą znaleźć jakieś ujście, zamiast pozostać w głowie...? — skomentował po dłuższej pauzie.

Zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ofensywnie mogły zabrzmieć te słowa w uszach Moody'ego. A przecież nie miał na myśli niczego złego! Jedynie wskazywał, że Alastor... bardzo łatwo dzielił się z innymi swoimi przemyśleniami. Uznawał to za pokaz jego charyzma. Towarzyskości. Otwartości. Wszystkiego tego, czego zdecydowanie brakowało Sebastianowi w jego własnym życiu towarzyskim. W dużej ilości.

Mam nadzieję, że wasz departament pokrywa koszty naszego pobytu tutaj? — spytał z wyraźną nutką zdziwienia w głosie, gdy wskazano mu skrzący się na fasadzie jednej z kamienic napis.

Czarodzieje na Pokątnej czy Horyzontalnej pewnie byliby w stanie uzyskać podobny efekt, tworząc coś w rodzaju magicznych półprzezroczystych modeli poszczególnych liter, które świeciłyby na określony kolor. Pytanie tylko, czy stałe zaklęcie budynku w taki sposób było warte tych wszystkich galeonów wydanych na specjalistę od tego rodzaju czarów. Macmillan zerkał co rusz podejrzliwie w stronę budynku, a niepokój w jego oczach wzrastał wraz z każdym kolejnym metrem.

Niech zgadnę, zaczęli już narzekać na awarie w środku? — rzucił konkretnie, z góry zakładając, że Alastor mógł korzystać z czarów w wynajętym pokoju. Bądź co bądź, wiedzą powszechną było, że technologia niemagów nie lubiła się zbytnio z jakimikolwiek czarami.




RE: 1967 | In the shadows of the haunted halls, our destiny awaits - Alastor Moody - 09.07.2025

Auror uniósł w górę jedną z brwi i spojrzał na niego. Jego mina wyrażała wtedy rozbawienie – wiele osób odebrałoby zapewne „nie jest to jakieś wielkie utrapienie” niczym okropny, personalny atak, albo przynajmniej pstryczek w nos, ale najwyraźniej Alastor Moody nie był jedną z nich – całkowicie zaakceptował odpowiedź i prowadził rozmowę dalej.

Trochę już żyję na tym świecie i jesteś pierwszą osobą, która nazywa mnie „podekscytowanym” – przyznał, dostrzegając w sobie co prawda jakieś nowe emocje, ale niekoniecznie był w stanie je zinterpretować głębiej niż to, że obecność Sebastiana wydawała się powiewem świeżości po wielu żmudnych dniach obserwacji tegoż domostwa w kompletnym osamotnieniu. Tak, owszem, przyzwyczaił się już dawno do pracy w pojedynkę, ale kłamstwem byłoby udawanie, że w żaden sposób nie oddziaływało to na jego nastrój. On też miał prywatne życie. Lubił swoją rodzinę, lubił się uśmiechać. Pić tanie piwo w swoim ulubionym barze i tańczyć. Grać w gry planszowe. Ten mundur mu nie ciążył – przywarł do niego i definiował go bardziej niż cokolwiek innego – ale to nie znaczyło, że nie brakowało mu w tym ludzi otwartych na swobodne interakcje. Nie duszących się od widoku połyskującego metalu i odznaki. Ekscytacja – niech będzie? Chociaż jego znajomi zdawali się dostrzegać w nim spokój i stabilność, na którą niewielu mogło sobie pozwolić.

Ja? Taka trajkotka? Powinieneś poznać moją siostrę, jestem przy niej jak szara myszka... – Powiedział to znów w tak wesoły sposób, jakby znów miał się zaśmiać, ale tego nie zrobił. Nie dlatego, że mówił o Millie, zwyczajnie nie chciał wyjść na jakiegoś oszołoma i natręta. A Millie faktycznie przegadałaby ich obu, najpewniej nie dając Sebastianowi dojść do słowa wcale. Starszy Moody wydawał się przy niej człowiekiem o wiele bardziej wyważonym.

I o wiele częściej wykorzystywany przez swoich przełożonych.

Nikt nie narzekał. Ale tak, zawsze na mnie oszczędzali – odpowiedział niezręcznie, mając wrażenie, że ponosi odpowiedzialność za coś, co niekoniecznie przypadło Macmillanowi do gustu. Nie byłby jednak synem swojego ojca, gdyby tego nie skwitował wzruszeniem ramion. Praca pozostawała pracą, nawet kiedy towarzyszył ci wyjątkowo zabawny kapłan. – Na pocieszenie, jeszcze przez godzinę mają otwarty bufet, w którym możesz nałożyć sobie co chcesz. – Na tym zalety się nie kończyły (ale reszta nie była jakaś wybitna...). Wynajęty przez Departament Przestrzegania Prawa pokój dwuosobowy znajdował się w mugolskiej, turystycznej miejscówce. Nie było tu szansy na prywatność na korytarzu lub we wcześniej wspomnianym bufecie, a przestrzeń była mało przestronna. Miała jednak dużą zaletę – czystość. Wykrochmalona pościel pozbawiona pluskiew, czyste okna, odkurzone dywany, przetarte meble. Brak luksusu nie równał się zaniedbaniu.

Moody wniósł walizkę na piętro, sugerując przy okazji, żeby Macmillan uważał na stopnie i nie potknął się o końcówkę swojej szaty. Mundur, jaki sam nosił, okazywał się całkiem praktyczny – rozcięcia w odpowiednich miejscach umożliwiały swobodne ruchy nawet na ciasnej przestrzeni. Otwierając przed Sebastianem drzwi, wciąż uśmiechał się serdecznie, można też było wtedy spostrzec, że mu się przekrzywiło zapięcie tuż przy szyi. Nie było to coś, co jakkolwiek mu przeszkadzało, ale stało się powodem zniknięcia Alastora za drzwiami łazienki, gdzie pierwszy raz dziś spojrzał w lustro i...

I zatrzymał się, wpatrując w to odbicie z nieskrywanym szokiem.

Tak, było wiele weselszy niż zazwyczaj. No dobrze, każda uszczypliwość spłynęła po nim jak woda po kaczce, ale... Nie spodziewał się zobaczyć na swojej twarzy pociągłego rumieńca. Dotknął rozgrzanej skóry na policzkach i nosie, odetchnął głęboko. Ciemnofioletowa łuna otaczająca jego oblicze w niektórych fragmentach skrzyła się delikatnym, pudrowym różem. Nic nie mówiąc poprawił to zapięcie, wyszedł z łazienki nie chcąc blokować jej komuś po długiej podróży i każdy by się zorientował, że coś w jego spojrzeniu się zmieniło. Przesunął nim po twarzy kapłana o wiele wnikliwiej niż wcześniej, analizując przy tym wyjątkowo zbliżony odcień aury.