![]() |
[23.04.1972] Wizyta w Hogsmeade || Chester i Robert - Wersja do druku +- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl) +-- Dział: Poza schematem (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29) +--- Dział: Wyspy Brytyjskie (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=30) +---- Dział: Hogsmeade (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=70) +---- Wątek: [23.04.1972] Wizyta w Hogsmeade || Chester i Robert (/showthread.php?tid=2439) |
[23.04.1972] Wizyta w Hogsmeade || Chester i Robert - Chester Rookwood - 23.12.2023 adnotacja moderatora
Sesja rozliczona w osiągnięciu Badacz Tajemnic przez Roberta Mulcibera. Po powrocie z pracy zamiast spędzić wieczór w zaciszu rodowej posiadłości, postanowił zdjąć z siebie mundur Aurora i ubrać się po cywilnemu - założył na siebie czystą koszulę, trzyczęściowy, czarny garnitur oraz dobrał do koszuli ciemny krawat. Po narzuceniu na siebie peleryny postanowił teleportować się do Hogsmeade, po czym skierował swoje kroki w stronę Gospody pod Świńskim Łbem. Inicjatywa stworzenia elitarnego klubu The Demiguise wymagała od nich znalezienia odpowiedniej lokacji pod to miejsce i z tego względu mieli spotkać się w tym mieście aby obejrzeć wystawioną na sprzedaż posiadłość. Jeśli spełniłaby ich oczekiwania to nabycie takiej posiadłości stanowiłoby wyłącznie formalność. Po załatwieniu tej sprawy mogliby powrócić do centrum Hogsmeade i wstąpić do Pubu pod Trzema Miotłami, aby w tym miejscu napić się ognistej whisky. W przeciwieństwie do Gospody pod Świńskim Łbem, w Pod Trzema Miotłami podawali alkohole w czystych, niepolerowanych brudną, zroszoną śliną barmana szmatą i nie można było przykleić się do blatu. RE: [23.04.1972] Zagubiona dziewczynka || Chester i Robert - Robert Mulciber - 27.12.2023 Z miesiąca na miesiąc, tygodnia na tydzień, projekt nad którym pracowali przez ponad rok, nabierał coraz bardziej konkretnych kształtów. Udało im się zrobić duże postępy. Zebrać środki, zainteresować klubem odpowiednich ludzi. Wciąż wiele było przed nimi, ale znajdywali się na właściwej drodze. Ciężko było sobie w tych okolicznościach wyobrazić, aby całe to przedsięwzięcie miało okazać się porażką. Nie odniosło sukcesu. Na ten ostatni, The Demiguise zdawało się być skazane. Ostatnie dni były szalone. Miał na głowie sporo zadań. Obowiązków, z których powinien był się należycie wywiązać. Ten stan rzezy Robertowi jednak wcale nie przeszkadzał. Wręcz przeciwnie. Czuł się niczym ryba w wodzie. Odpowiadało mu to, że miał w co włożyć ręce; miał czym się zająć. Nie był człowiekiem, który na dłuższą metę był w stanie zalegać na kanapie. Po prostu się opierdalać. Choć oczywiście z czasem pojawiało się zmęczenie. Przed Gospodą pod Świńskim Łbem, zjawił się nieco przed czasem. Nie lubił się spóźniać. Nie czuł się z tym komfortowo. Ubrany w charakterystyczny, szary płaszcz, przez chwilę stał w pobliżu wejścia do lokalu. Do Hogsmeade dostał się przy pomocy sieci fiuu, skorzystał z kominka. Nie musiał przejmować się tym, że ktoś zwróci uwagę na jego obecność w tym miejscu. Wyjątkowo, nie wiązała się ona z niczym nielegalnym. A przynajmniej – na pierwszy rzut oka oraz na trzy kolejne. Wiedząc, że ma trochę czasu, zamiast na najbliższej okolicy, skupił się na witrynie pobliskiego antykwariatu. Podszedł do okna, przez które podziwiać mógł szereg przedmiotów wystawionych najpewniej przez samego właściciela. W oczy rzuciła mu się pewna kolekcja figurek, która wyglądała na dość cenną. Zarazem kosztowała na tyle niewiele, że zakup byłby w tym przypadku dokonany po naprawdę okazyjnej cenie i mógłby wiązać się z niezłym zarobkiem. Powinien zaryzykować? Właśnie to zaprzątało jego głowę, kiedy na miejscu zjawił się Chester. Rozważał czy powinien wejść do środka i zostawić niejakiemu panu Barkley’owi tych kilkadziesiąt galeonów. Miał już nawet ruszyć w kierunku drzwi wejściowych i zaryzykować, kiedy kątem oka dostrzegł znajomą sylwetkę. Zmieniło to jego plany. Przypomniał sobie nagle o celu tej wizyty. - Widzę, że zdążyłeś nawet zapalić. – przywitał się, podchodząc do człowieka, którego znał od wielu lat. – Nie zauważyłem, kiedy się zjawiłeś. W innym wypadku nie kazałbym Ci czekać. – szczere słowa? W przypadku Roberta zawsze było ciężko o jednoznaczną ocenę. Tej najlepiej było dokonać w oparciu o działania. Czyny. Mówiły o Mulciberze najwięcej. – Z właścicielem posiadłości mamy się spotkać w księgarni Księgi i Zwoje. To niedaleko. Jesteś gotowy? Zależnie od tego, co odpowiedział Chester, Robert ruszył we właściwym kierunku bądź zaczekał aż ten zdąży na spokojnie dopalić swojego papierosa. Nigdzie się nie śpieszył. Wiedząc, że tego dnia mają udać się do Hogsmeade, zadbał o to, aby w jego kalendarzu nie widniały żadne inne zobowiązania. Miał cały dzień na to, aby zająć się wszystkim, co wiązało się z The Demiguise. RE: [23.04.1972] Zagubiona dziewczynka || Chester i Robert - Chester Rookwood - 12.01.2024 Chester pozostawał nad wyraz spokojny o powodzenie tego przedsięwzięcia przez wzgląd na to, że ono spoczywało w dużej mierze na barkach Roberta, który w jego oczach jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Nie miał podstaw do tego aby zakwestionować to, że to przedsięwzięcie miało zakończyć się czymś innym, niż sukcesem. Porażka nie wchodziła w grę. W szczególności przez wzgląd na etap prac, na jaki się znajdowali z tym projektem. Punktualność była cechą, którą Rookwood sobie bardzo cenił u wszystkich czarodziejów. Jeszcze lepiej odbierał to jak ktoś na spotkanie z nim przychodził nieco wcześniej niż o umówionej godzinie. On również nie przepadał za spóźnianiem się, nawet jeśli za jego spóźnienie odpowiadały przyczyny od niego niezależne - jak chociażby praca albo służba Czarnemu Panu. Na dalszych miejscach była jego rodzina. Nie sposób było nie zauważyć skupionego na witrynie pobliskiego antykwariatu Roberta. Jego nadejście zdawało się odciągnąć uwagę tego czarodzieja od towarów tam wystawionych i zarazem powstrzymać go od wydania pewnej ilości galeonów na rzeczy, które on sam mógł postrzegać jako zupełnie zbędne. Nic nie powinno ich odciągać od realizacji swoich planów. — Rzadko można mnie zobaczyć bez szluga. Chcesz? — Potwierdził ten fakt. Chester palił praktycznie bez przerwy, z tego względu musiał mieć wystarczającą ilość papierosów tak aby być skłonnym kogoś poczęstować. Doskonale wiedział, że Robert bardziej preferuje cygara, jednak może nie odmówi papierosa. — Nie czekałem długo, a przez to że mnie nie zauważyłeś to przynajmniej mogłem zapalić. — Odparł z lekkim wzruszeniem ramion. Jako Rookwood oraz Auror potrafił doskonale wtapiać się w tłum i gdyby od niego wymagała tego sytuacja to Mulciber mógłby mieć znaczne trudności z dostrzeżeniem go. Jednym z jego atutów była umiejętność dostawania się niepostrzeżenie do niezabezpieczonych pomieszczeń. Bardzo przydatne. — Jestem gotowy. — Pozostawało to dla niego jasne. Wiedział z kim mają się spotkać i gdzie. Tyle mu wystarczało. Nie spodziewał się najgorszego po właścicielu posiadłości, z którym mieli spotkać się w publicznym miejscu. Postanowił, że wypali papierosa po drodze dlatego ruszył we właściwym kierunku wraz z Robertem. Sam zamierzał poświęcić na załatwienie tej sprawy tyle czasu, ile potrzeba. RE: [23.04.1972] Zagubiona dziewczynka || Chester i Robert - Robert Mulciber - 31.01.2024 Nie przepadał za papierosami, a przynajmniej nie sięgał po nie równie chętnie, co po cygara. Łatwo więc było mu odmówić. Powstrzymać się przed wyciągnięciem ręki w kierunku paczki. Pokręcił jedynie głową. Choć czasu zarezerwował sobie sporo, nie chciał go tracić. Wolał działać sprawnie, szybko. Zająć się tym, co przyciągnęło ich do Hogsmeade, a następnie wrócić do domu. - Nie tym razem. – padło z jego strony. Kiedy Rookwood stwierdził, że jest gotowy, ruszył przed siebie. Choć nie odwiedzał tej miejscowości od wielu lat, nadal pamiętał co i gdzie się znajdywało. Pozostałość po wycieczkach, na które zabierali ich jeszcze w czasach szkolnych. Jedna z niewielu atrakcji. O ile coś takiego można było określić mianem atrakcji. Hogsmeade było dziurą zabitą dechami. Nie oferowało wielu możliwości czarodziejom, którzy – przypadkiem lub nie - znaleźli się w granicach wioski. Do księgarni nie było daleko. Kilka minut do pokonania spacerkiem. Nieśpiesznym krokiem. Musieli się cofnąć w kierunku mostu, łączącego wioskę z drogą prowadzącą do Hogwartu. Sklep był jednym z pierwszych budynków, na który natrafiał każdy przybysz. Przy tym zaliczał się również do grona tych najbardziej wiekowych. To ostatnie na Robercie nie robiło szczególnego wrażenia. - Mamy się spotkać z Tiberiusem Parkinsonem. – zmierzając do celu, nie zamierzał tracić czasu. Na ile mógł, na tyle starał się we wszystko wprowadzić Chestera. Więcej zapewne przekazałby mu, gdyby znajdywali się właśnie w gabinecie, ale skoro tak nie było… musieli sobie jakoś ze wszystkim poradzić. – Mamy dużo szczęścia, ponieważ również miał w planach podróż do Hogsmeade. Ponoć robi tutaj jakieś interesy z właścicielem Ksiąg i Zwojów. – czy to w ogóle miało jakieś znaczenie? Ciężko stwierdzić. Robert tradycyjnie zebrał sporo informacji. Tak jak miał w zwyczaju. – Po swoim spotkaniu będzie miał trochę czasu dla nas. O ile udało mi się wstępnie zorientować, posiadłość którą nam zaoferował, sam nabył ledwie dwa lata temu. Jest dość wiekowa, ale ponoć w dobrym stanie. Włożył sporo środków w doprowadzenie jej do obecnego stanu, ale niestety, okolica nie przypadła do gustu jego małżonce. Utrzymywanie tak dużej posiadłości, kiedy z niej nie korzystasz jest mało opłacalne, dlatego zaczęli rozważać sprzedaż. Tutaj pojawiamy się my. – spojrzał na Chestera, upewniając się, że ten ze wszystkim nadąża. Spojrzenie było z tych przelotnych. Chwilowych. – Parkinsonowie są zainteresowani The Demiguise, bardzo chętnie pomogą wystartować z tą inicjatywą. Oczywiście wiedzą tylko tyle, ile było konieczne. Sami zaproponowali nam tę lokalizacje, kiedy usłyszeli o naszych… poszukiwaniach. Więcej powiedzieć nie zdążył. Ale czy dalsze informacje były im faktycznie potrzebne? Niekoniecznie. Robert dał radę Chesterowi przekazać naprawdę sporo. Wyłuskał to co było istotne. Kolejne kwestie zapewne pojawią się później. W odpowiednim ku temu momencie. Drewniane drzwi ustąpiły. Zawieszony przy nich dzwonek zabrzęczał. Zajęci rozmową, dwaj mężczyźni, nie zwrócili na nich uwagi z miejsca. Zajęci byli omawianiem jakiejś sprawy. Dotyczyła ona stosu ksiąg leżących na ladzie? Możliwe. A nawet wysoce prawdopodobne. - Nie jest warta nawet połowy tej kwoty, Brown. Rozmawiasz ze specjalistą. Albo bierzesz ile daje, albo szukaj innego kupca. – mogli usłyszeć słowa, wypowiedziane przez mężczyznę o ciemnych włosach, gdzieniegdzie przyprószonych siwizną. Razem z bruzdami na wciąż przystojnym obliczu, zdradzały wiek. Parkinson liczył sobie powyżej 50 lat? Możliwe. - Wiem ile jest warta, to rozbój w biały dzień! – upierał się drugi z mężczyzn, z pewnością jeszcze starszy. Wiotki, szczupły. Jakby miał go przewrócić byle podmuch wiatru. Choć może było to złudne wrażenie? - Skoro wiesz, to z pewnością znajdziesz innego kupca. Nie będę na Ciebie tracił czasu. – z tymi słowy Parkinson odwrócił się w kierunku drzwi. – Mulciber? – zwrócił się, nie będąc pewnym, który z mężczyzn nosił te nazwisko. Ich kontakt był do tej pory wyłącznie listowny. Nie mieli okazji się spotkać. Poznać. – Już skończyłem, możemy się zająć kolejną sprawą. Tylko czy faktycznie skończył? Mimo wypowiedzianych w ich kierunku słów, Parkinson się nie śpieszył. Dawał swemu poprzedniemu rozmówcy czas na podjęcia właściwej decyzji? Przemyślenie swoich działań? Brown wyglądał jakby się wahał. Jakby wszystko analizował. Zerkał to na książki, to na Tiberiusa. Czy się złamie? - Czeka nas kilkuminutowy spacer. Posiadłość na pewno wam się spodoba. – to mówiąc, wyciągnął na przywianie dłoń. Chciał uścisnąć kolejno dłonie Roberta i Chestera. Tak wypadało? – Po drodze będę mógł wam na spokojnie odpowiedzieć na kilka pytań. Macie ich zapewne sporo? – zainteresował się, ale zarazem obydwaj, Chester i Robert, mogli dostrzec, że cały czas, kątem oka, obserwował właściciela Ksiąg i Zwojów. Aż tak zależało mu na tych księgach? Były na tyle cenne? Istotne? Rzadkie? RE: [23.04.1972] Zagubiona dziewczynka || Chester i Robert - Chester Rookwood - 24.02.2024 Corvus nie zamierzał namawiać Apisa na sięgnięcie papierosa, skoro on wyraźnie odmówił. W przypadku Chestera bywało bardzo niewiele momentów, w których był w stanie powstrzymać się od wypalenia papierosa - nie mógł tego zrobić za każdym razem, gdy ukrywał twarz za maską Śmierciożercy. Służba Czarnemu Panu była służbą pełną wyrzeczeń. Mniejszych lub większych. Chwilowe nieuleganie swojemu nałogowi było wyrzeczeniem mniejszej wagi. W chwili obecnej, przez swoją niezachwianą lojalność swojemu Mistrzowi, jest w stanie poświęcić znacznie więcej, niż takie drobnostki. Schowana do kieszeni marynarki paczka w najbliższym czasie nie miała ponownie pojawić się w jego dłoni. Chester znacznie inaczej postrzegał Hogsmeade, niż w czasach swojego uczęszczania do Hogwartu. Nawet wtedy ta mieścina nie zrobiła na nim takiego wrażenia, jakie musiała wywrzeć na szlamach, którym rodzice podpisali pozwolenie na weekendowe wypady do tej wioski. Zdarzało mu się zabierać wraz z żoną swoje dzieci do Hogsmeade, tak aby w jakimś stopniu zapoznały się one z tą miejscowością na długo przed Hogwartem, tak aby na trzecim roku podczas uczęszczania do tej szkoły nie odkrywały wszystkich uroków Hogsmeade na równi ze szlamami. On sam ze wszystkich miejsc w tej tandetnej pipidówie darzył największą estymą Pub Pod Trzema Miotłami, tyle że tam teraz nie chodził na kufel piwa kremowego. W mniejszym stopniu szukał wzrokiem charakterystycznego szyldu Miodowego Królestwa, w którym wciąż sprzedawano kilka jego ulubionych słodyczy - Chester naprawdę rzadko jadał jakiekolwiek słodkości. Ku zadowoleniu Chestera, droga prowadząca do księgarni nie trwała długo i nie musiał też pędzić. Do dnia dzisiejszego wystarczająco się nabiegał. Wciąż pozostawał aktywny zawodowo i działał w szeregach Śmierciożerców. Tę służbę zakończy albo Azkaban albo jego śmierć. Tego pozostawał pewien. Nie był to dobry moment aby on dał się ponieść wspomnieniom, jakie w dużej mierze wiązały go z tą wioską, z tym mostem i drogą prowadzącą do Hogwartu. To było coś, na co Chester nie lubił sobie pozwalać. Bez zatracania się w przeszłości pozostawał wyjątkowo skostniały. — To jakiś mój daleki krewny od strony matki wywodzącej się z tego rodu. Nie jestem w stanie nic o nim powiedzieć. — Zwrócił się do idącego obok niego Mulcibera. Pomimo pokrewieństwa z Parkinsonami to nie był w stanie powiedzieć, że zna ich wszystkich z imienia, nazwiska, ze słyszenia i że jest w stanie powiedzieć o nich cokolwiek w kontekście tej właśnie rodziny. Chester lubił gromadzić tego rodzaju informacje o ludziach ze swojego otoczenia. Doskonale wiedział, że niektórych informacji nie należało przekazywać w miejscu publicznym. — Jeśli faktycznie będzie robić te interesy z właścicielem Ksiąg i Zwojów to faktycznie będziemy mogli mówić o szczęściu. — Chester dobrze wiedział, że na informacjach zebranych przez Mulcibera można w znacznym stopniu polegać. Tak jak on mógł polegać na Robercie w sprawach związanych z organizacją. Robert jako jego wspólnik miał wiele zalet. — Doskonale. Oby to spotkanie nie trwało długo. Zakładam, że będzie starał się uzyskać jak najkorzystniejszą dla siebie cenę przez to, że włożył sporo środków w przywrócenie posiadłości do obecnego, ponoć dobrego stanu. — Dla Chestera jego czas pozostawał cenny. Mierzył w tym momencie tego człowieka swoją miarą - gdyby sam nabył taką posiadłość i przeprowadził jej gruntowną modernizację to starałby się zyskać na jej sprzedaży. — Chyba, że zainteresowanie Parkinsonów sprawi, że znaczna suma galeonów nie zmieni właściciela. Z czego ja wolałbym przekazać im te pieniądze, jeśli się zdecydujemy na uczynienie posiadłości siedzibą klubu, przez wzgląd na uniknięcie sytuacji, w której oni znaczną się chełpić odegraniem roli, którą odegraliby wówczas w powstaniu tego klubu oraz zapobiegnięcia próbie zręcznego przejęcia go. — Nie porzucając mierzenia swoją miarą swoich dalszych krewnych musiał rozważyć dwa z całkiem realnych scenariuszy. To byłoby coś, co on starałby się zrobić gdyby to było zgodne z jego interesami. Biorąc pod uwagę to, że Parkinsonowie sami im zaproponowali tę właśnie posiadłość to zdecydowanie należało brać to pod uwagę. Przynajmniej jego zdaniem. Nie bez powodu powstało powiedzenie, że z rodziną wychodziło się dobrze na portretach. Zawieszony nad drewnianymi drzwiami dzwonek nie okazał się przyjacielem Chestera, zdolnego przedostać się niepostrzeżonym do jakiekolwiek niezabezpieczonego pomieszczenia. Gdyby wykonywał jedną z misji to on mógłby pokrzyżować mu szyki. W tym przypadku to nie miało najmniejszego znaczenia. Pogrążeni w rozmowie mężczyźni zdawali się nie zwracać na nich najmniejszej uwagi. Do czasu. A przynajmniej można odnieść takie wrażenie. — To on. — Wskazał głową na Roberta. — Miejmy nadzieję, że ten kilkuminutowy spacer będzie tego wart i że ta posiadłość nam przypadnie do gustu. — Dodał podczas wymiany uścisków z tym mężczyzną. — Trochę na pewno. W przeciwieństwie do czasu. — W jego słowach kryło się stosowne ponaglenie. Swoje sprawy ci dwaj będą mogli załatwić innym razem. Mogą się nawet pobić o te książki, jeśli uznają to za konieczne. RE: [23.04.1972] Zagubiona dziewczynka || Chester i Robert - Robert Mulciber - 16.03.2024 Nie prosił Rookwooda o informacje. Nie potrzebował ich w tej konkretnej sytuacji. Dzielił się jedynie tym, co sam zdołał ustalić. Ot, wprowadzał swojego "partnera" w całą tę sprawę. We wszystkie jej szczegóły. Zarazem jednak nie skomentował w żaden sposób tego, iż do tego wprowadzenia Chester starał się dodać cokolwiek od siebie. Zwłaszcza, że do dodania nie miał wiele, a całe to będziemy mogli mówić o szczęściu brzmiało jakby nie do końca za wszystkim nadążał. Bo o jakim szczęściu można mówić, skoro te spotkanie mieli przecież wcześniej umówione? - Myślę, że dograniem wszystkich szczegółów zajmiemy się nieco później. Pierw trzeba upewnić się, że posiadłość będzie spełniała nasze warunki. - skwitował jego nieco przydługą wypowiedź. - Wezmę jednak pod uwagę Twoje słowa. Bo przecież wziąć je pod uwagę wypadało. Mieli razem współpracować. Musieli być w stanie się ze sobą dogadać. I z reguły wychodziło im to całkiem nieźle. Wystarczyło tylko pamiętać o celu, w stosunku do którego byli zgodni; w kierunku którego obaj zmierzali. Bo choć dzieliło ich wiele, łączyło wciąż oddanie sprawie. A także Jemu. Kiedy znaleźli się w sklepie, pozwolił sobie na spokojnie rozejrzeć się po wnętrzu. Nie śpieszył się z niczym. Nie zamierzał też pośpieszać Parkinsona, który zgodnie z wcześniej przekazanymi informacjami, znajdywał się na miejscu. Mieli czas. Mogli chwilę zaczekać, pozwalając mu na dokończenie tych spraw, które sprowadziły go do tej księgarni. W końcu nie bez przyczyny fatygował się właśnie do tej wioski. Tak daleko od Londynu. - Mulciber, Robert. - potwierdził, kiedy Tiberius zwrócił się w ich kierunku. Choć tak po prawdzie, to niekoniecznie musiał. Chwilę wcześniej wskazał na niego Chester, rozwiewając ewentualne wątpliwości. - Razem z panem Rookwoodem. - dodał jeszcze, przedstawiając sobie obydwu mężczyzn, będących dalekimi krewnymi. Nie miało to dla niego zbyt dużego znaczenia. A i sam Parkinson nie wydawał się zwrócić na to uwagi. - Proszę wybaczyć mojemu znajomemu tę impertynencję. Ma gorszy dzień. - przeprosił jeszcze za Rookwooda, którego zachowanie, maniery, pozostawiały w tym momencie sporo do życzenia. Lekko go to nawet zirytowało. Czy w ostatnim czasie Rookwood zamienił się z kimś na rozumy? Okresu dostał niczym jakaś durna baba? Albo może z jakiś względów, celowo, zachowywał się w ten sposób? Nie zamierzał jednak tego drążyć. Teraz sprawdzać. Trzeba było robić dobrą minę do zlej gry. Jakoś z tego wybrnąć. - Ależ proszę się tym nie przejmować, panie Robercie, każdy może mieć czasem gorszy dzień. - zapewnił go, przelotnie tylko spoglądając na Chestera. Co konkretnie sobie teraz na jego temat myślał? Nie dało się określić. Starał się trzymać fason. - Postaramy się załatwić wszystko szybko i sprawnie. Gotowi? - on sam był gotowy. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie, ruszając w kierunku drzwi wyjściowych i dając im znać, żeby szli za nim. Zanim udało mu się dotrzeć do drzwi, przeszkodził im jednak właściciel księgarni. Ten, z którym Tiberius starał się dobić jakiś interes. - Zgadzam się! To rozbój w biały dzień, ale niech już stracę. - zawołał. I oczywiście, można było się tego domyślić, musieli z tego powodu jeszcze chwilę poczekać. Tiberius przeprosił ich. Wrócił do właściciela księgarni. Dogadał się z nim odnośnie kwoty, a także kilku innych szczegółów. Kiedy wszystko było zamknięte, a zajęło to jakoś tak koło kwadransa, razem ze swoim łupem ponownie do nich wrócił. Tym razem nic im nie miało już przeszkodzić. Mogli ruszać w drogę. I całe szczęście, bo Robert zaczynał mieć już coraz większy problem z tym, żeby znaleźć w tej księgarni coś, co zajęłoby jego uwagę na tych kilka, a nawet kilkanaście minut. - Komu w drogę, temu czas. Panie Robercie, ma pan jakieś pytania? - odezwał się ponownie, kiedy wreszcie opuścili sklep. Świadomie pytanie skierował do Mulcibera, który na ten moment niczym mu jeszcze nie zdążył podpaść. Ten drugi mężczyzna natomiast... tutaj nie do końca wiedział, co należało myśleć, ale coś mu się w nim zwyczajnie nie podobało. Może ten ton głosu? Ruszając w kierunku wskazanym przez Tiberiusa, Robert powoli pokiwał głową. - Myślę, że zamiast listy pytań, chętnie bym usłyszał coś konkretnego na temat posiadłości. Wcześniej, w liście, widniała informacja o tym, że została ona wyremontowana? Prawda była taka, że konkretnej listy pytań, Robert zwyczajnie nie przygotował. Wiedział natomiast jakie były ich potrzeby. W jaki sposób przedstawiały się ich możliwości. Planując to spotkanie, wyjątkowo doszedł do wniosku, że w tym przypadku najwięcej może im dać zwykła, luźna rozmowa. I może wcale się tak bardzo nie pomylił? Okaże się. - Oczywiście. Przejdę do tego, o ile pański przyjaciel nie ma żadnych pytań? - kontrolnie zerknął jeszcze na Chestera, zanim zaczął opowiadać. A do powiedzenia miał całkiem sporo. - To posiadłość XIV wieczna, w późniejszym czasie rozbudowana oraz przebudowana. W porównaniu do innych budowli z tego okresu, niezbyt duża. Piętro, piwnica. Pomieszczeń około... 20. Może coś koło 25? - potrzebował chwili, żeby wszystko sobie na spokojnie policzyć. - Jest niewielka stajnia. Ogród trochę zaniedbany, ale mający potencjał. Duży salon. Bawialnia. Jadalnia. Piwniczka, w której znajduje się spiżarnia oraz pomieszczenie, w którym dawniej przechowywano alkohol. Ja sam z niego nie korzystałem. Biblioteka jest całkiem dobrze wyposażona, o czym również wspominałem w jednym z ostatnich listów, a jej zawartość może zostać uwzględniona przy wycenie całości. O ile tylko będą panowie zainteresowani zakupem. Do tego gabinet. Kilka sypialni. Pokoje służby. Mówił tak jeszcze przez dłuższą chwilę, podając dużo szczegółów, całkiem sporo informacji. Zarówno tych bardziej jak i znacznie mniej przydatnych. Część z tego powinni zapewne wziąć pod uwagę. Na spokojnie przemyśleć. Omówić. Na to jednak przyjdzie czas później. Kiedy już będą mogli na spokojnie usiąść w gabinecie. Napić się z Chesterem whisky. Porozmawiać. Dojście do celu nie zajęło im wiele czasu. Pierw opuścili granice wioski. Następnie, typową wiejską drogą ruszyli w kierunku jakiegoś zadupia. Gdyby nie prowadzący ich mężczyzna, zapewne niczego interesującego nie szukaliby akurat w tej okolicy. Bo i nie wyglądała ona szczególnie zachęcająco. - Od drugiej strony, do posiadłości prowadzi normalna, porządna droga. Ubita. - być może zauważając coś w ich postawie, wyrazie twarzy, zachowaniu, Tiberius musiał dodać coś więcej. Zapewnić ich, że wbrew temu pierwszemu wrażeniu, całość nie wyglądała aż tak tragicznie. - Dostanie się nią, wymagałoby od nas poświęcenia większych ilości czasu, dlatego... sami panowie mówili, że czasu nie mają wiele. I co niby mieli na to odpowiedzieć? Robert milczał. Jedynie skinął głową, zapoznając się z okolicą. A także samym budynkiem, który robił wrażenie. Podobnie do wielu innych, jakie znajdywały się akurat w Szkocji. Panował tu jakiś taki specyficzny klimat. Gdyby miał pieniądze, być może nawet sam wydałby na coś takiego cały majątek. Było niestety jak było. Choć ze swoimi finansami starał się być dyskretny, to do pewnego stopnia stawało się to zauważalne. Zwłaszcza dla wprawnego oka. - To ogród. Fontanna, ławki, sporo miejsca, które można zagospodarować według własnego uznania. Drzwi prowadzą do salonu. - wskazał na drzwi, którymi od tyłu można było wejść do środka. Drzwi ciężkie. Drewniane. Okna w większości zasłonięte ciężkimi zasłonami, nie pozwalały zbyt wiele dostrzec z zewnątrz. Jakie jednak miało to znaczenie? - Chcą panowie zapoznać się ze wszystkim również od środka? Robert nie zamierzał odmawiać, po to w końcu wybrali się w tę podróż. Kilka kolejnych minut. Pół godziny. Sporo spraw do przemyślenia. Istotna decyzja do podjęcia. Kiedy wszystko dobiegło końca, pożegnał się z obydwoma mężczyznami, informując o tym, że pozostaną w kontakcie. Teleportował się na powrót do Londynu. Postać opuszcza sesję
RE: [23.04.1972] Zagubiona dziewczynka || Chester i Robert - Chester Rookwood - 16.06.2024 Na słowa Roberta odnośnie kwestii dogrania tych wszystkich szczegółów i tego upewnienia się, czy posiadłość spełni ich wysokie oczekiwania. Chesterowi to wystarczało w zupełności. Jak dotąd nie miał najmniejszych problemów, jeśli chodziło o dogadanie się z Robertem - jak dotąd im we wszystkim przyświecał wspólny cel. Pozostawali tak samo oddani sprawie oraz ich Mistrzowi. W tego typu sprawach pośpiech zdecydowanie nie był wskazany, tym bardziej że wszystko musiało zostać dopięte na ostatni guzik. Po przekroczeniu sklepu, pobieżnym rozejrzeniu się. Na to mógł poświęcić więcej czasu, zgodnie z typową dla Aurorów paranoją, jednak nadmierna ostrożność rzucała się w oczy i wzbudzała podejrzenia. Ona była wskazana przy zapuszczaniu się na Nokturn. — Cała przyjemność po mojej stronie. — Wypowiedział te słowa od niechcenia. To spotkanie było dla niego jednym z wielu spotkań służbowych, które nie wywołały w nim jakiekolwiek entuzjazmu. Zależało mu na tym, aby wszystko przebiegało sprawnie. Nie zaprzeczył temu, że ma gorszy dzień. Składało się na to wiele czynników - w pierwszej kolejności praca, która w jego przypadku również zbierała swoje żniwo. Nie był to jednak jedyny czynnik, zaledwie jeden z wielu. — Ja jestem gotowy. — Stwierdził jedynie, chcąc zacząć zmierzać w stronę posiadłości. Pozostawało mu jednak poczekać aż Tiberius dokończy swoje sprawy z właścicielem księgarni. W oczekiwaniu na to spoglądał na tarczę wiszącego na ścianie zegara. Po pięciu minutach zaczynał rozważać wyjście na zewnątrz po to aby zapalić kolejnego papierosa. Podczas zmierzania do interesującej ich posiadłości zamierzał słuchać i czasem coś dodać od siebie, jak tylko uzna to za stosowne. Tak jak Mulcibera, interesowały go szczegóły dotyczące tej posiadłości. — Jak na razie nie mam, proszę kontynuować. — Poinformował tamtego mężczyznę. Jeśli przyjdzie mu do głowy jakieś pytanie, to je zada. Na razie postanowił się zamienić w słuch. Wykorzystywanie niewielkiej stajni będą musieli rozważyć, jeśli zdecydują się na zakup. Ogród będzie trzeba doprowadzić do porządku a niektóre pomieszczenia odpowiednio wyposażyć, jeśli faktycznie staną się właścicielami posiadłości. Biblioteka wydawała mu się być atutem tej posiadłości. Decyzji o nabyciu posiadłości nie można było podejmować pochopnie i sam wolał rozważać to w zaciszu gabinetu z szklanicą whisky w jednej dłoni oraz z papierosem w drugiej. Typowo wiejska droga nie zrobiła na nim przyzwoitego wrażenia - jest i zawsze będzie miastowym. Oczywiście, dla dobra słusznej sprawy, był gotów pójść na pewne ustępstwa. — Robercie, otrzymałem... nagłe wezwanie i muszę stawić się w pracy, dodatkowy dyżur. Sam rozumiesz. Dalsze oględziny posiadłości będziesz musiał dokończyć beze mnie. O zakupie porozmawiamy następnego dnia. — Zwrócił się do swojego towarzysza z ciężkim westchnięciem po odebraniu komunikatu za pośrednictwem Fal. Spędził już cały dzień w pracy i teraz dowiedział się, że będzie musiał spędzić całą noc. Po informowaniu Mulcibera, sięgnął po swoją różdżkę i się teleportował. Koniec sesji
|