Secrets of London
[10.07.72, Rzym] Nić Widmo - Clare (Alanna) & Patrick - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Poza schematem (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29)
+--- Dział: Reszta świata i wszechświata (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=26)
+--- Wątek: [10.07.72, Rzym] Nić Widmo - Clare (Alanna) & Patrick (/showthread.php?tid=2777)



[10.07.72, Rzym] Nić Widmo - Clare (Alanna) & Patrick - Patrick Steward - 24.02.2024

Lato we Włoszech w niczym nie przypominało lata w Wielkiej Brytanii. Tu żar lał się z nieba i wystarczyło zaledwie kilka godzin na słońcu, by skóra Patricka zaczęła nabierać opalenizny. Szedł przez Via del Corso trzymając Clare za rękę. Wyglądał jak przeciętny turysta: poza sięgającymi kolan spodenkami, lnianą koszulą i sandałami, miał na sobie również męski słomkowy kapelusz oraz okulary przeciwsłoneczne.
- Zobacz, tam wyżej są schody hiszpańskie – rzucił miękko do towarzyszącej mu kobiety.
Ale w tej chwili nie byli tutaj po to, aby zwiedzać. Zamiast więc wspinać się po nich, skręcili w prawo, w jedną z bocznych, wąskich rzymskich uliczek. Jak znaczna ich większość, również i ta wyłożona była dużymi, nieforemnymi kamieniami. Ściany mijanych kamienic były żółtawe, im dalej od głównej ulicy, tym biedniejsze i mniej porządne się wydawały. W powietrzu unosiła się niezbyt przyjemna woń rozkładających się śmieci mieszająca się z zapachami przygotowywanego w jednym z mieszkań na piętrze obiadu. Okna, zwłaszcza te wyżej, były pootwierane na oścież i słyszeli dobiegające ze środka dźwięki telewizorów i radioodbiorników. Między kamienicami rozwieszono sznury na pranie. Zwykła mugolska ulica, jedna z tych mniej turystycznych w najbardziej turystycznym mieście na świecie. Dla czarodziei jednak, zwłaszcza tych interesujących się modą, była dość znacząca. Jeśli tylko znało się odpowiedni adres i wiedziało, którego z pulchnych cherubinków nad wejściem do jednej z kamienic należało połaskotać, wchodziło się do Domu Mody Rinaldich. Catalina, na ślubie której Patrick znalazł się zupełnym przypadkiem, namówiła go, by po stroje na wesele jej siostry (tu już otrzymał bardzo oficjalne zaproszenie) wybrali się właśnie w to miejsce. Lorenzo Rinaldi może i był dziwakiem, ale przy tym pozostawał niezwykle utalentowanym projektantem i wspaniałym krawcem.
Kimże był więc Steward, żeby oponować przed takimi rekomendacjami? Chciał zresztą zrobić przyjemność Clare i kupić jej piękną sukienkę.
- No dobra, to chyba tutaj – wymruczał. Zbliżył się do wejścia i popatrzył krytycznie na rzeźby baraszkujących nad wejściem cherubinków. Wreszcie sięgnął ku temu najbardziej pulchnemu i połaskotał jego podwójny podbródek. Aniołek zachichotał, zadął w swoją wyrzeźbioną trąbkę a brzydkie drewniane wejście do kamienicy przemieniło się w złote, misternie rzeźbione drzwi. – Tak, to na pewno tutaj – powiedział głośniej, tym razem posyłając Clare zadowolony z siebie uśmieszek.
Pchnął je i mogli wejść do środka. Wnętrze powitało ich niepokojącą ciszą. Tak, wyglądało pewnie dokładnie tak, jak powinna wyglądać pracownia krawiectwa utalentowanego projektanta mody, ale jakby brakowało tu życia? Podłoga była wyłożona marmurowymi płytkami w biało-czarną szachownicę. Sufit podpierały jasne kolumny ze złotym ornamentem akantowym. W przeszklonych gablotkach wystawiono kilka najbardziej udanych ubrań projektanta. Wśród nich wyróżniała się misternie utkana sukienka z trenem z pawich piór i inna z wielowarstwowego błyszczącego szarego tiulu. Patrick wierzył na słowo, że były przejawem haute couture, bo nawet według jego malkontenctwa wydawały się niezwykle trudne i pracochłonne w wykonaniu. Z tego, co powiedziała Catalina, Lorenzo Rinaldi tworzył tylko ubrania szyte na miarę, indywidualnie dobrane do każdego klienta.
- Przepraszam, czy ktoś tutaj jest? – zawołał Patrick, mijając kilka kolejnych przeszkolnych wystaw. Dopiero idąc zauważył, że każda z nich poza projektem ubrania, miała również tabliczkę informującą, dla kogo została wykonana i na jaką okazję.
Usłyszeli pośpieszne zbieganie po schodach i po chwili ich oczom ukazała się przestraszona młoda dziewczyna, najwyraźniej jakaś asystentka albo inna pracownica. Posłała im pełne zdenerwowania spojrzenie.
- Och, pan Lorenzo Rinaldi nie będzie mógł państwa przyjąć – powiedziała całkiem zgrabną angielszczyzną.
- Dlaczego?
- Zasłabł w swoim gabinecie i umarł dzisiejszego poranka – wyjaśniła. Mimo, że wyglądała na typową Włoszkę (czarne włosy, ciemne oczy i śniada karnacja), była blada jak ściana. Najwidoczniej to ona znalazła martwego projektanta. – Przepraszam, muszę państwa prosić o opuszczenie domu mody. Powinnam jak najszybciej wezwać egzorcystę.
- Egzorcystę? – Patrick posłał spanikowane spojrzenie Clare. Przez kilka sekund zaczęło mu się wydawać, że dziewczyna ich przejrzała i domyśliła się, że towarzysząca mu kobieta była opętańcem.
Tajemnica wyjaśniła się zaledwie parę sekund później, gdy za plecami Włoszki pojawiła się półprzezroczysta widmowa postać ekstrawagancko ubranego mężczyzny.
- Już ci powiedziałem Angelico, że nie odejdę póki nie stworzę dzieła mojego życia – powiedział głośno i wyraźnie.


RE: [10.07.72, Rzym] Nić Widmo - Clare (Alanna) & Patrick - Alanna Carrow - 09.03.2024

Włochy były zgoła odmiennym krajem niż te, w których zdarzyło jej się przebywać. Aczkolwiek kryło się w tym coś ironicznego - wcześniej uciekała w ten sposób przed małżeństwem, a jednak, koniec końców, do niego doszło; teraz zaś... nie można powiedzieć, że sama sobie nie ściągnęła tego na głowę. Ale gdyby tak cofnąć czas? Może pewne elementy uległyby zmianie, ale efekt: zdecydowanie nie.
  Zatem i po raz kolejny pan Harris nie uległby ciężkiemu wypadkowi ani też pani Harris nie zostałaby zmuszona do postąpienia w sposób, który zapewne nigdy nie przyszedłby jej na myśl. Zatem nadal byłaby poszukiwana przez śmierciożerców i nadal musiałaby się kryć... tak, zdecydowanie było w tym coś ironicznego. Co przekraczała granicę, to głównym celem nie było zwiedzanie świata, ale tak naprawdę ucieczka.
  Choć tym razem jednocześnie było inaczej - bo ten, dla którego biło jej serce, znajdował się u jej boku...
  ... i naprawdę, patrząc na nich, zapewne nikt nie mógłby stwierdzić, że skrywają mroczne sekrety. Ot, para ewidentnie zakochanych w sobie turystów, którzy wybrali się na wakacyjny odpoczynek. Tylko tyle i aż tyle.
  - Och... aż się proszą, żeby tam wejść - westchnęła z pewnym podziwem. Nic dziwnego; wyglądały naprawdę imponująco - ... wrócimy tu później? - spytała, poprawiając ciut przekrzywiony kapelusz. Zwiewny materiał jasnej sukienki plątał się między nogami, w rytm kroków. Bo i owszem, teraz zmierzali zupełnie gdzie indziej, w całkiem innym niż zwiedzanie celu, ale... dlaczego nie? Dlaczego nie stworzyć nowych wspomnień, póki mieli na to szansę...? Zacisnęła mocniej palce na dłoni mężczyzny, gdy zagłębili się w rzymskie uliczki. Okolica zdecydowanie nie należała do najciekawszej, jak również nie zaliczała się raczej do grona tych, które byłyby przemierzane przez zwyczajnych zwiedzających. Tyle że szukali jednak konkretnego adresu, a ten krył się właśnie w miejscu, gdzie niewielu by go szukało...
  - Na pewno? Coś dziwnie tu cicho... - odparła tuż po tym, jak posłała Patrickowi uśmiech z gatunku "jestem z ciebie dumna"; bo stwierdzić, że coś działa, to jedno, a ujrzeć wielkie pustki każące zastanowić się jeszcze raz, czy na pewno trafili, to drugie - ... prawie jak w muzeum - mruknęła jeszcze ciszej. Płytki, kolumny, gabloty - niczym wystawa dotycząca mody. Ale nawet muzeum miewało w sobie więcej życia...
  ... nie, chyba ich tu nie odnaleziono i nie trafili prosto w pułapkę...? Ale cała ta sytuacja naprawdę prosiła się o natychmiastowy odwrót na z góry upatrzone pozycje!
  Rzuciła Stewardowi zaniepokojone spojrzenie; tego rodzaju odgłos kroków jednak nie brzmiał na atak, ale wciąć, te pustki... i w końcu sam wyraz twarzy dziewczyny, która im się ukazała.
  Umarł.
  Tak po prostu wziął i umarł - choć też, oczywiście, trudno go za to winić, bo mimo wszystko śmierć to nieodłączna część życia i trudno przewidzieć, kiedy Pani z Kosą zdecyduje się przyjść i przeprowadzić duszę do Limbo. Mogło to być z samego rana, w łóżku, na ulicy, przed czy nawet w trakcie pracy!
  - Egzo... ale... - zacięła się, przenosząc spojrzenie pomiędzy Patrickiem a kobietą. To nie miało najmniejszego sensu - zasłabł, trudno, ale...
  ... och, może jednak właśnie miało. I głównie z tego powodu ostatecznie nie dokończyła tego, co miała na myśli.
  Niedokończone sprawy miały różne oblicza. I różną drogę obierały dusze, żeby domknąć, co musiały, aby ostatecznie móc zaznać spokoju.
  - Może nie trzeba podejmować aż tak drastycznych kroków? - zasugerowała, nieco wręcz nieśmiało. Słowa mistrza dawały pewną podpowiedź... a że widmo egzorcysty dla niej samej bynajmniej nie było przyjemne, to co dopiero można powiedzieć o w pełni duchu? - Panie Rinaldi? - zwróciła się bezpośrednio do półprzejrzystej zjawy, jednocześnie ściskając dłoń Patricka. Jakby sugerowała, żeby się nie wtrącał...? - Czyli obiecuje pan, że odejdzie, jeśli stworzy dzieło swojego życia? - w zasadzie to już nie-życia, ale niegrzecznie o tym wspominać; jak by to brzmiało: ale to jest już niemożliwe, więc idź pan sobie, zanim zostaniesz wyegzorcyzmowany, bo żeś martwy i nie będzie to dzieło życia! - Myśli pan, że mógłby tego dokonać właśnie teraz...? - bo inaczej biedna Angelica albo zejdzie na zawał, albo faktycznie zdąży wezwać egzorcystę...