![]() |
[13.09.69] Bicycle - Wersja do druku +- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl) +-- Dział: Poza schematem (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29) +--- Dział: Retrospekcje i sny (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=25) +--- Wątek: [13.09.69] Bicycle (/showthread.php?tid=2832) |
[13.09.69] Bicycle - Millie Moody - 29.02.2024 adnotacja moderatora
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Piszę, więc jestem czerwiec 1969
w drodze do Paryża Klub podróżniczy "Cutty Sark" był lansiarskim gównem zapewniającym elitom dobre samopoczucie. Tak przynajmniej uważała Mildred Moody, która prawie w ogóle nie używała swojego pełnego imienia i zdecydowanie daleko było jej do elit. Ale należała do klubu, bo uwielbiała podróżować, przemieszczać się i doświadczać, a co bogatsi filantropii gwarantowali takim przegrywom życiowym wspaniałym brygadzistkom, pracownikom niższego ministerialnego szczebla atrakcje takie jak ta. To nie była daleka podróż, ledwie do Paryża, ale od TYGODNI za Milles chodziły naleśniki. A umówmy się – nie ma lepszych naleśników niż te Paryskie. Dlatego jak pojawiła się opcja, nie czekała długo. Z jedną bardzo skromną walizką niestety niemagiczną wrzuconą na dach powozu, zasiadła sobie w liniach powietrznych sponsorowanych przez Milejdi Chuj-Jej-W-Dupę-In-A-Funny-Way i zajęła sobie miejsce przodem do kierunku jazdy. Ubrana podróżniczo, w dopasowane zielone spodnie z nogawkami wpuszczonymi w wysokie cholewy czarnych skórzanych oficerek, do tego luźna biała koszula ciasno opięta przy tułowiu dopasowaną kamizelką z filuterną falbanką udającą, że kobieta ma jakiekolwiek biodra. Uszy i palce błyszczały złotem, na szyi zaś lśniła pojedyncza obrączka na łańcuszku. Pod ukrytą w skórzanej mitence ręce miała trzonek swojej miotły Iskry. Drewno lśniło lekko błękitnawym poblaskiem run. Miotła gwarantowała niewidzialność dosiadającej ją wiedźmie i och, to był najlepszy prezent na zakończenie Hogwartu, jaki mogła sobie wymarzyć. Londyński świt był tak samo beznadziejnie zszarzało-dżdżysty jak zawsze. Już myślała, że pojedzie sama. A jednak... [inny avek]https://64.media.tumblr.com/6a0ce947652fef065a3ab49b54f53ab3/b65bdaf9192c798f-55/s500x750/6a90dded3c47651881949948a1eee7dd8b9aa059.jpg[/inny avek] RE: [czerwiec 1964] I got peckish! - Bard Beedle - 02.03.2024 13.09.1969
poprawiam datę Może i wycieczka do Paryża to nie było wiele, ale i tak cieszyła wizja wyrwania się na chwilę z londyńskiego zaduchu i to gdzieś stosownie daleko. Daleko i jednocześnie dostatecznie blisko, żeby nie robiło to problemów na wielu płaszczyznach. Co więcej, będzie mógł się przy okazji rozejrzeć, choć ciężko to nazwać profitem osobistym. Feliciana często przez ostatnie dni kusiło, by zaznaczyć, że może nie mieć czasu sprawdzić, co w Sekwanie pływa albo się topi, ale jakoś nie znalazł na to ani okazji, ani odpowiedniego argumentu, więc pozostał z tym niewygodnym "no dobra" aż do teraz, a teraz już nie było odwrotu. Cóż, może faktycznie będzie się nudził. Nie planował towarzystwa w podróży, o czym mogła świadczyć książka w jego rękach, kiedy wsiadał do powozu. Ubrany był wygodnie. Proste, czarne buty. Ciemno brązowe spodnie nie przylegały za bardzo do ciała, kamizelka w tym samym kolorze miała kilka poręcznych kieszeni, pod nią widniała kremowo-biała koszula. Taki idealny odcień, który można na ulicy zakurzyć i nie będzie tego widać. Do jednej z kieszeni wpadał łańcuszek od zegarka, gdzieś pod ubraniem zapewne kryła się różdżka. Walizka, również całkiem zwyczajna, wylądowała na górze, koło drugiego bagażu. — Dzień dobry... — rzucił, siadając naprzeciwko i przez moment rozważając, na ile to możliwe, że kobieta nie jest tu za sprawą Cutty Sark. Ale chyba kiedyś ją widział, tak przelotnie. — Chyba... nie mieliśmy okazji? Felician Hollow — przedstawił się, przez sekundę chcąc wyciągnąć do niej rękę, ale dostatecznie szybko zdał sobie sprawę, że to ona powinna to zrobić pierwsza, więc poprzestał na ściskaniu książki z rysunkiem czaszki owitej w aksamity na okładce i tytułem "Le Fantôme de l’Opéra". RE: [czerwiec 1964] I got peckish! - Millie Moody - 05.03.2024 Kobieta siedzała rozwalona, jakby wypiła niezłą ilość ognistej whisky w angielskim pubie i obecnie myliła jej się ława z łóżkiem. Przez moment zdawało się, że w ogóle nie zamierza podnieść swojej ukrytej w dopasowanych spodniach kościstej dupy, ale przejechała językiem po zębach, jakby rozważając dostępne możliwości zachowań i ostatecznie podciągnęła się by zrobić miejsce drugiej osobie. – Milles– rzuciła męskim imieniem, jakby było to coś absolutnie najnormalniejszego na świecie, nie kłopocząc się z dorzuceniem nazwiska do kompletu. Ziewnęła przeciągle, podrapała się po bladej szyi. – Też do Paryża, czy gdzieś dalej? W ogóle jesteś nowy co? Nie widziałam Cię wcześniej. – klub nie miał regularnych spotkań, a jednak klubowicze siłą rzeczy spotykali się od czasu do czasu na wspólnych wyprawach. Ostateczni chodziło o sprawną organizację i pomoc w niezbędnych formalnościach. Milles, podobnie jak w policji tak i tutaj, nigdy nie wspinała się po drabienie. Jej ambicja leżała spróchniała odłogiem gdzieś w okolicach ścieków wpadających do Tamizy. A jednak zboczenie zawodowe nakazywało zapamiętywanie twarzy. Tak nominalnie, chociaż. – Czym się zajmujesz? – wypaliła od razu dziobiąc sobie paznokcie, cała swoją postawą sugerując że ma go w dupie, a jednak najwidoczniej potrzebowała mielić ozorem, skoro już był w otoczeniu ktoś, kto chciał słuchać. Butem przysunęła do siebie miotłę, żeby przypadkiem jej słodka kochanka nie dotykała obcego chłopa choćby pojedynczą witką. [inny avek]https://64.media.tumblr.com/6a0ce947652fef065a3ab49b54f53ab3/b65bdaf9192c798f-55/s500x750/6a90dded3c47651881949948a1eee7dd8b9aa059.jpg[/inny avek] RE: [czerwiec 1969] I got peckish! - Bard Beedle - 13.03.2024 Nawet gdyby nie przesunęła się ani trochę, a na to się właśnie zapowiadało, to pewnie nic by z tym nie zrobił. Nie lubił się narzucać, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało. Chociaż jeśli odpowiednio długo wkurzał go ten stan rzeczy, to pewnie by się w końcu odezwał. W mniej lub bardziej przemyślany sposób, pewnie wynikłaby z tego jakaś niemiła wymiana zdań i cisza na resztę podróży, ale trudno. Przynajmniej wtedy cisza ta miałaby pełną rację bytu i nikt nie byłby nią zdziwiony. Nikt by się nie zastanawiał, dlaczego druga osoba się nie odzywa, nie snułby głupich domysłów, z których potem wynikały jeszcze głupsze rzeczy. Ale nic z tego się nie wydarzyło, bo kobieta postanowiła zrobić mu miejsce. Usiadł tak, by nie zająć zaś zbyt wiele dla siebie, chociaż pewnie z czasem się to zmieni. Długa podróż rozleniwia człowieka, nawet jeśli chodzi o siedzenie prosto. — Milles... — powtórzył trochę tak, jakby chciał zapytać, ale pytanie nie padło, a on z lekka skinął głową, przyjmując do wiadomości fakty takie, jakie były. Ciekawie brzmiało to imię. Nie był pewien, czy jest uniwersalne, nigdy specjalnie go to nie interesowało, więc może faktycznie. Sądził, że zajmie się sobą już za chwilę, kiedy kobieta zrobi to samo, tylko pierwsza, ale nie. Zadała pytanie. Całkiem sporo pytań, które pospiesznie notował w głowie, by żadnego nie pominąć. — Chyba się mijaliśmy po prostu... Dołączyłem do Cutty jakiś rok temu... — Zerknął na książkę w swoich rękach. — I właściwie tak, też do Paryża. Lubię Francję, wydaje się taka... swobodna. — Nie był pewien, czy to jest to słowo, którego chciał użyć, nawet zmarszczył lekko brwi, ale żadnego lepszego nie znalazł. I padło kolejne pytanie. — Jestem łowcą, poluję na magiczne stworzenia... To znaczy, zwykle ich nie zabijamy, źle to zabrzmiało, ale no. — Wzruszył ramionami i zerknął za okno. — Zwykle wystarczy je przesiedlić. — Nienawidził opowiadać o pracy. Ani o sobie. Ani w ogóle opowiadać, myśli mknęły wtedy znacznie szybciej niż potrafił je ułożyć, a zdania wydawały się jakieś nieskładne i z dziurawym kontekstem, który tylko on ogarniał. RE: [czerwiec 1969] I got peckish! - Millie Moody - 19.03.2024 [inny avek]https://64.media.tumblr.com/6a0ce947652fef065a3ab49b54f53ab3/b65bdaf9192c798f-55/s500x750/6a90dded3c47651881949948a1eee7dd8b9aa059.jpg[/inny avek] – Rok temu? To wiele tłumaczy. Ale wiesz, lepiej późno niż wcale, a latanie ze Starkami, to jedna z najlepszych decyzji, jaką JA podjęłam. Ta cała papierologia... gdybym miała zajmować się tym sama, to z pewnością musiałabym zadowalać się swoimi własnymi, przypalonymi tworami. – odpowiedziała mu bardzo bezpośrednio, nie zauważając lub celowo ignorując jego niezręczność i wycofanie. Byli klubowiczami, to prawie jak rodzina. – Najbardziej mnie jara fakt, że za dwa, trzy miesiące organizują jakiś większy wylot do Tunezji. Zawsze chciałam pojeździć na tamtejszych pustynnych robakach, choć ponoć to atrakcja przewidziana za dodatkową opłatą i nie wiem, czy nie przepierdole na to swoich wszystkich oszczędności... – westchnęła ciężko, niepomna na to, że te wszystkie oszczędności regularnie wydawała na mniej imponujące rzeczy, jak na przykład fajki. A skoro o fajkach mowa... Karoca drgnęła i bez woźnicy wzniosła się nad uliczki magicznego Londynu. Kamuflaż zadziałał bez pudła, jak zawsze, a Mills zaraz po tym jak wzlecieli, wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni srebrzystą papierośnicę, z magicznym grawerunkiem przedstawiającym wichurę na morzu. Co pewien czas, w zwolnionym tempie z głęboko żłobionych chmur wychynał w zwolnionym tempie piorun nękający wzburzone fale. Za każdym razem jego kształt był inny. W środku znajdowało się dwanaście ciaśniutko wepchniętych, profesjonalnie skręconych papierosów. Jeden z nich wetknęła sobie między wargi, a potem wyciągnęła dłoń z papierośnicą ku Felicianowi w niemej propozycji. – Łapanie futrzaków brzmi jak zajebiście fajna robota. Ostatnio w ogóle zamarzył mi się świergotnik w domu, taki zieloniutki mały wytrzeszcz. Potrzebuję ich piór do kilku przepisów a są w ciul drogie. Ogarnąłbyś mi takiego? – zapytała, skupiając się na odpalanym papierosie. Brzmiała lekko i niezobowiązująco, nie wiedząc albo udając, że nie wie, że ptaki te były obecnie w okresie lęgowym a magiczni ustawodawy pracowali nad tym by ochrona nad gatunkiem rozciągała się na cały rok. Stąd ceny piór podskoczyły do góry w ostatnim czasie tak bardzo, ale przecież jeśli zależy Ci tylko na piórach, to możesz o tym nie wiedzieć, prawda? RE: [czerwiec 1969] I got peckish! - Felician Hollow - 26.03.2024 Zerknął na nią pod koniec pierwszej wypowiedzi. Nie żeby nie słuchał, ale to dopiero ostatnie słowa przykuły jego większą uwagę i zmusiły do oderwania wzroku od okna, gdzie wciąż zerkał. — Przypalonymi tworami? — zagadnął, nie bardzo umiejąc rozszyfrować, co dokładnie chodziło jej po głowie. Co można było spalić w transporcie? Albo dokumentach? Pomijając same dokumenty, ale wtedy daleko by nie zawędrowała. Ale piromancja miała odejść na dalszy plan na rzecz Tunezji. Felician poprawił się nieco na siedzeniu i wpatrzył w nią uważniej, bo to już zdecydowanie było interesujące. Chyba ominęła go ta nowinka, ale miał ostatnimi dniami sporo pracy, to nie było nic dziwnego. — A, możliwe... ale brzmi tak, jakby była warta sporych pieniędzy. I ich przepierdolenia — odparł, samemu zastanawiając się, czy mogłoby go stać na coś takiego. Może miałby tylko jedną taką okazję w życiu, to też warto wziąć pod uwagę. Dalekie wyjazdy nie zdarzały się bardzo często, a szkoda. Kto wie, gdzie będzie za pół roku i co będzie robić. Ruszyli z miejsca, a ziemia powoli oddaliła się od okiennej szyby. To zawsze było wyjątkowe uczucie, chociaż znacznie milsze wraz z chłodem wiatru na twarzy i we włosach. Zerknął znowu na Millie, kiedy wyciągała papierosa. Sam również nie omieszkał się poczęstować, dziękując niemym skinięciem głową. Wsunął go między zęby i sięgnął po zapalniczkę, której fikuśny kształt przypominał zwiniętego w kłębek chińskiego smoka, a w trzymanej przezeń kuli kłębiły się iluzoryczne płomienie. — Świergotnik? — Z lekka uniósł brew. — Wiesz, że od ich głosu można oszaleć? Dosłownie, postradać zmysły... i trzeba mieć licencję... I osobiście uważam, że wyglądają dziwacznie, jak odwrócona gruszka. — Odłożył książkę na bok i zaciągnął się papierosem. Oczywiście orientował się w prawie ochrony i polowań, było podstawą jego zawodu, ale chwilowo pominął tę kwestię. — Nie myślisz, że opieka będzie równie droga? — zapytał zaraz, zerkając na nią z zaciekawieniem. RE: [13.09.69] Bicycle - Millie Moody - 10.07.2024 [inny avek]https://64.media.tumblr.com/6a0ce947652fef065a3ab49b54f53ab3/b65bdaf9192c798f-55/s500x750/6a90dded3c47651881949948a1eee7dd8b9aa059.jpg[/inny avek] – No naleśnikami oczywiście, załamałbyś się, jakbyś musiał ich kiedykolwiek spróbować, serio nie polecam. – zaśmiała się gardłowo, jak skrzek jakiejś wrony czy kruka, po czym mocno, zachłannie zaciągnęła się papierosem. – W Paryżu mają najlepsze naleśniki, nie mam pojęcia jak oni to kurwa robią. Są złociste, wcale nie tłuste, miękkie, ale sprężyste i te ich sosiki... jakieś tam trzepane żółtka ucierane z cukrem na parze z ekstraktem z wanilii i chuj wie czego jeszcze... Uwielbiam. Z tego całego mitu, że Paryż ocieka seksem, to powiem Ci, że z seksu we Francji najlepsze są właśnie naleśniki.– polecała Miles Mogłabym Pisać Przewodniki Moody. – Licencja, srencja, jeśli zna się odpowiednich ludzi, to nie jest przecież problem. Moja matka hodowała te fantastyczne ptaki i była absolutnie najnormalniejszą osobą jaką znałam. Znam haczyki na to, aby ich utrzymanie nie było takie drogie, jak mówią hodowcy. To jest skok na kasę te wszystkie wydumane karmy, odżywki... W naturze taki świergotniczek żre robaczki świętojańskie i ogarnia. – kłamała bez najmniejszego zająknięcia, odtwarzając sploty słów, które niejednokrotnie słyszała w takich sprawach o zadręczanie magicznych stworzeń. Nielegalne hodowle to nie były jej ulubione case'y, więc przełożeni bardzo chętnie próbowali ją ukarać delegowaniem do nich właśnie. Ech praca praca... niby wolne, a jednak ciężko było zapomnieć o tym, że jest się bumowcem. – Lecisz do Paryża zapolować? Na pannę czy jakiś fajny okaz? Słyszałam, że w Notre Dame zagnieździły się dwuogonie nietoperze żywiące się ludzką krwią. To prawda? Nabierali prędkości i wysokości, co w ogóle nie odbijało się na samopoczuciu kobiety. Wręcz przeciwnie, palcami głaskała ciemne, wypolerowane drewno miotły, jakby walczyła z coraz bardziej oczywistą pokusą... W sumie jak to się stało, że tak bardzo kochała wysokość? Może zazdrościła animagom, konkretnie tym którzy mogli zmusić swoje ręce by pokryły się piórami, którzy bezkarnie mogli swoje ciało wzbić w powietrze i chłonąć to... chłonąć bezkresną, nieograniczoną wolność, nieskończony horyzont, prrzestrzenie ograniczone tylko energetycznym zapasem i ewentualnie pogodą, choć o tej teraz nie myślała, nie kiedy wznosili się w magicznej karocy. Straciła zainteresowanie nieznajomym mężczyzną. Był ładny, choć jego zblazowane oczy nie wzbudzały w jej udach mrowienia, nie tak jak myśl o tym, że w każdej chwili, w każdym jednym momencie mogła podjąć decyzje tym, by otworzyć drzwi. Te nosiły normalnie zabezpieczenia (zwlaszcza w kontekście ewentualnego transportu podpitych czarodziei, na cóż zaniżać średnią umieralność?), niemniej jednak Millie pięściła gałkę będącą dla niej obecnie jedyną blokadą, ostatnią linią do przekroczenia. Zaklęcie ochronne zdjęła nim Felician pojawił się na miejscu. Biła się z myślami jeszcze kilka chwil. Pod nimi rozciagaly sie połacie przestrzeni mugolskich, nie byloby czasu by rzucać na siebie i miałaby problemy, gdyby rak po prostu wypadła z karocy. Ale juz za moment powinna pojawić się linia brzegowa, już za chwile kanał La Manche... –Mmmm wiesz co? Zaraz wrócę. – powiedziala nagle i jednym szarpnieciem zaburzajacym zasady aerodynamiki wewnątrz karocy, otworzyła drzwi, po czym zabierając miotłę skoczyła. Skoczyła głową w dół. Przez moment pikowała, rozmyślając o tajemniczym nożowniku, który ledwie miesiąc temu pozbawił ją wszelkich włosów, ale pozostawił w sercu dziwną zadrę, sprawiającą, że mimo wszystko nie chciała zamachnąć się na swoje życie. W końcu obiecali sobie odejść razem, gdzieś kiedyś, w Ameryce, skacząc z klifu. To było trochę jak ten skok, tylko chłopiec nie ten, więc dziś, dziś wyjątkowo miotła. A kiedyś kto wie, może ten cały spadochron, czymkolwiek był? Trudno się oddychało, w głowie jej się kręciło, a biała bluzka łopotała dziko z myślami ulatującymi, z bólem, który pozostawał gdzieś za nią białą rozłożystą smugą. W końcu zacisnęła dłoń mocniej na miotle i dźwignęła siłą mięśni wychudzone ciało. Była leciutka, nie miała do szarpnięcia tak wiele. Udami ciasno objęła trzonek miotły, całym tułowiem przylgnęła do niej i wprasowała się w drzewiec jak za starych, dobrych szkolnych czasów. Drewno zatrzeszczało, magiczne iskry poleciały, gdy poderwała się znów w górę, zahaczając o falującą, słoną wodę witkami swojego ulubionego środka transportu. Jej głośny śmiech poderwał ptaki, a pierś wypełniała się wolą życia i przetrwania, teraz, kiedy zatańczyła znów na granicy, kiedy cale dzieliły ją od rozbicia sobie czaszki, utopienia się, czy dowolnie innej tragedii, która mogła się wydarzyć. Śmiała się otwarcie, celebrując życie, a głowa pozostała cudownie pusta. Chociaż nie... wciąż był w niej apetyt na naleśniki. Musiała teraz gonić się z magicznym powozem, żeby przed kontrolą dokumentów być znów w karocy. To brzmiało jak wyzwanie, które adekwatnie zaostrzy apetyt. Bladą, pochudłą twarz wykrzywił uśmiech napompowany adrenaliną. – No to ruszaj maleńka – szepnęła do miotły, która w tej relacji nie miała niestety prawa sprzeciwu, po czym obie pognały za tropem ich poprzedniego środka transportu. Postać opuszcza sesję
[inny avek]https://64.media.tumblr.com/6a0ce947652fef065a3ab49b54f53ab3/b65bdaf9192c798f-55/s500x750/6a90dded3c47651881949948a1eee7dd8b9aa059.jpg[/inny avek]
|