![]() |
[19.06.1972] I don't feel so empty anymore | Umbriel, Rodolphus - Wersja do druku +- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl) +-- Dział: Scena główna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=5) +--- Dział: Ulica Śmiertelnego Nokturnu (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=21) +---- Dział: Podziemne Ścieżki (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=49) +---- Wątek: [19.06.1972] I don't feel so empty anymore | Umbriel, Rodolphus (/showthread.php?tid=2887) |
[19.06.1972] I don't feel so empty anymore | Umbriel, Rodolphus - Rodolphus Lestrange - 12.03.2024 adnotacja moderatora
Rozliczono - Rodolphus Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I [inny avek]https://i.pinimg.com/736x/d2/74/96/d27496d4c5fa1090abc2743e57f0fde4.jpg[/inny avek] I'm swimming through the scars of time
I crawl myself out So I don't end up so hopeless anymore 19.06.1972
Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, a jego częścią. Nieodłącznym elementem jestestwa, przyjmującym różne formy. Raz spokojna, kojąca, a innym razem nieprzewidywalna, brutalna. Za każdym jednak razem jest obecna, mniej lub bardziej, w życiu każdego. Idąc przez Nokturn, kierując się do Podziemnych Ścieżek, nie rozmyślał o tym bardziej, niż zwykle. Życie bywało przewrotne, jednak jego koniec zawsze był stały: śmierć. Czy właśnie na jej spotkanie szedł teraz, stawiając równe, długie kroki? Pozwalając, by zmienione magią jasne pukle wysmykiwały się spod kiepsko nałożonego żelu Potterów i opadały na twarz, osłoniętą przed blaskiem wschodzącego księżyca rondem kapelusza? Nie lubił tej wersji siebie. Zmienionej, innej. Nienaturalnej dla siebie, ale zmieniającej wygląd tak, by nie wzbudzać podejrzeń. Do przejścia miał zaledwie kilka metrów, lecz czuł na plecach ciężar spojrzenia. Jednego, być może dwóch. Będąc tutaj nie dało się tego uniknąć. Wścibskie oczy wwiercały się w ubranie, starały się dojrzeć jak najwięcej charakterystycznych szczegółów. Tak na wszelki wypadek. Pięć charakterystycznych stuknięć, każde w innym odstępie czasowym. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Drzwi nawet nie skrzypnęły, gdy między nimi a framugą powstała szpara - na tyle duża, by wszędobylskie niebieskie oko mogło łypnąć na blondyna. Na tyle niewielka, by nie mógł się przez nią przesmyknąć nawet szczur. Kilka sekund, poprzedzonych mocnymi uderzeniami serca, by w końcu szczelina powiększyła się, a Lestrange mógł wejść do środka na umówione spotkanie. Nienawidził układania się ze szczurami, lecz niekiedy sytuacja tego wymagała. W kieszeni skórzanej kurtki ciążyły mu monety, będące zapłatą za coś o niebo cenniejszego od każdego złota na tym świecie. Informacje - potęga w każdych czasach. Układy, wiadomości, plotki. Coś, co zwykle się zaniedbywało, machało ręką bo przecież najlepiej było samemu się dowiedzieć prawdy. Lecz, jak to zwykle bywało, prawda leżała gdzieś pośrodku. Nigdy nie idealnie, zawsze trochę bardziej w prawo lub w lewo. - Zadziwiająco punktualny - głos, jak na szczura przystało, miał piskliwy, nieprzyjemny. Wwiercał się przez uszy prosto do mózgu, powodował automatyczne wykrzywianie się twarzy w obrzydzeniu. Wrażenie potęgował smród, wydobywający się ze słoika z wodą, przerobionego na popielniczkę. Mogła mieć co najmniej tydzień. W całym pomieszczeniu było siwo od dymu. W środku była tylko ich dwójka. Wysoki na prawie dwa metry blondyn o szczupłej sylwetce, odziany w czerń. Naprzeciwko niższy szatyn, z kilkudniowym zarostem, o błękitnych jasnych oczach, z petem w gębie. Miał przygarbione ramiona i wychudzone ciało. Jego policzek przecinała bardzo stara, różowa blizna. Zdawał się nie wyczuwać smrodu fajek, przetrawionego alkoholu i jeszcze czegoś, czego Lestrange nie chciał identyfikować w tej chwili. Tak samo jak nie chciał siadać na krześle przy stoliku, które wskazał mu mężczyzna. Powietrze można było kroić nożem ale nawet stąd widział, że gdyby usiadł - nie wstałby już. Przykleiłby się do od lat niewycieranego siedziska i został tu na wieki. Widział dwie pary drzwi, zamknięte na głucho, pewnie prowadzące w głąb budynku. W tym pomieszczeniu, które być może kiedyś mogłoby zostać nazwane salonem, znajdował się kwadratowy stolik, dwa krzesła, kanapa z brudnymi, zmiętymi kocami i ubraniami. Komoda i regał, na którym nie było książek, a jakieś pudełka. Kartonowe, postrzępione. Nie było tu kominka, nie było otwartej przestrzeni. Nie było obrazów, chyba że za takie można było uznać pożółkłe plamy na ścianach. Nie odezwał się, w odpowiedzi machnął ręką. Kapelusza również nie ściągnął. Odwracał uwagę od zmrużonych oczu, nieprzyzwyczajonych do takich warunków. Nie palił, nie przebywał w otoczeniu palących - jego oczy odrobinę się zaczerwieniły z chwilą, gdy tu wszedł. Normalnie kazałby mu otworzyć okno, ale nie chciał ryzykować, że ktoś ich usłyszy. W zasadzie nie robił nic oficjalnie nielegalnego, lecz na pewno pozostającego w odcieniach szarości. Szarości bardziej intensywnej od dymu, który spowijał niewielkie pomieszczenie. Zastanawiało go to, czy ludzie naprawdę tak żyli. Brakowało tylko współlokatorów, pławiących się we własnych rzygowinach i moczu. - Masz? - nie musiał specjalnie udawać, głos miał dzisiaj i tak zachrypnięty. Gdy szczur skinął twierdząco głową, Lestrange zrobił dwa kroki. Twarz mężczyzny faktycznie przypominała szczura. Być może przez ten nierówny zarost, którego clue stanowiły dziwne, rzadkie wąsiki nad górą wargą - a być może przez żółte zęby, które teraz zostały odsłonięte w uśmiechu. Merlinie, nie chciał zostawać tu dłużej, niż to było konieczne. Chciał odebrać informację, skrytą w kopercie, którą szczurek właśnie wyciągał z komody w głębi pomieszczenia, a potem wyjść i teleportować się stąd w pizdu. Zmyć z siebie oblepiający ciało smród Nokturnu, poczekać w spokoju aż włosy wrócą do normalnego wyglądu. Zrzucić te niewygodne łachy, wbić się z powrotem w śnieżnobiałą koszulę. Nalać świeżej wody do czystej szklanki i po prostu pogapić się w ścianę. RE: [19.06.1972] I don't feel so empty anymore | Umbriel, Rodolphus - Umbriel Degenhardt - 26.03.2024 Degenhardt zdawał sobie sprawę z tego, że dla większości znanych mu osób, znalezienie się w sytuacji, do jakiej doprowadził swoimi działaniami, było wisienką na torcie absolutnej porażki. Posiadanie na sobie listu gończego miało permanentnie uniemożliwić mu egzystowanie w sferach, w jakich obracał się przez ostatnich dziesięć lat, a jego małżeństwo posypało się jak domek z kart, bo relacja oparta na wspieraniu się dwójki artystów nie miała racji bytu w rzeczywistości, w jakiej jedna ze stron nie mogła ot tak przebywać w przestrzeni publicznej. W oczach innych był skończony, nie ulegało to żadnej wątpliwości. W oczach własnych zakończył właśnie etap będący początkiem czegoś większego - od zawsze brodził nogami w ciemności, ale dopiero teraz miał zanurzyć się w niej całkowicie i rozłożyć czarne, wronie skrzydła. Chciał siać postrach. Chciał stać się siewcą śmierci tych zatęchłych korytarzy pełnych martwego powietrza. Ani z potrzeby władzy, ani z potrzeby mocy. Gdzieś miał wszelkie wartości wyznawane przez bandę szaleńców, do których miał dołączyć kiedy tylko Lestrange go sprawdzi. Wszystko to, co robił, było częścią wielkiego przedstawienia. Degenhardtowi chodziło o sztukę. Dla tej sztuki potrafił poświęcić wiele, tak samo jak i potrafił wiele się nauczyć. Poznał zawiłości Ścieżek, pojął, w jaki sposób decydowano się na wpuszczenie lub nie do dziury takiej jak ta. Nie znał żadnego kodu, ale czaił się w ciemności już długo, a muzyczny słuch pozwolił mu wyczuć rytm stuknięć. Rodolphus o tym nie wiedział, ale przychodząc tego dnia do informatora, przypieczętował wyrok, jaki kilka dni temu wydał na niego Louvain. Idiota miał zniknąć i zniknie z tego świata właśnie dzisiaj. Nie mógł do końca przewidzieć tego, co stanie się w środku, więc powinien to pewnie przemyśleć nieco lepiej, ale... Czyżby jednak i jego sięgnęła frustracja, od której był gotów na popełnienie błędu? Zakładając, że osoby w środku zechcą uratować mu życie, będzie zmuszony do stoczenia potyczki z kilkoma czarodziejami naraz, a nawet głębokie wprawienie w urokach nie gwarantowało tutaj sukcesu. A jednak - seria stuknięć, w wyznaczonym rytmie, kilkanaście bardzo długich sekund oczekiwania, a później... później trzeba było działać szybko. Kiedy ktoś spodziewa się zemsty za swoje działania, widząc martwe, błękitne oczy czyhającego na jego bezpieczeństwo muzyka, nie będzie przecież stał przy drzwiach i czekał, aż ten zrobi swoje. Degenhardt musiał więc wykonać jednocześnie dwa ruchy. Pierwszy, w swoim przekonaniu ważniejszy - osoba, która mu otworzyła, oberwała rzuconym w nią zaklęciem. [roll=PO] Robił sobie nadzieję, że będzie to właśnie szczurek, którego chciał złapać i zadusić za zdradę, jakiej się dopuścił. Ofiara uroku miała wycofać się na kilka kroków i zatoczyć na podłogę, odpływając myślami w inne miejsce, tak żeby oderwać ją od rzeczywistości. Drugi ruch - na wszelki wypadek - wcisnął pomiędzy drzwi i framugę metalowy ścisk stolarski (kompletnie przypadkowy przedmiot, ale wytrzymały - lepszy niż drewno, które mogło pęknąć i chcąc zablokować gwałtowne ich zamknięcie, skończyłby ze zgniecioną ręką lub stopą). Dobrze wiedział, że będzie musiał dostać się do środka na siłę, a powstrzymać go przed tym mogło tak wiele rzeczy - chociażby dobrze zamontowany, zabezpieczony rygiel. Ale tego rygla nie było, a ten imbecyl naprawdę był tym, który zareagował na pukanie i wstał - Degenhardt nie zawahał się więc i widząc, że zaklęcie się udało, wszedł do środka gwałtownym ruchem, zupełnie jakby musiał się przez tę szparę przecisnąć, a wcale nie musiał. Napiął się, ze wciąż uniesioną różdżką, stawiając nie do końca ostrożne kroki po lepkiej posadzce. - Nawet nie ważcie się ruszać - powiedział, z pełną świadomością (a nawet dumą), że mordę miał na tyle rozpoznawalną (szczególnie odkąd wykleili ją poza Ministerstwem), żeby wszyscy mogli skojarzyć, kim był i po co tu przyszedł. - To bardzo delikatna sprawa pomiędzy naszą dwójką - skłamał. Bo pewnie by go olał zupełnie, gdyby Lestrange nie kazał go usunąć. Co prawda miał to zrobić przy okazji, ale przy okazji mieszkał bardzo blisko, odkąd nie mógł pokazywać się na powierzchni i miał bardzo, bardzo dużo czasu na nudną obserwację. Stagnacja źle działała na jego wyobraźnię. Jak miałby być kreatywny w takich warunkach...? Potrzebował coś... poczuć. wiadomość pozafabularna Korzystam ze znajomości półświatka, muzyki, zastraszania (przewagi), mam powyżej oczekiwań w urokach. ![]() RE: [19.06.1972] I don't feel so empty anymore | Umbriel, Rodolphus - Rodolphus Lestrange - 13.04.2024 [inny avek]https://i.pinimg.com/736x/d2/74/96/d27496d4c5fa1090abc2743e57f0fde4.jpg[/inny avek] Mimo podobnej aparycji i tego samego nazwiska, Rodolphus nie był z Louvainem blisko. Łączyły ich więzy krwi i wspólna sprawa, lecz nie można było powiedzieć, żeby stali ramię w ramię każdego dnia. Oboje mieli inne podejście do życia, inaczej postrzegali świat i inaczej się zachowywali. Louvain był z kompletnie innej bajki - to młodszy z kuzynów zachowywał się tak, jakby był pretendentem do miana Króla Kija W Dupie. Nie pił, nie palił. Nie brał nic, ku rozpaczy bliźniaczki swojego kuzyna, Loretty. Był... Nudny. Do porzygu nudny, nieciekawy, bezbarwny. A przynajmniej tak go postrzegano zarówno w rodzinie, jak i w najbliższym otoczeniu. Czy ktokolwiek wiedział, że Lestrange był tu, teraz, w miejscu takim jak to? Wątpliwe. Jeżeli chodzi o charakter, można było przyrównać go do leniwego kota. Gdy już wychodził zza pieca, podążał własnymi ścieżkami. Pilnował tylko sobie znanych interesów i dbał tylko o nie, chociaż jego życie było splątane z wieloma innymi osobami, szczególnie po tym, co stało się niespełna trzy dni temu. Przysięga wieczysta, którą złożył, nie ciążyła w sposób fizyczny. W psychiczny... Czy postępowałby inaczej, gdyby jej nie miał? Nie, raczej nie. Stanowiła w jego opinii zbędne zabezpieczenie, ale skoro pan chciał, pies szczekał. Czy jakoś tak. Nie wiedział, że Louvain wydał na jego informatora wyrok. Ba, nie wiedział, że w ogóle zdawał sobie sprawę z istnienia takiej męty. To był szczur, mały okruch na wielkiej mapie planów i powiązań. Być może młodszy Lestrange sam planował go unicestwić, gdy dostanie to, czego chciał. Być może - bo nie doszedł do etapu, w którym mógł zdecydować. Nie było mu to dane, bo jego rozważania przerwało pukanie. Szczur zawahał się, zmrużył oczy. Łypnął podejrzliwie na chłopaka, który przed nim stał. Nie wiedział, kim był: Rodolphus zadbał o zmianę wyglądu lecz nie w taki sposób, w jaki by chciał. Nie był w stanie zmienić swojej twarzy, mógł zmieniać wyłącznie aparycję innych osób. Nie był w stanie ukryć młodego wieku, chociaż poważny wyraz twarzy i sposób mówienia oraz poruszania się sprawiały, że ludzie brali go za o kilka lat starszego. Mimo to młodość wciąż tkwiła w jego rysach twarzy, przez co można mu było nie ufać. Młodzi popełniali błędy. Szczur wyglądał tak, jakby właśnie przyszło mu to do głowy. - Mówiłeś komuś? - zapytał, mrużąc podejrzliwie ślepia. Lestrange nawet na to nie odpowiedział: wsunął dłoń w wewnętrzną kieszeń kurtki, by zacisnąć palce na rękojeści różdżki. To wystarczało za odpowiedź. Szczur podszedł do drzwi, bo przecież wybrzmiał umówiony kod. Rodolphus przeszedł na bok, zgrzytając zębami, gdy koperta, którą miał dostać, została schowana do kieszeni. Nie, nie schowana - została tam wciśnięta, zmięta jak odpad. Coś, na co czekał, zostało potraktowane jakby było tylko śmieciem. Nie lubił tego: wolał, gdy otaczał go porządek, a każdy szczegół miał swoje miejsce i był idealny. Tak jak idealnie wygładzona, czysta kartka. Czujne, jasne oczy Lestrange'a obserwowały Szczurka, który podszedł do drzwi i przekręcił klucz w zamku. Zdjął łańcuch, który dodatkowo zabezpieczał drzwi. Nie zdążył otworzyć ust, by powiedzieć mu, że nie powinien tego robić. Szczurek zatoczył się i odsunął, sprawiając, że Degenhardt nie miał absolutnie żadnego problemu z tym, żeby wejść do środka. Czy poczuł strach? Nie. Czy rozpoznał Umbriela? Owszem. Wciąż miał wyciągniętą różdżkę, którą miał wycelowaną w mężczyznę. Nie wykonał jednak żadnego ruchu, który miałby sugerować, że planuje go zaatakować. Nie był idiotą, a że pracował w Ministerstwie, a jego sprawa odbiła się echem zaledwie dzień wcześniej, bo 18 czerwca 72 roku, to wiedział tyle, ile powinien. Postawiono go w stan oskarżenia, lecz wcześniej już rozpłynął się w powietrzu. Był poszukiwany, nie zdziwiło go więc, że znalazł się na Ścieżkach. Zdziwiło go jednak to, że znalazł się dokładnie w tym samym miejscu i w tym samym czasie. Nie dał po sobie tego jednak poznać. Przeciwnie: kącik ust Rodolphusa drgnął w czymś na kształt uśmiechu. Umbriela mogło uderzyć podobieństwo rysów twarzy do Louvaina - chociaż przed nim stał blondyn, to jednak podobieństwa nie dało się ukryć. - Chyba musisz poczekać na swoją kolej - powiedział, a rękę z różdżką wciąż trzymał nieruchomo. Nie spuszczał z Umbriela wzroku. Co tu robił upadły artysta? Szczurek mu podpadł? Nie, w sumie go to nie interesowało. Dla niego liczyła się tylko koperta, którą ten pajac schował do kieszeni, zamiast mu ją po prostu dać. RE: [19.06.1972] I don't feel so empty anymore | Umbriel, Rodolphus - Umbriel Degenhardt - 20.04.2024 Degenhardt rzucił chłodnym spojrzeniem na opadającego w dół mężczyznę. Fleja. Podłoga była brudna nie tylko w miejscu, w którym podeszwy butów kleiły mu się jak do lepu na muchy, ale i w tym, w którym upadła jego przyszła ofiara. Beznadziejna, brzydka śmierć - w kałuży czegoś rozlanego, znając szczęście takich ludzi... potencjalnie alkoholu lub szczyn. Mało poetyckie. Nieco nudne. Słyszał dźwięki. Ciężkie, nieprzyjemne dźwięki niosące ze sobą zarówno widmo śmierci, jak i wiszącą tu w powietrzu beznadziejność - coś niby dało się z tego utkać, ale nic dobrego, nic przynoszącego pełnię twórczej satysfakcji... Ani to nie było potworne, ani prawdziwie, niezaprzeczalnie brudne. Gdyby chciał napisać brudną piosenkę, napisałby ją tak brudną, aby od jej dźwięków na plecach wszystkich wokół jeżył się każdy włosek. Napisałby piosenkę podsumowującą życie wszystkich na Ścieżkach - hymn ciasnych, zatęchłych korytarzy i martwego powietrza katakumb, beznadziejności ludzi, którzy utknęli tak głęboko, nie mieli już wyjścia, spędzali całe dni pod powierzchnią i zapomnieli, jak wygląda słońce. Ten jeden idiota, co zapomniał założyć rygiel, leżący teraz bezwładnie na deskach, odpływający w niebyt - choćby i go tu zarżnął jak świnię i wytarł jego krwią wszystkie ściany, nie stworzy z tego dzieła sztuki, a więc doczekał się pierwszego, zwyczajnego morderstwa. Nie miało przynieść mu nic, żadnej dobrej nuty. Zdenerwowało to Umbriela na tyle, aby wpierw chciał odgonić Lestrange'a jak upierdliwą muchę bzyczącą mu nad uchem kiedy on był zajęty przeżywaniem czegoś na zupełnie innym poziomie egzystencjalnym. Potrzebował więcej, ale nie mogła mu dać tego żadna słowna ani czarodziejska potyczka. Nie wiedział, gdzie i jak tego szukać. - Kolejka do tego obsrańca została zamknięta w chwili, w której postanowił być wtyką Brygady. Teraz już na pewno wyglądało to jak osobista zemsta na kimś, kto sprzedał detale o jego działaniach Ministerstwu. To była jakaś nowość - odkrycie w sobie, że było mu całkowicie obojętne, co ci ludzie sobie o nim myśleli. Jeżeli chcieli go mieć za potwora żądnego zemsty niech tak będzie, ale miał cień nadziei, że za rok lub dwa oprócz bycia kimś podejrzanie jak na pianistę wprawionym w sztuce zabijania, będą go mieli również za kogoś skrajnie popierdolonego, zdolnego do poświęcenia wszystkiego w imię sztuki, od której zbiera im się na wymioty. W jego głowie czasami wciąż rozbrzmiewały słowa jego matki, że nie musi słuchać ojca i może zostać każdym. Kim tylko zechce. Wydziedziczyli go za chęć zostania dyrygentem i pobierania nauk w brytyjskich szkołach muzycznych. Ciekawe co powiedzieliby o tym, jak zgrabnie udało mu się wpleść czarnomagiczne ciągoty Degenhardtów w sztukę, której Inola i Friedrich nie potrafili zrozumieć. Niespodzianka? Wielkimi krokami mógł zbliżać się dzień, w jakim dotrze do nich, że mogli być z syna bardzo dumni. - W ciągu trzech następnych minut zamierzam go zadusić, a później przybić go gwoździami do tej ściany - powiedział bardzo spokojnie, nie drgnąwszy nawet. Opowiadał o tym jak trochę tak, jakby przekazywał komuś informację w urzędzie - musi pan wysłać to pismo w ciągu pięciu dni roboczych, albo my wyślemy do pana wezwanie do zapłaty. - I tak jak mu coś powiesz, to się co najwyżej oślini - zauważył, na chwilę jeszcze przerzucając spojrzenie chłodnych tęczówek z Rodolphusa na szczura. A później do niego wrócił i... nie, nie zwrócił uwagi na podobieństwo w rysach twarzy. Zresztą, nawet gdyby to zrobił, ta informacja nie była mu do niczego potrzebna. RE: [19.06.1972] I don't feel so empty anymore | Umbriel, Rodolphus - Rodolphus Lestrange - 25.04.2024 [inny avek]https://i.pinimg.com/736x/d2/74/96/d27496d4c5fa1090abc2743e57f0fde4.jpg[/inny avek] Lestrange cmoknął z niezadowoleniem, a dźwięk ten niósł w sobie małą nutę irytacji. Wtyka Brygady... Jasnostalowe oczy spoczęły na leżącym na brudnej, lepiącej się podłodze szczurku. Mimo iż tego nie wiedział, to na jego twarzy nie odbiło się nic poza zniesmaczeniem. Prawdziwym obrzydzeniem, gdy dotarło do niego, jak blisko potknięcia był. Co prawda w teorii nie robił nic nielegalnego i odpowiednio się zabezpieczył, więc ryzyko było minimalne - lecz sam fakt, że ta gnida zataiła przed nim tak ważną informację, wywoływał złość. Mimo że daleko jej było do tej krwistoczerwonej chmury, mgły która nagle potrafiła opaść na jego mózg i sprawić, że ciało działało odruchowo, nastawione wyłącznie na chaos i niszczenie, ale wciąż ta złość była wyczuwalna. Drażniła jego nerwy, wprawiała mięśnie w drżenie. Nie planował go zabijać, bo nie miał takiej potrzeby. Co prawda Rodolphusowi ogromnie daleko było do altruisty, a chłopak mimo młodego wieku zabijał dla samego zabijania, ale z reguły wolał nie zostawiać po sobie bałaganu. Teraz plany uległy zmianie - nowe informacje rozjaśniły nieco mrok, spowijający tajemniczą teraźniejszość szczurka. - Rozczarowujące - powiedział w końcu, odrobinę opuszczając różdżkę - zaledwie o kilka milimetrów. Wyraz obrzydzenia na jego twarzy złagodniał nieco, jasne włosy pod kapeluszem poruszyły się, gdy Lestrange lekko przekrzywił głowę. W jego oczach błysnęła iskra szaleństwa. I tej złości, która smyrała mózg w taki sposób, że wiedział, że nieprzyjemne uczucie nie minie, dopóki szczurek nie wyda ostatniego tchnienia. - Nie krępuj się więc. Uśmiech, który posłał Umbrielowi, nie sięgał oczu. Był szeroki, ale chłodny. Bezemocjonalny, chociaż być może odrobinę perwersyjny. Rodolphus nie zamierzał się ruszać z miejsca, najwyraźniej uznając zapowiedź Degenhardta jako zaproszenie do zabawy. Nie miał zamiaru wchodzić mu w drogę, ale potrzebował listu, który spoczywał zmięty w kieszeni szczurka. Nie tylko nie zamierzał odpuścić, ale również zamierzał doskonale się bawić, pojąc chorą żądzę zemsty na brudasie, który postanowił rzucać brygadzistom ochłapy, strzępki informacji o... Kimkolwiek. Nie interesowało go, kogo wsypał - sam fakt, że do tego doszło, był urągający jakiejkolwiek przyzwoitości. Bo przecież nawet najgorsze męty Nokturnu ją miały. RE: [19.06.1972] I don't feel so empty anymore | Umbriel, Rodolphus - Umbriel Degenhardt - 12.05.2024 Degenhardt nie zastanawiał się głęboko nad tym, dlaczego wszyscy zebrani tu czarodzieje spojrzeli na niego z grozą i tak łatwo uwierzyli w jego wersję wydarzeń. Siła przebicia związana z tym, że nie miał już żadnego głębszego powodu do tego typu kłamstw? Czy zwyczajnie pojednał ich jego niesamowity urok osobisty? Szczerze mówiąc - w tej chwili w chuju to miał. Musiał ogarnąć się z zaduszeniem go, zanim ten się ocknie i zacznie sprawiać mu jeszcze większe problemy, niż donosząc o jego działaniach do Ministerstwa. Halo, Degenhardt miał żonę, mógłby się powstrzymać. Dzieci co prawda nie miał, bo oboje z Lavinią już dawno zatracili się w szaleństwie, żeby myśleć o sprowadzeniu na ten świat potomków, ale przecież nawet o bezdzietną żonę dbać było trzeba? Mógłby mu to wygarnąć, jak koledze po fachu, skoro go teraz oficjalnie zatrudniono do bycia potworem tak jak i inne dusze tułające się po Ścieżkach, ale to by przecież znaczyło, że jego egzystencja miała jakiekolwiek znaczenie. Obecną inspiracją Degenhardta było obdzieranie śmierci z jej wyniosłości - żadnych pompatycznych gestów, wznoszących słów. Podobała mu się wizja uciszenia kogoś w środku zdania. Niedokończone historie. Życie urwane nagle, chociaż nie tego oczekiwałeś. Nic pięknego. Nudny, nic nie znaczący szczur mógł się w to wpisać swoją nudą i nie znaczeniem niczego. Byłby najnudniejszą i najmniej znaczącą ze wszystkiego nut. To przecież przerażało w odejściu najbardziej, tak? Bycie zapomnianym. - Zamierzasz stać tu i na to patrzeć? Cóż... - Zastanowił się chwilę, zbliżając się do leżącego mężczyzny, żeby podnieść go za fraki. Pozostała dwójka najwyraźniej nie zamierzała się w to mieszać, ale Degenhardt wiedział, że prędzej czy później dowie się o tym Fontaine. - Nie obchodzi mnie to. - Miał w sobie tyle chaotyczności aby zaryzykować to, czy Lestrange zechce zatrzymać go w trakcie. Opuścił różdżkę w dół - Oto twoje przedstawienie. - Nudne podniesienie kogoś tylko po to, żeby zacisnąć palce na jego twarzy i szyi. Zatkać nos i usta jedną z dłoni, drugą ułożyć dla pewności kilkanaście centymetrów niżej. Naparł na niego resztą ciała, przyciskając na wpół przytomnego jegomościa do blatu drewnianego, syfiastego barku, aż wreszcie przestał się wierzgać i mógł opuścić go na podłogę. To było tak krótkie, pozbawione jakichkolwiek emocji, niegodne błysków w oku Rodolphusa, że aż bezsensowne. On jednak w tym bezsensie właśnie doszukiwał się tych kilku dźwięków, jakie wydobędą się dzisiaj z jego fortepianu. Ludzie, o których nikt nie będzie pamiętał. To byłoby skrajnie nietrafione, gdyby jego odejście wiązało się z czymkolwiek więcej niż westchnieniem, kiedy musiał dźwignąć go do góry, ale przecież nie będzie się nad nim pochylał. Zatrzymał się w swoich działaniach na moment. Czy przyszła ta chwila inspiracji...? RE: [19.06.1972] I don't feel so empty anymore | Umbriel, Rodolphus - Rodolphus Lestrange - 19.05.2024 [inny avek]https://i.pinimg.com/736x/d2/74/96/d27496d4c5fa1090abc2743e57f0fde4.jpg[/inny avek] Kącik jego ust drgnął w odpowiedzi na pytanie mężczyzny. Bo przecież mógłby nonszalancko chwycić krzesło za oparcie i podsunąć je sobie, by zająć idealne miejsce w pierwszym rzędzie. By mógł obserwować spektakl, który się przed nim rozgrywał. Makabryczny, powykręcany - ale tak samo makabryczne i powykręcane były te krzesła, a na dodatek ich siedziska zapewne lepiły się od czegoś, o czym teraz myśleć nie chciał. Bo gdyby dopuścił do siebie tę myśl, tę półprzezroczystą niteczkę rozsądku, to musiałby po prostu się stąd teleportować, a potem rozebrać do naga i spalić absolutnie wszystko, co miał na sobie. A przecież nie mógł, bo w jego szafie brakowało ubrań na takie okazje. Nie obchodzi mnie to. A jednak obchodziło, skoro zaraz potem padły słowa o przedstawieniu. Drugi kącik dołączył do tego pierwszego, a w tym uśmiechu, którym Lestrange obdarzył już nie Umbriela, a szczurka, czaiło się coś leniwie drapieżnego. Czy chciał mu przerywać? Absolutnie. Czy chciał z czystej, perwersyjnej ciekawości patrzeć na to, w jaki sposób Degenhardt poradzi sobie z wtyką, którą odkrył wcześniej niż inni? Ależ tak. Cichy jęk, zaledwie muśnięcie strun głosowych, które wprawiło w ruch powietrze, wydobywając ledwo słyszalny odgłos z krtani, która zaraz zadrżała, gdy palce Umbriela zacisnęły się na gardle. Nos, usta, w ogóle wizja dotykania szczurka była dla obecnie-blondyna wizją tak abstrakcyjną, że nie mógł się powstrzymać przed delikatnym przekrzywieniem głowy. Jego źrenice się rozszerzyły w nienaturalnej ekstazie, gdy ciało nieznanego mężczyzny przylgnęło do brudnego blatu barku. Mebel jęknął, protestując przed tak brutalnym wykorzystaniem go niezgodnie z przeznaczeniem. Lecz czy naprawdę tak było? Ile scen widziało to drewno? Ilu morderstw było świadkiem, ile tajemnic skrywały szczeliny między deskami? Jedno było pewne: na pewno im tego nie zdradzi. Nie zdradzi im tego drewno, nie zdradzi Lestrange, nie zdradzi Umbriel i nie zdradzi nikt. Włącznie z wiotczejącym ciałem mężczyzny zwanego szczurkiem. Zadziwiające jak trafne było powiedzenie, że życie ucieka z ciała. To było niemal namacalne: to, że zlepek kości, ścięgien i mięsa po prostu staje się płynny, bezwładny, podtrzymywany zaledwie cienką skórą. Na własne oczy widział, jak ciało, które kiedyś było człowiekiem, staje się workiem krwi i wnętrzności. Bez otoczki krzyków, jęków, posoki wylewającej się z rozciętych ran. To było coś zupełnie innego, co sam praktykował. Coś... Odświeżającego. Jednak głuchy dźwięk, towarzyszący upadającemu bezwładnemu ciału, był już boleśnie znajomy. Sprawił, że tak prostacka, pozbawiona finezji śmierć, się dopełniła, czyniąc ją jedną z wielu. Nikt o nim nie będzie pamiętał, nikt pewnie nie wiedział, jak się nazywał. Czy szczurek w ogóle miał matkę, która zdecydowała się do niego mówić jego prawdziwym imieniem, czy podrzuciła go na śmietnik, gdy tylko opuścił jej wnętrze, i nie przejmowała się czymś tak wyniosłym, jak nazewnictwo? Całe przedstawienie było tak prostacko prymitywne, że aż... Inspirujące. Tak, to było dokładnie to słowo, którego szukał. Ale jeżeli Umbriel oczekiwał oklasków, to nie padły one ze strony Rodolphusa. Ten stał, z opuszczoną już różdżką, i przyglądał się całej scenie w milczeniu. Milczeniu, które kiedyś musiało zostać przerwane. - Pozwolisz? - ton głosu miał, wbrew wszystkiemu co tu się właśnie odjebało, miękki, niemalże przyjazny. I gdyby nie fakt, że przecież właśnie z lubością obserwował jak nienazwana męta z Nokturnu wydaje ostatnie tchnienie, to być może ktokolwiek mógłby się na to nabrać. On chciał jednak w tej chwili tylko tego, żeby Degenhardt się odsunął, a on - mógł z obrzydzeniem sięgnąć do kieszeni ubrania szczurka w poszukiwaniu listu. RE: [19.06.1972] I don't feel so empty anymore | Umbriel, Rodolphus - Umbriel Degenhardt - 01.08.2024 Degenhardt chciałby uczynić z tego widowisko godne podziwu. Był stale głodny cudzej uwagi, ale tej uwagi nie można było zdobywać czymkolwiek - żeby przyniosło mu to prawdziwą satysfakcję, swoim pierwszym i największym fanem musiał być on sam, cudze uznanie i ciekawość nie wystarczały - masy zachwycały się czymkolwiek, co wyrywało ludzi z okowów codzienności i związanej z nią nudy. On nie chciał tworzyć czegokolwiek - w jego dziełach wybrzmiewać miał geniusz. Z tej śmierci nie dało się wykrzesać geniuszu i musiał przyznać samemu sobie, że powoli zaczynał rozumieć problem. To była sprawa zbyt prywatna, w dodatku usunął z tego świata kogoś, kogo śmierci spodziewał się absolutnie każdy. Nie posiadało to tragizmu ani żadnego poziomu trudności, po pomieszczeniu nie poniósł się nawet piekący w nozdrza smród czarnej magii. To nie była jego porażka, po prostu... to przestało mu wystarczać. Potrzebował więcej, na tej drodze nie dało się zwolnić ani zatrzymać - ta ciemność chciała pożreć go w całości i ściągała go w tym kierunku pewnymi ruchami swoich oślizgłych rąk. Ten głód właśnie stał się myślą, jaką spróbował zaszczepić w kilku nutach, jakie zagrały mu w głowie. Niedosyt... tak, wieczny niedosyt. Głód, jakiego nie dało się powstrzymać. Rozczarowanie kiedy wreszcie spróbujesz czegoś, a to okazuje się niewystarczające. O tym nigdy nie pisał. Rodolphus przerywający mu tok myślenia, przy którym nucił układającą się w głowie melodię, został przez niego przyrównany do irytującej, brzęczącej muchy. Dopiero po chwili patrzenia na zwłoki, do Szweda w ogóle dotarło, co Lestrange do niego mówi - wtedy właśnie niemrawo skinął głową, bo co go obchodziły jakieś listy? Jemu samemu niczym już nie można było zaszkodzić, każdy inny interesował go tak jak zeszłoroczny śnieg. Degenhardt odsunął się na krok, odpalając przy tym papierosa - ostatecznie i tak pomieszczenie, w którym się znajdowali, zacznie cuchnąć spalenizną. Nie potrzebował do tego ani grama niegodziwych czarów. Kiedy Lestrange skończył go przeszukiwać, niewiele myśląc, zabrał się do pracy zapowiedzianej wcześniej, to jest... wyciągnął z kieszeni gwoździe i wyłożył je na blacie, a następnie wykształtował sobie młotek, a może raczej (patrząc na kształt) pobijak. Nie zamierzał opuścić tego mieszkania, aż ten nie zawiśnie krzyżem na ścianie - potrzebowal dać jemu podobnym jasny sygnał o swojej obecności na Ścieżkach i zamierzał uczynić to z przytupem. - Mówił ci ktoś kiedyś, że wyglądasz na jebniętego? - Zapytał, zanim Lestrange oddalił się razem z kopertą. - Uśmiechać się w takiej sytuacji, jak jakiś psychopata... - I faktycznie, uderzając pobijakiem w gwoździa, Degenhardt, jak na poczciwego czarodzieja przystało, zachował grobową minę. RE: [19.06.1972] I don't feel so empty anymore | Umbriel, Rodolphus - Rodolphus Lestrange - 02.08.2024 [inny avek]https://i.pinimg.com/736x/d2/74/96/d27496d4c5fa1090abc2743e57f0fde4.jpg[/inny avek] Z tej śmierci nie dało się wykrzesać geniuszu - być może to była prawda. Być może ostatnie tchnienie, wydane przez osobę zwaną szczurkiem, nie można było nazwać godną śmiercią. Ale było w tym coś na tyle oczyszczającego, na tyle prostego, że warto było się nad tym pochylić, zatrzymać i zastanowić przez dłuższą chwilę. Ktoś kiedyś mu powiedział (w końcu pochodził z rodziny, która parała się eliksirami i uzdrowicielstwem), że każda śmierć jest taka sama. Czy to był ojciec? A może babka? A może żadne z nich, tylko jedna z wielu "cioć", które miały o wiele bardziej miękkie serca, niż jego własna rodzina? Czy jednak to była prawda? Smród Nokturnu, Podziemnych Ścieżek, smród czarnej magii i śmierci - wszystko to zlewało się w jedną, zacapioną woń, która drażniła nozdrza. Za chwilę truchło zostanie wyniesione, być może spalone: a być może rzucą je na pożarcie szczurom. Czy taka śmierć była taka sama jak ojca gromadki dzieci, które całe życie był dla nich wzorem? Czy ta śmierć była taka sama jak śmierć matki, która oddała swoje życie przy porodzie, stanąwszy przed dylematem: ja czy dziecko? Czy każda śmierć naprawdę była taka sama? Nawet finisz był, o zgrozo, inny. Bo czy ktoś będzie opłakiwać nienazwanego zwanego Szczurkiem? Gdy tylko Umbriel się odsunął, robiąc mu miejsce, Lestrange podszedł ostrożnie i ze wspomnianym obrzydzeniem odsłonił klapę czegoś, co BYĆ MOŻE kiedyś można było uznać za marynarkę. Skrzywił się widocznie, nawet tego nie ukrywając. Zupełnie tak, jakby Degenhardt roztaczał wokół siebie aurę, odzierającą z masek i kłamstw. A być może nie czuł w ogóle potrzeby, by to ukrywać? Kim by był, gdyby teraz nagle odetchnął i z rozmarzeniem spojrzał na Umbriela? Na pewno większym pajacem, niż na którego pozował. - Jesteś moim pierwszym - odpowiedział bez mrugnięcia okiem, chowając kopertę do kieszeni kurtki. Tej, którą za kilka chwil spali, podobnie jak list, żeby żadne pluskwy czy pchły nie przedostały się do jego mieszkania. Zrobił dwa kroki w tył, a różdżkę schował. Nie była mu już potrzebna. - Nie przeszkadzaj sobie. Chociaż moje serce krwawi na myśl o tym, że tylko nieliczni dowiedzą się o tak pięknym występie. Dodał, przekrzywiając głowę. Jakby na przekór temu, co mówił wcześniej i temu, co mówił Umbriel, Rodolphus uśmiechnął się szeroko, zupełnie nienaturalnie. Odsłaniał zbyt wiele dziąseł, żeby można było uznać to za naturalny uśmiech. No i szaleństwa w oczach nie sposób było ukryć. Mógł się maskować w Ministerstwie. Mógł się maskować w prywatnych rozmowach. Ciężko jednak było się opanować w tak... Nietypowych warunkach. - Cała przyjemność po mojej stronie - rzucił jeszcze, sięgając kapelusza, którego nienawidził z całego serca. A potem ścisnął rękojeść różdżki i teleportował się stąd - gdzieś daleko, ale jeszcze nie do siebie. Powrót do siebie byłby nierozsądny. Koniec sesji
|