![]() |
[05.07.1972] W bocznej alejce | Lucy & Morpheus - Wersja do druku +- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl) +-- Dział: Scena główna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=5) +--- Dział: Ulica Pokątna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=19) +--- Wątek: [05.07.1972] W bocznej alejce | Lucy & Morpheus (/showthread.php?tid=3108) |
[05.07.1972] W bocznej alejce | Lucy & Morpheus - Lucy Longbottom - 13.04.2024 To był piękny letni dzień. Na szczęście lato w Londynie, również tym magicznym, nie było upalne i można się było delektować zapachem ciepłego powietrza, które zawiewał wietrzyk przez okno. Tak jak ostatnio i ten dzień minął Lucy w biurze. Nie było nawet specjalnie dużo do zrobienia. Dzień ciągnął się, aż zegar wybije tą godzinę popołudniu i będzie można opuścić mury Ministerstwa Magii. W życiu Lucy nic się ostatnio nie zmieniało. Przygnębienie po śmierci ojca i poczucie winy robiły swoje. Na dodatek siostra wyjechała i nie wiadomo było kiedy wróci. Jeśli wróci. Ta mieszanka przykrych uczuć knębiła się Lucy w głowie cały czas, kiedy nie zajmowała się pracą i niewiele mogła na to poradzić. Jej charakter dobrej osoby nie pozwalał jej zapomnieć o rzeczach, które się wydarzyły i sprawiał, że ciągle się osądzała. Na szczęście miała wujka, który mógł choć na chwilę ją z tego poczucia wyrwać, bo dzisiaj po pracy umówili się, że pochodzą gdzieś po magicznej części miasta. Wybiła równa godzina i praca na dzisiaj się skończyła. Lucy umówiła się z Morpheusem przy wyjściu z Ministerstwa. Drzwi mijali kolejni czarodzieje i po chwili pojawił się również on. - Miło cię widzieć wujku. – Powitała oczekiwaną osobę Lucy. Właściwie to nie miała niczego do powiedzenia. Dni w posiadłości Longbottomów mijały monotonnie. - Może wybierzemy się w jakieś miejsce, gdzie można spokojnie usiąść przy kawie? – Zaproponowała. I chociaż od czasu śmierci taty nie miała ochoty na długie rozmowy, to wujka zawsze kojarzyła pozytywnie, dlatego chętnie chciała spędzić z nim czas, doceniając, że komuś zależy na jej losie. Udali się gdzieś w kierunku magicznego Londynu. Nie musiała to być ulica Pokątna, gdzie zawsze było gwarno, ale jakaś kawiarenka na uboczu byłaby w sam raz. Lucy chętnie by dała się poprowadzić. Szli mniejszymi alejkami, gdzie swoje sklepy mieli drobni sklepikarze. Lucy kojarzyła, że na sąsiedniej ulicy jest przyjemne miejsce, dlatego zaproponowała, aby skrócili sobie drogę małą uliczką między budynkami. Poszli więc między wysokimi ścianami. Nagle stało się coś dziwnego. W zupełnie zacienionym, wilgotnym zaułku uliczki zza kosza od śmieci zaszła im drogę mała dziewczynka. Lucy zapytała - Co tu robisz dziecko? Gdzie twoi rodzice? RE: [05.07.1972] W bocznej alejce | Lucy & Morpheus - Morpheus Longbottom - 18.04.2024 Morpheus zawsze był w życiu młodszych Longbottomów. Bliżej mu było do nich niż do najstarszego rodzeństwa, więc bardzo często był ich furtką do pierwszych papierosów, łyków ognistej whisky oraz przykrywką, do robienia rzeczy, na które reszta dorosłych nigdy nie wyraziłaby zgody. Z czasem, wraz do dołączenia do Departamentu Tajemnic, stał się nieco bardziej cieniem, nadal jednak uśmiechał się blaskiem słońca i rozkładał dla nich karty, albo po prostu podawał bez słowa parasolkę, pomimo że dzień był słoneczny i nie zapowiadało się na deszcz. Uścisnął Lucy na powitanie. Lubił chodzić gdzieś poza warownię z dzieciakami, natomiast teraz miał wrażenie, że to forma mówienia bratanicy przepraszam. Przepraszam, że mnie nie było, że nie mogłem przewidzieć, co się stanie, że nie mogłem go uratować. Podczas walk na Beltane, Morpheus znajdował się setki mil od Doliny Godryka, w ciepłej Grecji, studiując proroctwa, które już zapewne dawno się wypełniły lub nigdy nie stanowiły prawdy, będąc jedynie mugolskimi majakami pod wpływem narkotyków. Uciekł z Anglii, czując się odrzuconym, nie wiedząc, że starsi bracia po prostu chcieli go chronić. I obawiali się go, w pewnym sensie. W końcu był Niewymownym i mógł okazać się w każdej chwili szaleńcem, którego trzeba zamknąć w Lecznicy Dusz lub, co gorsza, zabić. — Ciebie również. Jak praca? Mocno dała w kość? — zapytał. — Ja stawiam. I może rozłożę nam tarota na to lato, wcześniej nie miałem okazji — zasugerował. Morpheus i Lucy byli do siebie podobni, a idąc pod ramię, łatwo wnioskowało się pokrewieństwo, chociaż zwykle stawiano na sporo starszego brata, niż wujka. Zresztą, Longbottomowie mieli raczej dojrzały typ urody. Nigdy nie powiedziałby, że jest w podobnym wieku do takiego Isaaca Bagshota, czy raczej on w jej wieku. Duma i pewien rodzaj elegancji przemawiał przez sposób, w jaki wyglądali. Wygodne milczenie towarzyszyło im w drodze, spokojna obecność drugiej osoby. Ominął Norę Nory, o tej porze popularna kawiarenka przyjaciółki rodziny była zapchana klientelą, oczywiście dla niej tylko to na zdrowie, ale wolał nieco bardziej kameralną atmosferę miejsc na uboczu, nie aż tak obleganych, jak modne miejsca przy Pokątnej lub Horyzontalnej. Schodząc z głównych arterii miejskich, napotkali dziewczynkę. Obdartą, biedną, kogoś, kto wyglądał jak sierotka ze Ścieżek. — Ja... ja sprzedaję zapałki — powiedziała dziewczynka, odpalając pierwszą o draskę, a płomień jakby zmienił się w mgłę i ujrzeli pierwsze wspomnienie Lucy. RE: [05.07.1972] W bocznej alejce | Lucy & Morpheus - Lucy Longbottom - 12.10.2025 Lucy nie miała pojęcia, że jej wujek nosi w sercu takie myśli. Nigdy nawet przez chwilę nie pomyślałaby, że może mieć do niego żal. W jej oczach Morpheus nigdy nie zawinił – nie mógł przewidzieć tego, co się wydarzy, tak samo jak ona nie mogła zatrzymać losu. Jeśli już ktoś tu zawiódł, to właśnie ona. Była na Beltane. Stała tam i mogła zrobić więcej. Mogła spróbować uratować ojca. Ten ciężar nie dawał jej spokoju. Wujek Morpheus zawsze był dla niej "ucieczką". Lubiła jego podejście do życia i że pozwalał jej na różne rzeczy, na które nie pozwoliliby rodzice. Wokół dziewczynki, która nagle pojawiła się w ciemnym zaułku, panował przenikliwy chłód, jakby nagle przenieśli się w sam środek zimy. Lucy instynktownie objęła się ramionami, jakby w ten sposób mogła powstrzymać to lodowate zimno, które wpełzało pod ubranie i przeszywało do szpiku kości. Kiedy dziecko odpaliło zapałkę, błysk płomienia nie ogrzał niczego – wręcz przeciwnie, Lucy poczuła nagły, ostry ból w głowie, jakby ktoś ścisnął jej czaszkę żelazną obręczą. Świat zawirował. A potem już nie stali w zaułku. Znajdowali się w ciepłej kuchni rodzinnego domu w Dolinie Godryka. Za oknem słońce chyliło się ku zachodowi, rozlewając pomarańczowe światło po starym stole, na którym stały dwie filiżanki herbaty z malinami. Lucy siedziała przy stole naprzeciwko ojca – Dervina Longbottoma. To był ich mały rytuał: po pracy zawsze parzył dla nich herbatę i rozmawiali, choćby przez chwilę, o wszystkim i o niczym. – Wiesz, czasami czuję się… jakby mnie tu wcale nie było – powiedziała wtedy cicho Lucy, bawiąc się łyżeczką. – Jakbym tylko przeszkadzała. – Lucy – ojciec odłożył filiżankę i spojrzał na nią łagodnie, jak zawsze. – Nie pozwól, żeby cudze spojrzenia określały, kim jesteś. Jesteś częścią tej rodziny tak samo jak każdy z nas. A w Ministerstwie? – uśmiechnął się lekko. – Tam też będziesz musiała się tego nauczyć. Zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że nie pasujesz. Ale to nie oni będą ratować ludzi przed czarną magią. Ty będziesz. Te słowa jak zawsze dodały jej otuchy. W oczach ojca była kimś więcej niż aurorką – była kimś, kto ma w sobie siłę, by chronić innych, nawet jeśli sama w to nie wierzyła. – Myślisz, że na Beltane będzie spokojnie? – zapytała po chwili, sięgając po filiżankę. – Czasem mam wrażenie, że ta wojna nigdy się nie skończy. – Nikt nie wie, co przyniesie jutro – odparł spokojnie Dervin. – Ale dopóki stoimy razem, mamy przewagę. I pamiętaj… nie musisz wszystkiego robić sama. Lucy spojrzała wtedy na ojca z troską i czułością. – Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby ciebie zabrakło – wyszeptała, a jej głos zadrżał. Ojciec tylko się uśmiechnął. Ciepło, tak jak zawsze. I chociaż nic nie odpowiedział, w jego spojrzeniu było wszystko: duma, wiara i miłość. To był ich ostatni wspólny wieczór. |