Secrets of London
[Lato 1972, Sad Abbottów] Złota Jabłoń - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Scena poboczna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=6)
+--- Dział: Dolina Godryka (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=23)
+--- Wątek: [Lato 1972, Sad Abbottów] Złota Jabłoń (/showthread.php?tid=3338)

Strony: 1 2 3 4 5 6 7


[Lato 1972, Sad Abbottów] Złota Jabłoń - Mirabella Plunkett - 27.05.2024

adnotacja moderatora
Rozliczono - Rodolphus Lestrange - osiągnięcie Bajarz I
Rozliczono - Nora Figg - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I

10 lipca 1972, późny wieczór




Wystawny namiot w sadzie Abbottów ozdobiony był pływającymi w powietrzu latarenkami i świecami, które rzucały przyjemne, żółte światło na suto zastawione stoły. Półmiski uginały się pod ciężarem prawdziwych rarytasów - fig otoczonych cieniutkimi plastrami boczku, egzotycznych melonów sprowadzanych zza oceanu, okalanych aromatyczną, wędzoną szynką. Nie zabrakło tutaj również świeżo wypiekanego chleba, którego zapach przyjemnie kusił i uderzał w nozdrza, kusząc do skosztowania. Prawdziwym cream de la cream były jednak soczyste jabłka w różnych postaciach - w otoczeniu świeżych owoców i warzyw, w postaci musów czy jabłeczników i szarlotek z kruszonką na wierzchu. To był bankiet, na którym świętowano nie tylko całkowite zaćmienie księżyca (stąd obecność piramidek z szampanem i fontanienek z winem - wydawało się, że jasny, musujący alkohol nie miał końca i napełniał się samoistnie, rzucając odrobinę blasku na ogród), ale przede wszystkim: udane, wcześniejsze zbiory.

Lato zaskoczyło wszystkich - niekoniecznie w tym dobrym sensie. Mało brakowało, a nie zdążyliby zebrać plonów na czas. Wiele owoców trzeba było wyrzucić, ale dzięki doskonałej organizacji Abbottów i pomocy osób z Doliny Godryka udało się zebrać znaczną większość. To właśnie było clue przyjęcia: podziękowanie za pomoc i pracę na rzecz wspólnego dobra. To, co działo się w Kniei Godryka skutecznie odciągało myśli czarodziejów od spraw nie mniej ważnych, takich jak zapewnienie dobrobytu i urodzaju. Abbottowie starali się, by mimo tych trudnych dla całej magicznej społeczności chwil nikt dzisiaj nie czuł zagrożenia i niepokoju. Przy ogrodzeniu, porośniętym pobłyskującym na zielono bluszczem, ustawione były pełne kosze jabłek, przeznaczone dla osób opuszczających teren przyjęcia.

Cicha, przyjemna dla ucha muzyka złożona z magicznych instrumentów uprzyjemniała wspólne rozmowy. Do naturalnie utworzonych grupek czarodziejów starał się podchodzić senior Abbott, sędziwy już mężczyzna, acz w sile wieku. Towarzyszyła mu małżonka - piękna mimo upływu czasu. Czyżby to był wpływ złotych jabłek, o których tyle się plotkowało w Dolinie? Czy to dlatego panny z Abbottów zawsze były tak urodziwe?

Za mniej więcej dwa kwadranse miał się odbyć ostatni toast, w którym Abbottowie mieli oficjalnie podziękować każdemu za pomoc i przybycie, a także ogłosić małą niespodziankę.

♦ Przestrzeń wydarzenia


Namiot - bufet z jedzeniem
Kilka stołów, które uginają się pod ciężarem przeróżnego jedzenia. Kręcą się tam przeróżne osobistości ze świata magicznego: mniej i bardziej znane, wybierając co lepsze smakołyki, których zdaje się nie ubywać.

Namiot - stoły z miejscami siedzącymi
Miejsce dla osób, które nałożyły na talerzyki wybrane potrawy. Zlokalizowane w pewnej odległości od grających instrumentów - idealne miejsce do rozmów i odpoczynku.

Na zewnątrz - fontanna z alkoholem
Jedno z bardziej obleganych i dynamicznych miejsc przy namiocie. Czarodzieje biorą z lewitującej tacy kieliszki i mogą napełnić je winem białym albo czerwonym. Obok zlokalizowana jest piramidka kieliszków do szampana, który leje się strumieniami i wydaje się nie mieć końca.

♦ Zasady


1. Pierwszy tydzień irl jest przeznaczony na nawiązanie interakcji z innymi postaciami i rozmowę. Proszę na górze posta zaznaczyć, gdzie postacie się znajdują, żeby się nie zgubić w przestrzeni.
2.  Podczas tego tygodnia irl (27.05-3.06) nie obowiązuje tutaj kolejka, aczkolwiek prośba o dogadanie się między sobą, żeby zachować płynność rozgrywki i jako-takie ramy czasowe.
3.  Fabularnie ten luźny moment potrwa około 30 minut, pamiętajcie o tym, żeby nie wybiegać za bardzo naprzód.
4.  Jeżeli potrzebna będzie ingerencja MG (np. odegranie NPC) proszę o oznaczenie mnie na końcu posta. Również jeżeli ktoś nie chce być sam postacią, a przyszedł fabularnie na wydarzenie sam i nie chce zaczepiać innych, proszę o oznaczenie mnie z dopiskiem że chce się integrować z NPC, odegram postać niezależną chociaż zachęcam do interakcji z innymi postaciami.
5. Jeśli coś będzie nie tak, coś pominę, coś chcecie poprawić - dajcie znać na priv, chciałabym by każdy się dobrze bawił.



RE: [Lato 1972, Sad Abbottów] Złota Jabłoń - Nora Figg - 27.05.2024

Na zewnątrz - fontanna z alkoholem

Panna Figg była zachwycona sielską atmosferą jaka panowała w sadzie Abbottów. Nie znalazła się tutaj przypadkiem, babcia Lizzy zaprosiła ją na to przyjęcie, w końcu były ze sobą blisko od zawsze, spędziła sporą część swojego życia w Dolinie pomagając jej w karczmie. Wiedziała, że u rodziny od strony matki jest zawsze mile widziana (nie, żeby u tej od strony ojca nie była).

Wszyscy zachowywali się tak, jakby wcale po Kniei nie biegały teraz widma. Może właśnie tego było im trzeba, chociaż chwili wyrwanej temu wszystkiemu, co działo się wokół nich. Nie uważała tego za nic złego, że chcą odetchnąć i świętować. Wydawało jej się to wręcz wskazane, by poczuć się chociaż trochę normalnie.

Zdążyła porozmawiać z większością swojej rodziny, wydawało się jej, że jakoś radzą sobie z tym, co działo się w Dolinie, dobrze, że zdążyli się oswoić z sytuacją, jaką nastała.

Ubrana w tematyczną sukienkę, stała przed fontanną z alkoholem i wpatrywała się w nią. Zachwycona. Powinna podpytać o to, na jakiej zasadzie działa i stworzyć coś podobnego w swojej cukierni, albo poprosić kogoś, żeby zrobił dla niej coś podobnego, w końcu raczej niezbyt uzdolniona z niej była adeptka magii.

Przenosiła wzrok to z fontanny, na te samowypełniające się kieliszki z szampanem, które zrobiły na niej również wielkie wrażenie. Sięgnęła po jeden z nich, przecież nie będzie tu tak stała bez celu. Kieliszek, czy dwa nie powinny jej zaszkodzić, w ostateczności zostanie na noc u babci, która na pewno nie będzie miała ku temu żadnych przeciwwskazań.




RE: [Lato 1972, Sad Abbottów] Złota Jabłoń - Penny Weasley - 27.05.2024

Na zewnątrz - fontanna z alkoholem

Nie mogło jej tutaj zabraknąć. Podobnie zresztą jak Hannah oraz Williama, którzy kawałek dalej rozmawiali z innymi gośćmi. Za sprawą swojej matki była częścią tej rodziny. Zawsze czuła się tu mile widziana. Nie inaczej było też tym razem.

Swobodnie poruszała się po sadzie. W zasadzie to po całej posesji. Rozmawiała ze znajomymi, z przyjaciółmi, rodziną. Z niektórymi od dawna nie miała okazji się spotkać. Za bardzo wciągnęło ją życie, które wraz z Terrym prowadziła w Londynie. A także biznes, który od pewnego czasu starała się wraz ze swoim przyjacielem rozkręcić. Na ten moment szło jej to nawet nie najgorzej. Miała całkiem sporo powodów do zadowolenia.

- Ciociu, sklep się nazywa zaczarowane różności, nie magiczne. - raz jeszcze poprawiła starszą kobietę, która wypytywała o to, jak idzie jej w Londynie. Na ile sobie z tym wszystkim radzi. Zachwycała się również tym, jak bardzo dziewczyna jest zaradna. Albo nawet i czymś więcej. Bo jakoś tak się złożyło, że wszystkie te dziewczęta od Abbottów, ostatnimi czasy całkiem nieźle sobie radziły. Okazywały się całkiem obrotne. - Wszystko na ten moment działa jak należy, za niedługo powinno być nas stać, mnie i Terry'ego, na wyremontowanie lokalu. Zarabiamy na tym naprawdę przyzwoite pieniądze.

I tutaj prawdopodobnie popełniła błąd. Kobieta nagle otworzyła szerzej oczy. Rozchyliła usta. Chyba nie spodziewała się tego, że jej krewniaczka, prowadzi sklep w jakiejś pierwszej lepszej norze. Ruderze? Zwał jak zwał.

- Penelope Anne, chyba nie powiesz mi, że otworzyłaś sklep zanim wyremontowaliście lokal. To się nie godzi! - upomniała dziewczynę, zdecydowanie będąc przy tym zbyt głośną. Zwracając uwagę osób, które znajdywały się w pobliżu. - Powinnaś była nam powiedzieć. Moi chłopcy chętnie by pomogli ze wszystkimi pracami. Na pewno dużo by to Ciebie nie kosztowało a magiczne róż...

- Zaczarowane Różności. - weszła kobiecie w słowo, zaczynając już irytować się tym jak duże trudności stanowiło zapamiętanie tak prostej nazwy.

- Powinnaś zmienić nazwę, wszystkim się ciągle myli. Kto to słyszał, żeby nazywać sklep Zaklęte Różności.- odpowiedziała na to, wracając zaraz do swojej wcześniejszej myśli; wypowiedzi. - Chłopcy mogliby pomóc nawet z nowym szyldem. Magiczne Wyroby Penelope Weasley. Brzmi bardzo dobrze, nie sądzisz?

Nie. Nie brzmiało dobrze. I miało też jedną, bardzo dużą wadę. Ta nazwa całkowicie pomijała Terry'ego. Tak jakby nie miał swojego wkładu w cały ten biznes. Tak jakby nie był współwłaścicielem tego sklepu. Takie traktowanie przyjaciela, który tym razem nie mógł jej towarzyszyć, naprawdę bardzo się Penny nie podobało. I było to naprawdę po dziewczynie widać. Nie kryła się zbyt dobrze z emocjami.

I zapewne tylko ciotka tego nie dostrzegała.

- Brzmi idealnie. - wyrzuciła z siebie, tonem który wyraźnie dawał do zrozumienia, że chyba kurwa jednak nie. Następnie z lampką wina, przez cały czas trzymaną w ręku, odwróciła się, zamierzając tym samym ewakuować się z tego miejsca. Poszukać innego towarzystwa? Albo nawet zwyczajnie postać sobie w samotności. Gdzieś tak na boku. - Przepraszam, ciociu. Dostrzegłam znajomą... - wykręciła się od dalszej rozmowy, ruszając byle dalej od tej kobiety. Miała już naprawdę powyżej uszu jej towarzystwa i całego tego zachowania. Kolejnych prób pokazania, że wie lepiej. I dyskredytowania tego, co Penny zdołała osiągnąć całkiem sama. Za sprawą wyłącznie swojej ciężkiej pracy.

Gdyby nie była tak bardzo zdenerwowana, zapewne nie doszłoby do tego, co stało się chwilę później. Nie zrobiła zbyt wielu kroków. Trzy? Może cztery? Wpadła na jednego z mężczyzn, który znajdywał się w pobliżu fontanny, wypuszczając przy okazji z ręki kieliszek czerwonego wina.

- Na Merlina! - przeklęła, próbując jeszcze jakoś uratować całą sytuacje.




RE: [Lato 1972, Sad Abbottów] Złota Jabłoń - Pandora Prewett - 27.05.2024

Na zewnątrz - fontanna z alkoholem

Zupełnie zapomniała o tym przyjęciu i dopiero krótka wymiana listów z Ojcem sprawiła, że aż podskoczyła na krześle. Pierwotnie to on miał być gościem, jednak kilka planów towarzyskich dla Prewettów się skrzyżowało i zdecydował, że to Pandora zajmie jego miejsce i przyjdzie tu, celebrować z Abottami. Nie była pewna skąd ten pomysł, ale w interesy ojca aż tak nie wnikała, pomimo usilnych prób zaangażowania jej bardziej, niż chciała. Zerkając z paniką na nadgarstek, przeklęła brzydko i zerwała się z siedziska, zostawiając swoje projekty i rysunki. Los chciał, że brunetka należała do tych prędkich kobiet, które to nie spędzały pięciu godzin przed przyjęciem w łazience, dobierając pantofle do sukienki.
  Zjawiła się więc na miejscu idealnie, wzdychając z ulgą, bo nienawidziła przecież się spóźniać. Pół turczynka ruchem dłoni wygładziła materiał czerwonej, długiej sukienki, wsuwając wygodniej buty. Nie wybrała tego, co przysłała jej Aydaya w związku z tym balem, uznając, że wyglądałaby, niczym ta krowa wystawiona na targ, która ma przyciągnąć najlepszego pasterza. Złota literka "P" zamiast na szyi, tkwiła na nadgarstku, robiąc za bransoletkę, a w niewielkiej, magicznie powiększonej torebce miała najpotrzebniejsze rzeczy - takie, żeby się nie nudziła i takie, które mogły byc użyteczne po tym, jak uda się już stąd uciec. Westchnęła kolejny raz, gdy podniosła spojrzenie i omiotła nim zbierających się ludzi oraz miejsce, gdzie całe wydarzenie miało miejsce. Drink, może jakiś szampan - pomoże jej to przetrwać! Myśl ta sprawiła, że uśmiechnęła się i ruszyła do przodu, witając się po drodze z tymi, których ewentualnie mogła znać, wymieniając krótkie spojrzenie, uśmiech lub przywitanie. Zbliżyła się do zjawiskowej fontanny z alkoholem, stając przy zebranych tu gościach.
- Witam! Piękna aranżacja, prawda? - przywitała się z uśmiechem, jak zwykle promiennym i szczerym, sięgając dłoń po samowypełniający się kieliszek. Gdy palce zacisnęły się na naczyniu, uniosła i skosztowała nieco, co tylko sprawiło, że w policzkach pojawiły się dołeczki. - Mmm.. Bardzo dobry szampan, powinni częściej na przyjęciach takie fontanny organizować.  Ah, nie wiem, czy się przedstawiałam! Pandora.
Znała je z widzenia, jak znaczną większość Londynu, jednak nie była pewna, czy kiedykolwiek mogły mieć sposobność na rozmowę. A w gruncie rzeczy, Prewettówna ludzi uwielbiała, dopóki nie byli sztywni, nudni lub nie byli wysłannikami chorego na umyśle czarnoksiężnika.


RE: [Lato 1972, Sad Abbottów] Złota Jabłoń - Philip Nott - 27.05.2024

Na zewnątrz - fontanna z alkoholem

Philip regularnie bywał w Dolinie Godryka - głównie w celach wyłącznie rekreacyjnych. W tym właśnie celu zdecydował zakupić się tutaj dom - dzięki temu było znacznie łatwiej uczestniczyć we wszystkich odbywających się tam sabatach, prywatnych przyjęciach i przede wszystkim, posiadanie domu w tej części Anglii pozwalało mu też na korzystanie z terenów okalających Dolinę. To właśnie tutaj odpoczywał od zgiełku magicznego Londynu. Okolica była do tego wręcz stworzona, choć echo wiosennych wydarzeń wciąż zdawało się wybrzmiewać. Jego prywatne życie też nie układało się tak, jak powinno. Przyszedł tutaj się dobrze bawić, pozostawiając za sobą wszystkie swoje dotychczasowe problemy.

Po przybyciu na miejsce, w którym odbywał się bankiet, Philip postanowił zajrzeć do każdego z namiotów - w ten sposób skosztował już tych fig i melonów. Doskonale wiedział, że nie będzie mógł oprzeć się spróbowaniu tego jabłecznika, choć na to było jeszcze za wcześnie. Przechadzając się od namiotu do namiotu zlokalizował także miejsca siedzące. Ostatecznie skierował się znów na zewnątrz, ku fontannie z alkoholem. Nie zaskakiwało go to, że ona cieszyła się największą uwagą wśród uczestników bankietu.

Na razie zignorował piramidkę z kieliszków do szampana. Zamierzał lekkim ruchem dłoni zdjąć z lewitującej tacy jeden z kieliszków i napełnić go białym winem, kiedy poczuł że ktoś na niego wpada. Młoda dziewczyna. Zarejestrował też, że w wywołanym przez nią zamieszaniu z jej dłoni kieliszek czerwonego wina. Alkohol mógł się rozlać i wsiąknąć w murawę, kiedy zareagował instynktownie - zręcznym złapaniem opadającego ku ziemi kieliszka. Mógł to przyrównać do zaledwie igraszki - szklany kieliszek w niczym nie dorównywał złotemu zniczowi.

Dotąd nie spotkałem się z tym, aby ktoś nazwał mnie Merlinem. — Zwrócił się niefrasobliwie do dziewczyny, zdradzając swoje rozbawienie. Pewnie trzymając pochwycony kieliszek, który zamierzał zwrócić uczestniczce bankietu, posłał jej wesoły uśmiech, który i tym razem uwydatnił dołeczki w jego policzkach.

Pandoro, jestem zaskoczony, że Cię tutaj widzę. Pozytywnie, rzecz jasna. — Postanowił zagadnąć do czarownicy, również z uśmiechem. Pandora musiała przyjść tutaj sama - widocznie nie towarzyszył jej Laurent, z którym nie miał kontaktu od niedawnego rejsu. Poróżnili się w jego trakcie. Zamierzał rozwiązać to w najbliższym czasie.


@Penny Weasley @Pandora Prewett


RE: [Lato 1972, Sad Abbottów] Złota Jabłoń - Anthony Shafiq - 28.05.2024

Na zewnątrz – fontanna z alkoholem

Dolina Godryka zdecydowanie nie należała do ulubionych miejsca Anthony'ego Shafiq'a. Właściwie, od sześciu pełnych lat konsekwentnie jej unikał, jakby wkoło roztaczała się bańka odpychająca jego jestestwo od tego miejsca. Dziś jednak był jeden z tych nielicznych wyjątków, policzalnych jak ilość trzeźwych gości po całej imprezie, kiedy jego noga postała w tym miejscu. Ziemia rodziła obficie, zbyt obficie, a z owocami coś trzeba było zrobić. Zaproszenie osoby, która w swoich dłoniach posiadała decyzyjność w sprawie tego ile można było wywieźć owoców z kraju, zdawało się słusznym posunięciem. Wisielczy nastrój Anthony'ego zdawał się jednak temu przeczyć. Zupełnie, jakby uparł się zabrać Little Hagnleton ze sobą, choćby w kilkustopowej, zajmowanej przez siebie przestrzeni.

Siedział na leżaku w okolicy fontanny z alkoholem, ubrany od stóp do głów na czarno. Łańcuszek od kopertowego zegarka błyszczał na pełnej połysku czarnej, satynowej kamizelce, znad czarnego rozległego krawatu wystawało niewiele białego kołnierzyka. U mankietów pobłyskiwały złote spinki dobrane tematycznie w kształcie kuszących hesperydzkich jabłek, choć te niknęły co jakiś czas w rękawach garniturowej marynarki. Na jego nosie spoczywały czarne, okrągłe okulary, osłaniające go przed promieniami słonecznymi, ale też rozmówców od chmurnego spojrzenia stalowych oczu.

Kiedyś interesował się spekulacjami na giełdzie, kiedyś obfitość zbiorów przewidziana, bądź nie, doprowadziłaby go do stanu euforii (bądź załamania). Kiedyś na myśl o soku pomarańczowym skakał pod sufit, wiedząc, że odpowiednio zagraną na rynku informacją można zdobyć bardzo, bardzo wiele. Teraz jednak, gdy opływał w dostatki, jego myśli uciekały ku z goła innym zagadnieniom, które były biegunowo odległe od problemów nękających rodzinę Abbotów. No... może nie tak odległe, w końcu Warownia stała tu, niejako po sąsiedzku.

Westchnął ciężko zauważając, że jego kieliszek jest pusty. Druga dłoń spoczywała na niewielkim czarnym woluminie, smukłe palce wsunięte były między jego stronnice. Przed chwilą czytał i sączył, będąc zapewne kwintesencją tego, czego w innych osobach nie lubiła Pandora Prewett. Teraz jednak rozejrzał się z większą świadomością otoczenia i odchyliwszy się z lekkim skrzypnięciem swojego siedziska, zatrzymał spojrzenie na stojącej samotnie Norze. Przez moment pokalkulował, zważył w sercu na ile ma sił, by podejmować kolejną tego dnia rozmowę. Ponownie spojrzał na pusty kryształ i ponownie westchnął, domykając klamrą ciąg decyzyjności.

Dźwignął się więc z leżaka i pozostawiwszy swoją partnerkę odzianą w czarną skórę, stanął przy tej, której czarne owoce pyszniły się na białej sukience. Ujął nowe źródło dzisiejszej ulgi w dwa palce i zwrócił się do panny Figg.
– Zdaje mi się, żeśmy nie mieli dotąd okazji. Nora Figg, prawda? Przechodziłem jakiś czas temu obok pani lokalu, nie było jednak czasu zajrzeć na dłużej, choć... muszę pani zdradzić, że jestem wielkim fanem cukiernictwa – kłamał zgrabnie, prześlizgując się między półprawdami i motywacjami całej tej konwersacji, choć nie pozostawiał punktów zaczepienia, aby ktoś mógł podważyć jego słowa. Nie powinien – z oczywistych względów i własnego doświadczenia – dawać jakiegokolwiek kredytu zaufania plotkom z Czarownicy, niemniej jednak w ostatnim czasie było to zdecydowanie trudniejsze. – Słyszałem plotki, że coraz więcej osób z Ministerstwa zaopatruje się w pani wyroby, aby osłodzić sobie trudy codziennej służby. Ciekaw jestem bardzo preferencji poszczególnych wydziałów. Mój stażysta w ostatnim czasie ubolewał nad brakiem, jak to określił, owocowych czwartków, pomyślałem, że od czasu do czasu mogłoby pojawić się na ich stole coś ekstra. – Upił szampana, który zdecydowanie zyskiwał przy kolejnym podejściu.

[inny avek]https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=2E8Wz8L.png[/inny avek]


RE: [Lato 1972, Sad Abbottów] Złota Jabłoń - Penny Weasley - 28.05.2024

Na twarzy Penny pojawiły się czerwone plamy. Podobnie na szyi. Na odsłoniętym za sprawą sukienki dekolcie. Było jej trochę wstyd, że o mały włos nie wylała wina prosto na innego gościa. Czuła to cholerne ciepło, za każdym jednym razem towarzyszące tego rodzaju uczuciom. Czuła przyśpieszone bicie serca, które miało problem z tym, żeby się uspokoić. Odzyskać swój normalny rytm. Zwłaszcza, kiedy spojrzenie brązowych oczu napotkało znaną twarz. Nie tyle jej znaną, co po prostu znaną. Należącą do kogoś kto nie był anonimowy.

I nie miał też na imię Merlin. To pewne.

- Phi.. Philip Nott! - wyrzuciła z siebie, robiąc oczy jak dwa galeony i nie mając problemu z tym, żeby stojącego tuż przed nią sportowca rozpoznać. Zwłaszcza, że jej ojciec, William, był od zawsze wielkim fanem Zjednoczonych z Puddlemere. Kilka razy zabrał ją nawet na mecze. Próbowal tym sportem zarazić. Na ten moment nie zdziałał na tym polu zbyt wiele, ale... - Przepraszamniechciałam,naprawdeniezauważyłam. - wyrzuciła z siebie z prędkością porównywalną zapewne do tych, które były w stanie osiągnąć jedynie najszybsze miotły. Te, które wykorzystywane były przede wszystkim przez profesjonalnych sportowców. - Chyba pana nie oblałam? - upewniła się, zarazem odbierając lamkę z alkoholem, kiedy tylko otrzymała taką możliwość. Z wolna uspokajała się, choć zanim jej skóra odzyska naturalny kolor, zapewne minie jeszcze kilka chwil. Kilka dłuższych chwil. - Normalnie nie jestem aż tak nieostrożna, po prostu trochę się... - zdenerwowałam. Tego ostatniego słowa już nie wypowiedziała, być może dochodząc do wniosku, że trochę za dużo informacji opuściło w tak krótkim czasie jej usta. Przecież nie będzie się tu i teraz ze wszystkiego tłumaczyć. Zwłaszcza, że dokoła było sporo ludzi, którzy zapewne chętnie by te przedstawienie sobie obejrzeli.

Penny zaś nie aspirowała do zostania aktorką.

- Raz jeszcze przepraszam. - już absolutnie spokojna, była nawet w stanie odpowiedzieć uśmiechem na uśmiech. A także zauważyć innych ludzi, którzy znajdywali się w okolicy. Jak chociażby Pandorę. Nie znała co prawda kobiety, ale skoro była gościem na przyjęciu organizowanym przez jej rodzinę, to jej obowiązkiem było się odpowiednio zachować. Oczywista sprawa. - Pandora. - powtórzyła imię kobiety, do której zwróciła się zaraz po Philipie. - Bardzo ładne imię. Ja jestem Penelope, ale wszyscy nazywają mnie po prostu Penny. Wnuczka Jamesa Abbotta. - przedstawiła się, zaznaczając też kim w tym przypadku była. Gościem, ale takim, który akurat z Abbottami spokrewniony był naprawdę blisko.




RE: [Lato 1972, Sad Abbottów] Złota Jabłoń - Mirabella Plunkett - 29.05.2024

Na zewnątrz - fontanna z alkoholem
Penny, Philip, Pandora

Magiczne tace i fontanna faktycznie przyciągały tłum ludzi, chociaż o dziwo nie było tutaj tak tłoczno, jak można było się spodziewać. Bankiet trwał już chwilę, a mieszkańcy Doliny Godryka wydawali się bardziej zainteresowani jedzeniem niż alkoholem. Mimo wszystko przy fontannie i piramidce z szampanem zgromadził się mały tłumek czarodziejów i czarownic w różnym wieku. Naturalnie porobiły się małe grupki znajomych, którzy wydawali się niezwykle zrelaksowani - i to pomimo faktu, że tak blisko znajdowała się Knieja, do której przecież wstęp był surowo wzbroniony. Echa wiosny zdawały się słabnąć, o co zadbali Abbottowie, starając się by nic nie zagroziło bankietowi. Życie w tych czasach było naprawdę trudne i pełne komplikacji: każdemu przecież należała się chwila wytchnienia, prawda?

Chociaż wydawało się, że nie każdemu. O ile pojawienie się Penny wywołało wśród zgromadzonych przyjazne uśmiechy, uściski i rozmowy, głównie ze strony rodziny, tak pojawienie się Philipa sprawiło, że jedna z grupek, składająca się z młodych dziewcząt, ubranych w zwiewne sukienki w przeróżnych kolorach, niemal zamarła. Z zazdrością spoglądały na przepiękną Pandorę Prewett, która przyciągnęła uwagę gwiazdy quidditcha, oraz Penny, która go potrąciła. Cóż za nietakt! Atmosfera nieco się zagęściła. Jeden z mężczyzn, stojący niedaleko Pandory, oczarowany jej urodą (i być może nieco odurzony alkoholem) podszedł do niej oraz Penny, i skłonił się nisko. Nieco zbyt nisko i odrobinę chwiejnie, lecz utrzymał pion.
- Piękne, tajemnicze imię dla równie pięknej i tajemniczej kobiety. A pani... Penelope... Abbott? - starał się zogniskować wzrok zarówno na pierwszej, jak i drugiej kobiecie. - Widać, że plotki o złotych jabłkach z sadu nie są wyssane z palca. Obie panie olśniewają tę ciemną noc bardziej niż gwiazdy.
Co było dość niespotykane, Philipa miał kompletnie gdzieś, jakby zupełnie nie istniał. W przeciwieństwie do jednej z kobiet, która odważnie wygładziła materiał sukienki i podeszła do trójki czarodziejów, wyraźnie poddenerwowana.
- Przepraszam, że przeszkadzam... Pan Philip Nott - uśmiechnęła się czarująco, choć ten efekt nieco zepsuł grymas, który posłała w stronę Pandory i Penny. - Proszę wybaczyć mi śmiałość, lecz siostra jest ogromną fanką. Podobnie jak my wszyscy, śmiem sądzić. Czy... Czy mogłabym prosić o autograf dla Lotty? Charlotte, znaczy się!
Och, starała się jak mogła, żeby nie wyszło to pretensjonalnie i by nie było aż tak widać, że próbuje odciągnąć Philipa od obu kobiet, które zdecydowanie traktowała jako rywalki o względy gwiazdy.

Na zewnątrz - fontanna z alkoholem
Nora, Anthony

Anthony Shafiq był kolejną gwiazdą tego wieczoru - podobnie jak i Nora, która przecież należała do rodziny. Oprócz szeptów i miłych kiwnięć głową nie zapowiadało się jednak, by ktoś miał przerwać im dopiero zaczynającą się rozmowę. Obok bawiły się dzieci, które już dawno powinny spać, ale przecież były wakacje, prawda? Mogły pójść spać później. Mniej więcej pod koniec wypowiedzi Anthony'ego pod nogi rozmawiających niemal mistrzowskim ślizgiem wpadła mała dziewczynka, na oko pięcioletnia, ubrana w przepiękną, błękitną sukienkę z bufiastymi rękawkami.
- Tato! Tatulku, Lisa mnie popchnęła! - mimo efektownej gleby dziewczynka po prostu wstała i otrzepała brudne kolanka. Pobrudziła również sukienkę. Chwyciła Shafiqa za rękę, lecz zaraz cofnęła dłoń w przerażeniu. Jej buzia zmieniała kolory błyskawicznie - od bladości po czerwień, spowodowaną wstydem. - Ty nie jesteś tata! A ty nie jesteś mama!
Dziecko rozpłakało się. Co za pomyłka! Gdzie byli jej rodzice? I czemu latała tutaj sama? Nora ją kojarzyła z Doliny. Jej mamą była piąta kuzynka po kisielu z rodu Abbottów. Nie kojarzyła imienia ani nazwiska ani dziecka, ani jej matki, ale chyba matka była tą pulchniejszą kobietą, która stała przy namiocie i paliła papierosa, rozmawiając z koleżanką. W ogóle nie zwracała uwagi na swoją córkę - ani na to, co robiła, ani na jej płacz.


RE: [Lato 1972, Sad Abbottów] Złota Jabłoń - Nora Figg - 29.05.2024

na zewnątrz, fontanna z alkoholem

Ledwie zdążyła musnąć kieliszek ustami usłyszała głos, który najprawdopodobniej zwracał się do niej. Nie spodziewała się tego, bo ciągle była zapatrzona w tę nieszczęsną fontannę, także prawie zakrztusiła się alkoholem. Odkaszlnęła głośno, co może nie było zbyt eleganckie, ale nie miała zamiaru się udusić i dopiero wtedy przeniosła spojrzenie na mężczyznę, który znalazł się obok. Oczy miała czerwone przez tę chwilową walkę o życie, jednak na jej twarzy malował się serdeczny uśmiech, który mógłby roztopić najbardziej zamarznięte serce.

- Tak, to ja. - Nadal się uśmiechała, chociaż przez chwilę zastanawiała się kim jest ów mężczyzna, zmrużyła oczy i spoglądała na niego dłuższą chwilę. Połączyła kropki, Norka może nie wyglądała, ale była naprawdę zorientowaną osobą. - Anthony Shafiq? Jeśli mnie wzrok nie myli. - Wolała się upewnić, że dobrze skojarzyła fakty i mieć pewność, że jej rozmówca faktycznie tym, kim się jej wydaje. Czytała ostatnio artykuł o jego negocjacjach z Kambodżą, co ciekawe pewnie, jako pewnie jedna z niewielu osób wiedziała, gdzie Kambodża się znajduje.

- Muszę przyznać, że nie wygląda pan jak ktoś, kto interesowałby się takimi zwyczajnymi zajęciami jak cukiernictwo. - Nie podejrzewałaby nigdy, że tak jest, ale właściwie może nie warto oceniać książki po okładce? Każdy miał swoje tajemnice.

- Nie sądziłam, że pojawiają się takie plotki, aczkolwiek może być w tym trochę prawdy, moi przyjaciele dbają o to, aby nie zabrakło mi klientów, dzięki czemu słodkości które tworzę miały szansę znaleźć spore grono odbiorców. - Uśmiech, kolejny uśmiech. Figg była po prostu ciepłym człowiekiem, nie sądziła, że ktoś mógłby ją oszukiwać, czy kłamać, bo po co?

Nie zdążyła powiedzieć zbyt wiele, bo wtedy pod ich nogi wpadła dziewczynka. Norka w panice odskoczyła do tyłu, o krok, nie więcej. Była pierdołą, jedną z największych, więc ledwie co utrzymała kieliszek w dłoni przy tym, jakże skomplikowanym manewrze.

Kiedy dziewczynka odezwała się do Shafiqa przeniosła na niego swój wzrok. W sumie to mogło być jego dziecko, był już chyba wystarczająco stary, żeby jakieś posiadać, zresztą ona była młoda, a już swoje miała... Nie zdziwiło więc ją to z początku niemalże wcale.

Po chwili dziewczynka zaczęła płakać i mówić, że nie są jej rodzicami. Musiała się zgubić, o co wcale nie było trudno. Panna Figg przykucnęła, żeby znaleźć się obok dzieciaka. - Hej, skarbulku, nic się nie dzieje, zaraz znajdziemy mamusię. - Podała jej nawet swoją dłoń, żeby i im się nie zgubiła. Rozejrzała się przy tym po okolicy. Dostrzegła ją, nie znała może tej kobiety jakoś specjalnie kojarzyła jednak i dzieciaka i ją. Podniosła się na nogi. - Mamusia jest tam. - Pokazała spojrzeniem swojemu towarzyszowi, jakie tam ma na myśli, w jej głosie można było usłyszeć ironię, bo nie podobało jej się to, że dzieciak biegał bez żadnej opieki, a mamusia miała to wszystko w nosie zajęta kopceniem.




RE: [Lato 1972, Sad Abbottów] Złota Jabłoń - Morpheus Longbottom - 29.05.2024

na zewnątrz, fontanna z alkoholem

Oczywiście, że znał niemal wszystkich na tej imprezie. Mieszkał w Dolinie Godryka od dziecka, a jego skronie już zima życia pokryła lekkim szronem. I chociaż kolejne tygodnie jego życia były ciężkie, chociaż magiczna szata nadal błyszczała jednolitą czernią żałoby, dołączył do Abottów w ich celebracji. Wrócił do Anglii i należało ponownie wrócić na salony. Bardziej kameralne wydarzenie zdawało mu się idealne przed znacznie huczniejszym i licznym weselem u Blacków. Zręcznie unikał tematu swojego zamordowanego brata, chociaż wyraźnie zaznaczał swoje trwanie z żałobie. Rozmowy płynęły i pomimo że miał tylko pojawić się na krótką chwilę, kurtuazyjnie, dla ponownej pracy nad swoją reputacją bawidamka (na pewno była tu jakaś piękna, samotna wdowa), to nie zauważył kiedy, wybrał wypełnienie pustki po bracie, zamiast tej w sercu. Jeden Longbottom mniej? Cóż, jeszcze wielu do pokonania.

Znał większość zabranych. Znał śliczną Penny, którą z jakiegoś powodu czasami w głowie mylił z Poppy. Może dlatego, że kojarzyła mu się z latem i makami czerwieniącymi się pośród kłosów zboża. Zdarzało mu się wysyłać do niej projekty zagadek logicznych do skonstruowania, które nie tylko musiały wykonywać swoją sztuczkę, ale prezentować się jako miniaturowe arcydzieło metalurgii. Był Philip z którym rozmawiał o prostych przyjemnościach życia i mógł wyskoczyć na piwo, nieco korzystając z jego blasku popularności dla własnej korzyści. Na początku przyjęcia dopytać go, czy już rozwiązał problem z Lorettą. Oczywiście,  że pamiętał. Była przesłodka Nora, która sprawiała, że na sam jej widok mógłby dostać cukrzycy po raz drugi. Bardzo lubił jej urocze usposobienie, nawet jeśli cały czas jej paniował. Był też i on, Anthony Shafiq, lśniąca gwiazda tego wieczoru, który niedawno pojawił się w magicznej dzielnicy Londynu na plakatach garniturów Rosiera. Wygląd na jeszcze bardziej melancholijnego niż zwykle. Najmniej kojarzył  niestety urodziwą panią Pandorę, ledwie z nazwiska.

Podszedł płynnym krokiem, szeleszcząc czarną szatą, bardzo prostą, jak na niego. Dopiero przy bliższych oględzinach, w półmroku, można było dostrzec czarny, bardzo delikatny haft kukułek na gałązkach jabłoni. Czarny na czarnym, subtelnie, ledwie obecnie. Morpheus Longbottom lubił ubierać się jak małe dzieło sztuki.

Noro, widzę że już poznałaś pana Shafiq'aaa — przeciągnął ostatnią sylabę, gdy wydarzyła się cała sytuacja z dzieckiem. Popatrzył na Norę, popatrzył na dziecko, popatrzył na Shafiq'a, ostatecznie na palącą papierosa kobietę i uśmiechnął się uśmiechem numer 3, nie do końca szczerym, ale na pierwszy rzut oka niesamowicie sympatycznym.  Podniósł swój głos w udawanej ekscytacji. — Na matkę! Pierwsze oznaki magii! Jak wspaniale!

Skłamał gładko, wiedząc jak ważne są pierwsze kroki, słowa, uśmiechy i inne tego typu kamienie milowe. Jak celebrowano to w przypadku Mabel czy nawet jego samego. Niech matka myśli, że przegapiła pierwsze magiczne objawienie, a co!