[02.08 Lorien & Anthony] And I gave myself to wine - Anthony Shafiq - 03.07.2024
adnotacja moderatoraRozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I
—02/08/1972—
Anglia, Londyn
Lorien Johanna Mulciber & Anthony J. Shafiq
And I gave myself to the poem.
And the poem gave to me.
And I gave myself to the sky.
And the sky gave to me.
And I gave myself to the wind.
And the wind took what I gave
and passed it to the sky.
And I gave myself to wine.
And wine gave to me.
And I gave myself to candlelight.
And candlelight gave to me.
And I gave myself to memory.
And memory took what I gave
and passed it to candlelight.
Spotkali się tak zwanym, o ironio przelotem, podczas jarmarku na którym zwykle Anthony'ego nie było. Lammas, jako sabat w całości poświęcony żniwom, a więc wsi, za którą mężczyzna zdecydowanie nie przepadał, pozostawało poza obrębem jego zainteresowań. Zwłaszcza w tym roku, kiedy tak mało był widoczny w Ministerstwie w ogóle, jak również po ostatnim przyjęciu karnawałowym zawieszając działalność towarzyską na poczet żałoby po swoim starszym bracie. Twarz Anthony'ego prędzej można było zobaczyć na ulicy Pokątnej, i to też nie na żywo, a z ruchomych plakatów domu Rosier, promujących najnowszą linię swoich garniturów. I choć paszkwil napisany na jego temat w oczywisty sposób należało dzielić na dwa, to jednak jego nieobecność była odczuwalna nie tylko brakiem unoszących się w powietrzu orientalnych perfum, które regularnie sprowadzał sobie z Egiptu.
A potem proszę, Lammas i on, cały na biało, choć będąc precyzyjnym – cały na piaskowo, z jasnymi od słońca włosami i twarzą rozszerzoną uśmiechem, rozdawał lśniące w słońcu opalizująco swoje najświeższe wino, wprost z ciemnych prowansalskich piwnic prywatnej, choć całkiem dobrze na Wyspach rozpromowanej winnicy Château des Dragons. Wino, którego nie dał wypić swojej przyjaciółce, nie chcąc by kalała swoje usta czymś przeznaczonym dla mas. Zaproszenie przyszło samo przez się, następnego dnia więc drobna sędzina miała szansę wspiąć się na pierwsze piętro do prywatnego apartamentu Anthony'ego, który ten otrzymał w dniu pełnoletności od swojej matki. Apartament ten umieszczony nad Biblioteką Parkinsonów magicznie poszerzony dla komfortu użytkowania był częstym miejscem ich spotkań w czasach, gdy klątwa nie dawała się aż tak we znaki.
Anthony usłużnie otworzył jej drzwi, które wprowadzały bezpośrednio do obszernego i jasnego pokoju dziennego. Zbliżała się siedemnasta, wysokie okna wpuszczały ciepłe sierpniowe słońce, przynosząc trochę łagodności klasycznie pomyślanej przestrzeni. I choć zieleń mandarynkowych drzew była kojąca pośród luster i wysokich pilastrów, to długi konferencyjny stół nie zachęcał do spoczynku. To było miejsce, gdzie Anthony poświęcał czas na krótkie spotkania ludzi, którzy nie byli zbyt blisko jego kręgu. Interesanci.
Ale ona nie była interesantką.
Poszli więc dalej, bielą korytarza, omijając drzwi do łazienki dla gości, kolejne dwie pary przeznaczone do sypialni dla gości, aż w końcu czwarte prowadziły do gabinetu. Dla kontrastu, dla swoistego yin i yang, tenże utrzymany był w czerni. Ściany po prawej i lewej stanowiły obszerne gabloty – za wielką drewnianą katedrą były to przestrzenie na eksponaty, wybrane artefakty ze smoczej kolekcji gospodarza. Po prawej niewielki podręczny księgozbiór, choć niewątpliwie kusiłby każdego bibliofila ukrytymi weń pierwodrukami. Pod owym księgozbiorem ustawione były wygodne fotele. Na stoliczku czekały dwie butelki, odpowiednio schłodzone, już otwarte, by mogły pooddychać przed degustacją oraz cztery kieliszki - dwa do białego, dwa do czerwonego wina. Coś specjalnego – wspominał, gdy widzieli się poprzedniego dnia.
–Mia bella signora, masz ochotę coś zjeść, w sumie umówiliśmy się na wino, jeśli jednak masz ochotę na małe ciasteczka? Przekąski? Jedno Twoje słowo – z oczywistych względów używał jej rodzimej mowy. Włoski był językiem dobrym do oper i wielkich dramatów, wiedział jednak jak rzadko, zwłaszcza w Anglii miała okazję rozszerzyć wargi włoskim słońcem. Skłonił się raz jeszcze przed nią usłużnie, wskazując siedzisko, samemu zaś zajmując to umieszczone na przeciwko niej. – Wczorajszy dzień... Nie wiem jak dla Ciebie, ale dla mnie był okropnie długi – przeciągał brzmiące samogłoski, szeroka gestykulacja przychodziła sama z siebie, jako nieodłączny element włoskiego sposobu wyrażania siebie. –Prawiem się zabił porannym bieganiem! Moje serce zniesie ledwie dziesięć kroków truchtu, a potem... – Uśmiechnął się szeroko rozkładając ręce. –Ale... opowiadaj jak się miewasz. Mam wrażenie, że nie rozmawialiśmy latami. – podjął energicznie, podnosząc się z oparcia po to, by w wychyleniu sięgnąć po jaśniejszą z butelek. Pozbawiona obwoluty, pozbawiona imienia. Zagadka, którą lubił stawiać przed swoimi gośćmi, ciekaw czy rozpoznają szczep. Czy będą w stanie palcem przejechać po mapie i wskazać państwo, może region nawet z którego pochodzi wino którym ich częstował. I były to zagadki czasem prostsze, czasem trudniejsze, albowiem Shafiq mimo swoich poglądów, nie cofał się przed serwowaniem wina mugolskiego.
Cichy chlupot wypełnił przestrzeń między nimi i jeśli Lorien zdecydowała się spróbować tego jasnego, słomkowego trunku, mogła poczuć wytrawną lekkość, pociągniętą subtelnie aromatem brzoskwiń i gruszek, otoczonych bielą gron typu viura. Tylko, że viura nie były gronami Prowansji, a więc nie mogły pochodzić z francuskiego Domu Smoków. Anthony zamilkł trzymając własny kieliszek i tylko patrzył i czekał, na kolejne słowa. Chciał zdjąć z jej barków pragmatyzm codziennych trudów. Chciał usłyszeć opowieść, poezję, która płynęła wraz ze smakiem i aromatem unoszących się na finiszu cytrusów łagodzonych waniliowym, mlecznym aksamitem.
RE: [02.08 Lorien & Anthony] And I gave myself to wine - Lorien Mulciber - 09.07.2024
Spotkanie Anthony’ego na Lammas pozostawiło więcej pytań niż odpowiedzi. Już sam fakt, że tam był w swoim odprasowanym garniturze, śmiejąc się wdzięcznie do całej tej odwiedzającej go… gawiedzi. Czyżby nad winnicą zebrały się tak ciemne chmury, że musieli wystawiać stoisko na rodzinnych festynach? Czy była to próba dotarcia do nowych, często… mniej wymagających odbiorców? Ocieplenie wizerunku? I ten cały kontrakt z domem mody Rosier…
Nie chciała nawet insynuować czegoś tak absurdalnego, a jednak ciekawość była silniejsza.
Nie było żadnego powodu dla którego czarownica miałaby odmówić spotkania, zwabiona wizją spędzenia spokojnego wieczoru z dawno niewidzianym przyjacielem. Teraz, gdy w ich życiu wszystko zmieniało się tak nagle, stałe punkty programu zdawały się być jeszcze ważniejsze.
- Buona sera, Antonio.- To były pierwsze i jedyne słowa jakie powiedziała, pojawiając się tuż przed siedemnastą na progu jego apartamentu na Alei Horyzontalnej. Niepisana zasada brzmiała, że rozmów nie prowadzi się w korytarzu. Nie prowadzili ich też od dłuższego czasu przy stole w pokoju dziennym. To było niegdyś całkiem dobre miejsce do pracy i niemal z rozrzewnieniem wspominała czasy, gdy cały stół zasłany był ministerialnymi dokumentami, sekretnymi notatkami i listami nazwisk, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Ale nigdy nie było to miejsce przeznaczone do bardziej prywatnych konwersacji.
Stukot jej obcasów odbijał się od wysokich sufitów, gdy pozwoliła się pokierować w stronę gabinetu.
Wzrok czarownicy natychmiast powędrował w stronę stolika, na którym stały butelki z winem. Bezimienne. Uniosła kąciki ust. Oczywiście. Czasy się zmieniały, ale Shafiq pozostawał wyjątkowo konsekwentny w swoich grach i zagadkach. Może poświęciła niewiele uwagi drogocennym księgom i artefaktom gospodarza, jednak na to przyjdzie jeszcze czas. Gdy nacieszą się już beztroską wieczoru.
Na propozycję jakiegokolwiek posiłku jedynie pokręciła przecząco głową. Musiało minąć parę sekund, by zdecydowała się jakkolwiek odpowiedzieć. Ale może było warto czekać, bo dotychczas nieco zatroskana twarz Lorien pojaśniała. Jak zawsze, gdy miała okazję usłyszeć język matki w tak czystej formie.
- Dziękuję.- Odpowiedziała tylko, płynnie przechodząc na włoski. Choć ciężko było określić do czego owo ciche “grazie” tak naprawdę się odnosiło. Grzeczna odmowa poczęstunku? Wdzięczność za porzucenie ordynarnej angielszczyzny? A może za wszystko i za nic jednocześnie. Zasiadła we wskazanym fotelu, rozprostowała opuszkami palców niewidzialne zagięcia na materiale bogato haftowanej szaty w odcieniach kobaltu. Kimkolwiek był anonimowy krawiec pani Mulciber tym razem dołożył wszelkich starań, by dobrać kolor niemal bliźniaczy do odcienia jej oczu.
- Bieganiem? - Powtórzyła powoli, smakując dźwięk tego słowa jakby słyszała je po raz pierwszy.- Antonio, cuore mio, czy ktoś cię… gonił?- Nie potrafiła sobie wyobrazić żadnego innego powodu dla którego Anthony Shafiq miałby biec.- Powinieneś był powiadomić aurorów, chociaż…- Uniosła do góry obie dłonie w geście nieco obronnym, choć wraz z towarzyszącym temu ściśnięciem ust i lekkim kiwnięciem głowy wyrażającym raczej coś w stylu “nawet nie każ mi zaczynać”. Na jej palcach błyszczały złote pierścionki, każdy jeden o historii ciekawszej niż mógł się tym poszczycić niejeden z rodów.
Ale przecież po to się spotkali. By dzielić opowieściami. - Nie wiem czy miałeś okazję słyszeć co się zadziało na stoisku mojego szanownego męża…
Zawiesiła głos, dając mu możliwość odpowiedzieć.
Plotki były czymś cennym. Niebezpiecznym w rękach nieodpowiednich osób. Walutą równie wartościową co galeony i artefakty.
Przyjęła ofiarowany kieliszek. Już pierwszy aromat dał jej pewność - to nie było coś co spotykało się na słonecznych wzgórzach francuskiej winnicy Chateau des Dragons. Uniosła go powoli do nosa, przymknęła oczy. Znajomy owocowy, niemalże cytrusowy zapach.
- Zabierasz mnie w podróż po Hiszpanii?- Zapytała, zanim jeszcze zdecydowała się upić choćby łyk alkoholu.
RE: [02.08 Lorien & Anthony] And I gave myself to wine - Anthony Shafiq - 15.07.2024
Zaśmiał się serdecznie z sugestii, że musiałby powiadomić aurorów o swojej sromotnej porażce zadbania o własne zdrowie i kondycję.
– Owszem gonił mnie. Uchodzący czas i żałosna kondycja, która zaniedbywana latami teraz domaga się posłuchu – odpowiedział swobodnie, nie wstydząc się punktowania własnych słabości. Znał je aż za dobrze, wiedział również, że jego bogin przyjmuje właśnie tę formę – niedołężnego pokrzywionego mężczyzny na wózku, karykaturę jego samego wykręconego chorobą i słabością. I tylko oczy... oczy błagające o to, by zakończyć cierpienie, w pełni świadome, ale nie mogące ruszyć skorupy. Nie wzdrygnął się przywołując tę niedawną wizję. Robił to często - za każdym razem gdy zastanawiał się jak idiotycznie musi wyglądać w dresie.
– Bieganie to nic. Również wyginam się na wschodnią modłę. To jest dopiero... unikatowa sytuacja. Moja nauczycielka potrafi założyć sobie nogi za głowę bez najmniejszego problemu, jej elastyczność jest... legendarna w moim mniemaniu, gdy tymczasem zgodnie z jej słowami, wielu, wielu magów zasiadających w radzie arcymaga potrafi to i wiele, wiele więcej. Podchodzą do ciała, ducha i magii bardzo holistycznie, zdecydowanie bardziej niż my... – Anthony był podróżnikiem i cechował się wielkim głodem kultur. Oczywiście potrafił dostrzec ich braki, niedostatki myśli zachodu, jej ostrości. Przez lata - zwłaszcza przez lata spokoju stołka zastępcy i później szefa OMSHM-u jego krytycyzm skierował się również ku własnemu gniazdu, a zamiłowanie do orientalizmu nie tylko w strojach, dało się odczuć podczas prowadzonych z nim rozmów.
– Widziałem tam pewne zamieszanie, byłem w okolicy, ale szczerze przyznaję, nie wchodziłem w detale. Świeczki i kadzidła nie są... nie są w kręgu moich zainteresowań, chyba że rozmawiamy o globalnym rynku. – W jego słowach brakło przygany, niemniej jednak ciężko było oczekiwać, że biznes świeczkowy w zestawieniu z jakąkolwiek karierą w ministerstwie będzie wyglądał dobrze, będzie wyglądał interesująco. Może i wiedział ciut więcej, może podsłyszał kawałek dość gorączkowej wymiany zdań między Erikiem i Isaaciem, może wiedział, że w całe zamieszanie wplątani byli jego protegowani lub współpracownicy, ale... nie przedstawił jej swoich domysłów czy puzzli z których dałoby się odtworzyć przebieg wydarzeń w jakiejś jego części. Wolał pozostawić przestrzeń, aby mogła - zgodnie ze swoją wolą - przybliżyć mu go sama. Kto jak kto, ale jako żona Roberta miała sporo wersji do poukładania poprzedniego dnia wieczorem. Był ciekaw, czy wspomni również o stoisku młodej rezolutnej Mulciberówny. Zaiste, młode pokolenie Mulciberów zachowywało się tak, jakby patronował im żółty, a nie zielony kolor. Cóż... w oczach Anthony'ego oba były bardzo blisko siebie.
Tymczasem podniebienie gościa go nie zawiodło, a uśmiech, który rozlał się po jego twarzy znaczył, że sprawiła mu niemałą przyjemność tym pytaniem.
– Kupiłem ją dwa dni temu. Wymaga remontu, ale tak... może w przyszłym roku, jeśli znajdziemy w swoim kalendarzu chociaż kilka dni... Moim marzeniem jest rozesłanie tych butelek po wszystkich bliskich mi osobach zamiast adresu i wyjechanie nie na dzień czy dwa, ale na miesiąc. Kwartał... Chciałbym zobaczyć, czyje zmysły będą na tyle wytrwałe, a umysł zdeterminowany, by stanąć u mego progu – jego romantyczna dusza niezwykle rzadko znajdowała swoje ucieleśnienie poza bezpiecznym wewnętrznym murem. Ale oni znali się od lat, współpracowali od lat. Przy niej mógł pozwolić sobie na ten moment miękkości i odklejenia. W żaden sposób przecież nie znaczyło to o braku jego kompetencji. Lipcowa niedyspozycja owszem, ale tego akurat nie zamierzał jej opowiadać.
RE: [02.08 Lorien & Anthony] And I gave myself to wine - Lorien Mulciber - 19.07.2024
“Uchodzący czas” był… Zabawnym konceptem. Absolutnie interesującym i z pewnością wartym rozważania, ale jednak bardziej zabawnym niż skłaniającym do poważnych refleksji. Zwłaszcza, gdy samemu żyło się czasem niemal wręcz pożyczonym. Każdy kolejny dzień był jak mały kredyt od losu i bogów. Godzina, za godziną - ciągła niewiedza kiedy to się wydarzy. Może jeszcze dziś, gdy będzie wracać do domu i nieopatrznie spojrzy zbyt długo w bezkresną przestrzeń nocnego, sierpniowego nieba. Może za kilka lat?
Klątwa krwi potrafiła być błogosławieństwem samym w sobie. Pomijając drobny szczegół jakim była nieubłagana śmierć (nawet jeśli zwykle określano to mianem kompletnego zatracenia ludzkiej natury), choroba ratowała ją przed wizją okrutnej starości i najwyraźniej też… jakimiś orientalnymi wygibasami, które musiał uskuteczniać Anthony. Po prawdzie mówiąc Lorien wolała już spędzić kilkanaście następnych lat w ptasiej formie, stworzywszy sobie gniazdko w jakiejś miłej kawiarni na Sycylii niż zakładać sobie nogi za głowę czy rekreacyjnie biegać.
Słuchała opowieści o wyjątkowo wygimnastykowanej nauczycielce z wyraźnym zainteresowaniem, choć gdyby nie daj Matko próbował ją przekonać do spróbowania tego czegoś na pewno usłyszałby “grazie, ale jeszcze nie oszalałam mój drogi.”
- Nie winię Cię.- Odparła, gdy przyznał swój brak zainteresowania wytwórstwem świec. Jeszcze do niedawna uważała, że nie da się żywić szczególnego zainteresowania wszelkimi kadzidełkami czy innymi olejkami. Wróć. Nadal tak uważała i nawet ślub z Mulciberem wcale tego przekonania nie zmienił szczerze mówiąc. Trzymała się z dala od biznesu rodzinnego. Sam temat produkcji, doboru składników czy właściwości działał na czarownicę jak najlepszy eliksir nasenny. Ale nie o samych świecach chciała rozmawiać. Upiła trochę wina.- Mam podejrzenie, że nie leżą nawet w kręgu zainteresowań mojego męża.
Zanim jednak wróciła do sedna opowieści o Lammas - a głównie o wyskokach swojej dzieciarni (coraz częściej łapała się na tym stwierdzeniu. Tak się przejawiał ten cały mityczny instynkt macierzyński?) Anthony poruszył dużo ciekawszy temat.
Przechyliła lekko głowę, wsłuchując się w plany przyjaciela. Było w nich coś uroczego, może nieco infantylnego. Dorośli ludzie błądzący po zakamarkach kontynentu w dziwacznej zabawnie w poszukiwaczy skarbu. Może gdyby świat wyglądał inaczej mogliby sobie na to pozwolić.
Uniosła delikatnie kieliszek, pozwalając światłu odbić się w jasnym winie.
- Tęskni… libyśmy za tobą.- W odpowiednim momencie złapała myśl i przekształciła ją w coś kompletnie bezosobowego. W coś co nie budziło żadnych wątpliwości. To oczywiste, że całe Ministerstwo by tęskniło. Cały kwartał bez szanownego pana Shafiqa, który skrywałby się jak podejrzewała gdzieś w sercu słonecznej Hiszpanii? Może w Katalonii, może w la Rioja. Ciężko było określić po pierwszym skosztowaniu, ale smak szczepu viura był nie do pomylenia dla kogoś kto nie kalał swoich kubków smakowych podrzędnymi winami produkowanymi dla mas.
- Ponoć Macabeo lubuje się w towarzystwie leniwych wód Ebro, Antonio.- Upiła łyk wina, dopiero teraz przenosząc wzrok na swojego gospodarza.- Rzeka byłaby dla nich niczym mityczne nici Ariadny.- I znów, ci wszyscy, pozbawieni twarz i imion “oni”. Zupełnie jakby odcinała się od tego wszystkiego. - Zagubieni w jej meandrach, koniec końców - doprowadziłaby ich wprost na próg … Castillo de los dragones? - Zaryzykowała. Hiszpański nigdy nie był jej mocną stroną, mogła co najwyżej zgadywać czy tłumaczenie miało jakikolwiek sens.
RE: [02.08 Lorien & Anthony] And I gave myself to wine - Anthony Shafiq - 22.07.2024
Zły był na siebie, że zbyt skutecznie poluźnił cugle rozmowy. Nie żeby był ciekaw hobbystycznych zajęć Roberta Mulcibera. O ileż po szkole udało mu się utrzymać kontakt i pozytywne stosunki z drugim z bliźniaków, o tyle Robert pozostał dlań enigmą, ofiarą apodyktycznego ojca i braku siły charakteru, która pozwoliłaby mu pozostać w Departamencie Tajemnic pomimo decyzji patriarchy. Niemniej jednak teraz sytuacja się zmieniła, bowiem to jego własna, osobista przyjaciółka została żoną tegoż mężczyzny, czego Anthony nie mógł wciąż rozgryźć. Cóż jednak, jeśli zrobiła to w okresie jego tymczasowej niepoczytalności, wyraźnego osłabienia władz umysłowych, które można by przypisać zastaniu kariery zawodowej, choć prawda leżała w zupełnie innym miejscu, konkretniej, w opustoszałej klatce piersiowej i dziurze po wyrwanym sercu.
Teraz chociażby tak bardzo to czuł, tę własną, otumaniającą słabość, tę zmianę w powietrzu, zapach otoczenia i barwy, nawet jeśli wciąż pozostawały w czerni i bieli pstrokato naznaczonej intensywnością lazuru i zgniłością żółci. Siedział wsparty na własnym nadgarstku patrząc jak Lorien doskonale wytycza szlaki, jak nawet myśli podobnie do niego sprzed czterech dni, podając nazwę winnicy taką, jaką chciał jej nadać po przejęciu jej. Przez myśl przeszło mu, jak bardzo podobna jest do jego zmarłej żony, do pięknej Edith. Może gdyby jego natura była inna, nie wahałby się już lata temu, patrząc jak ich myśli i przekonania układały się podobnie. Miał przyjaciół z którymi kłócił się zajadle, miał takich na których wady przymykał oko. Lorien mogłaby z powodzeniem być jego żoną, mówiąc i myśląc w takt tej samej muzyki. Podała nazwę winnicy, taką, jaką sam chciał jej nadać.
A potem ten który ukradł mu serce powiedział przed czterema dniami, że to kiepski pomysł.
Był świadom własnej miękkości, zależności, czuł jak giął się pod każdym jego słowem, zgryźliwością, pod każdym krzywym spojrzeniem, ściągnięciem brwi, zmarszczeniem czoła... Czuł, ale nic nie mógł na to poradzić. Był więźniem tego uczucia, tej obezwładniającej ciało i duszę tęsknoty, która nagle i jakże niespodziewanie dostała dostęp do leku, do wygaszenia swojego istnienia. Był jak sucha ziemia, na którą spadły pierwsze krople deszczu, wchłaniał je zachłannie niecierpliwy większej ilości. Był jak śmiertelnie chory, którego cudowne błogosławieństwo odebrało niedole, dając w zamian oddech i wzrok i wszystkie pozostałe zmysły. Topił się we własnym niepewnym szczęściu, w głodzie doświadczeń i pragnień, które na raz układały mu się w głowie, jedno na drugim. Chciał wszystkiego, ale i zgadzał się na wszystko, w toksyce hormonów, które przekonywały go, że ta droga jest najsłuszniejsza. Wczorajszy dzień był bolesny, kaleczył jego dumę, próżność i przyzwyczajenia. Ale był też doskonały. Sycący. Wypełniony Słońcem, za którym tęsknił tyle czasu.
– A więc masz mój adres, dam Ci butelkę byś nie bała się że zapomnisz, a w razie potrzeby, byś nie musiała zbytnio odczuwać mego braku. Ze wszystkich ludzi, którzy mnie otaczają, wierzę święcie, że tylko Twoje podniebienie zaprowadziłoby Ciebie i tych, którzy też być może chcieliby się ze mną widzieć, tam gdzie bym ha! Morpheus powiedziałby - tam gdzie topię się w wannie pełnej wina, niemalże słyszę przyganę jego głosu! – Dramatyzm zwierzenia kontrastował z rozkochaną twarzą Anthony'ego, który niemalże rozpływał się teraz, za zamkniętymi drzwiami swojego gabinetu. Zmiana wibrowała w powietrzu, a mężczyzna zdawał się młodszy o dekadę. – Ale uprzedzam Cię, postanowiłem być bardziej restrykcyjny wobec mojej hiszpańskiej kryjówki i całkowicie nie zamierzam adaptować tej winnicy pod magiczną technologię. I nie chodzi o białe, które teraz rozpływa się po podniebieniu, ale to... to wino... – wskazał na drugą butelkę, która zapewne niosła w sobie głęboki rubin – jest zbyt doskonałe, by skażać je magią. Żadnej komercji mia cara. Czysty poemat, o który zadbam, by był trwały. – Długimi palcami sięgnął do szkła, by pogładzić czule opuszkami smukłą szyję. Historię odnalezienia tej małej winniczki nosił w sercu, jako opowieść o własnym upodleniu, teraz jednak tamten ból niczym mu się wydawał, w szerokim emocjonalnym wachlarzu euforii, który przyszło mu eksplorować.
RE: [02.08 Lorien & Anthony] And I gave myself to wine - Lorien Mulciber - 25.07.2024
Lorien, choć od lat zdawała się otaczać ludźmi spragnionymi wiedzy o wszystkim i wszystkich, sama żyła w subtelnie utkanej bańce niedomówień. Trochę jak w mitycznych baśniach tysiąca i jednej nocy, historie splatały się ze sobą w najmniej oczywisty sposób, a samodzielnie żadna nie niosła satysfakcjonującej puenty.
Światy, których czarownica była częścią nie przenikały się ze sobą. Egzystowały obok siebie, na tyle blisko, by gdy jeden zaczynał płonąć - mogła poszukać sanktuarium i schronienia w innych.
Pozwoliła myślom błądzić wśród wyobrażeń słonecznej Hiszpanii, którą mogła smakować w każdym drobnym łyku wina. Czy dlatego nie zauważyła, że jest bacznie obserwowana? A może zauważyła, ale uniesione kąciki ust zostały odczytane jako zwyczajna radość z możliwości skosztowania dobrego wina. Przecież mógł wyraźnie poczuć, że spoglądała kątem oka.
Tak długo jak myśli pozostawały tylko myślami, Lorien pozostawała też bezpieczna od bolesnych porównań. Nie była słodką, tak okrutnie i niesprawiedliwie potraktowaną przez los Grace. Nie była też przepiękną, spoczywającą po wieki w grobie Edith. Była tylko… nie chciała na to szukać odpowiedzi.
A tymczasem panująca między nimi cisza stała się nagle ciężka. Przytłaczająca. Trwała na tyle długo, że kobieta zdążyła dopić swoje wino, nie śpiesząc się jakoś szczególnie. Przysłoniła usta starając się nie zaśmiać. A przynajmniej nie robić tego zbyt głośno, wsłuchując się w kolejne, pełne dramatyzmu słowa.
- Nie miałby racji? - Zapytała nagle, gdy wspomniał Morpheusa.
Milczenie było jedyną odpowiedzią jaką otrzymał na swoje komplementy. Ale była też w tym dziwaczna niewypowiedziana obietnica. Zupełnie jakby pewnego dnia swojej ucieczki miał się przebudzić i znaleźć na stole tylko kobalotwe pióro, którym ktoś nakreślił na chusteczce datę i słowa: Kieruj się tam, gdzie mówią po Włosku i idź jeszcze trochę dalej. Kiedy nareszcie przestaną - odkryjesz, że jesteś na miejscu.
Tonęli.
To oczywiste, że tonęli w świecie, który zdawał się ofiarować im wszystko na srebrnej tacy. Jak długo Anthony musiał tkwić pod taflą karmazynowego wina, by uwierzyć, że rozpaczliwe kołatanie serca i ból rozrywający klatkę piersiową były czymś więcej niż paniczną potrzebą wypłynięcia. Powrotu do rzeczywistości. A może wystarczyło tylko zamknąć oczy i pozwolić się pociągnąć w dół?
- Mam wrażenie, że gdzieś cię po drodze zgubiłam.- Pozwoliła uciec tej jednej drobnej myśli. A jednak jej słowa, choć dźwięczne zostały wypowiedziane cicho. Zbyt cicho. Jakby wyznawała wielką tajemnicę i równocześnie odmawiała mu prawa do zgłębienia tematu.
Dum spiro, spero.
Przesunęła opuszką palca po krawędzi kieliszka, słuchając dalej Shafiq’a. Był czas, gdy próbowała to jeszcze zrozumieć. Gdy pierwszy czy drugi raz smakowała jego win, karmiona opowieściami o mugolskich technologiach i metodach produkcji. Surowych i zdawało się, że tych jedynych prawdziwych.
"Skażenie magią" brzmiało groteskowo. Jakby ich dziedzictwo było tylko tanią, kuglarską sztuczką.
- Zastanawiałeś się kiedyś, że żyjemy w czasach, gdy takie wyznania można już tylko mówić szeptem? - Zapytała, nie sugerując czy wizja uprawianego kompletnie bez magii wina jakkolwiek ją poruszyła. Zrozumienie pewnych procesów, a później metodyczne, zakrawające często o czysty brutalizm, ich rozłożenie na czynniki pierwsze leżało w jej naturze, a mimo to dziś Lorien zdawała się głównie słuchać.
- Dlaczego… Hiszpania?- Mógł wyczuć, że za tym intencjonalnie banalnym pytaniem stało coś więcej. Dlaczego jakaś zapuszczona, wymagająca odremontowania winnica, Matka sama wie gdzie. Dlaczego to jedno miejsce na niemal dziecięcą zabawę w poszukiwaczy skarbów?
RE: [02.08 Lorien & Anthony] And I gave myself to wine - Anthony Shafiq - 29.07.2024
Jej słowa, szeptem wypowiedziane zwierzenia w cichym pokoju gabinetowym, w półświetle półdnia skrytego połą zasłony. Może nie słyszał, może zignorował, pogrążony w opowieści. Oczy lśniły mu inaczej, cała twarz promieniała, zmiana była aż nazbyt widoczna, jakby odkryć, że dogasający piec bucha ogniem daleko wykraczającym poza spodziewany normy. Może wcale go nie zgubiła. Może go znalazła, tylko jeszcze nie była w pełni świadoma tego znaleziska? Co prawda kryzys tożsamości dawno już Shafiq miał za sobą, niemniej zbliżał się do takiego wieku, w którym – jeśli tylko umysł i serce były dostatecznie otwarte – następowało pewne przewartościowanie tego za czym się goniło, a tego co prawdziwie chciałoby się mieć. Lorien, mimo usilnych starań prowadzącego ją lekarza Prewetta, jak i starań wszelkich zagranicznych lekarzy była w innym miejscu, w obliczu tykającego zegara. Oboje jednak w tej półuni spotykali się jak zawsze, udając, że czas nie jest ich wrogiem w tym układzie, wysycając czas rozmów możliwie, do cna, jak sok wyssany z pojedynczego winnego grona.
– Trudno powiedzieć. Oficjalnie mamy odwilż, po Leachu każdy inny jest milej widziany, choć czy jesteśmy w stanie określić jednoznacznie rodowód Ministry? Poza burzami i szumnymi eksplozjami, te zmiany następują w miejscach, których nie oglądamy. Może swoimi preferencjami do wina czy sztuki nie chwalę się wciąż głośno, poczytuj to proszę jako komplement i moje w Twych cudnych dłoniach zaufanie złożone. No chyba, że małżeństwo w tak krótkim czasie Cię... zradykalizowało? – Z rzadka wypominał jej ten szalony pomysł wżenienia się w rodzinę o tak kiepskiej opinii. Dziwił się temu, oczywiście, bo sam uważał się za bardziej liberalnego w doborze pracowników i narzędzi, którymi dokonywał ruchów na podziemnej szachownicy. Tymczasem...
Kiedy zapytała tak wprost o Hiszpanie, jego twarz na moment stała się nieobecna, a uśmiech nabrał nieco melancholijnego koloru. Twarz w okolicznościach służbowych i zewnętrznych, twarz poza tym gabinetem przystojna, ale z wystudiowaną precyzją prezentująca oczekiwane od niego twarze, teraz była przed nią jak otwarta księga, w której odczytać mogła cały emocjonalny wachlarz, mówiący wprost, że stoi za tym głębsza historia niż kaprys bogacza.
Po chwili wahania, sięgnął po drugą butelkę i kieliszki do czerwonego wina. Rozlał rubinowy trunek i przysunął sroce jak najcenniejszy z rubinów. Znał już doskonale ten smak, nie musiał zastanawiać się nad tym, co czuje, gdy dojrzałe garbniki wgryzają się w język, a śliwka niesie skojarzenie z dobrze skruszałą dziczyzną. I kakao, słodkie i ciepłe, rozgrzewające w długą polarną noc. Łagodna biel wanilii pozostająca na podniebieniu gdy dojmujące cierpienie i czerń doświadczenia wybrzmią.
Poczekał aż spróbuje. Aż całe spektrum doznań rozleje się po jaźni, dał jej przestrzeń na własne skojarzenia, na słowa, które będą w jakikolwiek sposób władne by dotknąć już nie bukietu, a poematu niesionego pismem sfermentowanych winogron.
– Tak smakuje moje złamane serce Lorien. Tak smakuje nadzieja, że jednak nie wszystko stracone – powiedział cicho w języku swojej własnej ziemi. Szczerze jak nigdy, uderzeniem ciszy, która nastąpiła po niekończącym się rejwachu.
RE: [02.08 Lorien & Anthony] And I gave myself to wine - Lorien Mulciber - 01.08.2024
Czarownica nie przejmowała się miłościwie im panującą Ministrą Magii, zupełnie tak jak niegdyś nauczyła się nie przejmować Leach’em. Przychodzili - odchodzili, a ona od lat tkwiła w tych samych czterech ścianach gabinetu, błądząc znajomymi korytarzami wśród sal Wizengamotu. Nienaruszalne prawo czarodziejów istniało przed nimi. I przetrwa ich dzieci. Tylko głupcy wierzyli, że ktokolwiek lub cokolwiek mogło to zmienić.
A mimo to pozostawali ostrożni. Poruszali się w sferze niedomówień, ryzykowanych kontaktów i działań. Czy rzeczywiście te wszystkie okrucieństwa następowały "gdzieś tam" daleko od nich? A może każda, nawet najmniejsza decyzja pchała ich w sam środek cyklonu.
Uniosła kąciki ust słysząc słowa o zaufaniu. To była cenna rzecz. Cenniejsza niż złoto czy kamienie. Smakowała to słowo, chowała je w dłoniach jak kryje się małe, nieopierzone pisklę przed złem tego świata. Czyste, piękne uczucie.
Jednak, kolejne słowa przyjaciela je zabiło. Piękno rozprysło się jak tknięta igłą bańka mydlana, z jej twarzy zniknął uśmiech, a w oczach pojawił się ból. Odstawiła ostrożnie kieliszek na stole, spoglądając na mężczyznę tak jak postrzelona sarna wpatruje się w myśliwego. Z tym jednym, wyrażonym nie słowem, a bolesną ciszą pytaniem. Dlaczego mi to robisz? Dlaczego wypominasz?
- Byłby Pan skończonym głupcem Panie Shafiq naprawdę rozważając taką ewentualność.- Odpowiedziała głosem, który w przeciwieństwie do oczu twarzy skąpanej w emocjach, nie wyrażał absolutnie nic.
Ludzie nie rozumieli wielu jej decyzji, bo ślepo wpatrywali się tylko w ich pojedyncze aspekty. Tymczasem kobieta nic nie tłumaczyła, pozwalając gubić się w meandrach domysłów, plotek i przypuszczeń. A odpowiedź na to wszystko była przed nimi wyłożona jak na srebrnej tacy.
Im bardziej Anthony jaśniał, zagubiony gdzieś w odległym świecie, błądząc myślami daleko poza czterema ścianami gabinetu, tym bardziej Lorien się wycofywała w swój półmrok. Z dala od ciepła, piękna i słońca. Pergamin, który nosiła od kilku dni w kieszeni szaty, zaczął jej nagle ciążyć. Nie mogła mu powiedzieć, że dostała kolejną prognozę. Nie teraz. Nie, kiedy zdawał się odnaleźć swoją drogę.
Tkwienie samotnie w ciemności było bolesne, ale odebranie szczęścia Anthony’emu złamałoby jej małe, ptasie serce.
Dlatego przyjęła bez słowa kieliszek pełen cennego, czerwonego wina.
Delektowała się nim w kompletnej ciszy gabinetu, jakby słowa mogły przeszkodzić w tej niemal nabożnej chwili. Z głową delikatnie pochyloną, przesłonięta przez długie pukle loków, twarzą bladą i skąpaną w ciepłym świetle przebijającym się do gabinetu Lorien sprawiała bardziej wrażenie eterycznej istoty niż człowieka z krwi i kości.
Zamrugała zaskoczona, gdy nieruchoma tafla wina poruszyła się od pojedynczej łzy, która spłynęła po jej policzku. Uniosła drżące palce do swojego policzka i otarła go szybko.
- To niezwykłe wino, Anthony.- Odpowiedziała równie cicho. Dlaczego w zdawałoby się tak bezpiecznej przestrzeni jak ta, oboje zniżali głos do szeptów i westchnień. Dwoje tanich łotrzyków, schwytanych na kradzieży, której nie popełnili; zbiegów kryjących się w ciemnej alejce, nasłuchujących odgłosu psów gończych między jednym, a drugim uderzeniem serca.- Ale… jeśli tak smakuje nadzieja, to dlaczego jest w nim tyle goryczy i smutku?
RE: [02.08 Lorien & Anthony] And I gave myself to wine - Anthony Shafiq - 01.08.2024
Dostrzegł to momentalnie, tę subtelną różnicę, błysk w oku, ściągniętą skórę na twarzy. Dostrzegł, bo mimo różnicy wieku miał wrażenie, że zna ją całe życie, a jej klątwa, jej przesypujący się w klepsydrze piasek boleśnie przywodził mu na myśl jego serdeczną przyjaciółkę Edith, której brak tak doskonale wypełniała swoją osobą Lorien. Byłoby to jednak nieuczciwe mówić, że zastąpił jedną kobietę inną. Po prostu w towarzystwie Sroczej Damy, pustka którą Edith uczyniła mu swoim przedwczesnym odejściem zdawała się mniej dotkliwa.
Zobaczył różnicę i mógł ją zignorować, mógł pójść dalej, czekając aż minie niezręczność, aż cztery słowa przeminą rzucone na piaski wspólnie przemierzanej pustyni osamotnienia. Ale nie zrobił tego. Właściwie od razu sięgnął po jej dłoń, jakby chciał realnie wsunąć między palce owo mityczne zaufanie, jak złocisty fant dla tej, która lubiła błyskotki. Zamiast tego wziął drobne palce w splot własnych, wychylając się ku niej na fotelu tak, że właściwie tylko półgębiem opierał się na krańcu poduszki. Wysunął się ku niej, by ucałować w niemych przeprosinach te dłonie, bo wiedział, że ją uraził, nawet jeśli ona urażała go bardziej brakiem jakiejkolwiek w temacie rozmowy. Miała swoje powody, jak on czasem miewał swoje powody. Miała tajemnice, jak on miewał swoje. Nie zmieniało to jednak wcale unii, którą zawiązali lata temu, a która trwalsza była niż słowo na "m", które taki niesmak wywoływało na wyostrzonej klątwą twarzy.
Zaraz jednak zatopili się w winie o której chciał jej opowiedzieć, choć trunek sam w sobie był opowieścią zawierającą wszystko. Jej pytanie trafiało w samo sedno dychotomii jego uczucia, obezwładniającego, uzależniającego szczęścia, ale historia była zbyt długa, by ją opowiedzieć. A może jednak? Może dzień taki jak dziś sprzyjał zwierzeniom? Zawahał się na moment, a potem twarz rozluźniła się w łagodnym uśmiechu, gdy w lekkim roztargnieniu spróbował znów hiszpańskiego bukietu, który powinien być pełen goryczy, a jednak...
– Poczuj to... z tyłu gardła. Wanilia i kakao, jak wspomnienie deseru, który wcale nie wybrzmiał. Kiedy piłem je pierwszy raz, myślałem o tym co minione. O przeszłym romansie, słowach, które nigdy nie wybrzmiały w cichości hotelowej sypialni, choć na bogów... wibrowały w powietrzu i tylko czekały, kto pierwszy zbierze się na odwagę... Myślałem, że ta wanilia, że gorycz kakaowca to kara, wspomnienie, które czyni tym dotkliwszą pokutę, za dotykanie opuszkami palców szczęścia. Ale teraz droga Lorien, teraz wiem, że to jest nadzieja. Nadzieja, na drugą szansę. – Zapodziany w myślach przygryzł skórkę wskazującego palca, obserwując ją w niepewności, czy to co mówi jest dla niej zrozumiałe, czy nie popłynął zbyt daleko w metaforze, która tak spójnie ukrywała się w winnym bukiecie, ale gdy przychodziły do głosu słowa... – Gdybym miał tu fortepian, zagrałbym Ci to wszystko co czuje, ale... wybraliśmy zły lokal na nasza spotkanie. – Przejechał palcami po policzku pukając w niego kilkukrotnie, jakby chciał uczynić rozgrzewkę dla nadchodzącego Nokturnu, czy innej Serenady. Oczyma zaś uciekł od jej pełnej troski twarzy, nie przystającej zupełnie sędzinie, samemu błądząc wzrokiem po gabinecie jakby to wystarczyło by półtonowy instrument objawił się przed nimi w cudowny sposób.
RE: [02.08 Lorien & Anthony] And I gave myself to wine - Lorien Mulciber - 01.08.2024
"A gdy przyszedł na to czas, przywitał śmierć jak starą przyjaciółkę." Słowa, które każde czystokrwiste dziecko poznawało w pewnym momencie swojego życia. Stara baśń ucząca pokolenia młodych czarodziejów i czarownic, że śmierć była tym co musiało ich spotkać na końcu mostu nad rwącą rzeką. Nawet jeśli w tej jednej podróży nie mógł jej towarzyszyć, teraz pozwoliła bez słowa ucałować swoje dłonie.
Gdyby szukał jej spojrzenia - odnalazł je. Choć równie wycofane co przed chwilą. Niezdradzające nic ponadto co i tak wiedział - kobieta naprawdę chciała mu powiedzieć. Wszystko wytłumaczyć, spróbować uzupełnić kawałki układanki, które przemyślanie wyrzuciła z pudełka gdzieś po drodze. Kiedy jeszcze sądziła, że w odpowiedniej chwili będzie w stanie uciec. Bez listu, bez pożegnania. Po prostu zniknąć i pozwolić by pamięć po Lorien Crouch umarła, jak umrzeć miał jej umysł. I tylko podróżujący przez pustynię Jordanu mogliby dostrzec nocną porą kruczoczarnego ptaka o kobaltowych skrzydłach wpatrującego się z bezmiar gwiazd. Iblis aw Malak?
Ale powiedzieć nie mogła - bo choć czas przepływał między ich splecionymi dłońmi, konsekwencje pewnych decyzji zbierały powoli i nieubłaganie swoje żniwo. A mimo to przecież doskonale wiedzieli, że droga, którą obrali była słuszna.
Zawsze obok, nigdy przy sobie.
Ile trwało to milczenie? Sekundy, minuty? To było nieważne- tkwili zamknięci w jednym punkcie czasowym, podczas gdy świat wędrował dalej. Cofnęła dłonie, gdy wydało się to najbardziej naturalne i niewypowiedziane “przepraszam” spotkało się w połowie drogi z równie bezgłośnym “wybaczam ci.”
Posłusznie, niemal bezwiednie uniosła kieliszek ponownie do ust, próbując doszukać się wszystkich wspomnianych nut. Wsłuchując się w słowa przyjaciela, wypowiadane niemal z nabożną czcią. I gdy tylko jej wzrok padł z powrotem na ustawione na stole butelki - wszystko stało się tak dziecinnie oczywiste. Wino nie było zwyczajnym trunkiem. Było historią, spisaną w smakach i aromatach. Narracją człowieka, który zdawał się kłębić w sobie tyle uczuć, że brakowało mu słów aby wyrazić te najprostsze. Znając tak wiele języków, pozostawał niemową.
Przestała słuchać banialuków o fortepianie, wabiona swoim odkryciem jak ćma do ognia. Wpatrywała się w twarz czarodzieja jakby widziała go po raz pierwszy od niemal ośmiu lat.
- Anthony… Ty kochasz.- To nie było pytanie.- Ty tak okrutnie kochasz.- Szepnęła jeszcze, na chwilę chociaż zapominając o smutku i bólu, które nosiła każdego dnia niczym maskę pośmiertną.
Nie zadawała więcej pytań, bo odpowiedzi na nie, nie mogły być wyszarpniętymi z kontekstu półsłówkami. Nie byli w sądzie, a ona nie była oskarżycielem.
Zamiast tego przesunęła się nieznacznie na swoim miejscu, zsuwając ze stóp szpilki. Poprawiła nerwowym ruchem długą szatę. A potem z jej ust padła jedna, może i ostatnia prośba ją miał usłyszeć przez długi czas.
- Opowiedz mi historię.- Trzy proste słowa.- Ale.- Uniosła do góry palec wskazujący, nie pozwalając mu jeszcze nic powiedzieć. Dając czas na odmowę, jeśli takowej potrzebował. A sobie na wskazanie warunków. Bo te musiały być zawsze.- Wybierz język, którego nie zrozumiem.- Przyciągnęła kolana bliżej siebie, siadając w fotelu znacznie wygodniej. Przytuliła do siebie kieliszek tak okrutnie słodko-gorzkiego wina, dbając by nie rozlać ani kropli.
Lorien nie zależało na słowach. Te były czymś co miała pod ręką każdego dnia. Niekończące się strony wyrazów pozbawionych znaczenia. Obietnic bez pokrycia, przysiąg, które łamano za zamkniętymi drzwiami. Lorien pragnęła oglądać to co sama musiała całe życie tłumić. Chciała emocji. Żywych prawdziwych emocji, które wypełniały tą piękną duszę. Może najpiękniejszą na całym świecie. A przy tym chciała mieć pewność, że bez względu na to co usłyszy, wszystkie tajemnice które chciał ukryć, w ukryciu pozostaną.
|