![]() |
[28.07.1972] Jezus po tygodniu w Little Hangleton - Wersja do druku +- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl) +-- Dział: Scena poboczna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=6) +--- Dział: Little Hangleton (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=24) +--- Wątek: [28.07.1972] Jezus po tygodniu w Little Hangleton (/showthread.php?tid=4087) |
[28.07.1972] Jezus po tygodniu w Little Hangleton - Louvain Lestrange - 21.10.2024 Dobrze to już było proszę pań i panów. Remis z Nottem traktował tak naprawdę jak przegraną i Loretta która na pojedynek przyprowadza swój najgorszy możliwy romans. Potem klubowa bójka, po której swąd spaczenia unosił się z jego różdżki jeszcze przez cały kolejny dzień. Chociaż tyle, że mógł się wyżyć na tej cygańskiej mordzie, co wcale niczemu nie pomogło, ale chociaż ulżyło w goryczy palącej jego duszę. A na domiar złego dowiedział się dzisiaj, w sumie Severine wyznała mu, że mają razem dziecko. Błysk w głowie jakby dostał na gębę kastet. Do końca dnia przeszedł przez wszystkie fazy emocjonalne w związku z tym. Od rozpaczy do załamania, od żalu do złości, od akceptacji do wyparcia. Zwlekała ponad rok z tą informacją, a wyjawiła mu ją kiedy przez moment miał wrażenie, że wszystko zaczyna się powoli układać. Już nawet zdążył pogodzić się z myślą, że ma sensu ratować Loretty na siłę. Mógł stawać na głowie, żeby odciągać od niej podłych, toksycznych typów, ale ona i tak potrafiła znaleźć sobie jeszcze gorszego od poprzedniego. Gdyby nie to, że na wieczór miał obowiązki służbowe, pewnie urżnąłby się w trupa. Poradziłby sobie z emocjami w dokładnie ten sam sposób jak robili mężczyźni w jego rodzinie od pokoleń. Nawet jeszcze nie zdecydował co powinien zrobić w tej sytuacji, bo wybór jaki mu pozostał to jak wybór najmniej paskudnej opcji. Czegokolwiek by nie postanowił na końcu zawsze ktoś zostanie poszkodowany, włącznie z nim samym. Więc może to i lepiej, że miał czym zająć dzisiaj głowę, chociaż nawet na kwadrans nie potrafił się skupić na niczym innym, niż myśl o tym, że ma syna. Chociaż kompletnie nie miał motywacji do wychodzenia z domu tego wieczora, to z przyjemnością zaczerpnie odrobinę adrenaliny. Bo robota na dzisiaj nie przewidywała papierkowej roboty, wręcz przeciwnie. Istniała duża szansa, że nawet może się spocić. Nalot na nielegalną produkcję świstoklików to całkiem niebanalna rzecz, ale domyślał się czemu Victoria zwróciła się z tym do niego, poza tym, że świstokliki w oczywisty sposób leżały w zakresie jego obowiązków. Pewnie będzie trzeba machnąć kilka razy różdżką w stronę bandziorów, a Lou wcale nie stronił od konfliktów. Wręcz przeciwnie, karmił się nimi niczym odżywką proteinową. Znała go od tej strony. Zgadywał, że jeśli miała wybierać między urzędasem, który miałby się jej tylko plątać pod nogami, a kuzynem który wiedział jak się bić, rachunek był raczej prosty. Przynajmniej nie miał daleko na miejsce spotkania, raptem kilka ulic od własnego domu, toteż przyszedł tu sobie spacerkiem. Przebrał się tylko ze służbowej marynarki, w skórzaną kurtkę. Z czarnej skóry lepiej schodziły zacieki krwi, niż z bawełnianego garnituru. No i łyknął przed wyjściem porcję eliksiru imitującego ciepło skóry, z wiadomych względów. Stanął sobie na rogu ulicy i opierając się o latarnię, zapalił sobie papieroska, w oczekiwaniu na kuzyneczkę. Kiedy dostrzegł już jej zbliżającą się sylwetkę, przygasił szluga o podeszwę buta i kubła na śmieci. Przecież nie będzie śmiecił, zwłaszcza we własnej okolicy. Wyprostował się, wyjął ręce z kieszeni i ukłonił się powściągliwie na powitanie. - Ty tu dowodzisz, księżniczko. - rzucił prosto, już zaraz na wstępie. Wygiął usta w płaskim uśmiechu i machnął lekko ramionami. Wyjaśnił to na wstępie, bez zbędnych uszczypliwości jakich można było się po nim spodziewać. Raz, że nie miał zbytnio humoru na słowne przepychanki i złośliwości. A dwa, dobrze rozumiał do kogo należy egzekutywa w tym duecie. Nie zamierzał wcinać się jej w kompetencje, po prostu chciał tym razem być przydatnym, a nie męczącym. - To tamten dom, na końcu ulicy. Wskazał ruchem głowy na budynek oddalony od nich o jakieś kilkadziesiąt metrów. Znał się trochę na okolicy, w końcu mieszkał tutaj od paru lat, jednak przez te permanentną mgłę, ciężko było cokolwiek dłużej poobserwować. RE: [28.07.1972] Jezus po tygodniu w Little Hangleton - Victoria Lestrange - 26.10.2024 Gdyby tylko Victoria wiedziała, co działo się w życiu Louvaina… a nie miała o tym bladego pojęcia, znała może ułamek wszystkiego. Nie miała pojęcia, że zrobił jakiejś kobiecie dziecko, ani że położył już kreskę na swojej nierozłącznej do tej pory siostrze bliźniaczce. Nie miała pojęcia o tym, że musi ukrywać zimno swego ciała, choć zyskał je świadomie, w przeciwieństwie do niej. Nie wiedziała, że po zremisowanej (ach, prawda, dla niej to też była przegrana) walce z tamtym padalcem wał się w bójkę, że nosił w sobie tak duży negatyw emocji i odczuć, który niemalże się wylewał. Wiedziała jedynie, że rytuał Beltane, który ją złączył z własnym narzeczonym (którego już nie miała), połączył go z Cynthią i nie chciał słuchać o zerwaniu tej nienaturalnej więzi. Rozumiała więc, że pomiędzy nim, a jej przyjaciółką, było coś na rzeczy… Oczywiście, że wolała tu być z kimś sprawdzonym, a nie urzędasem, któremu będzie trzeba mówić gdzie się schować i czego nie robić, a co zdecydowanie tak. Normalnie posłaliby tu pewnie jakiegoś brygadzistę, albo dwóch, razem z kimś z Biura Świstoklików, ale po drodze okazało się, że ta grupka może mieć coś wspólnego nie tylko z nielegalną produkcją świstoklików, ale też z czarną magią. Trzeba to było więc zrobić inaczej, delikatniej, a zarazem całkowicie stanowczo. Raporty mówiły o tym, że zajęciem para się dwójka gości, a potem opychają sprawę gdzieś na Nokturnie, nie przewidywali więc, by w tym miejscu miało być osób więcej niż dwójka, zwłaszcza o tej godzinie. A było wszak już od dawna ciemno. Skorzystała z publicznego punktu Fiuu by dostać się do Little Hangleton nie dlatego, że tego miejsca nie znała, a dlatego, ze nie chciała się teleportować na środku ulicy w miasteczku, w którym żyli nie tylko czarodzieje, ale też mugole. Chwilę zajęło jej dotarcie do umówionego miejsca spotkania, a samego Louvaina nie było trudno wypatrzyć, nawet jeśli skrył się w cieniu rzucanym przez latarnię. Victoria nadal była w swoim mundurze, co najwyżej poukrywała te elementy, które mogłyby się przypadkowym mugolom wydać… dziwaczne. A więc również w czerni i w ciężkich, wiązanych butach, w końcu wyłoniła się zza zakrętu. Nieco uniosła brwi na to powitanie, które sprawiło, że w jej głowie pojawiło się kilka znaków zapytania. – Tak, tobie też dobry wieczór – odparła jednak cicho, jak to zwykła mówić, spokojnie. Przez moment taksowała Louvaina wzrokiem, jakby szukała na to jakiegoś komentarza, ale ostatecznie powiodła spojrzeniem we wskazanym przez niego kierunku. Jedno było tu dobre – że oboje doskonale znali swoje miejsce i nie będzie żadnego przepychania się o dowodzenie i tak dalej. Kiwnęła głową. – Długo tu stoisz? Nie rzuciło ci się w oczy nic nadzwyczajnego? – zapytała po chwili, gdy na powrót patrzyła na kuzyna, standardowo musząc zadzierać głowę, zaraz jednak kiwnięciem dała znać, że mogą już iść. Spokojnie, niespiesznie, ale w kierunku ich celu. RE: [28.07.1972] Jezus po tygodniu w Little Hangleton - Louvain Lestrange - 12.11.2024 Nie mogła wiedzieć, bo Louvain ostatnie czym potrafił się z kimkolwiek podzielić to szczere emocje i ciekawostki ze swojego życia prywatnego. No i umówmy się, ale przed Victorią na pewno nie zamierzał się teraz otwierać i opowiadać o wszystkich tych rzeczach. Głównie dlatego, że większość spraw, w większym lub mniejszym stopniu, dotyczyła Cynthii. A on już dobrze wiedział, że kuzyneczka i panna skuta lodem to przyjaciółki. Zwierzając się Victorii to tak jakby składał donos na samego siebie, dosłownie i w przenośni. Może i jeszcze mógłby podzielić się niuansami na temat swojej bliźniaczki, bo wciąż nosili to samo nazwisko i Victoria znała lepiej ich rodzinne perypetie, niż ktoś obcy, spoza rodziny. Może i nie znała Loretty tak dobrze jak on, ale na pewno potrafiłaby go lepiej zrozumieć, jak trudnym brzemieniem jest bycie bratem Loretty. Bo tych jej paskudnych zagrywek miał już po dziurki w nosie i czuł, że byłby o wiele szczęśliwszym człowiekiem, gdyby nie musiał się już przejmować jej chujowymi decyzjami. Ale to zdecydowanie nie ten wieczór na pogadanki od serca. Była robota do wykonania, coś ciekawszego, niż nużąca praca nad dokumentacją administracyjną. - Tylko tyle, że czasem zatrzymuje się tu brunetka o brazylijskich ustach i stroi dziwne miny. - odrzucił, uśmiechając się zadziornie. Może i miał paskudny humor, ale sama go sprowokowała reagując tak, a nie inaczej, na jego jakże urocze powitanie panienki aurorki. A może nie potrzebował, aż tak wiele, żeby przynajmniej utrzymywać pozory bycia tym samym dużym chłopcem co zawsze. - Widzisz jak zarośnięte jest podwórko wokół tego niby opuszczonego domu? Odbił szybciutko od głupkowatych zaczepek i wrócił do sedna sprawy. Mówiąc to, znowu kiwnięciem głowy wskazał na ten sam budynek, który z pozoru wyglądał na opuszczony. - Powinno z tej gęstwiny parować jak czort, a tam nawet ta mgła jakby rzadsza... Podzielił się swoim spostrzeżeniem, przerzucając chytre spojrzenie na aurorkę. Wysoka, nie skoszona od dłuższego czasu gęstwiną, o wiele bardziej trzymała w sobie wilgoć, niż przystrzyżone trawniki o które dbali domownicy. - To dlatego, że wszystko tam wibruje od translokacji. To znaczy, że produkcja znowu ruszyła, są w środku. Wyjaśnił krótko swój zwiad. Prawda była taka, że obserwował to miejsce już od paru tygodni i właśnie to rzuciło mu się najbardziej w oczy. Ta charakterystyczna dla Little Hangleton mgła najbardziej ich zdradzała, a właściwie jej brak. Jeśli ich nie było, to faktycznie budynek wyglądał na porzucony i nie przyciągał większej uwagi, ale kiedy już w nim byli, no cóż. Powietrze wokół wibrowało, bo napieprzali tam świstokliki jakby jutra miało nie być. Może gdyby był, czy byli bardziej wyedukowani, albo po prostu nie byli ignoranckimi szlamami wiedzieliby lepiej jak działają niektóre prawidła w magicznym świecie. Zamiast tego, bezrefleksyjnie tworzyli te świstokliki kierowani chęcią zysku na mugolskich imigrantach. Idioci łamali tyle praw, że pewnie usłyszą na wokandzie o kilkanaście lat więcej, niż pierwotnie zakładali. - Jaki masz plan? Wchodzimy z drzwiami? Odezwał się jeszcze raz, nieco bardziej akcentując drugie pytanie. Szczerze to nawet wolał zrobić to bardziej na żywioł, miał ochotę cisnąć parę zaklęć komuś prosto w ryj. Zbyt dużo negatywnej energii się w nim kumulowała, a najchętniej wyrzuciłby je razem z krwawym zaklęciem takiej mugolackiej szumowinie na pysk. No może nie aż tak krwawej, bo się jeszcze pani auror zdenerwuje i zadenuncjuje go w ministerstwie. Tak czy siak, zamierzał wdrożyć jej plan, w końcu to ona była tutaj prawem stosowanym na łbie przestępców. RE: [28.07.1972] Jezus po tygodniu w Little Hangleton - Victoria Lestrange - 23.12.2024 Chyba wszyscy Lestrange byli ulepieni z tej samej gliny: nie lubili się zwierzać ze swojego życia, ze swoich problemów, nawet jeśli to sprawiłoby, że zrobiłoby im się lżej na sercu. Louvain źle oceniał Victorię, bo może i przyjaźniła się z Cynthią od pierwszego roku w Hogwarcie, ale rodzice wychowali ją tak, jak należy – to rodzina była na pierwszym miejscu. Ale byli uparci, prawda? Woleli kisić w sobie rzeczy, zamiast poszukać pomocy i Victoria była kropka w kropkę taka sama. Milcząca, zdystansowana, nie dzieląca się swoimi problemami, które były znacznie większe od tego, że miała tak zimne ciało. Aż dziw, że Rodolphus sam wyciągnął do niej rękę, kiedy potrzebował pomocy, kiedy potrzebował porozmawiać, i tego też nie zamierzała nikomu mówić. Spojrzała na Louvaina nieco pobłażliwie po jego zaczepce, a potem jak gdyby nigdy nic cmoknęła, jakby wysyłała mu buziaka w powietrzu i lekko uniosła jeden kącik ust w wyrazie rozbawienia. Tak chciał się bawić? Chciał jej dopiec? Nie wiedziała i nie rozumiała, ale postanowiła na ten moment dopasować się do sytuacji. Otaksowala go zresztą wzrokiem od góry do dołu, a potem odwróciła głowę w kierunku ich celu, może nawet nieco leniwie i zmrużyła oczy. – No cóż, pozory zaniedbanego i porzuconego domu sprawiają bezbłędnie – odezwała się po chwili, nim na nowo przeniosła spojrzenie na kuzyna, chociaż przez kilkanaście boleśnie długich sekund taksowała spojrzeniem „opuszczony” domek, a potem zrobiła ciche „hmmm”. – Raczej mało kto zwraca uwagę na takie szczegóły, dobra robota – pochwaliła Louvaina, tylko na chwilę ponownie koncentrując na niego uwagę. Jeśli myślał, że nie była zdolna do takich słów, to też bardzo się mylił, bo uważała, że takie rzeczy należy wyciągać i chwalić. Mężczyźni byli naprawdę prości w obsłudze pod tym względem, a Victoria nie miała ochoty dzisiaj użerać się z charakterem Louvaine, z którego przecież słynął. Zamierzała go więc ugłaskać… na ile było to w ogóle możliwe. A potem nagle się wyprostowała i przekrzywiła głowę w kierunku jednego ze swoich ramion, westchnęła nieco głośniej. – Zwykle w takich sprawach idę na żywioł. Ludzie są zbyt nieprzewidywalni, żeby bawić się w wielki plan od a do z, gdzie po drodze może się zmienić absolutnie wszystko – skrzywiła się leciutko, powracając wspomnieniami do Beltane – o gdyby tam mieli plan, to mogliby go sobie koncertowo wyrzucić do śmietnika już na samym starcie. Nie pytała Louvaina o to, jak stoi z pojedynkowaniem się, bo przecież widziała, a że był członkiem klubu pojedynkowego… – Proponuję zakraść się tam od tylu, takie domy zwykle mają jakieś tylne wejście i dostać się tam tamtędy, nie od głównego wejścia, bo to może wzbudzić za dużo podejrzeń – zwłaszcza jak ktoś będzie szedł ulicą, a tu wyrąbane drzwi, nie. Nie potrzebowali tak oczywistej uwagi, tym bardziej, że tu mogli się kręcić mugole. Nawet o tej godzinie. – No chyba, że nie będzie żadnego takiego wejścia… Wtedy trzeba będzie wejść głównymi drzwiami, ale w takim wypadku lepiej będzie, jeśli będzie się dało je zamknąć. Mniej powodów do tłumaczenia się później – jeszcze raz westchnęła i kiwnęła głową, wskazując Louvainowi, że mogą iść, jeśli jest gotowy i mu to wszystko pasuje. Martwiło ją w tym wszystkim jedno: te nieszczęsne nielegalne świstokliki, przez które trzeba będzie bardzo uważać, co dotykają, żeby przypadkiem nie przenieść się gdzieś… gdzieś, gdzie bardzo nie chcieliby się znaleźć. RE: [28.07.1972] Jezus po tygodniu w Little Hangleton - Louvain Lestrange - 19.01.2025 No co jak co, ale Victoria ciało to miała bardzo gorące. Aż chciałoby się powiedzieć too hot to handle, ale to by było przynajmniej niesmaczne racja? A tak, poza tym to racja, dzielili bardzo podobną materię w swojej konstrukcji. Louvain podobnie jak pani auror był nieprzyzwoicie śliczny. Jednak to tylko zewnętrzna skorupa, pod którą nie wpuszczał niczego i nikogo, w żadnym wypadku nie gotowy na by dzielić się tak spontanicznie swoim wnętrzem, nawet przed bliskimi. Jeszcze trzymał się zdecydowanie zbyt blisko Lobotomiarzy jak na chłopaka z tatuażem. Obłudnik. Kseroboy. Złapał tego wysłanego przez nią buziaka w powietrzu gestem dłoni i przyłożył do policzka, bardzo uraczony tym, że podłapała jego humorek. Wcale nie taka sztywniara z niej, jakby się przyjrzeć bliżej. Aż nawet przez sekundę mógłby przestać żałować, że tak niefortunnie wymierzył w nią zaklęcie w tym nieszczęsnym Limbo. Kto by mu wtedy wysyłał takie urocze całusy? Najpewniej jakaś taka co bardziej ceniła jego portfel niż dobre chęci. A tak to proszę. Nawet pochwałę zgarnął od prefekciary i pewnie, gdyby nie to, że był tak samo Zimny jak ona to możliwe, że zarumieniłby się jak podlotek. Pewnie nie, bo to słabo pasowało do jego postawy wrednej szui. Nie mniej jednak miło było zostać docenionym przez niewątpliwie największy autorytet w ich pokoleniu, no przynajmniej w ich rodzinie. Zawsze jak przychodziło do gadki o ocenach z rodzicami, jeszcze w czasach Hogwartu, to pytanie czemu nie może się uczyć, jak kuzynka wracało szybciej niż bumerang. Iść na żywioł? Jeśli tym żywiołem był ogień to mógł za nią iść w ciemno, nawet w ciernie. - Jest wejście od strony "ogrodu". Mocno zaakcentował ostatnie słowo, bo tak naprawdę to co tam było koło ogrodu to nawet nie stało. Zarośnięty park krzewów i gęstwina niemalże do pasa. Przecież nie od wczoraj obserwował te dziuple i dobrze wiedział, ile jest wejść do wewnątrz. - W takim razie wejdźmy od sąsiedniego podwórka, żeby nie dostrzegli nas przypadkiem z okien. Zaproponował od siebie. Bo skoro było już to wejście na tyłach to skorzystają z niego priorytetowo. No i jak to zwykle bywało, najpierw mogli zacząć od sekcji ukradkowej, najwyżej jak na coś wpadną przejdą do opcji chaos. Ruszył pierwszy, w milczeniu, omijając światła latarni i schodząc z widoku na głównej uliczce. Uchylił furtkę od płotu domostwa przylegającego do tej rudery, do której za moment mieli zrobić nalot. Oh, aż mu się przypomniało jak jeszcze w Biurze Głównym Sieci Fiuu robił podobne naloty z brygadzistami na nielegalne kominki celem odłączenia ich od sieci. Poczuł, jak adrenalina zaczyna powoli gotować mu się w żołądku. Niecodziennie zdarzały się sytuacje na wyjście poza urzędowe biurko. Teraz wystarczyło jeszcze przeskoczyć przez ostatni płotek i jakoś przeprawić się przez te ciernistą gęstwinę. Przeszedł pierwszy, zręcznie przeskakując nad ogrodzeniem. Chociaż Wiczka pewnie była wcale nie mniej powabna w ruchach i tak zaoferował jej swoją dłoń do wsparcia się o niego. Zaoferował się bez słowa niby jak kulturalny chłopiec, ale zawsze to okazja do potrzymania się za ręce z Douce Colombienne. - Mojej już nie szkoda, ale Twoja buźka jest za śliczna, żeby oberwać. Wejdę pierwszy, zgoda? Szepnął w jej stronę i nawet nie starał się ukrywać zadziornego uśmieszku. Z plecami przylgniętymi do ściany budynku, uniósł różdżkę do góry na wysokość twarzy. Właściwie to nie czekał na zgodę, po prostu zaczął bez słów, jedynie pokazując na palcach drugiej dłoni, że będzie odliczał. Trochę nie wiadomo po co, skoro mają wejść na cicho, ale najwidoczniej bardzo się wczuł w rolę szturmowca. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden... Oderwał plecy od rudery, pchnął ostrożnie stare drzwi z desek, starając się, aby pordzewiałe zawiasy nie zaskrzypiały zbyt głośno, a najlepiej wcale. Niezależnie od efektu wszedł parę kroków w głąb pomieszczenia i odruchowo rzucił zaklęcie rozpraszające na wypadek, gdyby zamontowali tu jakiś alarm magiczny, albo ktoś chciał od razu rzucać mu zaklęciem w pysk. af, ostrożne otwieranie drzwi bez hałasu [roll=Z] rozpraszanie asekuracyjne [roll=PO] RE: [28.07.1972] Jezus po tygodniu w Little Hangleton - Victoria Lestrange - 15.02.2025 Tak naprawdę, to Victoria nie była taką sztywniarą, na jaką wyglądała. Zgoda, chodziła wyprostowana, nie rzucała żartami jak z rękawa, nie zaczepiała ludzi i publicznie wypowiadała się grzecznie, rysując bardzo wyraźnie obraz osoby chłodnej, zdystansowanej i nieznającej się na żartach. Ale tak w prywatnym kontakcie było inaczej: właściwie to często sobie żartowała, gdy czuła się w towarzystwie swobodnie, tyle że te jej żarty to były bardziej suchary opowiadane z kamienną twarzą, aż nie wiadomo było, czy mówi serio, czy może jednak nie… ale niektórzy uważali to za bardzo zabawne. Były też osoby, przy których mówiła znacznie więcej, czasami można się było wręcz zastanowić, czy jadaczka jej się zamyka (a zwłaszcza, gdy temat mocno ją interesował) i w gruncie rzeczy lubiła czuć bliskość… tyle że nie w sytuacjach publicznych i z obcymi ludźmi. Można by rzec, że dość zręcznie żonglowała maskami, które zakładała, ale tą domyślną była oszczędność w gestach i chłód w obyciu. – Ogrodu, mhm – w sumie to nie spodziewała się ogrodu z wielkiego zdarzenia. Mało co mogło się równać z Maida Vale i nie każdy miał też serce, by pielęgnować kwiaty. Zwykle bogatsze rezydencje o to dbały, ale taka dziupla, jak to? Nie. Wzruszyła więc ramionami – zwał jak zwał, dla niej to nawet lepiej, przynajmniej nie ucierpią na tym spotkaniu kwiaty. Kiwnęła głową, zgadzając się na propozycję Louvaina. Skoro uważał, ze lepiej przejść przez podwórko sąsiadów, to miał ku temu powód. To on obserwował tę miejscówkę od dłuższego czasu, nie ona, i nie miała powodu, by uważać, że chce ją wpuścić w maliny (cóż… może nawet rosły tam jakieś smętne krzaczki malin, Little Hangleton potrafiło być bardzo niepozorne, choć ponure) – sama przecież chciała wejść tam nie od strony ulicy. Ruszyła zaraz za nim, gdy Louvain objął prowadzenie; szła za wysoką sylwetką, znacznie bardziej wyróżniającą się niż on. Zerkała ukradkiem, czy ktoś im się nie przygląda, czy ktoś nie węszy, ale sama starała się nie zachowywać, jakby robiła coś podejrzanego. Ot… idą odwiedzić znajomych, prawda? Przeszli przez furtkę, cichutko przeszli wzdłuż płotu, a potem hop. Nawet skorzystała z podanej jej dłoni kuzyna, gdy tak wlazła na ten płot, by dostać się na drugą stronę i… już byli. Wskazała mu dłonią i kiwnięciem głowy, że panowie przodem, uśmiechem odpowiedziała na uśmieszek i na powrót przylgnęła do ściany, jakby to miało sprawić, że widać ich mniej. W ciemności i tak byli raczej mało widoczni, ubrani na czarno, ciemnowłosi. Poprawiła uchwyt na swojej różdżce, wypuściła przez usta powietrze, chcąc się przygotować na to, co właśnie miało nadejść – denerwowała się trochę, jak zawsze, przy tego typu akcjach, gdzie mogło stać się wszystko. Adrenalina robiła swoje, serce biło szybciej… Patrzyła z ukosa na odliczającą dłoń Louvaina, gdzieś na peryferiach umysłu zaświtała jej myśl, że to takie niepotrzebne, ale zaraz pierzchła, bo Lou ruszył się, wszedł po dwóch niewysokich stopniach i otworzył drzwi, zaraz pakując się do środka. Victoria nie zdążyła na to zareagować, za to przysunęła się do drzwi i zerknęła do środka, starając się wypatrzyć cokolwiek. Wypatrzyć i usłyszeć. Louvain nie dostał niczym w pysk, bo nawet jeśli mieli tu jakiś magiczny alarm… to by tak szybko nie zdążyli się zebrać. W końcu i ona weszła do środka, mrużąc oczy i próbując wypatrzyć coś w tej ciemności. Percepcja – paczam i słucham x2 [roll=Z] [roll=Z] |