![]() |
[26.08.72, Warownia, ranek] Zatrzymajcie świat, wysiadam! - Wersja do druku +- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl) +-- Dział: Scena poboczna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=6) +--- Dział: Dolina Godryka (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=23) +--- Wątek: [26.08.72, Warownia, ranek] Zatrzymajcie świat, wysiadam! (/showthread.php?tid=4112) Strony:
1
2
|
[26.08.72, Warownia, ranek] Zatrzymajcie świat, wysiadam! - Brenna Longbottom - 28.10.2024 adnotacja moderatora
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Badacz Tajemnic Pożegnawszy się z Basiliusem Brenna wymaszerowała z kuchni, w jednym ręku niosąc tacę z naczyniami, w drugim trzymając różdżkę, na której prowadziła jak po sznurku kolejne półmiski z jedzeniem. Na stół w salonie trafiły więc zaraz talerze z tostami, kiełbaski, kanapki, bekon, kompot, a także oczywiście różne specjały na kaca - jak kefir, sok pomidorowy – i całe wiadra... znaczy się dzbanki kawy. Gdy z góry zszedł ojciec Brenna bez słowa podała mu kubek pełen mocnej kawy. Jeremiah zgarnął go bez słowa i mamrocąc coś ruszył do wyjścia z Warowni, najwyraźniej postanawiając ewakuować się z widoku, zanim trafią na resztę gości. Brenna opadła na kanapę, gdzie natychmiast dołączył do niej najpierw Łatek, absolutnie brzydki (więc oczywiście najpiękniejszy) kundel, a potem Gałgan (przypominający labradora, i bardzo, bardzo głodny, umierający wręcz z głodu, chociaż miskę dostał nie dal niż pół godziny wcześniej. Łyknęła ziołowe pastylki na ból głowy, która pulsowała czy to z niewyspania, czy ze zmartwienia całą, dość skomplikowaną rozmową z Millie oraz Basiliusem Prewettem, a opakowanie położyła obok dzbanku z sokiem, w przeczuciu, że ktoś jeszcze może ich tego wieczora potrzebować. Trzy minuty później była zajęta próbą zjedzenia kanapki tak, żeby nie zabrały tejże psy. – Cześć, Raju Utracony – powiedziała, gdy usłyszała kroki na schodach i okręciła się na kanapie, by spojrzeć przez oparcie na Eden. Zmierzyła ją uważnym spojrzeniem, oceniając ogólny poziom wymięcia i cierpienia życiowego, jakiego doświadczała w tej chwili panna Lestrange. Bo wczorajszego wieczora musiała wypić naprawdę bardzo dużo, i najlepiej świadczyło o tym nie to, że potknęła się na schodach, a raczej to, jakie rzeczy powiedziała Brennie. – Wyspana? Mamy tosty. I tabletki na ból głowy. I bardzo dużo kawy. Nalać ci? Zaoferowałabym jakieś świeże ubranie, ale nie jestem pewna, czy jesteś gotowa zajrzeć do mojej szafy. Wepchnęła sobie do ust kanapę i sięgnęła po dzbanek – nawet jeżeli Eden nie chciałaby skorzystać z propozycji, to ona tego ranka potrzebowała kawy niczym ryba wody. RE: [26.08.72, Warownia, ranek] Zatrzymajcie świat, wysiadam! - Eden Lestrange - 29.10.2024 Pomyśl, że to sen. Kiedy tego ranka słowa te wybrzmiały w jej umyśle, głosem znajomym, choć nienależącym do niej, była niemal pewna, że wciąż nie doszła do siebie po ostatniej nocy. Niezależnie jednak od stanu upojenia, w jakim się znajdowała, musiała przyznać, że pragnęła, by wszystko to okazało się wyłącznie ponurym koszmarem; wytworem umysłu przeciążonego nadmiarem wrażeń. Niebywale nieswojo się czuła, zwlekając się z obcego łóżka ze stękiem, czując na sobie dotyk cudzego ubrania, nie rozpoznając swoistego, minimalistycznego otoczenia swojej sypialni. Głowę miała ciężką jak ołów, ale nie mogła się rozeznać w tym, czy tępy ból spowodowany był nieposkromionym kacem, czy raczej faktem, że mózg jej spuchł od prób przyswojenia wydarzeń tego tygodnia, które swoją piekielną kulminację miały wczorajszego wieczoru. Niestety to nie mógł być żaden pieprzony sen, bo wtedy Bertie wyłaniający się z piany morskiej jak pokraczna wersja Wenus przeobraziłby się w hydrę i wciągnął ją w odmęty wody, wpychając prosto w mokre, acz słodkie objęcia śmierci poprzez utopienie. Może kiedyś przestanie gloryfikować swoje myśli samobójcze, ale poranki takie jak ten nie pomagały w zmianie nawyków. Powłóczyła nogami w dół schodów, bo te również średnio chciały współpracować. Doprowadziła się do względnego porządku, ale idąc we wczorajszych ubraniach czuła się, jakby odbywała spacer wstydu wzdłuż korytarzy Warowni. Prawie jakby Longbottomowie paradowali ją po swoim domu ku własnej uciesze i na pośmiewisko. I najgorsze w tym wszystkim było to, że intencje Brenny były zgoła inne, więc zgryźliwość Eden nie była nawet usprawiedliwiona. Usłyszawszy powitanie spojrzała jedynie przeciągle na Longbottom, jakby walczyła z tyloma niefortunnymi opcjami dialogowymi, że już lepiej było nie mówić nic. Westchnęła tylko boleśnie, może nieco na pokaz, unosząc i opuszczając przy tym barki ostentacyjnie. Nie wiedziała, co powiedzieć, ale musiała wszystkim obecnym dać znać, jak nieopisanie cierpi. - Ja, wyspana? - Powtórzyła pytanie po Brennie zachrypniętym głosem osoby, która ewidentnie za dużo wypiła. Zabrzmiała tak, jakby nie wierzyła w to, co słyszy. Czy nie widziała, jak sponiewierana była? - Nie zadawaj takich głupich pytań, bo cię śmiechem zabiję - oznajmiła, kręcąc głową. Postąpiła jeszcze parę kroków, tym razem robiąc wszystko, żeby reprezentować sobą jakiś ludzki poziom, po czym zwaliła się całym ciężarem swojego ciała na najbliższy fotel. Spojrzała spod leniwie przymrużonych powiek na Brennę, a potem na proponowany przez nią asortyment i doszła do wniosku, że skoro nawet w normalny, trzeźwy dzień, nie jest w stanie przełknąć śniadania, to dzisiaj taka próba skończyłaby się zwymiotowaniem gospodyni na kapcie. - Zalej mi kilka tabletek przeciwbólowych czarną kawą i pójdę w swoją stronę - zarządziła, a potem wsparła kark o oparcie fotela, odgięła głowę i przysłoniła ręką oczy. Światło dziennie sprawiało jej ból, większy nawet od słowotoku Brenny. RE: [26.08.72, Warownia, ranek] Zatrzymajcie świat, wysiadam! - Millie Moody - 16.11.2024 Nie lubiła czuć się winna, ale po rozmowie z Bazyliszkiem nie mogła spłukać tego smaku ze swoich ust. W dłoniach trzymała drugi kubek czarnej kawy, gdy wychodził z kuchni i myślała sobie o tym jak chujową jest przyjaciółką. Oczywiście, jej przyjaciele z uporem maniaka przekonywali ją, że tak wcale nie jest, ale bicz pliz każdy ma swoją wytrzymałość. Musieli znosić ją od Hogwartu, ale teraz było gorzej, bo bez pracy miała wrażenie, że siedzi im na głowie permanentnie i tylko jojczy. W sumie czemu? Był plan na Szeptuchę (lub ofc na jakąś starą raszplę trelawneyową, która być może wie o co chodzi), był plan na Księżycowy Staw i działania z pędzlem przenoszące się z płótna na ściany (nice!). Był spokojny Bazyliszek który okazał się gejem (ha! znaczy no być może był gejem, teraz jednak już nie będzie o tym paplać na prawo i lewo, skoro miał wątpliwości), była Brenna i jej romans z cukiernictwem (może powinna ją spiknąć z Bottem? Ten z pewnością byłby w stanie wypełnić jej żołądek dużą ilością pączków). Był milion ludzi, którym na niej zależało. I dwójka takich, którzy nie mieli czasu patrzeć na nią, bo patrzyli na siebie. Moody, wbrew zapewnieniom jej najbliższych, prawdziwie była wrzodem na dupie. Małym, zawistnym, w chuj zazdrosnym, który rozpaczliwie chciał być kochany, jednocześnie z równie podobną energią uciekał przy każdym przejawie miłości dojrzalszej niż wspólne skakanie z Wieży Astronomicznej. Miłość kojarzyła jej się z bólem, rozłąką i śmiercią. Miłość kojarzyła jej się z osamotnieniem, dom z opustoszałym gniazdem, w którym nie można być sobą, bo umęczony pracą ojciec dosadnie pokaże jej co myśli o wydawaniu przez nią dźwięków. Warownia była bezpiecznym miejscem i nagle nim przestała być. Eden siedząca na kanapie rozmawiająca sobie z Brenną obłożoną psami - normalna sprawa, normalny widok. Wszyscy się tu kurwa znamy Wryło ją w samo zakończenie przejścia z kuchni do pokoju. Oparła się o ścianę, kotwicząc zmęczone żółte oczy w karku jasnowłosej kobiety. – Mogę wrzucić tabsy do swojej, jak się nie brzydzisz. Jest nawet ciepła – temperaturą jaką lubisz. – Nie, żebym to było super subtelne "wypierdalaj" z mojej strony, ale wbrew pozorom nie lubię kiedy Cię coś boli. – dodała tym samym, matowym głosem, łózkiem pozbawionym śmieci, bo wszystkie zostały zrzucone pod drewnianą ramę. Wszystkie trupy pochowane do szafy, wszystkie emocje rozstrzeliwane na poligonie własnej głowy jedna po drugiej. Szmaciarze odrodzą się, ale może nie warto było tego poranka robić kolejnej scenie przy Brennie (do trzech razy sztuka?). Ta miała i tak swoje do dźwigania. RE: [26.08.72, Warownia, ranek] Zatrzymajcie świat, wysiadam! - Brenna Longbottom - 16.11.2024 – Wątpię – stwierdziła Brenna, lustrując Eden spojrzeniem. – Jak zaczniesz się teraz śmiać, eksploduje ci głowa. Brzmiało to jak złośliwostka, nawet było pewną złośliwostką, ale w głosie Brenny było coś jakby odrobina współczucia – bo niby kaca człowiek dorabiał się na własne życie, wbrew pozorom jednak Brenna doskonale rozumiała, że czasem ta ucieczka w alkohol wydawała się tego warta. A ona wiedziała już, że coś działo się w życiu Eden: nie miała tylko pojęcia co. Tak samo, jak nie rozumiała dalej, jakim cudem pani Lestrange tak naprawdę znalazła się poprzedniego wieczora na plaży. Nie zamierzała pytać, bo miała uczucie, że to nie jest pytanie, na które ktokolwiek chciałby jej odpowiedzieć. Skoro już jednak Eden znalazła się tam, oczywiste, że musiała znaleźć się i tu: nie było mowy, żeby zostawili ją półprzytomną na plaży. Ani nawet żeby odnosić ją na próg domu, zwłaszcza że Brenna nie była pewna, gdzie się ten znajdował, więc musiałaby zabrać Eden do Malfoy’s Manor… a mogła sobie wyobrazić minę Fortynbrasa, gdyby stanęła na progu, trzymając jego pijaną córkę. – Na pewno nie dasz rady zjeść czegoś lekkiego? Mamy kefir. Magiczne właściwości, dosłownie – powiedziała, zalewając kawę do dwóch kubków. Podsunęła jeden Eden, drugi sobie, ale wstrzymała się z wrzucaniem do niego tabletek, zamiast tego kładąc je koło naczynia, skoro w progu stanęła Millie i zaoferowała swoją kawę. Brenna pozostawiała wybór gościowi nie tylko dlatego, że to było grzeczne. Chyba była po prostu ciekawa, co ta zrobi. – Basilius już poszedł? – spytała, opadając z powrotem na kanapę, obok jednego psa, bo Gałgan zeskoczył i merdając ogonem podbiegł do Moody, żeby się przywitać i sprawdzić, czy ta nie ma czegoś do jedzenia. – Czy mam sobie przypomnieć, że zostawiłam kociołek na ogniu? – zapytała jeszcze wprost, unosząc własną kawę do ust. Bo jeżeli obie panie potrzebowały trochę przestrzeni, żeby ze sobą pogadać bez świadków, aby wyjaśnić… nie miała pojęcia co, pewnie coś tu do wyjaśnienia było… to Brenna była gotowa im ją dać. RE: [26.08.72, Warownia, ranek] Zatrzymajcie świat, wysiadam! - Eden Lestrange - 02.12.2024 Eden zamarła w połowie kolejnego zbolałego ruchu okraszonego dramatycznym westchnięciem, gdy kątem oka dostrzegła Millie w progu. Trzeźwość uderzyła ją jak wiadro zimnej wody, momentalnie wypłukując resztki kaca i rozmywając ospałość, która jeszcze chwilę temu wydawała się nie do pokonania. Skrzywiła się lekko, nie podnosząc od razu wzroku, jakby to miało sprawić, że Moody rozpłynie się w powietrzu. Niestety, to nie działało. - Fantastycznie - mruknęła półgłosem, niemal do siebie, i zanim jeszcze zdążyła się w ogóle napić, odstawiła kubek wręczony właśnie przed Brennę na stolik. Zmarszczyła brwi, próbując nadać swojej twarzy neutralny wyraz, choć czuła, jak pod skórą narasta napięcie. - Nie musisz się tłumaczyć, wiem, że mnie nie wyganiasz. Ty nie potrafisz być subtelna - odpowiedziała chyba nieco bardziej oskarżycielsko niż planowała, przez co usłyszawszy brzmienie własnego tonu, jęknęła z bólu i niezadowolenia. Świetnie szło naprawianie spalonych mostów, powinszować. Słowa były ostre, jak zawsze, ale coś w tonie Eden zdradzało jej wewnętrzną walkę. Nie było w niej typowej lekkości cynizmu, tylko coś bardziej przytłumionego - jakby jej własny sarkazm wywoływał ukłucie żalu. Odchrząknęła, próbując się opanować, i odwróciła wzrok na Brennę, która spokojnie dolewała sobie kawy, jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. - Kefir? - zapytała, udając zdumienie i wywracając oczami w przerysowanym geście. - Koniecznie. Jeszcze poproszę o kromkę chleba ze smalcem, a potem zatańczymy oberka - zaszydziwszy, skrzywiła się prześmiewczo, ewidentnie nie mając zamiaru skusić się ani na jedno, ani na drugie. Odkąd tutaj Moody weszła, paranoicznie czuła na sobie jej palące spojrzenie i miała ochotę krzyczeć, gryźć tapicerkę kanapy ze złości. Proponowanie zapijania tego kefirem było co najmniej nie na miejscu, ale nie mogła wyjaśnić tego Brennie tak, aby dotrzeć do szczerego sedna. Sięgnęła po kubek, unikając spojrzenia Millie, jakby skoncentrowanie się na kawie miało ją uratować przed rozmową, której zdecydowanie nie chciała prowadzić. Wiedziała, że Brenna obserwuje ją uważnie, ale starała się to ignorować. W końcu Longbottom zawsze była zbyt ciekawska jak na swój gust. Pies zamerdał ogonem i podbiegł do Mildred, co Eden wykorzystała jako pretekst, by rzucić okiem na Moody, choć trwało to zaledwie sekundę. W tamtej chwili poczuła, jak coś ściska ją w środku - wyrzuty sumienia, które próbowała zepchnąć na dno, znów dawały o sobie znać. Zacisnęła usta i wróciła spojrzeniem do swojego kubka. - Basilius może być straumatyzowany po wczoraj - powiedziała z przesadną nonszalancją, bawiąc się łyżeczką. - Spreparowany przez was los chciał, żeby pokarano go tańcem ze mną. Widziałam w jego oczach marzenie o ucieczce - wyjawiła z neutralnym wyrazem twarzy. Nie do końca wiedziała, jak miała nawiązywać nowe, zwyczajne znajomości, kiedy zła fama ją wyprzedzała. Słowa były pełne ironii, ale w jej głosie zabrzmiała niepewność, której nie potrafiła zamaskować. Ręka lekko jej drgnęła, gdy postawiła kubek z powrotem na stole. - Nie musisz halucynować kociołka, to raczej ja powinnam się przejść - mruknęła, nie patrząc na nikogo. - Chyba jest tu zbyt duszno. - Jej głos brzmiał twardo, ale coś w jej postawie zdradzało, że tak naprawdę chciała uciec. Od siebie, od Millie, od tego, co leżało niewypowiedziane pomiędzy nimi. RE: [26.08.72, Warownia, ranek] Zatrzymajcie świat, wysiadam! - Millie Moody - 07.12.2024 Chciała być miła. Na prawdę jej kurwa zależało, żeby choć raz zachować się jak dorosły człowiek. Bo przecież Brenna się tak o nią martwiła, jeszcze moment temu beczała w kuchni jak ostatnia pizda (ona, nie Brenna oczywiście), że jest nieprzydatnym gównem i nie ogarnia swojej głowy, jeszcze moment temu był słabą, trzęsącą się galaretką, robiącą Basiliusowi wyrzuty, że chce się jej pozbyć ze swojego życia. Jeszcze moment temu była chwila spokoju, chwila w której pomyślała, że mają jakiś kurwa jebany plan na to jak ja ogarnąć. Oczywiście, spotkanie z Szeptuchą (lub inną starszą osobą z rodu Trelawneyów) mogło skończyć się przeróżnie, still był to jakiś kierunek, jakaś ścieżka do tego żeby chociaż spróbować odzyskać pion. Inny terapeuta, inne leki, mocne postanowienia jebanej poprawy. Ale teraz weszła do tego pierdolonego pokoju i nagle wszyscy kurwa jak na akord chcieli z niego wychodzić poza pchlarzem, który miał za grosz instynktu samozachowawczego. Z zaciśniętą szczęką, ze łzami w oczach, które pojawiły się nie wiadomo skąd... Pierdolone zdrajczynie. Ujęła różdżkę i okiennice otworzył się z mało subtelnym łoskotem, wpuszczając dość rześkie sierpniowe powietrze. Anglia pod koniec tego miesiąca była już mocno wpadająca w jesień. A potem na twarzy Mildred wypłynął okrutny, przesłodki uśmiech, który nie sięgał oczu. Lepiej było gdy ten huragan uderzał od razu, niż gdy kłębiło się w nim... tak wiele. – Och, już nie dramatyzuj przecież wczorajszy dzień był taki udany. Chwila tańca, a potem siup już można było rozmawiać z tym z kim się chciało – Bywały takie kłótnie. Bywały takie konfrontacje, gdy to Eden kąsała, prowokowała Moody do szerzenia destrukcji wokół siebie, wiedząc dokładnie jak głęboko wsiąkną słowa, które przecież nic kurwa nie znaczą. Szpilki pod paznokieć. Im lepiej się znały, tym głębiej wchodziły. – Zostań Brenna, przecież nie będę Cię wyganiać z własnego domu, z własnego salonu. – Kąciki ust rozlały się jeszcze bardziej na bladej twarzy naznaczonej sińcami przepłakanej, bezsennej nocy. Kubek uderzył o blat stoliku, gdy Mildred usiadła na przeciwko jasnowłosej Lestrange po kurwa jebanym mężu, który stanął im na drodze do szczęścia, ale widocznie nie był na tyle trwały, by stać na drodze do szczęścia komu innemu. W dłoni Millie pojawiły się karty i nim ktokolwiek zaprotestował wiedźma sięgnęła po zasłonę rzeczywistości. – Tradycją dzisiejszego poranka po każdej plażowej imprezie, jest upewnić się jak tam życie uczuciowe. – skłamała, ale jeśli w przyszłym roku na zakończenie sezonu Brenna znów zorganizuje im takie zacne party, następnego dnia Moody będzie łazić i wróżyć każdemu. BA! Dziś będzie to robić, zarzekając się, że robiła przez całe życie. – Pytałam o pączki, pytałam o siebie, byłoby wielkim nietaktem zignorować obecność tak drogiej mi byłej koleżanki z biurka z naprzeciwka, która wprowadzała mnie w arkana policyjnej pracy. – Złociste oczy przepełnione były jadowitym bólem, ale nie zamierzała odpuszczać. Karty już oplątane były nićmi przeznaczenia. RE: [26.08.72, Warownia, ranek] Zatrzymajcie świat, wysiadam! - Brenna Longbottom - 09.12.2024 – Nie umiem tańczyć oberka, ale chleb ze smalcem mogę załatwić od ręki – odparła Brenna bez mrugnięcia okiem, jakby wzięła propozycję Eden w całości na poważnie. – Wszystko dla naszych gości. Chociaż może wolałabyś jednak tosta? Albo… eee… sałatkę warzywną? Nie była tak naprawdę pewna, co najlepiej działa na kaca, bo sama ostatni raz przez kaca przechodziła, gdy miała osiemnaście lat. - Zjesz śniadanie, jak obiecam, że za każdy kęs, jaki weźmiesz, będę cicho przez minutę? – zaproponowała jeszcze w przypływie natchnienia, bo to mogła być waluta, która zrobi wrażenie na kimś takim jak Eden znacznie lepiej niż galeony. Oczywiście, będzie pewnie wtedy brała bardzo małe kęsy, ale nic nie szkodzi… – Myślę, że nie doceniasz Basiliusa. Nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale to typowy Prewett, jestem pewna, że niewiele rzeczy mogłoby go skłonić do ucieczki – powiedziała upijając łyk kawy. – Kuchnia też jest przecież moja – odparła, posyłając Millie uśmiech, chociaż w istocie była daleka od wesołości. Brenna nie miała pojęcia, co łączyło Eden i Millie. Wiedziała, że musiały się znać, bo Eden była kiedyś partnerką z pracy Alastora, nie znała jednak szczegółów, choćby dlatego, że Millie trafiła do Ministerstwa parę lat przed nią. Ale musiałaby być głucha i ślepa, żeby nie wychwycić pewnego napięcia, wiszącego w powietrzu. I chociaż zazwyczaj Brennę naprawdę ciężko było zbić z tropu, tak teraz nie była w stu procentach pewna, jak się zachować. Czy kobiety o coś wczoraj się pokłóciły i powinna zostać, żeby nie rzuciły się sobie do gardeł? Miały sobie coś do wyjaśnienia, ale głupio im było przy niej, i wręcz przeciwnie, należało jak najszybciej się ewakuować, by mogły omówić sprawę? Eden wczoraj powiedziała coś, co Moody uraziło, i to do tego piła apropos rozmawiania z kimkolwiek się chciało…? A może nic się nie stało i były to zaledwie echa załamania sprzed kilku chwil, bo Millie potrzebowała jeszcze trochę czasu, aby dojść do siebie? Na razie po prostu siedziała więc, obserwując Moody i karty w jej dłoniach. RE: [26.08.72, Warownia, ranek] Zatrzymajcie świat, wysiadam! - Eden Lestrange - 22.12.2024 Eden zamarła, wpatrując się w Millie z takim wyrazem twarzy, jakby ktoś oblał ją wiadrem zimnej wody. W mgnieniu oka cała senność i otumanienie spowodowane kacem zniknęły, zastąpione nagłym napięciem. Spięła się tak wyraźnie, że gdyby tylko mogła, wtopiłaby się w oparcie kanapy, byle jak najdalej od złocistych oczu Moody. Była przekonana, że Millie coś wiedziała. A może po prostu czytała za dużo w tym uśmiechu, w tych kartach i w słowach zbyt słodkich, by mogły być szczere. W każdym razie to było ostatnie, czego Eden teraz potrzebowała. - Wczorajszy dzień był rzeczywiście niezapomniany - rzuciła sucho, odchylając się nieco na kanapie i zakładając nogę na nogę. Jej głos ociekał przymusem, jakby rzucała na wiatr frazesy, które niby zgadzały się ze słowami przedmówczyni, ale tylko po to, żeby dała jej spokój. Jakby nie chciała się kłócić z furiatką, bo wiedziała, że ze względu na pewną... słabość, Eden sprowadzi ją do swojego poziomu i pokona doświadczeniem. - Masz mi za złe, że rozmawiałam z ludźmi, Mildred? Wolałabyś, żebym stanęła po kolana w wodzie i patrzyła się na gości złowrogo? - Uniosła brwi, udając głupią. Udawała, choć doskonale wiedziała, że chodziło o Alastora. Nie do końca wiedziała, co Millie chciała osiągnąć tym ostentacyjnym wybuchem zazdrości, ale Eden nie była w ciemię bita i nie miała zamiaru się kajać. Nie była do niczego zobligowana. Spojrzała przelotnie na kubek kawy, który Brenna jej podała, jakby zastanawiała się, czy nie rzucić nim o ścianę, ale ostatecznie uniosła go do ust i wzięła łyk. Kofeina działała szybko, ale nie wystarczająco szybko, by rozwiązać tę sytuację. - Skoro tak stawiasz sprawę, to mogę skusić się na tosta - odwróciła głowę w kierunku Longbottom i uśmiechnęła się łagodnie, tym razem bez cienia szydery. Może nawet było w tym coś przepraszającego? Jedynie zmęczenie wciąż tańczyło w jej oczach, tym razem spotęgowane nastoletnim buntem Millie. Jak inaczej miała nazwać takie fochy, takie dziecinne zagrywki? Mogła udawać, że nie znosi Brenny, ale nawet jej nie chciała skazywać na bycie świadkiem kłótni, do której Moody ewidentnie próbowała ją namówić. Co się stało z załatwianiem prywatnych spraw za kulisami? Przesłodzony uśmiech Millie był jak szpilka wbita prosto w serce Eden. Z jednej strony miała ochotę zerwać się i wyjść, z drugiej zaś czuła się jak zahipnotyzowana. Coś w złocistych oczach Moody, w tym pełnym jadu spojrzeniu, kazało jej zostać, jakby czekała na cios, który miał dopiero nadejść. Jakby gotowała się na nadstawienie drugiego policzka. - Tradycja to tylko presja wywierana przez martwych ludzi - odbiła błyskawicznie, rzucając znudzone spojrzenie na karty. Upiła łyk kawy, robiąc to cokolwiek przeciągle, jakby chciała dać się Millie wygadać. Nazwijmy to po imieniu - w dupie miała tego jej tarota. Nie wierzyła w mgliste przepowiednie, bajki z mchu i paproci, które były tak niekonkretne, że mogły przydarzyć się każdemu. Ze wszystkich osób akurat Moody powinna o tym najlepiej wiedzieć. - Nadal się w to bawisz, Millie? Myślałam, że z tego się prędzej czy później wyrasta - zaświergotała, równie słodkim i jadowitym tonem, co jej przeciwniczka, nie mając zamiaru pozostawać dłużną. Próbowała brzmieć nonszalancko, ale napięcie w jej głosie zdradzało coś więcej. Była wściekła. Na Millie za to, że tak dobrze ją przejrzała. Na Brennę za to, że tutaj była. A najbardziej na siebie za to, że gdzieś w głębi duszy czuła, że może naprawdę zasłużyła na ten przesłodzony uśmiech i jadowity ton. RE: [26.08.72, Warownia, ranek] Zatrzymajcie świat, wysiadam! - Millie Moody - 10.01.2025 Brenna była wyjątkową osobą w życiu Millie. Jak starsza siostra (mimo różnicy lat w drugą stronę), której nigdy nie miała. Energia Longbottomówny też iskrzyła, a jednak Moody spoglądała z zazdrością na fakt, że ten piorun zawsze uderzał dobrze. Skutecznie. Pomysły, działania, opieka, którą roztaczała nad słabszymi. Siła bijąca nie tyko z mięśni, ale też słów, które wypowiadała, ścieżek, które odsłaniała, które odsłoniła dziś, ledwie chwile temu, wskazując na linię rodową po kądzieli jako potencjalne źródło problemów. Była niedoścignionym ideałem zaradnej gliny, która wciskała kanapki w gardło jej bratu, zamiast wciskać siebie. Była wilkiem działającym w stadzie, tropiącym największe gnidy, które jeszcze nie sięgnęły po czarną magię, ale rozpoczynały tę ścieżkę bez powrotu. Była wsparciem w chwilach słabości i zwątpienia, problem polegał na tym, że były problemy, o której Moody nie chciała jej mówić. Nie przez wzgląd na brak zaufania, ale pełnię świadomości, że ciemne oczy nigdy nie spojrzałyby na nią w ten sam sposób. Dziewczyna miała zbyt wiele sposobów, by nie myśleć o cierpieniu łamiącym jej duszę, a przyjaciółka mogła ją widzieć skacowaną następnego dnia, nigdy jednak w trakcie poszukiwań zapomnienia. Błędne koło dociążało teraz niczym młyńskie żarno kark, gdy pochylona nad stolikiem tasowała zajadle karty, jakby od tego miało zależeć jej życie. Brenna nie zasługiwała na bycie świadkiem tej sceny, ale Moody gnana tylko wściekłością nie myślała o tym wcale. Być może później, gdy wykrzyczy tą wściekłość z siebie, gdy będzie lecieć na miotle tak długo, aż skończy jej się wyspa, a w oddali zamajaczy kontynent. Być może jutro oprzytomnieje i znajdzie siłę by przeprosić, by się otworzyć. Zwierzyć. Być może. Teraz wypalone pod powiekami wspomnienie stało na straży łez, które wylewała w bark Basiliusowi poprzedniego wieczoru. Pierdolona mała syrenka. Fakt, że prezentem ślubnym dla Eden był jej autoportret z ogonem zamiast nóg tylko potęgował rozgoryczenie. Nie ten książę pani wróżko, nie ta przyszłość. Jeszcze przed momentem rozważała, czy może jednak otrzymała w darze trzecie oko od swojej matki, teraz wyrzucała sobie, jak mogła tego nie przewidzieć. W końcu od zawsze wiedziała, że Alastor woli blondynki. Wewnętrzny konflikt, burza rozszarpująca jej serce, nie pozwalały rozeznać jej o kogo z tej pary zazdrosna była bardziej, faktem jednak było to, że stała się wręcz awatarem tej emocji, w zaślepieniu, w bolesnym skowycie, w braku zgody na bycie porzuconą kolejny i kolejny raz. Zapomnianą. Niechcianą. Kojące słowa Brenny ze wspólnego śniadania zmiecione zostały huraganem i gniewem, który z jedynych dobrych stron stawał się paliwem kruszącym apatię i zniechęcenie. Niszczycielskim, wciąż działającym, nawet jeśli generowana agresja była wymierzona w samą siebie. Nie powinna tego robić, wargi mimo wszystko wyszeptały bezgłośnie pytanie, karty znały jej serce, wiedziały co chce podejrzeć, jak poranić się bardziej w tym pojebanym tańcu w którym nie było już miejsca na więcej osób. Dziesięć kart, niczym dziesięciu sędziów Wizengamotu z chlaśnięciem opadło na blat stołu. Trzy z nich były dłońmi niosącymi kolejno buławę, miecz i monetę. Ktoś płakał nad rozlanymi kielichami, para żebraków zmierzała do katedry. Gdzieś z boku spoglądał na nich srogo cesarz, a nad nim wisiał jego skazaniec. Królowa dzierżąca kij spoglądała na leniwego ogrodnika, któremu nie chciało podnieść się haczki. Powietrze uszło z Mildred, jak z przekłutego balonu. Zaschniętym językiem oblizała jeszcze bardziej zaschnięte wargi. Nie była jasnowidzem, ale potrafiła odczytywać znaki. – Podejmowanie działań jest wstrzymane, przez chłodne okowy rozumu, a Ty pozostajesz w konflikcie ze sobą, bo chcesz działać, jednocześnie licząc, że sprawa rozwiąże się sama. – podjęła cicho, ze złotem spojrzenia utkwionym w kolorowych obrazkach. Może powinna krzyczeć, może powinna wywrócić ten stolik i kazać im się wszystkim pierdolić. Karty przemówiły, a ich efekt rugał nie tylko mimowolną pytającą, ale przede wszystkim rugał Moody, która zdała sobie sprawę, jak bardzo pragnęła ujrzeć wszelkie największe okropności świata w losie, który udało jej się podejrzeć. A przecież wcale tego nie chciała, prawda? Przecież kochała ich oboje, w sposób daleko wykraczający poza zdrową, dojrzałą miłość. Kochała ich swoim szaleństwem, swoim niepoukładaniem, swoim chaosem, którego nikt inny nie mógł znać lepiej. Kochała ich złamanym zaufaniem i zapewnieniami od lat, że wszystko jest w porządku i świetnie sobie radzi. Kochała ich każdym oddechem, każdą ucieczką, każdą szklanką bimbru wlaną prosto do gardła, każdym upodleniem, każdym wzlotem, każdym snem i koszmarem. Czy to właśnie czuła mała syrenka, gdy postanowiła, że woli los morskiej piany, niż krew na rękach tych, których kochała? – Przestałaś już płakać za tym co minione, za utraconymi szansami. Piątki wzywają do akcji, choć są to akcje, które wymagają poświęcenia i wzmożonych trudności. Może i myślisz, że masz to wszystko pod kontrolą, ale inni widzą jak pasywnie dyndasz na gałęzi. Boisz się, że przemawia przez Ciebie durny romantyzm. Patronuje wam jednak stabilizacja, bezpieczeństwo i wzajemne zaufanie. Asy, te karty z dłońmi, to bramy początków. Układ wzywa Cię do przejęcia inicjatywy i zmierzenia się z trudnościami, które przyniesie los. Już czas. – Umilkła, wciąż patrząc się w karty, bez mrugania, bez oddechu, z pełnią świadomości, że tym nierozważnym krokiem zapieczętowała sobie usta. Jeszcze wczoraj myślała, że po plaży pójdą i porozmawiają jeszcze raz, kolejny raz. Jaki był jednak sens płakać nad przeszłością, gdy dwa inne kielichy stały nienaruszone. Ich relacja umarła dawno temu. Obie wyszły z tej wody. Obie nigdy nie wejdą do niej ponownie. Może to był też dla niej czas, żeby wyrosła z kart? Przewaga: Wróżbiastwo
RE: [26.08.72, Warownia, ranek] Zatrzymajcie świat, wysiadam! - Brenna Longbottom - 13.01.2025 Domyślenie się, w jaki sposób Moody mogła poszukiwać zapomnienia, nie było szczególnie trudne: ale Brenna po prostu o tym nie myślała. Próbowała być oparciem dla Millie na tyle, na ile było to możliwe, doskonale jednak wiedziała, że choćby wyszła z siebie i stanęła obok, nie jest kimś, kto potrafiłby znaleźć remedium na problemy dręczące pannę Moody. Nie wnikała i też nie oceniała – w ich pracy, a i w tym świecie, ludzie czasem robili różne rzeczy, próbując załatać pęknięcia, utrzymać się w pionie, przejść przez kolejny dzień. Tak naprawdę póki nie krzywdziłeś kogoś z premedytacją i nie współpracowałeś z tą drugą stroną, niewiele było rzeczy, na które mogłaby popatrzeć krzywo. Czy powinna być świadkiem tej sceny? Pewnie nie. Ale prawda była taka, że nie przeszkadzałoby jej to, gdyby nie to, że się zwyczajnie martwiła. Szczególnie o Mildred, która sypała się kompletnie i Brenna nie miała pojęcia, czy zmiana terapeuty, propozycja skonsultowania się z kimś z Trenawleyów co do Trzeciego Oka i to, że mogła uznać Księżycowy Staw za swój dom, jeżeli pragnęła miejsca które nie będzie „kolejnym strychem”, jak to w pewnym sensie ujęła, wystarczy, aby ją posklejać. Ale też po prawdzie trochę o Eden – za piękną twarzą i nieskazitelnym wizerunkiem bogatej, pewnej siebie i złośliwej żony z wyższych sfer kryły się rysy, które objawiła pod wpływem alkoholu i Brenny zdecydowanie nie cieszyło, że najwyraźniej kobieta właśnie przeżywała w jej salonie jeden z mniej przyjemnych momentów swojego życia. – Jestem pewna, że tak stojąc wyglądałabyś bardzo malowniczo, ale Bertie i tak nie dałby ci milczeć i patrzeć chmurnie, zaraz wyłoniłby się z piany tuż obok ciebie – powiedziała, podsuwając Malfoyównie talerz z tostem, ledwo ta wyraziła zgodę, obojętnie czy w żartach, czy nie: zgodziła się, znaczy się przepadło i już. Brenna to najchętniej obie siedzące z nią tutaj kobiety karmiłaby łyżeczką, zachęcając do kęsów za… no dobrze, nie za tatusia, niekoniecznie którakolwiek z nich by takie wzięła… ale po prostu do kęsów. Chociaż jednocześnie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie był to najlepszy moment na zachęcanie do tego, żeby Eden wzięła sobie jeszcze trochę dżemu. – Proszę, nie krępuj się, a ja za to trochę pomilczę, zgodnie z obietnicą – oświadczyła, zanim zapadła się z powrotem głębiej w fotel, a jej ręka spoczęła na psim łbie. Odruchowo spojrzała na karty. Brenna nie miała talentu do odczytywania symboli i znaczeń, choćby dlatego, że nie chodziła w szkole na wróżbiarstwo, mimo magii, która płynęła jej we krwi. Znała znaczenie kilku najpopularniejszych kart tarota – wuj nosił je ze sobą dostatecznie często, aby ciekawska nastolatka spytała choćby czy śmierć oznacza nadchodzącą śmierć – ale układ, rozłożony na blacie, nic jej nie mówił. Kojarzyła z tych wszystkich kart tylko Cesarza, Pazia Kielichów – uśmiech, trochę niewesoły, przeszedł na moment przez jej usta na jego widok, i Królową Buław. Wypowiadane słowa też dla niej nie miały sensu, ale liczyło się tylko to, czy miały sens dla Eden. I czy ta w ogóle chciała je usłyszeć. Brenna przesunęła palcami po włosach. Normalnie może próbowałaby przerwać, wspomniałaby coś o tym, że karty n i e są dziecinne, nie wypada jednak stawiać ich niechętnym, ale między Moody i Eden ewidentnie działo się coś, co nie do końca ogarniała i bała się, że tylko pogorszyłaby sytuację. |