Secrets of London
[29.07.1972] In The End | Woody, Faye - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Scena główna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=5)
+--- Dział: Ulica Śmiertelnego Nokturnu (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=21)
+--- Wątek: [29.07.1972] In The End | Woody, Faye (/showthread.php?tid=4162)

Strony: 1 2


[29.07.1972] In The End | Woody, Faye - Faye Travers - 10.11.2024

adnotacja moderatora
Rozliczono - Faye Travers - osiągnięcie Piszę, więc jestem

29 lipca 1972

To, że znalazła się na Nokturnie, było jedną wielką pomyłką. Pomyłką, która mogła ją kosztować naprawdę, naprawdę dużo. Faye bowiem po raz pierwszy stwierdziła, że wypróbuje nowo podłączony do sieci fiuu - dopiero co uzyskała stosowne papiery i zakupiła proszek, by móc w ten sposób łatwo podróżować. Postanowiła więc go po prostu wypróbować: uznała, że to jest doskonały pomysł, żeby w kilka chwil znaleźć się u rodziców, ale jakoś tak nie była pewna, czy faktycznie chciała teraz odwiedzać rodzinną posiadłość. Nabierając magiczny proszek w dłoń myślała tylko o tym, by trafić do właściwego kominka na ulicy Pokątnej. Wiedziała, w jaki sposób korzystać z sieci fiuu - może nie robiła tego zbyt często, ale przecież znała podstawy. Nic nie mogło się zjebać, prawda? Wygładziła wolną, czystą dłonią sweterek, który narzuciła na koszulkę z krótkim rękawem (Faye miała ogromną awersję do bluzek z długimi rękawami, nie wiedzieć czemu - co ciekawe, kobiecie nie przeszkadzały swetry, kardigany czy kurtki), potem przeczesała palcami długie, kasztanowe włosy, i odetchnęła.

I to był błąd.

Odetchnęła tak, że proszek, który trzymała trochę za blisko twarzy, poleciał jej w oczy.
- Kurważesz... - Traversówna potknęła się i wpadła do kominka. Kątem oka widziała jego kamienne ściany. Widziała oczyma wyobraźni, jak rozwala sobie głowę o murek. Nie mogła tak głupio zginąć. Wypuściła proszek i krzyknęła nazwę ulicy. A potem świat wokół niej zawirował.

Obijała sobie łokcie o inne kominki, a żółć podeszła jej do gardła. Nigdy nie reagowała w ten sposób na podróż przy pomocy fiuu, ale tym razem nie była w pozycji pionowej, tylko... Jaskółczej, można było powiedzieć. Trzymała się na jednej nodze, głowę osłoniła rękami i klęła niczym szewc, decydując się na wyskoczenie z pierwszego lepszego kominka. Ale niefart - wypadła na... No, zdecydowanie nie na Pokątnej.

!nokturn


RE: [29.07.1972] In The End | Woody, Faye - Pan Losu - 10.11.2024

Orientujesz się, że coś cennego zniknęło z twojej torby lub kieszeni.




RE: [29.07.1972] In The End | Woody, Faye - Faye Travers - 10.11.2024

Wypadła w kominku w jakimś dziwnym sklepie. Wyleciała z hukiem, tak jak na samą siebie przystało. Faye wylądowała na podłodze, cudem unikając rąbnięcia głową w ladę.
- Co tu się dzieje?! - głos, który dochodził z zaplecza, zdecydowanie należał do kobiety. Chyba starszej, tak przynajmniej wnioskowała Traversówna, która rozmasowywała sobie łokieć. Ręka bolała ją jak cholera, ale przecież nie mogła tu zostać. Wnętrze sklepiku wyglądało absolutnie odstręczająco: było tu brudno i śmierdziało, a okna... Okien to chyba nikt tu nigdy nie mył. Zamiast kłopotać się odpowiedzią, zerwała się na równe nogi i wybiegła na zewnątrz. Gdzie ona się, do cholery, znalazła? Biegła, nie poświęcając tej myśli większej uwagi. Biegła ile sił w nogach, niespecjalnie się męcząc, chociaż musiała na sekundę zatrzymać się za winklem, bo resztki popiołu dostały się do jej ust. Zakaszlała, ocierając umorusaną dłonią usta. Cudownie, kurwa. Gdzie ona była?
- Jebać fiuu, teleportacja jest lepsza - syknęła sama do siebie, łapiąc oddech. Dopiero teraz mogła się rozejrzeć. Brudna ulica, podejrzani czarodzieje w czarnych szatach, którzy patrzyli na nią co najmniej podejrzliwie. Nie pasowała tutaj - w swoich dżinsach i ciemnobrązowym swetrze. Wyróżniała się tak mocno, że na pewno ktoś już zwrócił na nią uwagę. Poczuła nieprzyjemne zimno, pełznące wzdłuż kręgosłupa. Ruszyła dalej, starając się nie prowokować spojrzeniem nikogo. Odruchowo poklepała się po kieszeni. Różdżka była na swoim miejscu. Ale chwila... Faye zatrzymała się i sprawdziła drugą kieszeń. Kurwa, gdzie była jej sakiewka?!
- Zgubiłaś się? - syczący, niski i ochrypnięty głos sprawił, że drgnęła.
- Tak, ale właśnie znalazłam miejsce, do którego miałam wejść - rzuciła lekkim tonem, nawet się nie odwracając. Chwyciła za klamkę i pewnie weszła do środka. Zrobiła to tylko dlatego, że dostrzegła w oknie kilka stolików i chyba ladę. To nie był sklep, to pewnie jakaś knajpa. Może to nie był dobry pomysł, żeby tu wchodzić, ale nie miała innego pomysłu. Nie miała nawet pieniędzy, którymi mogłaby zamachać ludziom przed oczami. Cholera, całkiem sporo sykli poszło na spacer. Pytanie czy je zgubiła, czy gdy przeciskała się wśród ludzi, to ktoś postanowił sięgnąć do jej kieszeni.

Faye zamknęła za sobą drzwi i odetchnęła. To jednak był pub. I nawet miał muzykę! Nie mogło być aż tak źle... Chyba.


RE: [29.07.1972] In The End | Woody, Faye - Woody Tarpaulin - 13.11.2024

Już od ulicy Rejwach nęcił muzyką, śmiechami i przytulnym światłem wśród zapadającego zmierzchu. Choć śmiechy to być może było zbyt duże słowo: rechot i skrzeki, ot co. W cyrku Woody’ego Tarpaulina bawiła bowiem taka sama hałastra, jaką widywało się na reszcie ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Stoliki i boksy wypełnione nędznikami i łotrami, nieudacznicy sączący rozwodnione piwo, synowie kurew podający sobie to i owo pod stołem. Stukot szklanic, darcie mord, porozlewane na podłodze trunki, wszystko to w skocznych rytmach jazzu, pod czujnym okiem Panów Domu zawieszonych w zdobnych ramach na ścianie po prawej od wejścia. I jednego Pana za ladą.
Jeden z tych portretów na galerii właścicieli, stary wąsaty Errol, od dłuższego czasu zezował podejrzliwie na drzwi łazienki. Przez szparę sączyło się jaskrawe światło, a gdyby stanąć opodal i nadstawić ucha, usłyszałoby się…
— PAW! — wydarł się oburzony Errol, aby zwrócić uwagę Tarpaulina, gdy drzwi uchyliły się i z klozetu wytoczył się jeden z klientów zacnego przybytku, jakim był Rejwach. — Paw na podłodze! Drugi paw dzisiaj!
Barczysty barman w bezrękawniku wychylił się zza kontuaru i spojrzał spod byka na nieszczęsną łazienkę oraz podpierającego ścianę pijaczynę. Pokręcił zniesmaczony głową i zszedł ze swojego stanowiska. Minął upodlonego zawodnika, zajrzał do kibla. Rysy jego twarzy stężały w obrzydzeniu, po czym zatrzasnął drzwi łazienki i wziął pijaka za fraki. Ten nawet się nie stawiał, ledwo kojarzył, co się dzieje. I jedynie nogi nieszczęśnika plątały się bezradnie, gdy był ciągnięty ku wyjściu, wysłuchując złorzeczeń pod swoim adresem.
W drzwiach Woody z delikwentem minęli się z wchodzącą akurat Faye.
Madame. — Tarp uchylił kurtuazyjnie kapelusza, patrząc z góry na niziutką Travers. — Pani się rozgości, zaraz podejdę.
Otworzył drzwi i bezceremonialnie wyrzucił pijusa na bruk. Chłop zatoczył się i pacnął zadem na środek chodnika. Mało kto wędrujący ulicą Śmiertelnego Nokturnu w ogóle zwrócił na ową burdę uwagę. Zirytowali się jedynie ci, którzy musielil go teraz wyminąć.
— No won mi! — zakrzyknął szorstko Woody za zarzyganym klientem, otrzepał ręce i wrócił do środka. Drzwi Rejwachu zamknęły się z niedosłyszalnym skrzypnięciem.
Nim stary zdążył załatwić swoje sprawy, Faye zainteresował się kto inny. Duch w fikuśnym stroju owionął ją swoją obecnością, obleciał dookoła, zawisł tuż przed kobietą z czarującym uśmiechem na półprzezroczystej głowie nadzianej na połamany kark.
Rzadko witają w te progi podobnie urodziwe niewiasty. — Brzdąknął na lutni kilka nut ginących wśród muzyki i rejwachu. — Pani łaskawa pozwoli uraczyć się pieśnią? — zapytał zalotnie.
Ta pani przyszła właśnie do ciebie, fiutku. Egzorcystka z ministerstwa — rzucił do ducha wracający za ladę Tarpaulin.
Duch trubadur wybałuszył na Faye oczy i zniknął w try miga, zostawiając po sobie odległe widmo melodii. Woody tymczasem pchnął drzwi zaplecza za ladą i machnął różdżką. Nie trzeba było długo czekać, nim z pomieszczenia wyleciało ku łazience wiadro poganiane mopem.
Opanowawszy swój burdel, Woody Tarpaulin zwrócił się w końcu do Faye, opierając dłonie o kontuar:
To czym mogę służyć?

!Przestępstwa


RE: [29.07.1972] In The End | Woody, Faye - Pan Losu - 13.11.2024

Twoja lokacja została odwiedzona przez drobnego złodziejaszka, który ukradł niewiele warty przedmiot. Ubrany w łachmany, młody chłopak najwyraźniej uznał, że nie zauważyłeś tego co zrobił, więc jak gdyby nigdy nic przebywał nadal w pobliżu, starając się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.


RE: [29.07.1972] In The End | Woody, Faye - Faye Travers - 14.11.2024

Traversówna nie potrzebowała zbyt wiele czasu, by zorientować się, że wpadła z deszczu pod rynnę. Chciała ominąć hałastrę i parszywą zgraję, która za nią szła - i cóż, udało jej się to, ale w zamian wpadła w łapska zupełnie innej zgrai. Na dodatek pijanej. A ona doskonale wiedziała, co potrafił zrobić z ludźmi alkohol. Na wszystkich bogów, ile razy ona się upijała tak, że zachowywała się idiotycznie? Z tym, że pomiędzy nią a ludźmi, pijącymi w Rejwachu, istniała ogromna, zasadnicza różnica: ona nie była groźna. To znaczy była, ale nie dla ludzi. Nigdy nie byłaby w stanie nikogo skrzywdzić, obojętnie ile by wypiła. A ci tutaj zapewne nie potrzebowali ani kropli alkoholu, by przetrącić komuś łapy.

Odsunęła się błyskawicznie od drzwi, gdy minęła się z barmanem, wynoszącym jakiegoś najebanego typa. Trochę zrobiło jej się go żal, ale tylko trochę - jej empatia miała swoje granice i teraz nie mogła stawać w obronie uchlanych mord, bo przecież znalazła się na Nokturnie i musiała zadbać o własną skórę.
- Dzień dobry, tak - odpowiedziała odruchowo, kiwając głową. Zrobiła kilka kroków, by wejść w głąb knajpy, ale zaraz tego pożałowała. Chwyciła się za ramiona, czując przenikliwe zimno, wywołane obecnością ducha. - Yyyy... Może nie dzisiaj, przepraszam?
Uśmiechnęła się lekko, dość nerwowo. A potem ten barman się wtrącił, a Faye rozszerzyła oczy w zdumieniu.
- Co? Nie! Żadne Ministerstwo - zaprotestowała, być może odrobinę zbyt głośno. Kilka par oczy przesunęło się leniwie w jej stronę. - Wyglądam na jakąś sztywniarę z urzędu?
Teraz to prychnęła, bo kilka lat spędziła na współpracy z Ministerstwem Magii, ale wciąż usilnie odmawiała objęcia tam jakiegokolwiek stanowiska. Sama sobie była żeglarzem, sterem i okrętem, czy jakoś tak - chociaż porównanie było kompletnie z dupy, bo Faye nienawidziła morza.

Podeszła do lady, niby to nonszalancko, ale jej orzechowe oczy łypały na otoczenie. Zarejestrowała wejście jeszcze jednej osoby, ubranej w łachmany, ale nie zwróciła na nią większej uwagi.
- W sumie to niczym. Musiałam kogoś zgubić, weszłam tu przypadkiem. W zasadzie to... W ogóle nie powinno mnie tu być - powiedziała dość cicho, wzruszając ramionami. - Ktoś mnie okradł, więc i tak nic nie zamówię. Mogę tu posiedzieć pięć minut? A potem się zwijam, nie będę robić problemów. Chcę tylko wrócić na Horyzontalną.


RE: [29.07.1972] In The End | Woody, Faye - Woody Tarpaulin - 27.11.2024

Faye miała rację w swoich domysłach: nokturnowi zbóje nie potrzebowali do rozróby alkoholu, choć co poniektórzy — włączając w to samego Tarpa — nie pamiętali już, jak to jest bez niego. Z Rejwachu w każdym razie nikt o suchym pysku nie wychodził, już on o to dbał.
Jednocześnie wcale nie było mu szkoda tych, którzy jemu szkody wyrządzali, a więc i tego nieszczęsnego alkusa. Wspominane już było tego dnia o słynnym, świętym, zabytkowym parkiecie Rejwachu? Nie? To należy nadrobić, bo otóż Woody krzywo patrzył na każdego, kto mógł parkietowi zagrozić. Kwasami swoich bełtów dla przykładu. Pub był jego górą, on jej Syzyfem, syf jego kamieniem. Co noc bezczeszczono jego ukochany dom na nowo, a on co rano doprowadzał go sumiennie do porządku. Czasami, gdy miał dobry dzień, podejmował również próby udoskonalania tego miejsca, poprzez mozolne odrestaurowywanie kolejnych elementów.
Mężczyźni potrafią mieć naprawdę dziwne hobby.
Tak z nim trzeba, inaczej jak egzorcystą się do tej umarłej makówki nie przemówi — objaśnił Faye, jak się sprawy mają z duchem Enjorlasa. — A to w tym naszym urzędzie już zostali sami sztywni? — Uniósł pytająco brwi. On sam był przecież swego czasu z urzędu!
W tej wypowiedzi ton Woody’ego zmienił się: spod szorstkiego przy pierwszym wrażeniu usposobienia, wybijały się teraz sympatyczne nuty. Zdecydowanie odmienne od tego, w jaki sposób zwracał się do pijaka czy ducha. Gołym okiem widział, że Traversówna stąd bynajmniej nie jest i to nie tylko dlatego, że kojarzył większość tutejszych szumowin. Strój, postawa — wszystko świadczyło o tym, że rzeczywiście trafiła tu przez przypadek, toteż Tarp nie chciał dodatkowo jej stresować.
On również widział łachmaniarza, który mignął czarownicy kątem oka. Widział, a nawet go kojarzył. Obojętnie obserwował, jak ten kręci się wokół skrzynek z zaopatrzeniem obciągniętych plandeką, wyciąga butelkę czy dwie i ładuje je pod płaszcz. Stary nie dał tego jednak po sobie poznać i jak gdyby nigdy nic kontynuował rozmowę z nową klientką.
Pokręcił głową, gdy usłyszał o kradzieży (druga tymczasem rozgrywała się tuż pod jego nosem). Nie żeby to była tu rzadkość. Dzień, w którym kieszonkowcy nikogo na Nokturnie nie obrobią, oznaczałby zaburzenie porządku świata, początek końca czy inną biblijną apokalipsę. Były w Woodym mimo to okruchy współczucia dla dziewczyny, która ewidentnie zabłądziła. Ściągnął więc kieliszek i polał taniego, choć nie aż tak paskudnego czerwonego wina.
— Na pocieszenie, na koszt firmy. Zadowoleni klienci częściej wracają. — Przesunął szkło do Faye i pochylił się do niej przez bar, aby dopowiedzieć ciszej: — Ciągle tu kradną, co poradzisz. Widzisz tego tam? — Skinął dyskretnie głową w stronę łachmyty, który zdążył do tego czasu rozsiąść się beztrosko w gronie kolegów. — Co jakiś czas wpada coś zwędzić. Przy okazji czasem mi spróbuje opchnąć coś, co zwędził innym. Bywa, że nawet trafi mu się coś fajnego, to biorę. Wszedł chwilę po tobie. Możemy go zapytać, czy przypadkiem nie wpadły mu w ręce twoje rzeczy — zaoferował dobrodusznie, choć dobroduszności w kierunku złodziejaszka to raczej nie zwiastowało.


RE: [29.07.1972] In The End | Woody, Faye - Faye Travers - 02.12.2024

- A nie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, mrużąc nieznacznie oczy. Na jej ustach pojawił się delikatny, nieco zadziorny uśmieszek. - Garnitury noszą albo jakieś wyjściowe szaty, ewentualnie mundury. Krok mają sztywny jakby kto im kij w dupę wsadził. Mało jest takich, którzy faktycznie potrafią być sobą w pracy, Ministerstwo Magii to jedna wielka, zakłamana gra pozorów.
Wzruszyła ramionami, jej słowa były dość ostre, lecz zostały złagodzone przez jej wyraz twarzy. Nie mówiła przecież, że to było siedlisko węży i kłamców, tylko osób, które nie potrafiły lub nie mogły być sobą. Tak je odbierała i też z tego samego powodu przecież nie pracowała tam na pełen etat.

Faye szybko straciła zainteresowanie nieznajomym mężczyzną, który kręcił się przy skrzynkach. Jej uwagę było zaskakująco łatwo rozproszyć, a Woodiemu się to udało perfekcyjnie - gdy pojawiło się przed nią wino, najpierw lekko rozchyliła usta w zaskoczeniu, by sekundę później rozszerzyć je w naprawdę szerokim, przyjaznym uśmiechu. Klapnęła na zydel przy kontuarze, rozpromieniona i wdzięczna. Może Nokturn jednak nie był taki zły? Chociaż nie, wróć... był zły, ale nawet najgłębsze, burzliwe morze potrafiło skrywać prawdziwe perły. I być może nieznajomy barman, który poczęstował ją winem, tak naprawdę chciał sprawić, że będzie tu wracać, ale Faye była z natury dobra i wcale nie aż tak podejrzliwa, więc nie przeszło jej to przez głowę. Ba, była mu wdzięczna, że dał jej coś do picia i pozwolił zostać na te kilka minut, a może i kilkanaście. Wydawał się być całkiem w porządku, czego nie można było powiedzieć o jego klienteli.
- Kogo? - zapytała wcale nie tak cicho, jak pewnie powinna, a jej całe ciało z głową na przedzie okręciło się w stronę, w którą pokazywał Woody. - Hm... Nie widziałam go, ale... Nie powinno się kraść.
Powiedziała, marszcząc brwi w oburzeniu. Ona naprawdę mówiła to, co miała na myśli - co innego, gdyby ktoś kradł bo głoduje, prawda? Albo ma głodujące, chore dzieci. Ale ten tu na takiego nie wyglądał. Raczej.
- Ale jak złapiesz go za rękę to... co wtedy? - łypnęła na mężczyznę. No chyba mu tej ręki nie odetnie, prawda? Trochę zbladła na samą myśl.


RE: [29.07.1972] In The End | Woody, Faye - Woody Tarpaulin - 31.12.2024

Krytyka Ministerstwa Magii? W to mu graj. Faye pluła faktami, a Woody nie miałby oporów przed dodaniem i tej części, której Travers tym patałachom oszczędziła. Bo to było siedlisko węży i kłamców, choć nie tylko. Roiło się tam bowiem również od dwulicowych kurew, pierdolonych sprzedawczyków i śliskich konfidentów.
— A żeby to tylko był ich jedyny problem, że się stroją i nadymają — podsumował wykład swojej nowej klientki. — Kanalie i złodzieje. Układy, układziki. Człowiek widzi, że kradną i oszukują i co my możemy z nimi zrobić? Ano nic. Nic zupełnie, i oni o tym dobrze wiedzą. Taka to już jest każda władza, a ty człowieku tyraj.
Tarp potrafił zrobić przyjazne wrażenie i w środku miał naprawdę miękkie serce, lecz obnoszenie się po Nokturnie z podobnymi cnotami nikomu jeszcze na dobre nie wyszło, toteż stronił od ludzkich odruchów. Podobnie postępowały rzesze innych drobnych rzezimieszków. Wbrew pozorom nie każdy w tej podejrzanej alejce reprezentował zepsutych czarnoksiężników bez serca, lecz trudno być człowiekiem, gdy nokturnowe psy wyczuwały słabość z odległości trzech przecznic.
Rozpromieniona, szczera do bólu Faye nie pasowała do tego krajobrazu, zdecydowanie. Tarp niemal nie parsknął serdecznym śmiechem, gdy dowiedział się, że nie powinno się kraść.
Ależ powinno się kraść, jeszcze jak — zapewnił ją, ciągnąc swobodną konwersację, jak gdyby nigdy nic. — Tylko od właściwych osób. Jak idzie taki ważniak z Ministerstwa, załóżmy, to ręka sama świerzbi. Szkoda czegoś nie gwizdnąć, a od śliwy pod okiem czy podartego płaszcza żaden jeszcze nie umarł. Uczciwie pracujący obywatele to inna sprawa. — Pokręcił nieco niezdecydowanie głową, jakby postawiono go przed niemożliwym do rozwiązania dylematem. — Ich trochę szkoda, ale złodziej też człowiek, zarabiać jakoś musi.
Czarodziej zarzucił ścierę na ramię, poprawił kapelusz i wymaszerował za kontuar.
A różnie — odpowiedział na ostatnie pytanie — zależy, jak się poukłada. Można rękę połamać, można tylko trzepnąć. To tak ciężko dokładnie przewidzieć. No, zaraz wracam, popilnuj mi chwilę interesu, a jakby co się zaczęło kiepścić, to wołaj dzieciaka z kuchni. — Pokazał kciukiem na drzwi za ladą.
I znalazł się przy stoliku łachmaniarzy.
Te! — Bardzo elekwentnie Woody zwrócił na siebie uwagę śmierdzących biesiadników. Tym samym zniknął dobry wujek Woody. — Te, obdartusy.
Następnie rozegrała się walka prymitywów. Królował agresywny, rynsztokowy język. Małpy (metaforycznie) podskakiwały do siebie, zaznaczając dominację, ale tylko jedna małpa dysponowała przewagą Zastraszenie.
Na początku zaś było słowo:
Czego? — Jeden z koleżków złodzieja łypnął na gospodarza spod byka.
Myślita, żem głupi i nie widział, jak rąbnęliście flachę? — Tarp wyciągnął zza pazuchy różdżkę i przstawił ją pod brodę złodzieja, który zaczął wiercić się nieswojo na krześle, rzucając mu wyzywające spojrzenia. Czubek różdżki rozbłysnął groźbą Tarpaulina. — Pytam cię, kurwa, czy myślisz, żem głupi?!
Nie — zadeklarował oburzony łachmyta — ale….
— To pokazuj kurwa kieszenie. Raz!
Koledzy złodzieja zaczęli czuć się niewygodnie w tej scenie i jak przystało na męty bez poczucia solidarności, zebrali manatki i dyskretnie się ulotnili. Pozbawiony wsparcia ancymon niechętnie wystawił na stół rzeczoną butelkę, zezując podejrzliwie na różdżkę, którą trzymano go na muszce. Woody przyjrzał się flaszce bez zainteresowania. Widać to mu nie wystarczyło, bo wolną ręką zaczął sam przetrząsać kieszenie gagatka i wyciągać na blat kolejne skarby.
— To też ukradłeś?! Czy ukradłeś, pytam! — Potrząsnął nim dla rozruszania tępej makówki, coby lepiej tę lekcję przyswoiła. — Kraść to można za drzwiami. Mnie obrabiać nie będziesz.
— Przecież te to nie tobie. No nie tobie, kurwa no — tłumaczył się młodzieniec, wyciągając łapy po swój dzienny utarg.
Szczęśliwie tego dnia po łapach się tylko dostaje, łamać będziemy może jutro. Woody puścił więc złodzieja i strzelił go różdżką w wierzch dłoni jak niegrzecznego uczniaka.
Wara. I co że nie mi? Co że nie mi? Nie ma. Stracone. Na odsetki i nauczkę idzie. Won, zanim zmienię zdanie.
Obrzucenie wzorkiem sali wystarczyło, żeby złodziej przekonał się, że jeśli się postawi, stanie do walki na nie swoim terenie, więc pokornie czmychnął, złorzecząc pod nosem. Gospodarz zgarnął fanty w szmatę, butelkę odpieczętował i sam sobie z niej gulnął, po czym wrócił za kontuar. Dopóki się powstałe zamieszanie nie rozeszło, taktycznie ignorował Faye, a gdy wszyscy wrócili do swoich spraw, przesunął w jej stronę zawiniątko.
— Coś z tego pani, mademoiselle?


RE: [29.07.1972] In The End | Woody, Faye - Faye Travers - 31.12.2024

Faye nie uważała, żeby Ministerstwo było pełne dwulicowych węży. Owszem, nie była durna i wiedziała, że niektórzy byli... Śliscy, lecz nie wniknęła w struktury tej organizacji tak mocno, by wyrobić sobie aż taką mocną opinię. Woody nie przebierał w słowach, ale nie zareagowała na to inaczej niż wzruszeniem ramion.
- Nie wszyscy przecież, jest sporo tam, którzy są fajni. Ale wiesz, te garnitury i odświętne szaty... Mam wrażenie, że nosa poza biurko nie wystawili nigdy, a puszą się, jakby byli panami świata. Ja pracuję w terenie, nie potrafię się dogadać z kimś, kto o magicznych stworzeniach wie tylko z książek. Książki często przekłamują niektóre sprawy, a potem słyszę, że niepotrzebnie coś zrobiłam. Gdyby tak chociaż raz poszli ze mną na polowanie, to by zobaczyli, jak to jest - dopowiedziała, unosząc nieznacznie kąciki ust. Przecież gdyby te wszystkie urzędniki w końcu ruszyły dupska z wygodnych krzesełek za dębowymi biurkami, to albo by się spłakali na widok plamy błota, albo by wciągnęły ich jakieś bagna. O ile w ogóle by na nie dotarli. O znalezieniu jakiegokolwiek stworzenia nie wspominając. Co więc tam robili? Katalogowali, przewracali kolejne stronnice i po prostu ją irytowali. Na wspomnienie o tym, że powinno się kraść, zmarszczyła nieco nosek, lecz grymas ten postanowiła ukryć za winem. Nie było to najlepsze wino, jakie piła, ale też nie było najgorsze. No i było darmowe, z dobroci serca, a takie było najlepsze. - Niby tak, ale to nie w porządku. To znaczy wiesz... Jak złodziej złodzieja okradnie, to chyba trochę inaczej.
Chyba. Ona nie lubiła złodziei, bo przecież skąd mogli wiedzieć, czy akurat ten jeden jedyny przedstawiciel Ministerstwa nie robił wszystkiego co w jego mocy, żeby polepszyć innym życie? Chciała jeszcze coś dodać, ale Woody już poszedł.
- Ja? Popilnować? - zapytała samą siebie, dla pewności rozglądając się, czy nikomu nagle nie przyjdzie do głowy, żeby do niej podejść. Niby co miałaby zrobić? Wiedziała, że wódkę lało się do kieliszków, a piwo do kufli, ale ile co kosztowało? I na Merlina, a jak ktoś będzie chciał go okraść teraz? Jak ona złapie za rękę, to na pewno jej nie złamie. Trzepnąć to trzepnie, wiadomo, ale nie była co do tego pomysłu przekonana.

Siedziała więc jak trusia, strzelając oczami na prawo i lewo, ale nie mogła powstrzymać się od tego, by nie kierować wzroku w scenę, która rozgrywała się na jej oczach. Widząc wyciągniętą różdżkę aż wciągnęła ze świstem powietrze. Chciała się odwrócić, zachowywać jak inni, z taką samą nonszalancją, ale nie potrafiła. Jej szeroko otwarte oczy obserwowały wszystko z mieszaniną strachu i być może podziwu, bo przecież Woody tak naprawdę nie złamał nic nikomu. Pogroził różdżką, pomachał nią i strzelił w łapska jak mugolską linijką w szkole, a potem po prostu kazał kolesiowi wypierdalać. Ach, brutalnie dotarło do niej, że jednak aparycja była niezwykle ważnym czynnikiem w kontaktach międzyludzkich. Gdyby ona coś takiego zrobiła, to wyśmialiby ją i śmialiby się pewnie tak długo, dopóki nie rozwaliłaby któremuś z nich nosa. Odchrząknęła, widząc że mężczyzna wraca za kontuar, i upiła kolejny łyk darmoszki. A potem zerknęła na fanty, które podsunął jej Woody. Nieco zaskoczona wyciągnęła rękę po sakiewkę.
- To moja. Widzisz? Ma tutaj taką łatkę, naszyłam ją po tym, jak szarpałam się z lichem i przeciął mi kieszeń kolcem - powiedziała, wskazując palcem na krzywo naszytą łatę. - Dlaczego jesteś dla mnie taki miły?
Zapytała podejrzliwie, nie ośmielając się jeszcze brać sakiewki. Zachowywał się trochę jak dobry wujek, ale postawa, którą prezentował przed chwilą, była zupełnie inna. Jakby miał dwie osobowości.